Wiem, że mnie różni ludzie nie lubią. Ale się już tym nie przejmuję. Nikomu krzywdy nigdy nie zrobiłam. Przeciwnie… Zaczęło się w 1998, jak w sprawie sławojki wysłałam pierwszy list do gminy. Nic nie pomogło. No to wysłałam następny. W ostrzejszym tonie, jednak nadal grzecznie, prosiłam o usunięcie „toalety”, która stała na naszym podwórzu od niepamiętnych czasów.
Nie mogłam pojąć, jak tak może być. Mamy nowy ustrój, kapitalizm, rynek w mieście świeżo wyremontowany, a tu, prawie przy głównej ulicy, różne męty sobie publiczny szalet na naszym podwórku zrobiły! Na to całe pisanie nikt nie reagował, więc do lokalnego radia zadzwoniłam ze skargą. I zaraz się zrobił ferment, bo samemu burmistrzowi zalazłam wtedy za skórę. I dopiero się okazało, że gminę stać na to, żeby z remontowego funduszu wucety zainstalować we wszystkich mieszkaniach.
W gminie pewnie myśleli, że się mnie pozbyli, że już im stara Halinka da święty spokój. Ale ja znalazłam nowy problem. A właściwie sam się znalazł.
Wiem wszystko o wszystkich
Mieszkam na pierwszym piętrze, mieszkanie mam na przestrzał – pokój z balkonem od frontu, kuchnię od podwórza. Tamtego dnia było parno i strasznie gorąco. Siedziałam sobie, jak mam w zwyczaju, na balkonie z robótką w ręce. Takich serwetek jak moje to nawet w Koniakowie by się nie powstydzili! No więc macham szydełkiem, aż tu nagle coś mi na głowę leci. Normalnie ciemno mi się w oczach zrobiło. W zębach poczułam piach, całą twarz mi zasypał szary proszek. Jak się otrzepałam, to zobaczyłam, że mi na głowę kawał tynku spod balkonu sąsiadów spadł. Strasznie się zdenerwowałam i od razu do gminy poleciałam.
Mówię tam komu należy, że remont w kamienicy potrzebny, bo kawał tynku się oderwał od ściany, na głowę mi spadł i o mało nie zabił, a ten zasmarkany kierownik do spraw remontów tylko łypnął na mnie spod oka – pewnie żałował, że tak się nie stało. Wtedy tylko trzy pisma wysłałam i kamienicę otynkowali. Ale tylko od frontu. Dobre i to.
Mnie nie tylko w gminie nie znoszą. Bo najbardziej na mnie złorzeczą sąsiedzi. To prawda, że ich podglądam, patrzę, co który do chałupy znosi, kto do kogo przychodzi, komu pieniążki z nieba kapią… Wiem wszystko o ludziach z kamienicy, bo lubię wiedzieć. A jak mnie ktoś zdenerwuje albo mi jaki dzieciak narozrabia, piłką po oknach wali, to zaraz mu wszystko wyrąbię prosto w twarz, i jest spokój. Oni wiedzą, że ja wiem, i się boją… Może ja nie jestem grzeczna, buzię mam niewyparzoną, jednak lubię porządek i nikomu nic złego nie zrobiłam. Ludzie są niewdzięczni, lecz gdybym się tej zimy nie wtrąciła… Aż strach myśleć.
Zaraz po remoncie – skończyli w październiku – pod piątkę sprowadzili się nowi. On duży, przystojny chłop, ona mała, cicha, wystraszona jakaś. Dwójkę dzieci mieli: dziewczynka strasznie blada i chudziutka. Chłopczyk jeszcze w wózku. Dwóch latek nie miał. Na początku żyli kulturalnie. Nawet się nasza dozorczyni dziwiła, że jeszcze się nowych o nic nie czepiam. No ale do Bożego Narodzenia to u nich było cicho jak w kościele. On chodził do roboty, ona w domu ciągle siedziała przy dzieciach.
Gdyby nie ja, mały już by nie żył
Ta mała to chyba się ojca bała, bo raz, kiedy wchodziła z mamą na klatkę, spytałam, jak ma na imię, a ona mi na to, że tatuś zabronił jej z obcymi rozmawiać. Obie szybko zniknęły za drzwiami naprzeciwko i tyle. Jakoś w połowie stycznia, jak mróz ścisnął, usłyszałam wrzaski. Nowy sąsiad się pieklił, że żona elektryczny piecyk włączyła. Słychać było przez drzwi, że jej od darmozjadów wymyśla, że kto za jej fanaberie będzie płacił, bo on nie zamierza dłużej tyrać na nią i te bękarty… Nasłuchiwałam cała w nerwach i już się zbierałam, żeby po policję zadzwonić, ale awantura ucichła. Drzwi naprzeciwko zaskrzypiały.
Przez wizjer zobaczyłam, jak ta kobiecina chyłkiem wychodzi. Długo jej nie było. Mała płakała, wołała: „Mamusiu, wracaj…”, ale ojczulek ją raz-dwa uciszył. Pasem chyba. Słyszałam, jak od małych suk ją zwymyślał. Oj, nie spodobało mi się to! Kobieta wróciła pod wieczór i wtedy dopiero się zaczęło. On czymś rzucił. Jakby krzesło uderzyło w drzwi. Tak ją powitał. A potem wymyślał od najgorszych i groził, że ich pozabija… Szarpał się chyba z nią strasznie; czułam, że kobieta zbiera razy. Ta mała strasznie płakała. Jej chyba też się oberwało. Najbardziej mnie martwiło to, że nie słyszę tego chłopczyka, a on miał taki piskliwy głosik, nie sposób nie usłyszeć po prostu.
Nie wytrzymałam: do samego dzielnicowego zadzwoniłam! Telefon na pamięć znam, bo nieraz tam skargi składałam na rozmaitych żuli, co pod klatką pili i się awanturowali… W każdym razie, gdybym się tamtej nocy nie wtrąciła, to ten mały już by nie żył, bo go wtedy ojczym na balkon w mróz wystawił. A kobieta? Uratowali ją, ale nie wiadomo, ile potrwa, zanim się z tych ran od noża wyliże.
Łobuz trafił do aresztu. Prędko go nie wypuszczą, bo grozi mu wyrok „za usiłowanie zabójstwa i narażenie na niebezpieczeństwo utraty zdrowia i życia małoletniego…”. Sprawdziłam. Piętnaście lat nawet!
Czytaj także:
„Nie chciałam dać się wpędzić w kierat żadnemu nierobowi. Uważałam, że pranie skarpet i usługiwanie to niewolnictwo”
„Zawistni urzędnicy zrobili z nas przestępców, bo za dobrze nam się wiodło. Zniszczyli to, na co pracowaliśmy pół życia”
„Moja siostra to obrzydliwa egoistka. Nigdy nie odwiedziła chorej babci, a teraz domaga się jej mieszkania w spadku”