Mama nie lubiła, kiedy odwiedzałam panią Helenę. Jako racjonalna inżynier wszystkie wiadomości, jakie od niej przynosiłam, określała jednym słowem: „wudu”.
– Małgośka, nie opowiadaj mi o tym wudu, ja cię bardzo proszę – komentowała, ilekroć wieczorem usiłowałam podzielić się z nią ekscytującymi informacjami z dziedziny numerologii. – Zdajesz maturę w tym roku, masz się uczyć angielskiego, polskiego, biologii, a nie tych głupot…
– Właśnie. Biologii. A przecież pani Helena jest biologiem. Uczyła tego przedmiotu w szkole.
– Ale kiedy? – zakpiła mama. – Chyba trzydzieści lat temu. No i z tego, co wiem, nie rozwiązujecie zadań z genetyki, tylko ona ci sprzedaje głodne kawałki o jakichś cyferkach, znaczeniu snów i tak dalej.
Spojrzałam na nią rozczarowana
Żałowałam, że moja mama jest taka… sztywna. Zawsze w wyprasowanej marynarce, koszuli, z aktówką. Często podkreślała, że ma męski, zdyscyplinowany umysł i nie zamierza go zamieniać na inny, bo dobrze jej służył przez 41 lat, to i sprawdzi się w kolejnych czterdziestu. Z kolei w moim umyśle to się nie mieściło. Bo przecież życie trwa cały czas i to, czego się kiedyś nauczyliśmy, za moment może być nieaktualne, więc trzeba być otwartym na zmianę. Mówiłam o tym mamie, ale ona przeważnie mi przerywała i pytała, kto dłużej żyje na świecie: ona czy ja? Bo jeśli ona, to wie lepiej, choćby z racji doświadczenia.
– Mamo! – wznosiłam oczy do nieba. – A nie słyszałaś o podświadomości? To właśnie stamtąd wypływają nasze sny. Podświadomość podsuwa nam je w postaci sennych obrazów. Gdy się im głębiej przyjrzymy, to możemy się dowiedzieć czegoś o sobie. A to jest przecież najważniejsze.
– Wiem o sobie wystarczająco dużo – skwitowała wtedy. – Na przykład to, że teraz jestem padnięta, a jutro muszę wstać o szóstej i skończyć raport roczny. Więc zajmuję łazienkę, a później od razu się kładę – z rozmachem porządkowała papiery na stole. – Nie puszczaj głośno muzyki – przestrzegła mnie i ziewnęła. – I poucz się jeszcze czegoś. Matura tuż-tuż…
Od miesięcy słyszałam to samo i strasznie mnie to wkurzało.
Niczego nie zamierzałam się już uczyć
Chciałam natomiast pomyśleć o tym, co usłyszałam od pani Heleny. O snach. I o Jungu, który pierwszy, oczywiście jako naukowiec, chciał zrozumieć i wyciągnąć na światło dzienne historie, które mieszkają w naszej podświadomości, i pokazują się nam, kiedy śpimy, a my często kompletnie nie umiemy tego zinterpretować. Pierwszą osobą, która mi o tym powiedziała, była właśnie Helena. Czasem widywałam ją w sklepie. Nie można jej było przeoczyć: nosiła kolorowe kapelusze i sznury korali na szyi. Miała przenikliwe, pełne spokoju spojrzenie. Zauważyłam to, kiedy na mnie z uwagą zerknęła. Stałam akurat przy stojaku z gazetami i czytałam swój horoskop.
– Nie warto – rzuciła. – Żeby miał sens, trzeba zrobić dokładny, z godziną, minutą, a czasem nawet sekundą urodzenia – powiedziała. – Mam na imię Helena – wyciągnęła do mnie rękę i uścisnęła moją. – Chyba jesteśmy sąsiadkami.
– Małgosia – przedstawiłam się, trochę zaskoczona. – Tak, widziałyśmy się już nieraz. Pani jest… taka barwna – popatrzyłam na nią z podziwem. – Nie da się przejść obojętnie obok takiego kapelusza…
Zaśmiała się młodzieńczym śmiechem. Była chyba w wieku mojej babci, ale zupełnie nie przypominała staruszki. Ani fizycznie, ani mentalnie. Nie miała też ze sobą wózka na zakupy. Wszystko taszczyła na ramieniu, w płóciennej torbie.
– Jeśli będziesz miała kiedyś chęć, to zapraszam na herbatę. Mieszkam tam – machnęła ręką w kierunku kamienicy naprzeciwko. – Pod szóstką.
– Na pewno wpadnę – obiecałam.
Ale mijał dzień za dniem, tydzień za tygodniem, a ja wcale nie wpadałam.
– Nie ma cytryn? Miałaś kupić! Wiesz, że lubię herbatę tylko z cytryną. Zwłaszcza teraz, kiedy…
– Dobrze, już dobrze – mruknęłam, jednocześnie zakładając kurtkę. – Zaraz przyniosę.
Pierwszą osobą, którą zobaczyłam w sklepie, była pani Helena.
– No i co? – złapała mnie w przejściu za ramię.
Serdeczny uśmiech nie schodził jej z twarzy.
– Miałaś mnie odwiedzić?
– Ojej. Strasznie mi głupio. Ale wie pani. Matura, brak czasu.
Spojrzała na mnie, wydawało się, lekko kpiąco.
– W każdym razie zaproszenie wciąż aktualne – pomachała mi i wyszła.
Wpadłam tego samego wieczoru
Mieszkanie mnie trochę zaskoczyło. Spodziewałam się bałaganu, a tam czysto, mnóstwo książek, kwiatów i drobiazgów, ale wszystkie na swoim miejscu, harmonijnie ułożone. Mamie by się spodobało.
– Kiedy nie ma chaosu w przestrzeni, lepiej mi się myśli – uśmiechnęła się i zaproponowała herbatę z malinami.
A do tego kawałek domowego ciasta. Nie dało się odmówić. Wyszłam dwie godziny później, bogatsza o podstawową wiedzę z numerologii i astrologii. To była pasja Heleny. Prócz biologii. Zarówno tej „starej”, której uczyła w szkole, jak i nowej, którą propagował między innymi doktor Bruce Lipton. Helena opowiedziała mi o epigenetyce, czyli nauce, która udowadnia, że mamy wpływ na swoje geny z poziomu świadomości i wcale nie jesteśmy tacy bezradni, jak się nam dotąd wydawało.
– Wszystko, co odkryjemy na poziomie świadomym, wpływa na biologię naszego ciała – tłumaczyła. – Już za chwilę oficjalna nauka będzie musiała zaakceptować fakt, że tak zwane choroby genetyczne nie istnieją. To po prostu pakiet informacji przekazywanych z pokolenia na pokolenie, z nadzieją, że w końcu komuś z członków rodu uda się odkryć przyczynę określonego „defektu” czy choroby…
To było bardzo ciekawe. Zwłaszcza, że podała mi parę przykładów z życia i praktycznych rad, jak tego szukać we własnym. A kiedy za kilka dni znów ją odwiedziłam, rozmowa zeszła na sny. I symbole senne.
– Często śni mi się wzburzona woda, do której boję się wejść, a z jakiegoś powodu muszę to zrobić – zwierzyłam się. – Woda jest czysta, ale fale mocno uderzają o brzeg, ja stoję na brzegu i po kostki wchodzę do wody, żeby zaraz się wycofać…
– Nie jestem ekspertką – odparła – ale woda to w symbolice biologicznej zarówno matka, jak i emocje. Czy mama cię jakoś ogranicza? Obawiasz się jej gniewu? Bo skoro woda jest wzburzona, to może być dowód twojego lęku.
Coś w tym było.
Mama chciała, bym była jak ona
Zdyscyplinowana i uporządkowana, zaś moja dusza się przed tym broniła. Intencje mamy były dobre, pragnęła bym miała solidny zawód i bezpieczne życie. I tego chciała mnie nauczyć. Powiedziałam o tym Helenie.
– A może to ty masz nauczyć czegoś swoją mamę? – odparła zaskakująco. – Czegoś naprawdę ważnego.
– Ale czego? – zdziwiłam się .– Zaraz mi powie, że wie wszystko, co jej potrzebne. I czego miała się nauczyć, już nauczyła…
Helena nic nie powiedziała. Później pasjonująco rozmawiałyśmy o Jungu i jego powiedzeniu, że wszystko czego nie uda nam się pojąć, będziemy traktować jako przeznaczenie.
– Wiele lat temu odkryłam, że wszechświat daje nam znaki – mówiła. – Nie tylko poprzez sny, ale też w rzeczywistym świecie.
I opowiedziała mi, że w czasach swojej młodości parę razy była w ogromnych tarapatach. Zdawało się jej, że to momenty nie do przeżycia, zwłaszcza że działy się zawsze zimą, kiedy łatwiej wpaść w depresję. Zauważyła, że na parapecie okna siadał wtedy mały ptaszek i nie uciekał nawet wtedy, gdy stawała za szybą i patrzyła na niego. Sprawdziła: to był mysikrólik, najmniejszy ptak występujący w Europie. Najmniejszy, ale i najsilniejszy, bo udawało mu się przetrwać nawet najmroźniejsze zimy.
– Na początku nie kojarzyłam tego ze sobą – ciągnęła swoją opowieść Helena. – Jednak, kiedy sytuacja się powtarzała, zrozumiałam, że tak wszechświat daje mi znak, że przetrwam, że sobie poradzę. Bo ptak to zawsze wiadomość dla nas.
Wychodziłam od Heleny zamyślona
A kiedy tylko weszłam do domu, wpadłam w zupełnie inną przestrzeń.
– Gdzie byłaś tak długo? – mama z rozmachem odcedzała makaron. – Zrobiłaś te ostatnie zadania z matematyki? Chcesz, żebym ci sprawdziła?
Zadała te trzy pytania prawie jednym tchem.
– Może najpierw coś zjedzmy, porozmawiajmy – zaczęłam układać sztućce na stole. – Czegoś ciekawego dowiedziałam się o ptakach.
– Zamierzasz zostać ornitologiem? – zjeżyła się mama.
Udałam, że jej nie słyszę.
– A pamiętasz, jak ciągle śniły ci się wrony? Wiesz, że wrona to jedyny ptak, który opiekuje się starymi rodzicami? Czy to nie było akurat wtedy, gdy babcia złamała nogę i musiałaś się nią zajmować?
Mama na chwilę znieruchomiała z talerzem w dłoni. Spojrzała na mnie bardziej niż krytycznie.
– Gosiu, czy ty naprawdę myślisz, że sen o wronie miałam dlatego, że babcia złamała nogę?
– Chodzi o to, że wiele rzeczy z naszego życia pokazuje się nam symbolicznie – ciągnęłam niezrażona. – I poprzez te symbole możemy dotrzeć do zapisanych w nas głęboko emocji.
– Tak? A jak już do nich dotrzemy, to co? – o dziwo, nie wyczułam w głosie mamy sarkazmu.
– To w ten sposób je uwalniamy. Oczyszczamy się. I przestajemy działać z poziomu podświadomości – powtórzyłam za panią Heleną. – Zaczynamy żyć świadomie.
– Bardzo mądre – mruknęła mama. – Ale może już dajmy spokój uwolnionym emocjom i zjedzmy, póki gorące.
Rano mama była milcząca.
– Dziwne – powiedziała, gdy już dobre dziesięć minut jechałyśmy bez słowa, każda zanurzona w swoich myślach. – Może to przypadek, bo wczoraj o tym rozmawiałyśmy, ale całą noc śnił mi się jakiś ptak, który usiłował wylądować na mojej wyciągniętej ręce, ale wiatr cały czas go zwiewał…
– Naprawdę? – ożywiłam się. – Ptak to zawsze posłaniec wiadomości. Ale ważny jest gatunek, bo wtedy można coś więcej powiedzieć…
– Nie wiem. Widziałam tylko, jak wiatr nie pozwala mu wylądować na mojej dłoni, a bardzo tego chciał.
Widocznie sen był na tyle wyrazisty i głęboki, że nawet mamę to poruszyło.
– Można to odczytać w ten sposób, że jakaś informacja bardzo chce do ciebie dotrzeć, ale coś ją blokuje i jej przeszkadza – powiedziałam i otworzyłam drzwi, bo akurat dojechałyśmy pod szkołę. – Jak myślisz, czy chodzi o wiadomość z zewnątrz, czy może coś z podświadomości chce się w końcu przebić?
Dla mamy to było za dużo
Skrzywiła się lekko.
– Daj spokój! To tylko sen.
Ale ja wiedziałam, że to nie jest przypadek. I potwierdziły to dwie kolejne noce, kiedy sen o ptaku znów się powtórzył.
– To był zbyt wyraźny znak, żeby go zlekceważyć – stwierdziłam. – Pomyśl – zwróciłam się do mamy. – Kto mógłby tak bardzo chcieć się z tobą skontaktować?
Wzruszyła ramionami.
– Nie mam pojęcia. Może jedynie… – zamyśliła się na moment, a nawet chyba lekko zarumieniła. – Tylko Adam. Moja szkolna miłość. Wyjechał wiele lat temu do Australii.
Mama była osiem lat po rozwodzie. I nigdy, ani słowa, nie powiedziała o żadnym facecie. Dopiero teraz. Poczułam lekkie ukłucie. Miała rozmarzoną twarz.
– To może być on. Nie masz konta na żadnych portalach. Zmieniłyśmy adres – analizowałam. – Trudno cię znaleźć. Może ja spróbuję odszukać go na Facebooku i napiszę do niego?
Mama najpierw się opierała, ale w końcu zwyciężyła ciekawość. Podała mi jego nazwisko, a ja bez trudu go znalazłam. Opalony, w bejsbolówce, wyglądał jak emerytowany surfer.
– Mieszka w Napier – zawołałam do mamy. – W Nowej Zelandii.
– Już dalej się chyba nie dało – mruknęła i zerknęła z zainteresowaniem na jego zdjęcie. – Trochę się zmienił. Ale w sumie… wygląda dobrze.
Napisałam do niego w imieniu mamy, że szuka rozsianych po świecie przyjaciół. Odpisał prawie natychmiast. Poprosił o adres mailowy. A rano zastałam mamę nad laptopem, zanurzoną w lekturze. Wiadomość od Adama nie miała końca.
– No i co ? – zapytałam z ciekawością. – Co ci napisał?
Mama oderwała się na chwilę od komputera. Miała rozmarzoną, pogodną twarz. Już dawno jej takiej nie widziałam.
– Chce wrócić do Polski. Szukał mnie przez ostatnie dwa tygodnie…
Uśmiechnęłam się do siebie. A wieczorem, kiedy już leżałam w łóżku, mama weszła, przysiadła na nim i spojrzała na mnie.
– Wiesz co? – powiedziała zamyślona. – Może jednak jest coś w tych snach… Chętnie poznam bliżej tę panią Helenę. Może zaprosisz ją do nas na herbatę?
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”