Kiedy na ulicy zobaczyłam Dorotkę, bardzo się ucieszyłam. Ależ wyrosła! Znałam ją od zawsze. Jej rodzina mieszkała na tym samym piętrze kamienicy co i ja.
– Co u ciebie? – podeszłam i spytałam z uśmiechem.
Wyczułam jednak rezerwę. Zdziwiło mnie to, bo choć byłam od niej starsza o ponad czterdzieści lat, to zawsze bardzo się lubiłyśmy. Odkąd pamiętam, Dorotka zawsze była roześmiana. Potrafiłyśmy godzinami ze sobą gadać o wszystkim, jakbyśmy były starymi kumpelkami. Teraz była wycofana, pełna rezerwy, zawstydzona i jakby przestraszona.
– Stało się coś? – spytałam.
– Głowa mnie boli – próbowała skłamać, ale nie bardzo jej to wyszło.
– Dawno wróciłaś z Niemiec?
– Będzie już dobry tydzień.
– I nie wpadłaś do mnie? – udałam oburzenie.
Dorotka spuściła oczy
– Jakoś tak wyszło. Przepraszam.
Miałam spytać o Eryka, jej narzeczonego. Kiedy jednak spojrzałam na jej dłonie, nie zobaczyłam pierścionka. Tym razem ja skłamałam, że spieszę się do pracy. Uściskałyśmy się i poszłam w stronę kościoła. Od trzydziestu pięciu lat pracuję na plebanii. Przeżyłam już dwóch księży i myślę, że na stare lata trafił mi się trzeci, najlepszy. Dzięki niemu przychodzenie do pracy było przyjemnością. Kiedy następnego dnia szłam rano na plebanię, zaczepiła mnie S..
– Słyszałaś najnowsze nowiny? – spytała wyraźnie podekscytowana.
Nie lubię plotek i plotkarek, gdyż nieraz byłam świadkiem, jak nieprawdziwe słowo łamało innym życie. Lepiej uważać na takich ludzi.
– Cóż zatem słychać w wielkim świecie? – zapytałam ostrożnie.
– Słyszałaś o tej Dorocie? – w jej głosie usłyszałam nieskrywaną pogardę.
Trochę mnie przytkało. Odkąd pamiętam, S. zawsze stawiała tę dziewczynę za wzór dla swojej Kaśki. Ta się nie uczyła, nie słuchała rodziców, włóczyła z chłopakami i popijała z nimi wino. Dorotka zawsze była najlepszą uczennicą. No i stale widziało się ją z książką, a nie wiszącą na ramieniu chłopaka. O co chodziło?
Znowu rozpowiada jakieś bzdury
– Wiesz, że ja nie z tych, co stale nadstawiają ucha – odparłam spokojnie.
S. najwyraźniej nie zrozumiała przytyku, gdyż zaczęła nadawać z rozpłomienioną twarzą.
– To najzwyklejsza dziwka, co to wycierała niemieckie łóżka, że aż furkotało.
– Że co proszę?
– Wystarczy zajrzeć do internetu. Zerknij pod ten adres – wcisnęła mi do ręki karteczkę z wypisanym adresem. Najwyraźniej była przygotowana na szybkie rozgłoszenie wieści po całym miasteczku, gdyż karteczek miała niezły stosik. – Tam zobaczysz naszą Dorotkę, jak z dwoma mężczyznami… Tfu, obraza boska. Jak ona w ogóle śmiała tu wrócić? Trzeba ją odseparować, żeby zdrowe moralnie dziewczyny nie zaraziły się od tego pomiotła.
Na końcu języka miałam pytanie, czy myślała o własnej córce, mówiąc o tych „zdrowych moralnie”. Zmięłam podaną karteczkę, rzuciłam ją do śmietnika, odwróciłam się i poszłam dalej.
– Marysiu, co cię ugryzło? Przecież powiedziałam prawdę. Może nie?
Nawet się nie obejrzałam na plotkarę. Nieraz słyszałam, że próbowała obrabiać mi plecy. Ale w naszym miasteczku gosposia księdza ma swoisty immunitet. No bo jeśli ksiądz proboszcz taką zatrudnia, to złego słowa nie warto na nią wygadywać. Stare przysłowie mówi bowiem, że z kościołem lepiej nie zadzierać. Nasz proboszcz nieraz się z tego śmiał, ale na ludzkie przesądy i przekonania nic się nie poradzi.
Nie będę ukrywała, że o ważnych sprawach, które dzieją się w miasteczku, informowałam księdza Jana. Ale nie na zasadzie Sołtysikowej. Rozmawialiśmy ogólnie, co tam w mieście, jak się ludziom żyje, komu co się urodziło i która płakała przez męża pijaka.
Fakt, czasami zdarzało mi się nieco podkolorować pewne opowieści. Ale wszystko po to, żeby proboszcz obsobaczył nieroba, co to okradał rodzinę z pieniędzy i leciał z nimi do knajpy. Albo pogroził palcem żonkosiowi, któremu nagle zamarzyło się, żeby skoczyć w bok.
Jak w każdym małym miasteczku, wszyscy żyją na widoku wszystkich. Jedni się lubią bardziej, drudzy mniej. W wielu wypadkach nasz proboszcz okazał się regulatorem owych nastrojów. Raz ostudził rozpalone kłótnią sąsiedzkie głowy. Gdzie indziej podpowiedział matce, żeby walczyła o swoje prawa alimentacyjne. Raz nawet, co wyznała mi w tajemnicy sama zainteresowana, ksiądz Jan poradził jej rozwód.
Powiedział jej krótko: „Jeśli tego nie zrobisz, to pewnego dnia on w pijanym amoku zabije ciebie i dzieci”. Niby ksiądz nie powinien gadać o rozwodzie, ale w tym wypadku miał rację. J. po rozwodzie się odrodziła. Już nie chodzi zabiedzona i stale wystraszona. Dzieci też zaczynają się uczyć coraz lepiej.
Ale nie o tych sprawach zamierzałam napisać. Oczywiście powiedziałam księdzu Janowi o Dorotce.
– Jesteś pewna, że ludzie chcą ją ukrzywdzić plotką? – proboszcz się zafrasował.
Obiecałam wszystkiego dokładnie się wywiedzieć. Jeszcze tego dnia wieczorem zapukałam do drzwi swoich sąsiadów, rodziców Doroty. W uchylonych drzwiach pojawiła się twarz M., jej mamy.
– Przychodzę jako przyjaciel. Wiesz, że lubię, szanuję i poważam twoją Dorotkę. Jestem oburzona na rosnące wokół plotki. Chciałabym im zaradzić. Rozmawiałam nawet o tym z naszym księdzem. Ale muszę wiedzieć, co i jak. A najlepiej u źródła.
M. spuściła oczy i otworzyła szerzej drzwi. Weszłam.
Poznała Eryka i się zaczęło
– I co powiedziała M.? – następnego popołudnia zapytał proboszcz.
– To długa historia, a ksiądz miał jechać porozmawiać z kowalem w sprawie ogrodzenia wokół cmentarza.
– Przed umarłymi cała wieczność, więc nie obrażą się, że załatam im dziury kilka dni później. Niech pani opowiada.
– Dorotka zawsze była spokojną i grzeczną dziewczynką – zaczęłam. – Jej rodzice są trochę niewierzący, więc i ona nie za często zjawiała się w naszym kościele.
Ksiądz zaczął się śmiać.
– Pani Mario, proszę mi tu nie osładzać pewnych rzeczy, jak choćby tym „trochę niewierzący”. Nigdy nikogo nie zmuszałem ani zmuszać nie będę do chodzenia do kościoła. To sprawa sumienia każdego człowieka. Jeśli ktoś mnie poprosi o wytłumaczenie spraw bożych, z chęcią usiądę przy stole, żeby porozmawiać. A jeśli ktoś jest niewierzący, to mnie nic do tego. No i fakt ten nie powinien mieć żadnego znaczenia, w jaki sposób oceniamy tego człowieka. Bo przecież na tym świecie dobro czynią nie tylko katolicy.
Mądre słowa. Ksiądz często mówił je z ambony, ale ilu chciało je zrozumieć, a ilu potem przyjąć do swojego serca?
– No więc po maturze Dorotka pojechała do Poznania, żeby studiować germanistykę. Tam poznała studenta z Niemiec. Tak przynajmniej opowiadała mi M., a ja jej wierzę jak sobie samej. Eryk był miłym chłopcem. Kilka razy Dorotka przywiozła go do rodziców. Chłopak pokazywał im fotografie swoich rodziców. Potem on się jej oświadczył i zakochana dziewczyna została narzeczoną.
– Jakiś czas później on zaprosił ją do siebie do Monachium. Co będę dalej księdzu opowiadać. Nagrano bez jej zgody i świadomości film z jej udziałem. Zrobił to ten jej kochać i zaczął jej się odgrażać. No więc jak się będzie stawiać, to on wpuści film w internet.
– Mogła wracać do kraju, oświadczył, ale już oszpecona i zniesławiona. Przerażona dziewczyna zgodziła się na wszystko. Po dwóch miesiącach jednak uciekła. Zgłosiła tam na policji przestępstwo. Potem wróciła. Myślę, że nie przypuszczała w najgorszych snach, że podli ludzie oskarżą ją o bezeceństwa, które tam… Wie ksiądz, co mam na myśli. A teraz niby ci najuczciwsi, co to najdłużej wycierają kościelne ławki, drwią z biednej dziewczyny. Obrońcy moralności w nogę drapani. Wie ksiądz, co te dranie wymyśliły? – spojrzałam pytająco, ale proboszcz zaprzeczył. – Chcą napisać do księdza petycję, żeby wykląć grzesznicę z ambony. Średniowiecza, dziadom, się zachciewa.
Była cisza jak makiem zasiał
W czasie najbliższego niedzielnego nabożeństwa ksiądz przytoczył przypowieść o Panu i jawnogrzesznicy.
– Ostrzegam was – padły wtedy znamienne słowa – przed szukaniem radości w obmowie i omawianiu grzechu innych. Nasz Pan powiedział wyklinającym kobietę ludziom: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień”. Ja z tego miejsca mówię do was w imieniu Ukrzyżowanego. Weźcie kamień. Który z was uważa, że jest bez grzechu i chce nim rzucić pierwszy, niech powie to, patrząc na krzyż.
W kościele było cicho niczym makiem zasiał. Jeden patrzył na drugiego, jakby szukał ochotnika. A przecież większość liczyła, że z ambony polecą gromy, jak się patrzy…
Po mszy ludzie wychodzili z kościoła, ale nikt słowem nie zająknął się na temat kazania. A przecież było o czym rozmawiać, może i nawet dokonać rachunku sumienia. Przez kilka dni w miasteczku panowała cisza. Ale „sprawiedliwi” znowu zaczęli judzić i szczuć. Każdy wiedział, że Dorota padła ofiarą przestępstwa, ale nikogo to nie obchodziło. Wkrótce znowu zaczęły się plotki i niektórzy zaczęli wytykać palcami biedną dziewczynę.
Kiedy powiedziałam o wszystkim proboszczowi, ten tylko pokiwał ze smutkiem głową. Oczekiwałam, że powie: „Widzisz sama, że próbowałem, ale co ja tu mogę”. Jednak ksiądz Jan nie rozłożył dłoni w geście bezradności.
Następnego dnia miała się odbyć w mieście wielka uroczystość. Pan H., miejscowy biznesmen, otwierał supermarket, którego był głównym udziałowcem. Miały być darmowe kiełbaski, piwo i występy miejscowego zespołu pieśni i tańca. Głównym punktem programu miało być zaś uroczyste poświęcenie nowego obiektu. Ale ksiądz Jan nie przyjechał.
W pewnej chwili zdenerwowany H. zadzwonił do proboszcza z pytaniem, co się stało. Wtedy podobno usłyszał: „Jeśli ty obywasz się bez Boga i obmawiasz bliźniego, to Bóg nie jest ci do niczego potrzebny w twoim biznesie”.
Ludzie byli zaszokowani. Jak ktoś kiedyś powiedział: „Bez poświęcenia interes na pewno źle pójdzie, więc lepiej z proboszczem żyć w zgodzie”. H. podobno się wściekł i zabronił żonie plotkarce mielić ozorem na prawo i lewo. Potem nasze miasteczko przeżyło kolejne trzęsienie ziemi. Zakład pogrzebowy dostał wymówienie z budynku, który przylegał do kościoła i był własnością parafii. Podobne wymówienie współpracy dostała cukiernia, która również stała na gruncie, które miasto zwróciło niegdyś kościołowi.
Od tej pory plotki ucichły
Na plebanię zjechali wszyscy, którzy nie rozumieli postępowania proboszcza. Każdy miał pretensje, że przecież jest dobrym chrześcijaninem, a tu proboszcz rzuca mu kłody pod nogi. Rzecz jasna nie brałam udziału w owej naradzie miejscowych przedsiębiorców z księdzem Janem. Ale przez drzwi czasem dobiegł mnie podniesiony głos proboszcza:
– Mówicie, że jesteście katolikami, a to wy i wasze żony w głównej mierze judzicie przeciw tej pokrzywdzonej przez los dziewczynie! Każdy z was uważa się za dobrego katolika. Każdemu z was mówiłem z ambony – jeśli jesteś bez winy, weź do ręki kamień. Ale wy udawaliście, że te słowa nie odnoszą się do was. Myślicie, że jestem taki głupi? Chcecie, żeby ojciec Doroty zrzekł się bycia naszym burmistrzem. O stanowisko wam chodzi, a nie głoszoną czystość moralną.
Każdy wychodził od księdza ze spuszczoną głową, niczym zbesztany dzieciak.
Aż wreszcie przyszła tamta niedziela. Ludzie, zanim weszli do kościoła, przystawali i czytali na tablicy ogłoszeń, że po wielu latach pracy odchodzę na emeryturę.
Przyznam, że tę sprawę uzgodniłam z księdzem Janem osobiście. Na moje miejsce zaproponowałam… Dorotkę. Dobra i obrotna dziewczyna. A jeśli chodzi o gotowanie, to obiecałam, że w kilka miesięcy poduczę ją, bo to pojętna dziewczyna. Od tej pory plotki ucichły. Życie zaś powoli wróciło na dawne tory. Znowu nic się u nas nie dzieje, ale chyba nikt (oprócz młodych) nie ma o to do losu pretensji.
Czytaj także:
„Ojciec zniknął na 15 lat. Wrócił tylko po to, żeby narobić mi nadziei, obsmarować moją matkę i znowu wyruszyć na hulanki”
„Zakochałem się w korepetytorce. Nieważne, że mogłaby być moją matką, ciągle myślałem o jej zgrabnym ciele...”
„Moją matkę interesowały tylko moje oceny. Moje zainteresowania były nieważne, dopóki nie stały się dla niej użyteczne”