„Sąsiadkę nazywali wariatką, bo była dziwna i stroniła od ludzi. Ale to ona uchroniła moją córkę przed niebezpieczeństwem”

sąsiadka, która jest dziwaczką fot. Adobe Stock, De Visu
„– Ona jest nienormalna! Wszyscy to wiedzą! – denerwowała się Janka. – Narobiła nam strasznego obciachu. I przez nią musiałyśmy się wlec całą drogę, zamiast podjechać samochodem! Był taki ładny, a pan kierowca bardzo miły, naprawdę”.
/ 31.07.2022 21:30
sąsiadka, która jest dziwaczką fot. Adobe Stock, De Visu

Kiedy urodziłam Maksa, Janka miała już dziewięć lat, więc trochę zapomniałam, ile obowiązków jest przy niemowlęciu. Na szczęście córeczka była dla mnie ogromną pomocą. Cieszyłam się, że jest taka samodzielna i odpowiedzialna. Mogłam zostawić ją nawet samą z braciszkiem i zejść po coś do piwnicy, a nawet wyskoczyć na pół godziny do sklepu. A kiedy szłam na spacer z małym, Janka chętnie mi towarzyszyła i z dumą pchała wózek z małym braciszkiem. Podczas jednego z takich spacerów, idąc wzdłuż szosy, minęłyśmy panią Tereskę.

– Ona jest wariatką, no nie?

– Janka! – skarciłam ją. – Nie wolno tak mówić o nikim. Pani Tereska mieszka tu od bardzo dawna i… po prostu lubi spacerować. Masz być dla niej miła, pamiętaj!

Moja reprymenda odniosła skutek i kiedy mijałyśmy starszą panią w czerwonym płaszczyku, turkusowych getrach i tęczowej czapce z pomponem, moja córka wymamrotała „dzień dobry”. Ja sama także się ukłoniłam i jak zwykle chciałam dodać coś uprzejmie, ale zabrakło mi pomysłu. Bo prawda była taka, że pani Tereska była dziwna. Miała koło siedemdziesiątki, a ubierała się jak mała dziewczynka. Mieszkała samotnie w domu na końcu wsi, ale codziennie można ją było spotkać przy szosie. Z nikim się nie przyjaźniła, rzadko z kimś rozmawiała, po prostu przechadzała się szosą tam i z powrotem niezależnie od pory roku i pogody.

Kiedy było ciepło, szła w spódnicach z falbankami i długich, białych podkolanówkach, kiedy padało – z parasolem w groszki. Zawsze dreptała ze wzrokiem utkwionym w szpiczastych czubkach swoich dziecięcych bucików i chyba nie lubiła, kiedy ktoś się do niej odzywał. W sumie nie dziwiło mnie, że dzieciaki nazywały ją wariatką.

Uważali ją za dziwaczkę, bo była inna 

Tamtego dnia mocno nas wszystkich przewiało. Maks rozkaszlał się jeszcze w nocy, ja dostałam gorączki następnego dnia. Jedynie Janka czuła się normalnie.

– Kochanie, musisz iść do szkoły sama – oznajmiłam córce. – Znasz drogę, szosą prosto, aż dojdziesz. Poradzisz sobie, prawda?

O wpół do ósmej było już jasno, a poboczem maszerowało sporo dzieci i młodzieży, nie bałam się więc o Jankę. Kazałam jej po lekcjach wrócić prosto do domu. Paweł, mój mąż, od kilku miesięcy pracował w Austrii. Na szczęście małego przyszła osłuchać moja koleżanka, lekarka. To nie było nic poważnego, ale miał zostać w domu przez minimum dwa tygodnie. Ja z kolei ledwie trzymałam się na nogach z osłabienia.

Janka musiała więc chodzić do szkoły sama. Żeby było bezpieczniej, kazałam jej wracać z Nikolą, koleżanką z klasy, która mieszkała kilkanaście domów przed nami. Rano Janka spotykała się z nią przed jej furtką, po lekcjach żegnały się w tym samym miejscu. Oczywiście przeprowadziłam też z córką poważną rozmowę. Mówiłam, że nie wolno rozmawiać z obcymi, a gdyby zatrzymał się obok nich samochód i kierowca chciałby je podwieźć, powinny głośno krzyczeć. Pouczyłam, jak się poruszać po poboczu drogi.

– Mamo, jestem już duża! – fuknęła na mnie. – Sto razy mieliśmy to w szkole! Przecież nawet już zdałam na kartę rowerową, nie pamiętasz? Wiem, jak się chodzi po poboczu i że nie wsiada się do samochodu z obcymi. Jestem prawie nastolatką!

Rzeczywiście, była rozsądną dziewczynką, więc denerwowałam się tylko trochę. Nie miałam jednak wyjścia, musiałam być w domu z chorym maluchem, a ona przecież jakoś musiała docierać do szkoły. Codziennie odpytywałam ją, jak minęła droga do szkoły i powrót z lekcji. Na ogół popołudniami dziewczynki spotykały spacerującą wzdłuż szosy panią Tereskę, czasami staruszka wracała podobno z innymi dziećmi. Z niektórymi nawet rozmawiała, ale najchętniej w milczeniu słuchała ich opowieści o tym, co się działo w szkole  Nie dziwiło mnie to – pod względem doboru ubrań miała sporo wspólnego z dziewczynkami.

Któregoś dnia Janka miała lekcje na drugą zmianę, a do tego potem musiała zostać na próbie przedstawienia. Tak się złożyło, że wracały z Nikolą do domu, kiedy było już ciemno. Czekałam na córkę lekko podenerwowana.

– Mamo! Więcej nie będę chodziła sama! – wrzasnęła moja dziesięciolatka, ledwie przekroczyła próg domu. – Mam dosyć! Pani Tereska to stara wariatka! Miałam rację, a ty zakazałaś mi tak o niej mówić!

Przestraszyłam się nie na żarty. Czyżby dotąd nieszkodliwa dziwaczka nagle zaczęła być groźna? Janka była wyraźnie wzburzona, miała wypieki i trajkotała jak nakręcona.

– Ona jest nienormalna! Wszyscy to wiedzą! Mówiłam ci, że to wariatka! Narobiła nam strasznego obciachu. I przez nią musiałyśmy się wlec całą drogę, zamiast podjechać samochodem! Był taki ładny, a pan kierowca bardzo miły, naprawdę.

Znieruchomiałam na chwilę, a potem szczegółowo wypytałam córkę, co zaszło. Okazało się, że kiedy szła z Nikolą poboczem w stronę domów, z naprzeciwka nadjechał samochód, który na ich widok zawrócił. W środku siedział kolega dorosłego brata Nikoli, który zaproponował, że podwiezie obie dziewczynki: najpierw Nikolę, a później Jankę pod sam dom.

– I już miałyśmy wsiąść, kiedy nawet nie wiem skąd pojawiła się ta głupia pani Tereska i zaczęła krzyczeć na tego kolegę brata Nikoli i zabroniła nam z nim jechać! I jeszcze walnęła mu ręką w samochód, a on odjechał! A potem przez całą drogę szła z nami i jak Nikola weszła do swojego domu, to ona dalej szła koło mnie, aż tutaj! Mamo, to jakaś przesada! Ona jest wariatką! Uczepiła się nas!

Jestem wdzięczna za to, co zrobiła

– Zaraz kotku, przecież rozmawiałyśmy o tym, że nie ma mowy, żebyś wsiadła do samochodu z kimś obcym – powiedziałam, czując, jak włosy na głowie jeżą mi się ze zgrozy. – Nie znałaś tego kierowcy, prawda? Dlaczego więc chciałaś wsiąść do jego samochodu, skoro tyle razy ci mówiłam?

– Przecież Nikola go znała, mówię ci! – ciskała się moja dziesięciolatka i zrozumiałam, że pomimo dojrzałego spojrzenia i odpowiedzialnego zachowania w wielu sytuacjach, Janka wciąż jest tylko naiwnym, prostodusznym dzieckiem. – A ona zrobiła cyrk, ta pani Tereska! To był znajomy brata Nikoli! Chciał nas tylko podrzucić swoim samochodem!

Kolega brata Nikoli?! Jej brat miał dwadzieścia parę lat, nigdy nie pracował i zadawał się Bóg wie z kim! Jakiś jego znajomy jechał w zupełnie przeciwnym kierunku, ale kiedy zobaczył dwie małe dziewczynki idące same poboczem ciemnej szosy, zawrócił i zaproponował, że je podwiezie, przy czym ostatni odcinek drogi moja dziesięcioletnia córka miała jechać z nim sam na sam!

Jasne, może to była zupełnie niewinna propozycja, a facet zwyczajnie chciał pomóc, ale co, jeśli jego intencje nie były czyste? Trzęsłam się na samą myśl o tym, że moje dziecko miałoby siedzieć w samochodzie jakiegoś człowieka, którego nie widziałam na oczy, nawet jeśli miałby to być zupełnie normalny, uprzejmy chłopak.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam po powtórzeniu córce zasad bezpieczeństwa, był telefon do rodziców Nikoli. Oczywiście nikt nie miał pojęcia, co to za kolega syna, a Nikola nawet nie pamiętała jego imienia. Żaden ze znajomych jej brata, którzy przyszli mu na myśl, nie przyznał się do spotkania na szosie. Może to tylko przypadek, a może coś więcej. Nie wiedziałam.

Drugą rzeczą był dwugodzinny spacer poboczem szosy następnego dnia. Chciałam spotkać panią Tereskę. Jak ją tylko zobaczyłam, podbiegłam do niej z wózkiem.

Zaczęłam jej wylewnie dziękować, że zareagowała na podejrzaną sytuację.

– Janka nie była zadowolona – mruknęła starsza pani, z wyraźnym wysiłkiem podnosząc na mnie wzrok. – Ale wie pani… Ciemny wieczór, dwie dziewczynki i ten samochód, który nagle zawrócił. Troszkę mnie to zaniepokoiło… No nic. Ja już muszę iść. Do widzenia pani.

Uciekła spojrzeniem i zrozumiałam, że nie chce ze mną dłużej rozmawiać. Była samotniczką, towarzystwo dorosłych najwyraźniej ją drażniło. Starałam się to zrozumieć.

– Jeszcze raz dziękuję, pani Teresko! – krzyknęłam, patrząc, jak się oddala tymi swoimi drobnymi kroczkami.

Do dzisiaj trzęsę się na wspomnienie tamtej historii. Może to moja bujna wyobraźnia i Jance nic nie groziło, ale wolę nawet nie myśleć, co się mogło stać. Jestem ogromnie wdzięczna pani Teresce, że zareagowała w tamtej sytuacji. Pewnie nie każdy by się na to zdobył, bo ludzie boją się wygłupić, nie chcą się mieszać w nieswoje sprawy, udają, że nie widzą, co się dookoła dzieje. A reagować trzeba zawsze!

Jeśli ktoś na naszych oczach zatrzymuje samochód i zaprasza jakieś dzieci, żeby do niego wsiadły, to warto podejść i upewnić się, czy wszystko w porządku i czy dzieci go znają. Bo może to tylko tata wraca z pracy i zauważył swoją pociechę po drodze, a może wcale nie. Trzeba być czujnym, nawet gdyby potem jakieś dzieciaki uważały nas za starych wariatów. Lepiej być wariatką niż kimś, kto mógł, a nie zapobiegł czemuś okropnemu i nieodwracalnemu, prawda?

Czytaj także:
„Żona przez własną głupotę naraziła życie naszego syna. Wolała siedzieć z nosem w telefonie, niż zadbać o dziecko”
„Lekarz, zamiast zlecić badania i skierować męża do specjalisty, wdrożył głupią kurację. To przez niego zostałam sama…”
„Wiedziałam, że gdy córka urodzi dziecko ze zdrady, zaczną się kłopoty. Ojca się pozbyła, ale co z niespełnioną babcią?”

Redakcja poleca

REKLAMA