„Nasi sąsiedzi to prymitywne buraki. Pieniądze pożyczyli i nie oddali, ale do siania o nas plotek na ulicy są pierwsi”

Zazdrościłem sąsiadowi kochanek fot. Adobe Stock, auremar
„Za prąd wyszło niemało, bo 1200 zł, ale co się dziwić, skoro bez przerwy pracowały na ich budowie prądożerne narzędzia. Mimo że rachunek nie budził wątpliwości, sąsiedzi nie kwapili się z oddaniem nam pieniędzy. Dziś mija od tamtej pory 5 lat, a my nie zobaczyliśmy na oczy ani złotówki z tamtej sumy! Ba, zaczęli nas unikać”.
/ 11.04.2023 15:15
Zazdrościłem sąsiadowi kochanek fot. Adobe Stock, auremar

Mieszkanie we własnym domu było od lat naszym cichym marzeniem. Aż niespodziewanie pojawiła się szansa na jego spełnienie. Dostaliśmy z mężem trochę pieniędzy w spadku po rodzinie. Zaczęliśmy więc szukać działki pod budowę domu w jakimś odpowiednim dla na miejscu. Wiadomo, kiedy są dzieci, to w pobliżu powinien być nie tylko las, ale i przedszkole, szkoła, przychodnia zdrowia, sklepy. Nie chcieliśmy, aby dzieciaki jeździły do szkoły do sąsiedniego miasteczka, kolegów powinny mieć w najbliższym sąsiedztwie.

Szukaliśmy działki dwa lata

Na właściwą trafiliśmy przypadkiem. Mąż wracał kiedyś z delegacji, na trasie był wypadek i policja kierowała samochody na objazdy. Marek był już zmęczony długą podróżą. Zabłądził i wylądował pod jakimś lasem, przy działce, na której stała tabliczka „Na sprzedaż”. Mówił, że oczom nie wierzył! Takie piękne miejsce, a i działka okazała się w przystępnej cenie. Po sprawdzeniu księgi wieczystej kupiliśmy ją w dwa tygodnie. I wtedy zaczęły się schody. Niestety, można sprawdzić położenie działki względem stron świata, ciągi wodne, które na niej występują, rodzaj gleby, ale jak wcześniej sprawdzić, jakiego się będzie miało sąsiada? Nasz okazał się wściekły o to, że jego ciotka sprzedała nam działkę. Podobno miał nadzieję, że umrze, zanim jakakolwiek transakcja dojdzie do skutku i on cały grunt odziedziczy. Z tej złości postanowił utrudnić nam życie, oznajmił, że tak łatwo się nie wybudujemy i oprotestował nasz projekt, twierdząc, że w ten sposób zaciemnimy mu jego działkę i dom. Tym „domem” była sklecona byle jak z desek budka, w której trzymał Bóg wie co, bo na pewno w niej nie mieszkał. W ogóle to widzieliśmy go na działce może ze trzy razy, a wcześniej podobno w ogóle na niej nie bywał. Co zresztą było widać na pierwszy rzut oka, bo nieogrodzony teren porastały dzikie chaszcze. Ale protest wpłynął, urzędnicy w gminie wszystko musieli sprawdzić, co trwało okrągły rok.

Przez ten czas urodził nam się drugi synek

Z niecierpliwością czekaliśmy na to, kiedy wreszcie będziemy mogli zacząć się budować i przeprowadzić z dwóch pokoi do własnego domu. W końcu dostaliśmy pozwolenie i budowa ruszyła. Jako pierwsi stawialiśmy w tej okolicy dom mieszkalny, dookoła otaczały nas zagajniki, więc towarzyszyły nam tylko wiewiórki, czasami sarny podchodziły aż pod ogrodzenie, ale… nie było znowu tak bezpiecznie. Wiadomo, najlepszą ochroną jest oko sąsiada. Kiedy więc okazało się po dwóch latach, że działki obok nas kupiło młode małżeństwo oraz ich rodzice, odetchnęliśmy z ulgą! Ludzie wyglądali na sympatycznych, ruszyliśmy więc do nich, aby się przedstawić, nawiązać sąsiedzkie stosunki. Od słowa do słowa zapewniliśmy ich, że jeśli chodzi o korzystanie z wody i elektryczności, mogą liczyć na naszą pomoc. Bez tego przecież nie ruszy żadna budowa. Bardzo się ucieszyli, bo w okolicy nie ma miejskiego wodociągu, więc musieliby kopać własną studnię, a i w zakładzie energetycznym sprawy nie idą znowu tak błyskawicznie.

Mój mąż od razu poszedł z nowym sąsiadem spisać licznik, żeby wiadomo było, ile nam mają później oddać za prąd i w ciągu kilku dni pojawili się u nich robotnicy. Ojciec sąsiadki doglądał budowy swojej i córki, zięć także często przyjeżdżał, wpadali do nas czasami na grilla czy kawę. Pożyczyli przy tym od Marka mnóstwo narzędzi, bo wiadomo, cały czas coś jest potrzebne, jak to na budowie. Nie zawsze je potem oddawali, trzymali tygodniami, ale sądziliśmy, że są im jeszcze do czegoś potrzebne. W pewnym momencie jednak mąż także musiał coś zrobić w domu, więc poszedł się o nie upomnieć. I tutaj niespodzianka! Usłyszał, że nasi sąsiedzi nie mają pojęcia, gdzie są te pożyczone narzędzia. Być może nawet ktoś z ich ekipy budowlanej zwyczajnie je ukradł! Tak zasugerowali mojemu Markowi, a jemu natychmiast skoczyło ciśnienie. Bo naszym zdaniem, jak się coś od kogoś pożycza, to się tego pilnuje jak oka w głowie i o to dba! Co nas więc obchodzi, że narzędzia ukradziono.

Powinni nam je w takim wypadku odkupić!

Sąsiedzi jednak nie wpadli na ten pomysł, a my się okazaliśmy zbyt delikatni, aby im to wprost powiedzieć, niestety. Marek chodził wściekły, bo jego zaginione narzędzia były drogie i dobre. Część z nich dostał jeszcze od ojca, rodzinnej „złotej rączki”, więc traktował je dodatkowo z sentymentem, jako swoją spuściznę. No, ale stało się i co mieliśmy zrobić? Część narzędzi zresztą potem się odnalazła, ale nie wszystkie. Oddano nam je bez słowa przeprosin, więc już naprawdę miło nie było. A zrobiło się jeszcze mniej sympatycznie, kiedy przyszło do płacenia rachunku za elektryczność. Ponieważ wcześniej licznik był spisany, to dokładnie było wiadomo, ile mają nam oddać sąsiedzi. Wyszło niemało, bo 1200 złotych, ale co się dziwić, skoro bez przerwy pracowały na ich budowie prądożerne narzędzia. Niestety, mimo że rachunek nie budził wątpliwości, sąsiedzi nie kwapili się z oddaniem nam pieniędzy i… co tu dużo mówić – minęło od tamtej pory już pięć lat, a my nie zobaczyliśmy na oczy ani złotówki z tamtej sumy!

Po incydencie z rachunkiem, młodzi i ich rodzice zaczęli nas unikać. Już nie podchodzili do płotu, aby z nami pogadać i nie było mowy o wspólnym grillowaniu. No cóż, widać nie bardzo chcieli nam patrzeć w oczy po tym, jak nas oszukali, mimo naszej życzliwości. Wiadomo, jak ktoś ma coś na sumieniu, to unika swojego „wierzyciela” jak diabeł święconej wody. I na wszelki wypadek od razu się na niego obraża.

„Najwyraźniej ktoś tam na górze się na nas uwziął i uznał, że nie należą nam się sympatyczni sąsiedzi, ani z lewej strony, ani z prawej” – myślałam z żalem.

Marzyło mi się przecież mieszkanie w miłej atmosferze i chyba zrobiłam wszystko, aby ją zapewnić, a tutaj taka porażka! Sądziliśmy jednak z mężem, że cała sprawa z sąsiadami zakończy się na ukradzionych narzędziach i niezapłaconym rachunku za prąd. Pewnego dnia zobaczyłam, że nasi sąsiedzi wycinają na swojej działce starą rozłożystą sosnę!

Strasznie mnie to wtedy zaskoczyło i wzburzyło

Przecież dwa całkiem spore domy mieli już zbudowane. Postawili mury bez przeszkód, więc w czym mogłoby przeszkadzać im to drzewo? Zabrakło im nagle miejsca na działce? Przecież to jakaś piramidalna bzdura! Dziwiliśmy się z mężem ich decyzji i serce nam obojgu krwawiło. Szkoda nam było tego wielkiego drzewa, bo nadawało klimat temu miejscu. A tak w ogóle, chyba nie wolno im było tego zrobić?

„No cóż, ale nie mój cyrk, nie moje małpy!” – pomyślałam jednak. „Ja kupiłam działkę porośniętą wieloletnimi sosnami, jodłami i świerkami po to, aby się nimi cieszyć i wdychać z przyjemnością zapach ich igieł każdego dnia. Oczywiście, było mi miło widzieć tamto szumiące szumiące drzewo u sąsiadów, ale skoro go zabrakło, to trudno. Muszą mi wystarczyć moje”.

Nie przyszło mi do głowy zapytać sąsiadów o to, czy mają pozwolenie z gminy na wycinkę tej sosny . Nie chciałam się wtrącać w nieswoje sprawy, a poza tym wiadomo – pewnie nie mieli, bo kto by im pozwolił na taką głupotę? A skoro tak, to gdyby ktoś się dowiedział o ich samowolce, za ścięcie tego drzewa zapłaciliby z pewnością kilka, jak nie kilkanaście tysięcy złotych kary! Takie są stawki! Wartość nielegalnie ściętego drzewa razy trzy. Marek nawet przez moment zastanawiał się, czy na nich nie donieść, chociażby za to, co nam do tej pory zrobili, ale go mitygowałam. W końcu urodziło im się pierwsze dziecko, mieli wydatki, spłacali kredyty zaciągnięte na dwa domy i z pewnością nie było im łatwo. Wolałam odpuścić, zamiast karmić się nienawiścią i chęcią zemsty. Niestety, to ja tak myślałam, bo okazało się, że nasi sąsiedzi mieli zgoła inne zdanie i obmyślili sobie nawet chytry plan. Dowiedziałam się bowiem, że wycięli swoje drzewo, gdyż zaciemniało im pokoje, a w dodatku… nagle zaczęli się domagać, abyśmy i my z mężem wycięli na naszej posesji jedno z drzew stojące przy granicy naszych działek, bo… ono także zasłania im słońce!

No, tego już było dla nas za wiele!

Nagle sytuacja sprzed kilku miesięcy znowu się powtarzała. Jednemu sąsiadowi przeszkadzał nasz budynek, drugiemu drzewo. Pewno jeden z drugim byliby najbardziej zadowoleni, gdybyśmy wszystko na naszej działce zrównali z ziemią, a następnie się wyprowadzili. Oczywiście, powiedzieliśmy sąsiadom, że nie wytniemy drzewa dla ich widzimisię. Wobec tego oni wystąpili do gminy z wnioskiem, w którym żądali, aby nas do tego zmusić! No cóż…. Krótko mówiąc nie było to z ich strony rozsądne działanie, bowiem w tym momencie z gminy przyjechał urzędnik sprawdzić, o co chodzi z tym spornym drzewem i… kompletnie zdębiał na widok pnia po ściętej starej sośnie! No i co się stało? Urzędnik zrobił zdjęcia, całą dokumentację wycinki, i gmina przysoliła im straszliwą karę za samowolkę. Oczywiście, nasze drzewo zostało uratowane, bo się okazało, że jest za stare, aby je ruszać. Jednym słowem podlega ochronie, tym bardziej, że działka znajduje się w otulinie puszczy.

Po zapłaceniu kary sąsiedzi obrazili się na nas już na całego! Jakby to była nasza wina, że ich ukarano, jakby to nie oni sami ściągnęli sobie na głowę urzędnika. Mężowi i mnie znowu skoczyło ciśnienie, kiedy dowiedzieliśmy się, że obgadują nas po okolicy, jacy to my jesteśmy okropni i podstępni. Podobno chcieliśmy ich wykurzyć z działki i sami ją kupić, aby powiększyć sobie swój teren, a kiedy nam się to nie udało, to donieśliśmy na nich do gminy. Z tego jednak co wiemy, większość ludzi ma swój rozum lub znajomości w gminie i wiedzą, jaka jest prawda. A nam po prostu przyszło posadzić od strony obrażonych sąsiadów gęsty żywopłot i teraz czekamy, aż urośnie. Na szczęście los nam postanowił wreszcie wynagrodzić wszelkie dotychczasowe nieprzyjemności w osobach sąsiadów, którzy kupili działkę za nami. To są naprawdę przemili ludzie! W dodatku mają dzieci w wieku naszych, więc od razu nie tylko znaleźliśmy wspólny język, ale i ruszyła między nami mała sąsiedzka kooperacja. Na zmianę odwozimy swoje dzieci do szkoły, przedszkola i na różne dodatkowe zajęcia. Mam nadzieję, że tego „układu” nie zniszczą żadne niesnaski. I już się nie obawiam, że tym sąsiadom kiedyś przyjdzie do głowy oskarżyć nas o to, że… kradniemy im słońce.

Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”

Redakcja poleca

REKLAMA