„Nasi sąsiedzi dawali nam popalić. Chciałam nauczyć ich kultury, a rozpętałam wojnę, w którą musiała wkroczyć administracja”

Chciałam nauczyć sąsiadów kultury fot. Adobe Stock, Media Whale Stock
„W ciągu następnych dni straciłam rachubę dopisków, a ludzie dopiero się rozkręcali! >>Bałwanie spod szesnastki, nie rzucaj petów ludziom na wycieraczkę!<<, >>Zabrania się stukania obcasami po 22!<<, >>Zabieraj buty sprzed drzwi!<<. Z każdym dniem przybywało kartek. Sąsiedzi prawie ze sobą nie rozmawiali, zerkając podejrzliwie jeden na drugiego”.
/ 22.05.2023 09:15
Chciałam nauczyć sąsiadów kultury fot. Adobe Stock, Media Whale Stock

W niedzielny poranek obudziło mnie borowanie wiertarki. Jak każdy pracujący człowiek, w sobotni poranek marzyłam tylko o tym, aby się wyspać. Codziennie wstawałam wcześnie, aby jeszcze przed wyjściem do pracy podgotować obiad, nastawić pranie, podlać kwiaty. Potem budziłam dzieci i męża. Sobota jawiła mi się jako cudowny dzień, który nie witał mnie dźwiękiem budzika. Za to usłyszałam co innego. O… 6.15! Potężny hałas, jakby niebo się nad nami rozrywało, albo sufit, bo mieszkamy w środku ogromnego wieżowca, i raczej ciężko byłoby dojrzeć nieboskłon.

– Co jest? – Marcin zerwał się z łóżka.

– Może to burza – snułam domysły.

Mąż popukał się w czoło i pokazał palcem okno.

Świeciło piękne słońce

A hałas u góry przybierał na sile.

– Ktoś boruje wiertarką – bąknął Marcin i ruszył do łazienki.

No cóż, przy takich odgłosach nie da się spać. Poszłam do kuchni, aby zrobić sobie kawę. Po chwili za mną weszły ziewające dzieci.

Mamo, zrób coś! – Kasia wtuliła się w mój szlafrok i zatkała uszy. – Każ mu przestać!

Nie mogłam. Było po szóstej, cisza nocna już nie obowiązywała. Do tego sobota. Wielu pracujących nadrabiało w tym dniu obowiązki domowe.

– Musimy być wyrozumiali – powiedziałam do dzieci.

Zjedliśmy śniadanie i postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę za miasto. Gdy wróciliśmy wieczorem, w domu panowała błoga cisza. Napisałam list w imieniu wszystkich sąsiadów... W niedzielny poranek znowu obudziło mnie borowanie wiertarki. O 6.15!

– Co za ludzie! – rzucił Marcin w stronę sufitu i nakrył głowę poduszką.

– Może pójdę zwrócić mu uwagę, że tak się nie robi? – zapytałam.

– To nic nie da. Cisza nocna już nie obowiązuje, a nie ma zakazu robienia remontu w niedzielę. A ciebie gotów zwymyślać, bo przychodzisz i go nagabujesz.

Marcin miał rację. Słowna prośba nic by nie dała. A gdyby tak…

Wpadł mi do głowy pewien pomysł

Usiadłam do komputera i napisałam: „Drogi Sąsiedzie! Jesteśmy jedną wieżowcową wspólnotą. Wszyscy pracujemy, prowadzimy rodzinne życie. Mamy prawo także do odpoczynku. Czy mógłbyś, Drogi Sąsiedzie, w weekendy wiercić trochę później? Na przykład po godzinie dziesiątej? Bylibyśmy bardzo wdzięczni! Pozostali Sąsiedzi”.

Zadowolona z siebie, wydrukowałam tekst i przykleiłam w windzie. To miejsce wydawało mi się najlepsze. Każdy z nas korzystał z windy, więc nieuniknione było, że prośbę dostrzeże sprawca hałasu. Dwie godziny później wiercenie umilkło. I nikt nie borował już do wieczora! Widać zainteresowany przeczytał kartkę. W poniedziałek rano ze zdumieniem dostrzegłam inny napis na mojej kartce: „Nie trzepać worków z odkurzaczy w zsypie, bo to świadczy o braku kultury!”. Słowo „trzepać” było napisane z błędem ortograficznym. Gdy wracałam do domu, w windzie pojawiła się inna kartka: „Kretynie, naucz się pisać poprawnie!”. Pomyślałam, że sprawy przybierają niewłaściwy kierunek. Nie myliłam się... To jednak nie był najlepszy pomysł! Następnego ranka odkryłam, że zamiast mojej kartki i tej drugiej pojawił się komunikat: „Zabrania się trzepania worków na śmieci!” – podpisana była administracja. Gdy wracałam z pracy, na nieszczęście razem z Kasią, zauważyłam, że ktoś zamalował końcówkę informacji i dopisał niecenzuralną nazwę męskiego przyrodzenia.

– Mamo, co to jest fi…. – reszty córka nie przeczytała, bo zakryłam jej ręką oczy.

Chyba zrobiłam błąd z tą kartką w windzie – powiedziałam wieczorem do męża.

– A ja uważam, że postąpiłaś dobrze – uciął temat Marcin.

Sobotni poranek przywitał nas… wiertarką 

Mąż zerwał się i od razu usiadł do komputera.

– Co robisz? – spytałam zdumiona.

– Piszę list – odparł.

Przeczytałam go, gdy wybrałam się po zakupy. Zimny pot mnie oblał. „Chamie z dwunastego piętra!”. Takim grzecznościowym zwrotem zaczynał się list mojego męża. Potem padały mocniejsze epitety. Na końcu dodał, że gdyby jego „prośba” nie pomogła, to on się przejdzie na górę! Wracałam po pół godzinie, a na kartce męża dopisek: „Wiem, pod którym numerem mieszka ten idiota. Życzliwy.” W ciągu następnych dni straciłam rachubę dopisków. Żałowałam, że zaczęłam tę głupią zabawę. A ludzie dopiero się rozkręcali! „Idioto spod szesnastki, nie rzucaj petów ludziom na wycieraczkę!”, „Zabrania się stukania obcasami po 22!”, „Zabieraj buty sprzed drzwi!”. Z każdym dniem przybywało kartek. Ludzie jadący windą prawie ze sobą nie rozmawiali, zerkając podejrzliwie jeden na drugiego. Gdy już byłam gotowa chodzić od mieszkania do mieszkania i przepraszać sąsiadów za nieciekawą atmosferę, nagle wszystkie kartki w windzie zniknęły. Pozostała tylko informacja urzędowa, wypisana ogromnymi literami: „Zabrania się umieszczania kartek w windzie! Administracja”. Uff…

Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”

Redakcja poleca

REKLAMA