Nie wiem, jak to się stało, ale zasnęłam na ławce przy placu zabaw. Piwo, które niosłam dla męża się potłukło i zalało mi ubranie.
– No i co ja mam teraz zrobić? – zapytałam męża. – Wszystkich zapewniać, że nie jestem wyrodną matką? Tłumaczyć: „byłam zmęczona”?
– Nie przejmuj się – powiedział. – Przecież to oczywiste. Pogadają, a potem przestaną.
Od roku mieszkamy na miłym, kameralnym osiedlu. Nasza córka ma trzy latka. Jestem jeszcze na urlopie wychowawczym i w ciągu dnia często wychodzę z nią na spacer. Poznałam dzięki temu wiele mam, które podobnie jak ja, zajmują się swoimi pociechami. Już po kilku miesiącach byłyśmy wszystkie ze sobą na „ty”, znałyśmy imiona naszych dzieci i ich problemy. Wymieniałyśmy się telefonami do pediatrów i pomysłami, co zrobić na obiad dla malucha, żeby nie powtarzać w kółko tych samych potraw. Teraz chyba mogę już myśleć o tym wyłącznie w czasie przeszłym. Za sprawą głupiego nieporozumienia...
Obudziła mnie wielce oburzona sąsiadka
Było słoneczne przedpołudnie. Wracałam z Ilonką ze sklepu spożywczego. Kupiłam kilka podstawowych rzeczy: chleb masło, mleko, chleb, wędlinę i sok dla małej oraz małą butelkę piwa dla męża do kolacji, bo planowałam coś z kiełbasą na gorąco.
Gdy wracałyśmy do domu, zatrzymałyśmy się na chwilę na placu zabaw. Położyłam siatkę z zakupami na ławce, a Ilonkę posadziłam na huśtawce. Usiadłam na ławce, położyłam zakupy obok. Słońce przygrzewało. Byłam bardzo zmęczona, poprzedniej nocy spałam niecałe cztery godziny, bo najpierw prawie do północy robiłam zaległe prasowanie, a później tak rozbolała mnie głowa, że pomimo wzięcia tabletki przeciwbólowej, zasnęłam dopiero o trzeciej.
Nie wiem, czy sprawiło to monotonne skrzypienie huśtawki, czy zmęczenie, ale... zasnęłam. Obudziło mnie szarpnięcie za ramię. Otworzyłam oczy i spostrzegłam pochyloną nade mną sąsiadkę, Ulkę.
– O Boże. Wszystko w porządku? – wybełkotałam jeszcze nieprzytomna.
– To ja chciałam ciebie o to zapytać – powiedziała Ulka surowo.
Próbowałam się tłumaczyć, ale to nic nie dało
Poczułam, że mam mokre spodnie. Spojrzałam na reklamówkę z zakupami – była przewrócona. Butelka z piwem się potłukła, brudząc swoją zawartością ławkę oraz moje ubranie...
– O Boże, wyglądam jak jakaś pijacz… – nie dokończyłam, bo nagle uświadomiłam sobie, że nic dodać nic ująć.
– Najważniejsze, że Ilonce nic się nie stało – odpowiedziała Ula i zmierzyła mnie lodowatym wzrokiem.
– Tak – bąknęłam pod nosem i zrobiło mi się głupio. Ulka chyba naprawdę pomyślała, że jestem pijana...
Następne dni potwierdziły moje obawy. Dziewczyny, które mieszkają na osiedlu i z którymi tak dobrze mi się rozmawiało o dzieciach i różnych codziennych sprawach, odsunęły się ode mnie. Niby nikt nie rzucił głośno oskarżenia „ty pijaczko”, ale Ania, Magda, Zuza, Ula, Marta i Bogna wyraźnie mnie unikają. Nadal spotykamy się na placu zabaw, ale już żadna z nich pierwsza do mnie nie zagada.
Kilka razy próbowałam z humorem nawiązać do tamtej sytuacji i wytłumaczyć, co się stało, ale to tylko pogorszyło sprawę. A ja nic przecież złego nie zrobiłam! Jak mam im udowodnić, że biorą pozory za prawdę? Że nie jestem pijaczką? Mam wyjść na środek osiedla, rozedrzeć szaty i krzyknąć, iż żałuję, że zasnęłam ze zmęczenia na placu zabaw i że naprawdę nie byłam pijana? To by dopiero było! Wtedy to już chyba wszyscy pomyśleliby, że na dodatek jestem niezrównoważona psychicznie.
Myślę sobie, że muszę żyć dalej. Ostatecznie świat się nie zawalił. Nie będę na siłę szukać towarzystwa moich sąsiadek. Jeśli tak łatwo przychodzi im piętnowanie kogoś, trudno. Po jakimś czasie zrozumieją, że się pomyliły. W końcu przecież naprawdę nie jestem pijaczką i to jest najważniejsze!
Czytaj także:
„Z dobrego serca pomogłam sąsiadce, a inni zrobili ze mnie hienę. Rozpowiadali ploty, że szczerzę zęby na jej spadek”
„Jestem kłębkiem nerwów, bo wredne sąsiadki zatruwają mi życie. Codziennie w pierwszej ławce w kościele, a za skórą diabeł”
„Ludzie oceniali ją i mieli za dziwaczkę. Okazało się, że jej mąż i syn zginęli w koszmarnym wypadku”