„Ludzie oceniali ją i mieli za dziwaczkę. Okazało się, że jej mąż i syn zginęli w koszmarnym wypadku”

Przeżyła tragedię i nikt jej nie pomógł fot. Adobe Stock, fizkes
Moje największe zaskoczenie wzbudziły ramki ze zdjęciami. Było ich w mieszkaniu całe mnóstwo. Stały na meblach i wisiały na ścianach. Na wszystkich fotografiach pojawiały się tylko dwie postacie – sympatycznie wyglądający mężczyzna i może siedmioletni chłopiec.
/ 22.01.2022 04:32
Przeżyła tragedię i nikt jej nie pomógł fot. Adobe Stock, fizkes

Ludzie zaczęli o niej gadać, gdy tylko przeniosła się na nasze małe, ciche osiedle. Bo ciągle w sklepie monopolowym, bo ciągle czuć od niej alkohol, bo ciągle się zatacza. Tylko że nikt nie wyciągnął do niej ręki i nie poznał prawdy. A ta, niestety, była niezwykle bolesna.

– Pijaczka, proszę pani. Mówię, że pijaczka… – podsumował ją któregoś razu starszy pan spod szóstki, najbardziej wścibski ze wszystkich lokatorów. – Czuć od niej alkohol. Albo świeży albo już taki przetrawiony. Zresztą, co rusz ją ktoś widzi, jak wódkę kupuje…

– Może nalewki robi – próbowałam obrócić w żart niewygodną rozmowę.

Akurat wracałam ze sklepu i natknęłam się na grupkę zaaferowanych sąsiadów. Stali pod klatką i radośnie wymieniali uwagi na temat wszystkich i wszystkiego.

– Ja też już kilka razy stałem za nią w kolejce w osiedlowym sklepie – zawtórował pan Stefan. – Do chleba, jajek czy mleka zawsze brała połówkę albo małpkę.

– Małpkę?

– No taką małą flaszkę, wie pani. Dwieście albo sto mililitrów…

– No wie pan, wszystko jest dla ludzi – próbowałam bronić kobiety, która sama nie mogła wystąpić w swojej obronie, bo przecież wszystkie te rozmowy toczyły się oczywiście za jej plecami.

– Jasne, że tak. Sam sobie wieczorem kieliszeczek wypiję dla zdrowia albo dla relaksu. Ale ona nadużywa, proszę pani. To widać, że nadużywa. Chodzi taka nieświeża, czasem nawet widać, że jest pijana. Włosy potargane, bez makijażu…

– Panie sąsiedzie, ale nie każda kobieta robi się codziennie na bóstwo. Może jej się nie chce. Tym bardziej że mieszka sama.

– O tak, pewnie! Mieszka sama, bo ją chłop najpewniej zostawił. Nikt jej nie odwiedza, nikt do niej nie przychodzi, bo nikt by z nią nie wytrzymał. Żeby kobieta tak piła… Kto to widział?

– A co? Jak facet pije, to lepiej?

– O co pani chodzi!?

Po tym spięciu sąsiad już mnie więcej na temat nowej lokatorki nie nagabywał.

Nie lubię, jak ludzie obgadują innych

Po co strzępić język? Po co plotkować? Niczego to nie zmieni, niczego nie naprawi, a może tylko wszystkim zaszkodzić. Tym bardziej że babka wyglądała na osobę, której życie i tak już solidnie dołożyło. Gdy pojawiała się na osiedlowych alejkach, to zawsze ze strasznym wyrazem udręczenia na twarzy. Zwykle ubrana była w wytarte dżinsy, czarne swetry i zdeptane trzewiki z szeroką cholewką.

Gorzkiego wrażenia dopełniał jeszcze fakt, że bardzo wyraźnie utykała na prawą nogę. Miała ją zupełnie sztywną i kiedy stawiała kolejny krok, unosiła biodro do góry. Przez jakiś czas myślałam, że ma ją zablokowaną w kolanie, ale któregoś razu – gdy szła w dresach i potknęła się o płytę chodnikową – zobaczyłam, że to proteza.

– Wszystko w porządku, nic się nie stało? – zapytałam, bo wyglądała na naprawdę wystraszoną tym potknięciem.

– Tak, tak, dziękuję. Wszystko jest jak najbardziej OK – uśmiechnęła się smutno, a ja poczułam wtedy to, o czym mówił nasz wścibski sąsiad.

Zapach alkoholu…

Było go od niej czuć bardzo często – na przykład, gdy człowiek wsiadł po niej do windy albo mijał ją w bramie. Kiedyś spotkałam ją w sklepie o szóstej trzydzieści rano. Ja kupowałam bułkę i serek wiejski do pracy, a przed nią, na czarnej taśmie kasy, leżała półlitrowa butelka wódki. Innym razem, w tym samym sklepie, tak nią solidnie zachwiało, że aż wpadła na półkę z gumami do żucia i wszystkie rozsypała.

Próbowała je pozbierać, ale zanim się schyliła, kasjer posprzątał wszystko za nią. Bardzo go przepraszała i chciała mu nawet kupić w podzięce czekoladę, ale skrępowany chłopak odmówił. Któregoś wieczora byłam zmuszona zapukać do jej mieszkania, bo przez całe popołudnie grała u niej głośno muzyka.

Waliłam w drzwi przez dobre pięć minut i już myślałam, że nie otworzy, ale w końcu je uchyliła i obiecała, że ściszy. Oczy miała zamglone, a wyraz twarzy zupełnie nieobecny. Jeszcze innego dnia spotkałam ją na schodach. Akurat zepsuła nam się winda, a ona siedziała na półpiętrze z głową złożoną na dłoniach.

Spała. Obudziłam ją i zapytałam, czy pomóc jej wejść na górę, ale odburknęła coś, więc odpuściłam. Nasza nowa sąsiadka piła dużo, piła chorobliwie, ale mimo wszystko trzymała swoje życie w ryzach. W tygodniu raczej trzeźwiała i wyglądało na to, że pracuje. Często wracała skądś z laptopem, ubrana znacznie lepiej niż w weekendy. Trudno ją było rozszyfrować, czegoś się o niej dowiedzieć, bo z nikim nie rozmawiała.

Odpowiadała tylko „dzień dobry”, uśmiechała się smutno i unikała wszelkich rozmów – nawet tych o pogodzie. Prawdę o jej przeszłości poznałam, gdy ten jeden, jedyny raz, dała sobie pomóc. Wracałam z pracy i znów spotkałam ją w bramie.

Była naprawdę pijana, wspierała się o ścianę

Zrobiło mi się jej żal, więc podeszłam do niej i zapytałam.

– Zaprowadzić panią do domu?

– Co? Dokąd? – spojrzała na mnie półprzytomnym wzrokiem.

– To ja, pani sąsiadka. Pomóc pani dojść do mieszkania?

– Tak, tak… Poproszę i dziękuję – sapnęła ku mojemu zaskoczeniu.

– Ściągnę windę, pojedziemy razem.

Wcisnęłam guzik, a gdy winda przyjechała, pomogłam jej wejść. Mijałyśmy kolejne piętra, a ona tylko stała i co chwila uśmiechała się do mnie przepraszająco. Pod drzwiami pomogłam jej znaleźć klucze w torebce. Wyłuskałam je spośród wielu innych szpargałów – w tym dwóch butelek po wódce.

Otworzyłam mieszkanie i wpuściłam do środka. Ruszyła śmiało, a ja przez chwilę zastanawiałam się, co mam robić. Czy zamknąć za nią drzwi i iść do siebie, czy dopilnować, żeby się położyła. Ale ona wtedy odwróciła się i machnęła na mnie ręką.

– Niech pani wejdzie – wybełkotała, a ja przekroczyłam próg jej domu.

Spodziewałam się, że zastanę tam kompletny bałagan, ale mieszkanie było dość schludne. Stało w nim tylko kilka komód, jedna szafa, stół i stolik kawowy. Drewnianej podłogi nie przesłaniały żadne dywany. Wyglądało trochę tak, jakby ktoś wprowadził się tu jedynie na krótką chwilę. Ale nie to uderzyło mnie najbardziej.

Moje największe zaskoczenie wzbudziły ramki ze zdjęciami. Było ich w mieszkaniu całe mnóstwo. Stały na meblach i wisiały na ścianach. Na wszystkich fotografiach pojawiały się tylko dwie postacie – sympatycznie wyglądający mężczyzna i może siedmioletni chłopiec. Moja sąsiadka musiała zauważyć, że się im przyglądam, bo zatrzymała się przed zdjęciem stojącym na komodzie i wzięła je delikatnie do ręki, a na jej twarzy wymalował się wyraz tęsknoty i żalu.

– Mąż i syn – podała mi prostokątną ramkę. – Niech pani na nich spojrzy…

Wzięłam zdjęcie do ręki i nie za bardzo wiedziałam, co powiedzieć. Stałam przez chwilę, patrzyłam na jej bliskich i już czułam, że za nałogiem tej kobiety, o którym wszyscy plotkowali, stoi jakaś tragedia. Że prawdopodobnie zaraz dowiem się, co stało się z jej rodziną.

– Przystojni panowie, trzeba przyznać… – powiedziałam w końcu.

– Obaj nie żyją – powiedziała moja sąsiadka chrapliwym głosem. – Wypadek samochodowy… Ja mam po nim tylko to – dodała i poklepała się po protezie.

Potem schyliła się do komody i wyjęła z szuflady jedną z wielu leżących tam starych gazet. Otworzyła ją na stronie z opisem wypadku, w którym pijany kierowca tira wjechał w osobówkę i zabił dwie osoby.

Przeżyła tylko prowadząca.

Jej mąż i syn zginęli na miejscu

Ścisnęła mnie za gardło taka żałość, że nawet gdybym wiedziała, co mam powiedzieć, to nic bym z siebie nie wydusiła. Stałam więc tylko naprzeciw niej, czując, jak łzy napływają mi do oczu. Ona natomiast uśmiechnęła się do mnie i złapała mnie za rękę, jakby chciała uspokoić – zapewnić, że już jest wszystko w porządku, bo przecież odżałowała…

Na tym skończyła się nasza rozmowa, bo chwilę później wyszłam z jej mieszkania. Zostałabym pewnie dłużej, ale na moje pytanie, czy czegoś potrzebuje, odparła, że chce już zostać sama.

– Już sobie poradzę. Dziękuję pani za troskę – powiedziała.

Zamknęła za mną drzwi, a ja jeszcze dobre pięć minut spędziłam na klatce schodowej, żeby dojść do siebie przed powrotem do domu. Musiałam wytrzeć oczy i uspokoić oddech. Myślałam, że po tym spotkaniu zbliżymy się z tą babką do siebie. Że może coś do mnie powie, gdy spotkam ją znowu. Ale gdy po dwóch dniach mijałyśmy się w bramie, ona tylko przelotnie się uśmiechnęła, odpowiedziała „dzień dobry” i poszła dalej.

Zrozumiałam więc, że ona nie szuka towarzystwa. Że nie ma zamiaru na nowo budować sobie życia i chce tylko doczekać końca. Końca, który może pozwoli jej znowu spotkać męża i syna. Szczerze powiedziawszy, też bym tak zrobiła, gdybym straciła rodzinę. Możliwe, że tak jak ona szukałabym ukojenia za wszelką cenę…

Niedługo później się wyprowadziła. Minęły już dwa lata i chyba nikt na osiedlu już o niej nie pamięta. Oprócz mnie. Tych smutnych oczu nie da się zapomnieć.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA