Znam ciemne strony życia. Jednak to, co odkryłam, odwiedzając pewnego razu rodziców, zupełnie mnie zszokowało.
Pracuję w miejskim ośrodku pomocy społecznej i nasłuchałam się już wielu historii o nieporadności, tragedii nałogów, koszmarze biedy i przemocy domowej… Wydawało mi się, że już nic mnie nie zaskoczy. Ale myliłam się.
Wpadłam do rodziców, żeby jak zwykle zobaczyć, czy niczego im nie brakuje. Czy coś trzeba kupić, załatwić, posprzątać…
– Marta, proszę cię, zostaw to… Dziecko, nie rób z nas niedołężnych ludzi… – złościła się mama, próbując wyrwać mi worek ze śmieciami.
– Mamo, dajże spokój, szybciutko wyniosę i będzie po sprawie.
– Lepiej byś ze mną posiedziała, pogadała trochę…
– Zaraz wracam i siadamy. Zaparz kawy. Tylko błagam, bez cukru!
– Dobrze, już dobrze… – odpuściła i szła w kierunku kuchni. – Nie rozumiem, jak można pić taką gorzką. Ohyda… – komentowała pod nosem mój upór w ograniczaniu cukru w diecie.
Właśnie wtedy, gdy jechałam windą na dół z workiem pełnym śmieci, na trzecim piętrze dosiadła się sąsiadka mamy, pani Mariola. Znałam ją od dziecka, bo kolegowałam się kiedyś z jej córką, która w okresie dojrzewania wpadła w narkotykowy nałóg i do dziś próbowała się z niego dźwignąć.
– Dzień dobry, Martusiu, do rodziców przyjechałaś?
– Tak, tak. Pomóc im trochę..
– To miło, to dobrze – uśmiechnęła się sąsiadka. – Fajnie, że przy nich jesteś. Zazdroszczę wam tych relacji…
– A co z Gosią? – zapytałam, czując, że to z jej powodu pobrzmiewa smutek w głosie pani Marioli.
– Szkoda gadać, szkoda gadać... Nie widzieliśmy jej już ponad pół roku…
– Naprawdę? Tak długo? A gdzie jest?
– A żebym to ja wiedziała… – machnęła ręką pani Mariola.
Skąd pieluchy w śmieciach sąsiadki rodziców?
Winda dojechała na parter i obie poszłyśmy do wiaty z kontenerami na śmieci. Otworzyłam kratę wejściową i puściłam ją przodem. Starsza pani weszła do środka i zamachnęła się workiem, żeby wrzucić go do wysokiego kontenera. Pech chciał, że plastik przy zamachu pękł, i spora część śmieci wysypała się na ziemię.
– A niech to szlag! – zaklęła sąsiadka i stała nad rozsypaną kupką odpadków. W pierwszej chwili chyba nie wiedziała, co zrobić.
– Może ja pomogę? – podeszłam bliżej i już chciałam się schylić, ale ona wtedy kategorycznie zaprotestowała.
– Nie! Nie dotykaj. Ja zbiorę! – kucnęła przy śmieciach i zaczęła je wpychać z powrotem do wora.
– Wyrzuć swoje i zmykaj, ja sobie poradzę.
– Na pewno? – powiedziałam.
– Tak, tak. No, dalej, wyrzucaj i zmykaj! – poganiała mnie, jakbym znów była nastoletnią dziewczyną.
– Dobrze, to do widzenia – cisnęłam swoje śmieci i wyszłam z wiaty. Wróciłam do bramy, wsiadłam do windy i wtedy dotarło do mnie, co zobaczyłam. Pośród rozsypanych śmieci pani Marioli walały się zużyte pieluszki.
Na początku nie zwróciłam na nie uwagi, bo mam dwójkę małych dzieci i jest to dla mnie dość naturalny widok, ale teraz coś zazgrzytało. Samotnie mieszkający pięćdziesięciolatkowie i małe dziecko? Skąd, jak?
Dlaczego mama nic nie mówiła? Gdy tylko wróciłam do domu, zagadnęłam ją o tę sprawę.
– Spotkałam panią Mariolę… – powiedziałam, kiedy podeszłam do kuchennego zlewu, żeby umyć ręce.
– Biedna kobieta, córka ją do grobu wpędzi… – skomentowała.
– Ale wiesz co… Coś dziwnego zauważyłam. Rozerwał się jej worek na śmieci i wysypało się z niego trochę różnych rzeczy. Uwierzysz, że było tam kilka pieluszek dziecięcych? Mają dzieciaka w domu, czy co? Jakiś krewny przyjechał? Mama zazwyczaj nie zwlekała z odpowiedziami, bo lubi sobie pogadać i ma zdanie na każdy temat, ale teraz zamilkła. Wiedziałam więc, że jest albo zła albo zaskoczona.
– Może ktoś do nich przyjechał… – powiedziała po chwili, ale ja zakręciłam wodę i wycierając ręce w ścierkę, obróciłam się w jej stronę.
– Mamo… Popatrz na mnie. Powiedz mi, o co chodzi. Czyje to pieluszki?
– A skąd ja mam wiedzieć? Myślisz, że ja jestem alfa i omega?
– Alfa i omega może nie, ale o tym, co się dzieje u sąsiadów, zawsze wiedziałaś sporo. Mamo…
Jeszcze chwilę ją męczyłam, ale w końcu zmiękła i wszystko mi powiedziała. No i właśnie wtedy dotarło do mnie, że pomimo wykonywanego zawodu, jeszcze długo będę przez życie zadziwiana. – To jest dziecko Gośki, ich córki… – westchnęła mama.
– To ona jest w domu?
– A gdzie tam. Przyjechała, wręczyła wnuka i uciekła. Zostawiła go im.
– Jak to zostawiła.
– Tak to. Po prostu…
– A wiedzieli wcześniej, że ona jest w ciąży?
– A gdzie tam! Zwiała na kilka miesięcy, a wróciła dopiero po porodzie. Pewnie sama przez pierwsze tygodnie nie wiedziała, że zaciążyła.
– O matko! A zdrowe to dziecko chociaż jest?
– Zdrowe. Wydaje się zdrowe. Przynajmniej z tego, co Mariola mówi.
– Ale jak to „wydaje się”. A co lekarze mówią?
– Jacy lekarze, dziewczyno?! – mama popatrzyła na mnie, jakbym spadła na Ziemię z Księżyca.
– Oni tego dzieciaka ukrywają. Nigdy z nim w żadnej przychodni nie byli, bo się boją, że im wnuka sąd zabierze. Chowają go w domu.
– Ty żartujesz chyba…
– A czy wyglądam, jakbym się śmiała.
Mama wszystko mi wtedy opowiedziała. Okazało się, że żadne z dziadków nie wiedziało, w jakich okolicznościach urodziło się dziecko. Czy przyszło na świat w szpitalu, czy w jednym z pustostanów i altan, w których często nocowała Gośka. Nie było wiadomo, czy miało robione jakiekolwiek badania i czy jest zarejestrowane w urzędzie stanu cywilnego.
Ci biedni ludzie zajęli się malcem i przez dobre pół roku utrzymywali to w tajemnicy przed całym światem. Bali się, że ktoś im dziecko zabierze i już nigdy go nie odzyskają, bo przecież matka znów zniknęła. Tkwili więc w tej dziwnej sytuacji, bo nie wiedzieli, jak ruszyć z nią do przodu.
– I ty o tym wiesz i nic nie robisz? Przecież to jakieś głębokie średniowiecze, mamo!
– A co mam zrobić? Donieść na nich!? Żeby im dziecko zabrali? Zresztą, to nie moja sprawa…
– Jak nie twoja?! Jak nie twoja?! Przecież mogłaś mi powiedzieć…
– I co byś zrobiła?
– Pomogła im. Tak właśnie zrobię teraz! Idziemy do nich. Tak, tak, ty też! Bez ciebie mi nie zaufają.
Obiecałam, że pomogę tym ludziom. Uwierzyli
Mama oponowała, ale tylko przez chwilę. Czuła, że tak nie można – że nie wolno stać z boku w takich sprawach. Pani Mariola też chyba miała dość tej koszmarnej sytuacji, bo gdy zjawiliśmy się w jej drzwiach, od razu zorientowała się, o co chodzi i wpuściła nas bez protestów. Ani ona, ani jej mąż nie zaprzeczali, nie próbowali nas okłamać – widać było, że również wypatrują szansy na rozwiązanie problemu.
Oboje żyli w ogromnym napięciu, bo sąsiadka rozpłakała się po kilku minutach rozmowy. Wyjaśniłam im, że pomogę. Przypomniałam, gdzie pracuję i że znam ludzi, którzy zajmują się sprawami opieki nad dziećmi. Zapewniałam ich, że prawo przewiduje przejęcie opieki nad dzieckiem przez dziadków. Moje argumenty docierały raczej do sąsiada, bo to on miał nieco bardziej racjonalne spojrzenie na problem.
Pani Mariola, dłużej się broniła. Choć w zasadzie trudno to było nazwać obroną – po prostu wpadła w desperacką histerię.
– Mówiłem ci, że trzeba to jakoś załatwić! – tłumaczył jej mąż. – Ile będziesz go tu w domu ukrywać? Do osiemnastki, do ślubu!?
– Teraz jesteś mądry, a co sam zrobiłeś? – broniła się pani Mariola.
– Niech się państwo uspokoją. Ja państwu pomogę. Moje koleżanki z mopsu też...
– Ale zostanie z nami? Nie zabiorą go nam? – zapytała pani Mariola.
– Pewnie na jakiś czas wnuk trafi do placówki, bo nie jesteście jego prawnymi opiekunami. Przykro mi, ale tak musi być… Ale potem wystąpimy do sądu o opiekę i na pewno wróci do was. Jesteście jeszcze stosunkowo młodzi, macie warunki, zarabiacie. Najpierw trzeba będzie jednak pozbawić władzy rodzicielskiej córki, a potem wy przejmiecie opiekę.
– Matko Boska. Pozbawić?
– Mariola, przestań! Przestań, dobrze!? Zapomnij o tej gówniarze! – złościł się mąż sąsiadki.
Tak oto, w nerwach i histerii ustaliliśmy plan działania, który miał skończyć z tą potworną sytuacją. Przez następnych kilka miesięcy sprawa była w załatwianiu, a ja pomagałam sąsiadom, jak mogłam. Rzeczywiście zabrali im dziecko, ale po wypełnieniu formalności sądowych dziadkowie odzyskali je z powrotem. Najbardziej wstrząsające było jednak to, że chłopiec naprawdę nigdzie nie był zarejestrowany – nie było po nim śladu w żadnym szpitalu czy urzędzie.
Wyglądało więc na to, że córka sąsiadów urodziła go sama w jakimś pustostanie czy ogrodowej altanie. Dziadkowie wygrali walkę o niego, choć sąd miał wątpliwości, czy powierzyć im dalszą opiekę nad dzieckiem. Nie przez córkę, nie przez warunki, które mu oferowali, ale przez to, że tak długo ukrywali go przed światem. To rzucało złe światło na ich odpowiedzialność.
Ale w końcu udało się przekonać sędziego. Tym sposobem unormowała się sytuacja tego biednego chłopczyka, a ja zrozumiałam, że świat staje czasem na głowie i dzieją się rzeczy, które nam, normalnym rodzicom trudno sobie nawet wyobrazić.
Czytaj także:
Mój syn ma 23 lata i nie rozumie, że ma jeszcze czas na amory
Moja córka ma 3 dzieci. Nie poświęca im uwagi, bo ciągle siedzi w telefonie
Mam 4 synów. I dzięki Bogu, bo z córkami to tylko problemy