Kiedy odebraliśmy z Heniem klucze do naszego nowego mieszkania, byłam bardzo szczęśliwa. Nowe to ono w sumie nie było, bo kupione na rynku wtórnym, ale i tak niemal skakałam z radości. Do tej pory tułaliśmy się po wynajmowanych kawalerkach, przez chwilę mieszkaliśmy u moich teściów. Teraz nasze marzenie się spełniło i mieliśmy spędzić pierwszą Wigilię u siebie!
Byliśmy małżeństwem od 17 lat, przez pięć ostatnich Heniek pracował za granicą. Odkładaliśmy każdy grosz, żyliśmy bardzo oszczędnie, byle wreszcie iść na swoje. Oszczędzanie przy czwórce dzieci to niełatwa sprawa. Wciąż pojawiają się nowe wydatki. W końcu jednak odłożyliśmy sporą sumę i zaczęliśmy się rozglądać za mieszkaniem.
To od razu mi się spodobało – przestronne, dobrze rozplanowane, po remoncie. Blok nie był stary, zadbany. No i ta okolica – z dala od centrum, niedaleko szkoła, przedszkole, park. Nie zastanawialiśmy się długo. Poprzedni właściciele zapewniali nas, że nie będziemy żałować, a i nasze dzieci znajdą w bloku mnóstwo kolegów i koleżanek.
– Wiecie państwo, my tu jesteśmy jak jedna wielka rodzina, na każdego można liczyć. Latem dzieciaki razem szaleją, a dorośli siedzą i plotkują. Żal stąd odchodzić, ale dzieci się wyprowadziły, na co nam takie wielkie mieszkanie? – mówili.
Super! Czyli jednak warto było tyle lat oszczędzać, warto było rezygnować z wakacji, nowych ubrań czy lepszego samochodu…
Jak można być takim podłym!
Kilka dni po tym, jak się wprowadziliśmy, zapukałam do sąsiadki. Przedstawiłam się i spytałam, jak wyglądają dyżury mycia klatki. Chwilę pogawędziłyśmy, zrobiła na mnie całkiem dobre wrażenie. Gdy Henio wrócił z pracy, powiedziałam:
– Wiesz, pani Kazia miała rację. Naprawdę mili ludzie tu mieszkają.
Wtedy nie wiedziałam, że sprawa jest bardziej skomplikowana…
Pierwszy zgrzyt nastąpił już w weekend. Zamiotłam i umyłam klatkę. Pogoda była straszna, przez cały dzień lało jak z cebra – nic więc dziwnego, że po chwili schody znów były brudne od błota. Wieczorem umyłam więc klatkę ponownie.
W niedzielę rano usłyszałam głośne walenie do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam sąsiadkę z góry. Uśmiechnęłam się, jednak ona nadal stała z nadąsaną miną.
– Proszę pani! U nas panują pewne zasady! Klatkę się sprząta! Jak to wygląda, niedziela, a schody jak w jakiejś melinie! – wydarła się.
Próbowałam jej tłumaczyć, że myłam je wczoraj, i to dwukrotnie, ale odwróciła się na pięcie i poszła. Zrobiło mi się straszne przykro. To przecież nie moja wina, że pogoda jest taka, a nie inna. Miałam stać na schodach od rana do wieczora i sprzątać po każdym przechodzącym? Heniek próbował mnie pocieszyć, ale na niewiele się to zdało.
Kilka dni później wracałam do domu, niosąc torby pełne zakupów. Zaprosiliśmy kilka osób, by obejrzeli nasze nowe mieszkanie, więc kupiłam sporo produktów. Ledwie to wszystko niosłam. Przed klatką stały trzy sąsiadki, między innymi ta, która w niedzielę zrobiła mi awanturę. Miałam nadzieję, że może otworzą mi drzwi, ale niestety – musiałam odstawić zakupy i poszukać klucza. Mimo wszystko przywitałam się z uśmiechem. Zagadałam nawet coś na temat pogody, ale ostentacyjnie się odwróciły. Dałam więc sobie spokój i poszłam dalej. Usłyszałam jednak ich głośne uwagi:
– Dzieciaków narobili, to potem żarcia jak dla kompanii wojska muszą nagotować!
– Komu ten Karol mieszkanie sprzedał! Aż strach się bać! Patologia jakaś!
Rozpłakałam się. Jakim prawem tak nas oceniły?! Czy czwórka dzieci to jakiś grzech? Fakt, że planowaliśmy to nieco inaczej. Kasia urodziła się rok po ślubie. Kiedy miała trzy lata, przyszła na świat Iwonka. I na tym mieliśmy poprzestać. Dlatego kiedy pięć lat temu znów zaszłam w ciążę, do tego bliźniaczą, nie byłam zachwycona. Z czasem jednak doszłam do wniosku, że to nie tragedia. A teraz nie wyobrażam sobie życia bez Maciusia i Tomeczka!
Dzieci miały co jeść, nie chodziły brudne czy obdarte. Dobrze się uczyły, nie sprawiały większych problemów wychowawczych. Z mężem czasem się kłóciliśmy, jak każde małżeństwo, ale ogólnie dobrze nam się układało. Ja nie piłam alkoholu w ogóle, Heniek tylko na większych imprezach. A te babsztyle wyzywały nas od patologii! Nie mogłam uwierzyć w taką podłość!
Wieczorem przyszło kilku naszych znajomych. Minęła 22.00, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam… policję!
– Dobry wieczór. Sąsiedzi zgłosili, że naruszają państwo ciszę nocną.
Byłam w szoku. Przecież zachowywaliśmy się cicho! Nie hałasowaliśmy, nie słuchaliśmy muzyki, dzieci już spały. Na szczęście na upomnieniu się skończyło.
– To mi wygląda na typową złośliwość. Ledwie 22.00 wybiła i już ktoś zadzwonił. Chyba was sąsiedzi nie polubili… – stwierdził kolega.
Bałam się cokolwiek robić, by ich nie drażnić
Rzeczywiście, o życzliwych stosunkach, które według pani Kazi tutaj panowały, mogłam jedynie pomarzyć. Co chwilę słyszałam nieprzyjemne komentarze i pretensje. A to za mocno trzaskaliśmy drzwiami, a to mąż rano zbyt wcześnie brał prysznic, to znów samochód źle zaparkowaliśmy, albo któryś z chłopców przez trawnik przebiegł…
Powoli popadałam w nerwicę. Moje wymarzone mieszkanie stało się moim przekleństwem! Bałam się robić cokolwiek, by nie rozdrażnić sąsiadów! Doszło do tego, że w niedzielne przedpołudnie zastanawiałam się, czy powinnam robić schabowe, czy lepiej mielone – bo ciszej.
Dzieci też się skarżyły.
– Mamo, ta wiedźma znowu się do mnie przyczepiła! – powiedziała Kasia po powrocie ze szkoły. – Stwierdziła, że rozrzuciłam czipsy na klatce. A przecież ja się odchudzam i czipsów nie jem! – dodała.
– Kasiu, nie mów tak! To starsza pani, należy jej się szacunek!
Jako dobra matka musiałam ją upomnieć, jednak w głębi duszy przyznałam jej rację. Ta baba była wiedźmą. Podobnie jak jej dwie koleżanki. Było mi przykro, że tak szykanują naszą rodzinę. Ale co mogłam zrobić?
Heniek kilka razy twardo stanął w obronie mojej czy dzieci, ale to tylko pogarszało sytuację. Dowiadywał się wtedy, jakim to jest bezczelnym chamem, i po raz kolejny był obgadywany i wytykany palcami.
Nadeszła wiosna, zrobiło się cieplej. Zaczęłam wychodzić z bliźniakami na plac zabaw i poznałam pozostałych mieszkańców bloku. Wbrew moim obawom okazali się bardzo sympatyczni. Nawiązałam kilka znajomości, poczułam się nieco lepiej. Po jakimś czasie zaczęłam się nieśmiało zwierzać ze swoich problemów. Ludzie słyszeli plotki o nas, ale nie wierzyli.
– Nazywamy je „trójca święta” – powiedziała Ania, moja nowa znajoma. – Codziennie w pierwszej ławce w kościele, a za skórą diabeł! Nie tylko wam zatruwają życie.
Okazało się, że trzy starsze panie traktowały w ten sposób wszystkich nowych mieszkańców bloku. Szykanowały, obmawiały, mieszały z błotem i zatruwały życie.
To wydarzenie zmieniło wszystko
– Nie martw się, w końcu im się znudzi. A jak zjawią się jacyś nowi, to już w ogóle dadzą wam spokój – puściła do mnie oko Iwona.
– Ja tam mam swoją taktykę – dodała Ala. – Z daleka szeroki uśmiech, zawsze jestem słodka, aż do przesady, i cokolwiek mówią, przytakuję i potwierdzam. I mam spokój – uśmiechnęła się.
Mnie do śmiechu wcale nie było, ale przyznam, że mi ulżyło. Od tej pory nieco mniej przejmowałam się uwagami „świętej trójcy”. Aż nadszedł ten wieczór…
Był środek lata, wracaliśmy z Heniem do domu. Przed nami szły nasze trzy „ulubione” sąsiadki. Weszły do klatki, ostentacyjnie zamykając nam przed nosem drzwi. Nagle jedna z nich krzyknęła i zaczęła spadać ze schodów! Wylądowała niemal tuż obok nas.
– Dzwońcie po pogotowie! Moja noga! Ratunku! – krzyczała.
Bez słowa rzuciłam torebkę na ziemię i dopadłam do niej.
– Spokojnie, jestem pielęgniarką, mąż już dzwoni po pogotowie – próbowałam ją uspokoić.
Noga była złamana. Karetka zabrała sąsiadkę do szpitala. Następnego dnia postanowiłam ją odwiedzić. W końcu nie wiedziałam, czy ma jakąś rodzinę, czy czegoś nie potrzebuje. Była bardzo zdziwiona i zmieszana, ale o dziwo, tym razem wyjątkowo miła.
To wydarzenie zmieniło wszystko. Teraz jesteśmy ulubieńcami „świętej trójcy”! Nie mogą się nas nachwalić, często wpadają z domowym ciastem, a ostatnio zaproponowały nawet, że chętnie popilnują dzieci, gdybyśmy chcieli wyjść! Wreszcie czuję się dobrze, choć niesmak pozostał...
Czytaj także:
„Na widok sąsiadki dostawałam palpitacji serca. Złośliwa baba nazywała mnie kurtyzaną i z uśmiechem zatruwała mi życie”
„Sąsiadki rozpowiadały tajemnice mojej przyjaciółki. Wredne plotkary z wypiekami na twarzy mówiły o jej życiowych tragediach”
„20 lat toczyłam wojnę z wredną sąsiadką. A potem dowiedziałam się, że straciła męża i syna w wypadku”