Kiedy do moich drzwi zapukała sąsiadka, byłam pewna, że jak zwykle wpadła tylko na plotki. Ale ona już od progu krzyknęła.
– Będą nam budować lotnisko na podwórku! Szybko podpisz petycję, że się na to nie zgadzamy!
Różne rzeczy widziałam w swoim życiu, ale nawet dla mnie ta nowina brzmiała dziwnie. Na naszym podwórku miałyby lądować samoloty? Miejsca na to jakby za mało…
– Nie dokładnie na podwórku, lecz na dachu! – wyjaśniła Halina. – Na tym najwyższym budynku, co należy do wojska.
Dodała także, że chodzi o helikoptery.
– To już nie mają poligonu, żeby sobie tam lądować? – zdziwiłam się.
– Ano właśnie! To podpisz mi, kochana, tę petycję! – sapnęła Halina.
Spojrzałam na dokument
– Ale tutaj jest coś o szpitalu… – zagadnęłam zdziwiona. – Bo wiesz, właściwie to chodzi o ten nasz szpital, tu niedaleko. To oni sobie wymyślili, że na dachu sąsiedniego wieżowca będą lądowały helikoptery medyczne! Wyobrażasz to sobie? Śpisz spokojnie, a tutaj nagle w środku nocy huk! Ja to nie wiem, czy nam od tego szyby w oknach nie popękają. Słyszałam o takich przypadkach! – stwierdziła sąsiadka i zrobiła pauzę, patrząc na mnie znacząco.
– No, może być trochę hałasu… – stwierdziłam wymijająco. – Ale wiesz, czytałam, że specjalistyczne oddziały ratunkowe muszą teraz mieć lądowiska, taki jest wymóg Unii…
– Unia! Ciągle tylko ta Unia! – uniosła się Halina. – Ja to już wolę, gdy zajmują się prostowaniem bananów niż lądowaniem helikopterów obok mojego domu! To podpiszesz? – podsunęła mi papier.
– Wiesz… Ja to bym się jeszcze nad tym zastanowiła – stwierdziłam ostrożnie. – Muszę to sobie przemyśleć.
– Nad czym tu myśleć? – obruszyła się.
„A chociażby nad tym, że taki szybki transport helikopterem do szpitala może komuś uratować życie?” – odpowiedziałam w myślach, a głośnio dodałam:
– Wiesz, nie lubię działać impulsywnie, a rozumiem, że to lotnisko nie powstanie jutro, więc mam trochę czasu?
– Niby masz. Muszę jeszcze oblecieć dwa sąsiednie bloki, a sama wiesz, jak czasami trudno zastać ludzi w domu – westchnęła.
– Słuchaj, a ile razy w tygodniu będą lądowały te helikoptery? – zagadnęłam.
– A bo ja wiem? – wzruszyła ramionami. – Ale nawet gdyby miały tylko raz na miesiąc, to i tak o ten jeden raz za dużo!
No cóż… Z takim nastawieniem trudno mi było polemizować.
Miałam zupełnie inne zdanie na temat lądowiska
Może dlatego, że w młodości byłam honorowym dawcą krwi? Kiedy człowiek ma świadomość, że jego krew uratowała zdrowie, a może nawet i życie wielu ludziom, inaczej patrzy na takie sprawy. Wiadomo, że często liczą się dosłownie sekundy, a transport powietrzny jest najszybszy. Halina jednak tego nie rozumiała… Nachodziła mnie z żądaniami podpisania petycji i była coraz bardziej natarczywa.
– Zobaczysz, nie zaznamy spokoju we własnych łóżkach! Wyobrażasz sobie te hałasy w nocy? – usiłowała wyjaśnić mi niebezpieczeństwo. – A przecież w naszym domu mieszka tak wiele starszych osób! I dzieci! Mamy prawo do ciszy.
– Halinko, zrozum, oni ratują ludzkie życie! – wypaliłam jej w końcu.
– Wyłamujesz się? – zapytała.
– Chodzi ci o to, czy podpiszę petycję? Nie, nie zrobię tego – stwierdziłam twardo.
I tak moja sąsiadka, która wpadała do mnie na kawkę kilka razy tygodniu, śmiertelnie się na mnie obraziła... Było mi z tego powodu przykro, ale nie zamierzałam robić niczego wbrew sobie. Skoro nie miałam nic przeciwko lądowisku, to dlaczego miałabym podpisywać tę petycję? Dla mnie to Halina była egoistką, choć to ona mnie zarzuciła taką właśnie postawę…
Mijały dni
W jednej z gazet natrafiałam na artykuł o „naszym” lądowisku. Wyglądało na to, że jeśli petycja mieszkańców zostanie złożona, to szpital faktycznie może mieć kłopot. Zaczęłam się więc zastanawiać, czy nie powinnam pójść jeszcze raz porozmawiać z Haliną. Problem w tym, że jakoś ostatnio jej nie widywałam. Nawet zapytałam znajomą sprzedawczynię z pobliskiego sklepu, czy nie widziała mojej koleżanki.
– To pani nic nie wie? Jej syn miał wypadek! – powiedziała. – Jechał z dzieckiem, dachowali. Mały bardzo ucierpiał. Gdyby nie szybka pomoc lekarska, to nie wiadomo, czy by go odratowali.
Pani Halinka pojechała pomóc synowej w opiece nad dzieckiem.
„Mój Boże, takie nieszczęście!” – pomyślałam i od razu poszłam do kościoła pomodlić się w intencji wnuczka Halinki.
Ze dwa tygodnie później sąsiadka znów stanęła na moim progu.
– Podarłam petycję – zaczęła bez ogródek.
Uniosłam brwi zdziwiona.
– Stasia udało się uratować tylko dlatego, że z miejsca wypadku zabrał go helikopter – kontynuowała tymczasem sąsiadka. – Aż nie chcę myśleć, co by było, gdyby tamten szpital nie miał lądowiska!
– Wejdziesz na kawę? – zaprosiłam ją pojednawczo i pomyślałam sobie, że jak zwykle punkt widzenia zależy od punktu siedzenia... Sąsiadka wreszcie inaczej spojrzała na sprawę.
Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”