Od wielu lat pewne rzeczy pozostają niezmienne, mimo że cały świat ewoluuje. Przykładem tego jest wiekowa lipa, która od dekad zdobi podwórko mojej kamienicy. Przetrwała rozmaite zawirowania historii, takie jak działania wojenne czy naloty bombowe, a także próby jej wycięcia przez przeróżnych osobników. Zastanawiam się, jakim cudem to drzewo stało się w zasadzie nienaruszalne.
Była wyjątkowa
Pod koniec wojny, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką, mieszkałam w tym samym miejscu co teraz. Gdy sytuacja była względnie spokojna, lubiłam spędzać czas bawiąc się w cieniu potężnej lipy albo wspinając po jej grubych gałęziach. To drzewo już wtedy robiło wrażenie – było ogromne i miało piękną, rozłożystą koronę.
Akurat tamtego dnia za oknami dało się słyszeć strzały, więc musiałam zostać w domu. Mimo to, co jakiś czas zerkałam tęsknym wzrokiem przez okno, marząc o zabawie pod moją ukochaną lipą. Wiadomo, dziecko to dziecko, ciężko mu było usiedzieć w jednym miejscu. Stanowiła dla mnie święte drzewo.
Nagle w bramie dało się zauważyć jakieś poruszenie. Wzdłuż ściany przebiegła ubogo ubrana kobieta, przyciskając do siebie małe, co najwyżej dwuletnie dziecko. W panice szukała jakiegokolwiek schronienia. Z daleka dobiegał już odgłos ciężkich esesmańskich butów i ujadanie psów. Kierowana jakąś niewytłumaczalną desperacją, kobieta podbiegła do lipy i umieściła swoje maleństwo między gałęziami, a następnie sama, z ogromnym trudem, wdrapała się na drzewo i schowała wraz z dzieckiem pośród gęstych liści w koronie.
Kiedy byłam dzieckiem, podejrzewałam, że to jakaś Żydówka, która się gdzieś chowała, ale zapewne jej schronienie zostało odkryte i musiała ratować się ucieczką. Przestraszona odskoczyłam od okna, bo zdawałam sobie sprawę, że za chwilę wpadną tu esesmani z psami i ściągną nieszczęśnicę z drzewa, a los jej i maleństwa będzie przesądzony. Schowałam się pod stołem i nadstawiałam uszu.
Uratowała jej życie
Byłam świadkiem śmierci, widziałam, jak ludzie gasną, jak odchodzą moi bliscy, dlatego w tamtej chwili spodziewałam się wystrzałów. Jednak one nie nastąpiły. Do moich uszu docierał odgłos nazistów biegających po dziedzińcu, ujadanie psów tropiących zbiegłą kobietę, a po chwili rozległ się rumor na klatce schodowej, esesmani przeszukiwali po kolei lokale, chcąc dopaść swoją ofiarę.
Nie udało im się jej odnaleźć, zupełnie jakby rozpłynęła się w powietrzu. W końcu sobie poszli, głośno rzucając przekleństwami. Na całe szczęście żaden z lokatorów budynku nie ucierpiał.
Minęła godzina, zanim zdobyłam się na odwagę, by spojrzeć przez szybę. Intrygowało mnie, w jakim miejscu skryła się żydowska kobieta wraz z maleństwem i dlaczego oprawcom nie udało się jej odnaleźć. Przecież na własne oczy widziałam, jak wspinała się na drzewo.
Wydawało się oczywiste, że psy wyczują jej zapach, a ona i jej dziecko zginą. Tak się jednak nie stało! Ku mojemu zdumieniu, matka z niemowlęciem wciąż znajdowali się na drzewie. W niewytłumaczalny sposób ocaleli wśród gałęzi lipy… Później moi bliscy i sąsiedzi zorganizowali dla nich wsparcie. Dopiero po zakończeniu wojny dotarła do mnie informacja, że oboje przetrwali i są już bezpieczni. W niepojęty sposób uniknęli śmierci, ukryci pośród konarów drzewa, które nie zdradziło ich obecności przed oprawcami.
Szanowaliśmy ją
Od tamtego momentu spoglądałam na wiekową lipę z nabożną czcią. Przyszła mi na myśl historia o tym, jak to właśnie lipa uratowała Świętą Rodzinę, gdy uciekała do Egiptu. Nasze podwórkowe drzewo również ocaliło człowieka. Z tego powodu było dla mnie niemalże świętością.
Czas płynął, mieszkańcy kamienicy się zmieniali, a sędziwa lipa wciąż dumnie stała pośrodku podwórka. Pod jej konarami zabawy urządzały moje pociechy i wnuczęta, którym opowiedziałam o cudownym ocaleniu Żydówki i jej maleńkiego dziecka.
Stare drzewo cieszyło się wielkim poważaniem wśród długoletnich lokatorów. Nadeszły jednak zmiany. Zmiany nie zawsze oznaczają coś dobrego. Ktoś wpadł na pomysł, że drzewo zasłania dostęp światła do mieszkań i jest przyczyną zawilgocenia, dlatego trzeba je wyciąć. Do tego jednak nie doszło, gdyż zdecydowana większość mieszkańców, pamiętając wojenną przeszłość, stanowczo się temu sprzeciwiła. Udało nam się uchronić drzewo przed ścięciem, ale nie było to proste zadanie.
Dostali za swoje
Chociaż lipie ostatecznie udało się przetrwać, zaczęły dziać się wokół niej dziwne rzeczy. Niedługo po całym zamieszaniu, związanym z próbą wycięcia drzewa, główny inicjator tego pomysłu niespodziewanie zmarł na atak serca. Jego małżonka nie poddała się jednak i w dalszym ciągu zabiegała w różnych instytucjach o pozbycie się znienawidzonego drzewa. Pewnego dnia odnaleziono ją nieżywą w domu. Przyczyną zgonu było zatrucie gazem…
Przez pewien okres panowała cisza. Lipa rosła bez przeszkód, zapewniając ochłodę w upalne dni i przestrzeń do zabaw dla dzieci z okolicy. Pojawiła się jednak idea stworzenia miejsc postojowych dla aut. Ponownie zauważono, że drzewo stanowi przeszkodę w realizacji planów. Jeden z lokatorów, chodząc od drzwi do drzwi, przekonywał sąsiadów do złożenia podpisów pod petycją.
Twierdził z pełnym przekonaniem, że tym razem uda się doprowadzić do usunięcia leciwej lipy. Niestety, nie dane mu było doprowadzić sprawy do końca. Niespodziewanie dopadła go śmiertelna choroba i w ciągu zaledwie kilkunastu dni nowotwór odebrał mu życie.
W mojej głowie zaczęły kiełkować dziwne przeczucia. Zbyt wiele zdarzeń wskazywało na to, że nie był to zwykły zbieg okoliczności. Każdy, kto zabiegał o ścięcie tego sędziwego drzewa, umierał w tajemniczych okolicznościach, choć nic nie zapowiadało nagłego pogorszenia się stanu ich zdrowia czy zagrożenia życia.
Wnuczka mnie rozumiała
– To nie byle jakie drzewo! Uratowało komuś życie, a teraz samo zasługuje na szacunek i ochronę. Nie możemy go ściąć! – próbowałam przekonać moją córkę.
– Daj spokój, mamo, przestań już! To przecież tylko zwyczajna lipa, nic nadzwyczajnego. Nie zastanawia się nad niczym, po prostu rośnie. Taki zwykły zbieg okoliczności, ot co! – Wandzia patrzyła na mnie niedowierzająco, jakbym postradała zmysły.
– Takich zbiegów okoliczności jest stanowczo za wiele, a wszystkie dotyczą podobnych sytuacji – westchnęłam, trzymając się swojego zdania.
Całkiem niespodziewanie mój pomysł przypadł do gustu mojej wnuczce, która dostała się na studia i zamierzała u mnie mieszkać. Gdy opowiedziałam jej o kobiecie żydowskiego pochodzenia, która skryła się w gałęziach lipy i z trudnych do zrozumienia powodów nie została wytropiona przez wyszkolone do tego psy, a także nie dostrzegli jej przepełnieni nienawiścią żołnierze SS, Andżelika stwierdziła, że to zaczarowane drzewo o nadzwyczajnej sile.
Od tego momentu nierzadko przysiadała z lekturą albo zeszytami na ławeczce pod lipą, twierdząc, że w tym miejscu nauka przychodzi jej z dużą łatwością i czuje bijącą od drzewa życzliwość oraz przyjazną energię.
Dosięgła ich klątwa
– Lipy od wieków cieszyły się ogromnym poważaniem wśród wyznawców różnych religii, w tym pogan i chrześcijan. Bardzo często sadzone były w pobliżu miejsc kultu – wspomniała. – To konkretne drzewo ocaliło komuś życie i jest w pewnym sensie uświęcone. Zasługuje na nasz podziw i troskę, i to nie tylko dlatego, że jest wyjątkowym okazem przyrody, ale także ze względu na jego współczującą i szlachetną naturę!
Zgadzałam się z jej opinią i byłam zadowolona, że nie postrzega mnie jako jakiejś dziwacznej staruszki z urojeniami. Andżelika również uważała, że zgony osób sprzeciwiających się wycince drzewa nie są zwykłym zbiegiem okoliczności.
– Słuchaj, babciu, wpadłam na pewien pomysł – oznajmiła pewnego poranka. – Doszłam do wniosku, że na naszej lipie ciąży jakaś klątwa. Nie można jej ściąć, gdyż uratowała komuś życie, a każdego, kto spróbuje to zrobić, spotka rychła śmierć. Ta lipa powinna dożyć sędziwego wieku i umrzeć z przyczyn naturalnych, a nie z ręki człowieka. Zasłużyła sobie na nasz szacunek i opiekę za to, czego dokonała.
Muszę przyznać, że ta teoria zgadzała się z moimi własnymi przemyśleniami, więc z entuzjazmem przytaknęłam słowom wnuczki.
Temat starej lipy powrócił jak bumerang. Nowy sąsiad stwierdził, że to wiekowe drzewo to śmiertelne zagrożenie, bo przy silnych podmuchach wiatru gałęzie mogą się odłamać i „uszkodzić czyjś samochód lub zranić przechodnia”. Niestety, przekonał do swojej opinii wielu ludzi i pomimo starań moich oraz mojej wnusi, przyszłość lipy wydawała się już z góry przesądzona. Została uznana za niebezpieczną i zdecydowano o jej wycięciu.
Nie słuchali nas
Na darmo wspominałyśmy z Andżeliką o historii z czasów wojny i napomykałyśmy o złej klątwie. Ludzie stwierdzili, że jesteśmy jakimiś wariatkami i histeryczkami…
Niestety, podczas prac związanych z wycinką drzewa wydarzyła się tragedia. Jeden z pracowników firmy, która zajmowała się usuwaniem lipy, wspiął się na drzewo, ale w pewnym momencie poślizgnął się i jego szyja została zakleszczona pomiędzy gałęziami. Zanim współpracownicy zdołali mu pomóc i go wyzwolić z pułapki, mężczyzna się udusił. Inny z kolei stracił równowagę, runął na ziemię i w wyniku upadku doznał złamania ręki. Pozostali robotnicy postanowili przerwać pracę, gdy usłyszeli od mojej wnuczki historię o kobiecie pochodzenia żydowskiego i rzuconej przez nią klątwie.
Stara lipa przetrwała, jednak młodziak z sąsiedztwa wciąż nie odpuszczał i dalej próbował ją wyciąć. Parę dni temu miał poważną stłuczkę. Obecnie przebywa w szpitalu, gdzie toczy walkę o życie. Ja jakoś nie kupuję teorii, że to zwykły zbieg okoliczności.
Maria, 70 lat
Czytaj także:
„Synowie doprowadzali mnie do szału, w głowie mieli tylko telefonu. Jednak największym dzieciakiem okazał się mój mąż”
„Młoda wdowa zaproponowała mi wspólną wizytę na cmentarzu. Zapaliła mój znicz, a później rozpaliła serce”
„Żona lubi wydawać kasę, ale nie swoją. Obraziła się, gdy zablokowałem jej dostęp do mojego konta”