„Moją matkę interesowały tylko moje oceny. Moje zainteresowania były nieważne, dopóki nie stały się dla niej użyteczne”

Moja matka to sztywniara fot. Adobe Stock, Brian
„Żałowałam, że moja mama jest taka… sztywna. Zawsze w wyprasowanej marynarce, koszuli, z aktówką. Często podkreślała, że ma męski, zdyscyplinowany umysł i nie zamierza go zamieniać na inny, bo dobrze jej służył przez 41 lat, to i sprawdzi się w kolejnych. Z kolei w moim umyśle to się nie mieściło”.
/ 21.10.2022 22:00
Moja matka to sztywniara fot. Adobe Stock, Brian

Mama nie lubiła, kiedy odwiedzałam panią Helenę. Jako racjonalna inżynier wszystkie wiadomości, jakie od niej przynosiłam, określała jednym słowem: „wudu”.

– Małgośka, nie opowiadaj mi o tym wudu, ja cię bardzo proszę – komentowała, ilekroć wieczorem usiłowałam podzielić się z nią ekscytującymi informacjami z dziedziny numerologii. – Zdajesz maturę w tym roku, masz się uczyć angielskiego, polskiego, biologii, a nie tych głupot…

– Właśnie. Biologii. A przecież pani Helena jest biologiem. Uczyła tego przedmiotu w szkole.

– Ale kiedy? – zakpiła mama. – Chyba trzydzieści lat temu. No i z tego, co wiem, nie rozwiązujecie zadań z genetyki, tylko ona ci sprzedaje głodne kawałki o jakichś cyferkach, znaczeniu snów i tak dalej.

Spojrzałam na nią rozczarowana

Żałowałam, że moja mama jest taka… sztywna. Zawsze w wyprasowanej marynarce, koszuli, z aktówką. Często podkreślała, że ma męski, zdyscyplinowany umysł i nie zamierza go zamieniać na inny, bo dobrze jej służył przez 41 lat, to i sprawdzi się w kolejnych czterdziestu. Z kolei w moim umyśle to się nie mieściło. Bo przecież życie trwa cały czas i to, czego się kiedyś nauczyliśmy, za moment może być nieaktualne, więc trzeba być otwartym na zmianę. Mówiłam o tym mamie, ale ona przeważnie mi przerywała i pytała, kto dłużej żyje na świecie: ona czy ja? Bo jeśli ona, to wie lepiej, choćby z racji doświadczenia.

– Mamo! – wznosiłam oczy do nieba. – A nie słyszałaś o podświadomości? To właśnie stamtąd wypływają nasze sny. Podświadomość podsuwa nam je w postaci sennych obrazów. Gdy się im głębiej przyjrzymy, to możemy się dowiedzieć czegoś o sobie. A to jest przecież najważniejsze.

Wiem o sobie wystarczająco dużo – skwitowała wtedy. – Na przykład to, że teraz jestem padnięta, a jutro muszę wstać o szóstej i skończyć raport roczny. Więc zajmuję łazienkę, a później od razu się kładę – z rozmachem porządkowała papiery na stole. – Nie puszczaj głośno muzyki – przestrzegła mnie i ziewnęła. – I poucz się jeszcze czegoś. Matura tuż-tuż…

Od miesięcy słyszałam to samo i strasznie mnie to wkurzało.

Niczego nie zamierzałam się już uczyć

Chciałam natomiast pomyśleć o tym, co usłyszałam od pani Heleny. O snach. I o Jungu, który pierwszy, oczywiście jako naukowiec, chciał zrozumieć i wyciągnąć na światło dzienne historie, które mieszkają w naszej podświadomości, i pokazują się nam, kiedy śpimy, a my często kompletnie nie umiemy tego zinterpretować. Pierwszą osobą, która mi o tym powiedziała, była właśnie Helena. Czasem widywałam ją w sklepie. Nie można jej było przeoczyć: nosiła kolorowe kapelusze i sznury korali na szyi. Miała przenikliwe, pełne spokoju spojrzenie. Zauważyłam to, kiedy na mnie z uwagą zerknęła. Stałam akurat przy stojaku z gazetami i czytałam swój horoskop.

– Nie warto – rzuciła. – Żeby miał sens, trzeba zrobić dokładny, z godziną, minutą, a czasem nawet sekundą urodzenia – powiedziała. – Mam na imię Helena – wyciągnęła do mnie rękę i uścisnęła moją. – Chyba jesteśmy sąsiadkami.

– Małgosia – przedstawiłam się, trochę zaskoczona. – Tak, widziałyśmy się już nieraz. Pani jest… taka barwna – popatrzyłam na nią z podziwem. – Nie da się przejść obojętnie obok takiego kapelusza…

Zaśmiała się młodzieńczym śmiechem. Była chyba w wieku mojej babci, ale zupełnie nie przypominała staruszki. Ani fizycznie, ani mentalnie. Nie miała też ze sobą wózka na zakupy. Wszystko taszczyła na ramieniu, w płóciennej torbie.

– Jeśli będziesz miała kiedyś chęć, to zapraszam na herbatę. Mieszkam tam – machnęła ręką w kierunku kamienicy naprzeciwko. – Pod szóstką.

Na pewno wpadnę – obiecałam.

Ale mijał dzień za dniem, tydzień za tygodniem, a ja wcale nie wpadałam.

– Nie ma cytryn? Miałaś kupić! Wiesz, że lubię herbatę tylko z cytryną. Zwłaszcza teraz, kiedy…

– Dobrze, już dobrze – mruknęłam, jednocześnie zakładając kurtkę. – Zaraz przyniosę.

Pierwszą osobą, którą zobaczyłam w sklepie, była pani Helena.

– No i co? – złapała mnie w przejściu za ramię.

Serdeczny uśmiech nie schodził jej z twarzy.

Miałaś mnie odwiedzić?

– Ojej. Strasznie mi głupio. Ale wie pani. Matura, brak czasu.

Spojrzała na mnie, wydawało się, lekko kpiąco.

– W każdym razie zaproszenie wciąż aktualne – pomachała mi i wyszła.

Wpadłam tego samego wieczoru

Mieszkanie mnie trochę zaskoczyło. Spodziewałam się bałaganu, a tam czysto, mnóstwo książek, kwiatów i drobiazgów, ale wszystkie na swoim miejscu, harmonijnie ułożone. Mamie by się spodobało.

– Kiedy nie ma chaosu w przestrzeni, lepiej mi się myśli – uśmiechnęła się i zaproponowała herbatę z malinami.

A do tego kawałek domowego ciasta. Nie dało się odmówić. Wyszłam dwie godziny później, bogatsza o podstawową wiedzę z numerologii i astrologii. To była pasja Heleny. Prócz biologii. Zarówno tej „starej”, której uczyła w szkole, jak i nowej, którą propagował między innymi doktor Bruce Lipton. Helena opowiedziała mi o epigenetyce, czyli nauce, która udowadnia, że mamy wpływ na swoje geny z poziomu świadomości i wcale nie jesteśmy tacy bezradni, jak się nam dotąd wydawało.

– Wszystko, co odkryjemy na poziomie świadomym, wpływa na biologię naszego ciała – tłumaczyła. – Już za chwilę oficjalna nauka będzie musiała zaakceptować fakt, że tak zwane choroby genetyczne nie istnieją. To po prostu pakiet informacji przekazywanych z pokolenia na pokolenie, z nadzieją, że w końcu komuś z członków rodu uda się odkryć przyczynę określonego „defektu” czy choroby…

To było bardzo ciekawe. Zwłaszcza, że podała mi parę przykładów z życia i praktycznych rad, jak tego szukać we własnym. A kiedy za kilka dni znów ją odwiedziłam, rozmowa zeszła na sny. I symbole senne.

– Często śni mi się wzburzona woda, do której boję się wejść, a z jakiegoś powodu muszę to zrobić – zwierzyłam się. – Woda jest czysta, ale fale mocno uderzają o brzeg, ja stoję na brzegu i po kostki wchodzę do wody, żeby zaraz się wycofać…

– Nie jestem ekspertką – odparła – ale woda to w symbolice biologicznej zarówno matka, jak i emocje. Czy mama cię jakoś ogranicza? Obawiasz się jej gniewu? Bo skoro woda jest wzburzona, to może być dowód twojego lęku.

Coś w tym było.

Mama chciała, bym była jak ona

Zdyscyplinowana i uporządkowana, zaś moja dusza się przed tym broniła. Intencje mamy były dobre, pragnęła bym miała solidny zawód i bezpieczne życie. I tego chciała mnie nauczyć. Powiedziałam o tym Helenie.

– A może to ty masz nauczyć czegoś swoją mamę? – odparła zaskakująco. – Czegoś naprawdę ważnego.

– Ale czego? – zdziwiłam się .– Zaraz mi powie, że wie wszystko, co jej potrzebne. I czego miała się nauczyć, już nauczyła…

Helena nic nie powiedziała. Później pasjonująco rozmawiałyśmy o Jungu i jego powiedzeniu, że wszystko czego nie uda nam się pojąć, będziemy traktować jako przeznaczenie.

– Wiele lat temu odkryłam, że wszechświat daje nam znaki – mówiła. – Nie tylko poprzez sny, ale też w rzeczywistym świecie.

I opowiedziała mi, że w czasach swojej młodości parę razy była w ogromnych tarapatach. Zdawało się jej, że to momenty nie do przeżycia, zwłaszcza że działy się zawsze zimą, kiedy łatwiej wpaść w depresję. Zauważyła, że na parapecie okna siadał wtedy mały ptaszek i nie uciekał nawet wtedy, gdy stawała za szybą i patrzyła na niego. Sprawdziła: to był mysikrólik, najmniejszy ptak występujący w Europie. Najmniejszy, ale i najsilniejszy, bo udawało mu się przetrwać nawet najmroźniejsze zimy.

Na początku nie kojarzyłam tego ze sobą – ciągnęła swoją opowieść Helena. – Jednak, kiedy sytuacja się powtarzała, zrozumiałam, że tak wszechświat daje mi znak, że przetrwam, że sobie poradzę. Bo ptak to zawsze wiadomość dla nas.

Wychodziłam od Heleny zamyślona

A kiedy tylko weszłam do domu, wpadłam w zupełnie inną przestrzeń.

– Gdzie byłaś tak długo? – mama z rozmachem odcedzała makaron. – Zrobiłaś te ostatnie zadania z matematyki? Chcesz, żebym ci sprawdziła?

Zadała te trzy pytania prawie jednym tchem.

– Może najpierw coś zjedzmy, porozmawiajmy – zaczęłam układać sztućce na stole. – Czegoś ciekawego dowiedziałam się o ptakach.

– Zamierzasz zostać ornitologiem? – zjeżyła się mama.

Udałam, że jej nie słyszę.

– A pamiętasz, jak ciągle śniły ci się wrony? Wiesz, że wrona to jedyny ptak, który opiekuje się starymi rodzicami? Czy to nie było akurat wtedy, gdy babcia złamała nogę i musiałaś się nią zajmować?

Mama na chwilę znieruchomiała z talerzem w dłoni. Spojrzała na mnie bardziej niż krytycznie.

– Gosiu, czy ty naprawdę myślisz, że sen o wronie miałam dlatego, że babcia złamała nogę?

– Chodzi o to, że wiele rzeczy z naszego życia pokazuje się nam symbolicznie – ciągnęłam niezrażona. – I poprzez te symbole możemy dotrzeć do zapisanych w nas głęboko emocji.

– Tak? A jak już do nich dotrzemy, to co? – o dziwo, nie wyczułam w głosie mamy sarkazmu.

To w ten sposób je uwalniamy. Oczyszczamy się. I przestajemy działać z poziomu podświadomości – powtórzyłam za panią Heleną. – Zaczynamy żyć świadomie.

– Bardzo mądre – mruknęła mama. – Ale może już dajmy spokój uwolnionym emocjom i zjedzmy, póki gorące.

Rano mama była milcząca.

– Dziwne – powiedziała, gdy już dobre dziesięć minut jechałyśmy bez słowa, każda zanurzona w swoich myślach. – Może to przypadek, bo wczoraj o tym rozmawiałyśmy, ale całą noc śnił mi się jakiś ptak, który usiłował wylądować na mojej wyciągniętej ręce, ale wiatr cały czas go zwiewał…

– Naprawdę? – ożywiłam się. – Ptak to zawsze posłaniec wiadomości. Ale ważny jest gatunek, bo wtedy można coś więcej powiedzieć…

– Nie wiem. Widziałam tylko, jak wiatr nie pozwala mu wylądować na mojej dłoni, a bardzo tego chciał.

Widocznie sen był na tyle wyrazisty i głęboki, że nawet mamę to poruszyło.

– Można to odczytać w ten sposób, że jakaś informacja bardzo chce do ciebie dotrzeć, ale coś ją blokuje i jej przeszkadza – powiedziałam i otworzyłam drzwi, bo akurat dojechałyśmy pod szkołę. – Jak myślisz, czy chodzi o wiadomość z zewnątrz, czy może coś z podświadomości chce się w końcu przebić?

Dla mamy to było za dużo

Skrzywiła się lekko.

– Daj spokój! To tylko sen.

Ale ja wiedziałam, że to nie jest przypadek. I potwierdziły to dwie kolejne noce, kiedy sen o ptaku znów się powtórzył.

To był zbyt wyraźny znak, żeby go zlekceważyć – stwierdziłam. – Pomyśl – zwróciłam się do mamy. – Kto mógłby tak bardzo chcieć się z tobą skontaktować?

Wzruszyła ramionami.

– Nie mam pojęcia. Może jedynie… – zamyśliła się na moment, a nawet chyba lekko zarumieniła. – Tylko Adam. Moja szkolna miłość. Wyjechał wiele lat temu do Australii.

Mama była osiem lat po rozwodzie. I nigdy, ani słowa, nie powiedziała o żadnym facecie. Dopiero teraz. Poczułam lekkie ukłucie. Miała rozmarzoną twarz. 

– To może być on. Nie masz konta na żadnych portalach. Zmieniłyśmy adres – analizowałam. – Trudno cię znaleźć. Może ja spróbuję odszukać go na Facebooku i napiszę do niego?

Mama najpierw się opierała, ale w końcu zwyciężyła ciekawość. Podała mi jego nazwisko, a ja bez trudu go znalazłam. Opalony, w bejsbolówce, wyglądał jak emerytowany surfer.

– Mieszka w Napier – zawołałam do mamy. – W Nowej Zelandii.

– Już dalej się chyba nie dało – mruknęła i zerknęła z zainteresowaniem na jego zdjęcie. – Trochę się zmienił. Ale w sumie… wygląda dobrze.

Napisałam do niego w imieniu mamy, że szuka rozsianych po świecie przyjaciół. Odpisał prawie natychmiast. Poprosił o adres mailowy. A rano zastałam mamę nad laptopem, zanurzoną w lekturze. Wiadomość od Adama nie miała końca.

– No i co ? – zapytałam z ciekawością. – Co ci napisał?

Mama oderwała się na chwilę od komputera. Miała rozmarzoną, pogodną twarz. Już dawno jej takiej nie widziałam.

– Chce wrócić do Polski. Szukał mnie przez ostatnie dwa tygodnie…

Uśmiechnęłam się do siebie. A wieczorem, kiedy już leżałam w łóżku, mama weszła, przysiadła na nim i spojrzała na mnie.

– Wiesz co? – powiedziała zamyślona. – Może jednak jest coś w tych snach… Chętnie poznam bliżej tę panią Helenę. Może zaprosisz ją do nas na herbatę? 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA