„Sąsiadka zamieniła moje życie w piekło. Waliła w rury i wzywała policję. Nie sądziłam, że może być jeszcze gorzej”

kobieta z poduszką fot. iStock, dragana991
„Sąsiadka z parteru zamieniła moje życie w piekło. Waliła nocą w rury i wzywała policję. Nie sądziła, że może być jeszcze gorzej”.
/ 20.04.2024 11:15
kobieta z poduszką fot. iStock, dragana991

Kiedy zobaczyłam na podwórku wóz strażacki, pierwsze co przyszło mi do głowy to kolejna gałąź, która spadła na czyjś samochód. Ale po chwili do mnie dotarło, że strażacy już pakują swój sprzęt.

Byłam świeżo po powrocie z krótkiego wypadu w góry do znajomych, żeby podładować baterię. Raptem miesiąc temu wprowadziłam się do swojego nowego mieszkania. Ale roboty było jeszcze po pachy. Czekało mnie wykończenie tarasu, montaż rolet, no i ogarnięcie ubezpieczenia, bez którego ani rusz.

Zostawiłam auto kawałek dalej i zbliżyłam się do miejsca zdarzenia. Wtedy dotarło do mnie, że moje mieszkanie stanęło w płomieniach. Wcale nie planowałam tu zamieszkać, ale przez dwa lata nie mogłam znaleźć niczego innego. Marzyłam o spokojnym życiu, ale uniemożliwiała mi to sąsiadka z parteru.

Wszystko zaczęło się dość niewinnie. Trzy dni po tym, jak pani Ala została nową lokatorką naszego budynku, odwiedziło mnie kilku znajomych.

Robiłam spaghetti

Nagle usłyszałam, że ktoś dobija się do moich drzwi.

– Nie mam pojęcia, co pani wyprawia, ale błagam, niech pani skończy, bo się uduszę! W takich warunkach nie da się mieszkać! – w progu stała moja sąsiadka z parteru.

– Przepraszam, ale to tylko czosnek, rozumiem, że nie wszyscy za nim przepadają – powiedziałam, posyłając uśmiech i zamknęłam drzwi.

Parę dni po tym incydencie na drzwiach mojego mieszkania ktoś przyczepił karteczkę z napisem: „Nie wolno produkować w lokalu żadnych narkotyków. Proszę przestać mnie zatruwać”. Postanowiłam pójść do sąsiadki, żeby dowiedzieć się, o co jej właściwie chodzi. Niestety nie raczyła nawet uchylić drzwi. Darła się tylko z drugiej strony, żebym sobie poszła i dała jej święty spokój. Od tamtej pory każdej nocy ktoś bez przerwy łomotał w rury. Aż pewnego poranka bladym świtem obudziło mnie pukanie do drzwi.  To była policja .

– Dostaliśmy zgłoszenie, że w tym lokum produkuje się narkotyki. Podobno truje pani swoich sąsiadów – zaczął dość szorstko jeden z młodych funkcjonariuszy.

Poprosiłam, żeby weszli do środka. Obejrzeli moje wysprzątane lokum. W kuchni wszystkie garnki były pochowane. W pokoju dziennym na suszarce wisiały świeżo wyprane rzeczy, więc w powietrzu unosił się zapach płynu zmiękczającego. Funkcjonariusze trochę przycichli. Wtedy powiedziałam im, że sąsiadka od paru miesięcy uprzykrza mi życie. Nie składałam na nią skargi, bo nie chciałam podsycać sporu. Jednak jeśli to ona zadzwoniła po policję, to ja również mam im sporo do przekazania.

Funkcjonariusze z uwagą wysłuchali mojej historii. Zaraz po rozmowie ze mną udali się do mieszkania niżej. Powiedziała im, że jest jej duszno z powodu braku świeżego powietrza, bo wszystkie okna ma pozaklejane taśmą. Ostrzegli ją, że jeśli będzie bez powodu wzywać policję, to może mieć kłopoty. Na chwilę pomogło, ale niedługo znów zaczęła walić w rury i wieszać mi na drzwiach jakieś świstki.

Generalnie poskutkowało to jedynie na jakieś dwa, trzy tygodnie. Potem sytuacja znów się powtórzyła. Policjanci jeszcze parę razy zapukali do moich drzwi. Zwróciłam się też o pomoc do administracji budynku, ale stwierdzili, że są bezradni. Mimo moich usilnych prób, zarówno poprzez negocjacje, jak i straszenie konsekwencjami, ostatecznie się poddałam.

Zdecydowałam się sprzedać lokal za cenę niższą od rynkowej. Tymczasowo zamieszkałam u znajomych i rozglądałam się za nowym gniazdkiem. W końcu trafiłam na mieszkanko wymagające solidnego remontu, ale mające spory potencjał. Czekało mnie zdzieranie wykładzin, skuwanie płytek, a także wymiana instalacji elektrycznej. Słowem – totalna metamorfoza lokum.

Podczas przeprowadzki miałam okazję spotkać paru sąsiadów, choć w niezbyt przyjemnych sytuacjach. Raz musiałam ich przepraszać za różne niedogodności, innym razem uszkodziłam komuś drzwi wejściowe. Na domiar złego parapetówka była trochę za głośna i sąsiad z góry nawrzeszczał na mnie, grożąc wezwaniem policji. Kolejnego dnia, w ramach przeprosin, zaniosłam mu pudełko czekoladek. Kiedy dostałam zaproszenie od Marka i Agaty, poczułam ulgę. Pomyślałam, że dobrze mi zrobi chwila wytchnienia.

Zapomniałam o wykupieniu ubezpieczenia

Po powrocie stanęłam jak wryta na podwórzu. Mój wzrok spoczął na ziejących czernią otworach, które jeszcze do niedawna pełniły rolę moich okien. Nogi się pode mną ugięły, więc usiadłam na krawężniku i zaniosłam się płaczem.

– To pani mieszkanie? – podszedł do mnie strażak. – Strasznie mi przykro. Niewiele rzeczy dało się ocalić.

– Ale jak to się mogło stać? Przecież wszystko wyłączyłam przed wyjściem, żelazko, kuchenkę…

– Wstępnie typujemy usterkę w instalacji elektrycznej. Podobno niedawno miała pani robiony remont, ktoś chyba spieprzył robotę. Skontaktuje się z panią policja, bo będzie wszczęte śledztwo. Miejmy nadzieję, że ma pani porządny pakiet ubezpieczeniowy…

Cholera, ubezpieczenie! Powinnam to ogarnąć jak tylko kupiłam mieszkanie… Nagle zdałam sobie sprawę, że straciłam dosłownie wszystko. Nie mam gdzie mieszkać ani spać. Żadnych ciuchów poza tymi, które zabrałam na weekend, pościeli, dokumentów… A całe oszczędności poszły na remont.

– Pani Elizo, nareszcie pani jest! Nikt nie mógł się do pani dodzwonić. Okropna tragedia, po prostu koszmar… – sąsiad z wyższego piętra przywitał mnie, wychylając się przez okno. – U nas wciąż niesamowicie cuchnie, ale niech pani wejdzie, szkoda tak marznąć na dworze.

Przyjęłam propozycję sąsiada, ponieważ chciałam skorzystać z toalety. Potem poszliśmy się obejrzeć zgliszcza. Po pokoju dziennym nie było śladu. W sypialni sytuacja przedstawiała się nieco lepiej, jednak ubrania przesiąkły zapachem dymu tak bardzo, że wątpię, by jakakolwiek pralnia była w stanie go usunąć.

– Czy posiada pani ubezpieczenie? – padło pytanie z ust sąsiada, takie samo jak wcześniej od strażaka.

– Nie zdążyłam go wykupić, planowałam to zrobić w bieżącym tygodniu… Straciłam wszystko.

– O Boże. Niezmiernie mi przykro. Nie wiem, czy ma pani dokąd pójść, ale jeśli nie, to dysponujemy wolnym pokojem. Małżonka go dla pani przygotuje. Naprawdę, proszę skorzystać.

Wzruszyłam się do łez. Facet, z którym prawie nie miałam do czynienia, zaoferował mi dach nad głową!

– Zamieszkam u znajomych, ale serio wielkie dzięki. Ma pan dobre serce – urwałam, bo czułam, że zaraz się rozkleję.

Szczerze mówiąc ten dzień był totalną porażką. Jedyne, co mnie wtedy trzymało przy życiu, to świadomość, że na innych zawsze można liczyć. Kumple i współpracownicy stanęli na wysokości zadania. Zorganizowali zbiórkę i zebrali 10 kawałków. Pomyślałam, że starczy na odświeżenie ścian i wymianę paneli. Ludzie potrafią być niesamowici, gdy dzieje się coś złego.

– Pani Elizo! – sąsiad jak zawsze wypatrywał mnie z balkonu, kiedy tylko zjawiłam się, żeby zrobić trochę porządku. – Wspaniale panią widzieć, zaraz do pani zejdę. Przede wszystkim musimy wymienić numery telefonów. Od paru dni staramy się skontaktować z panią. Widzi pani, w dzisiejszych czasach trzeba sobie wzajemnie pomagać. Zrobiliśmy ekspresowe zebranie na dole w piwnicy. I sprawa wygląda tak. W sobotni poranek robimy wielkie sprzątanie.

Każdy, kto jest w stanie, przychodzi ze ścierką, miotłą, czym tam dysponuje. Pani Szczeblewska z mieszkania numer 17 ma w zapasie sporo jasnej farby po ostatnim odświeżaniu ścian. A jej mąż to prawdziwa złota rączka. No to sprzątniemy, a potem pomalujemy ściany. Zastanawiam się tylko nad tą podłogą. Uzbieraliśmy z sąsiadami trochę grosza, ale ledwo na panele wystarczy, a pani pewnie wolałaby deski. Ale to pani decyzja, niech pani to przemyśli. A pan Krzysztof z parteru jest prawnikiem. Mówi, że może pani tego elektryka podać do sądu o odszkodowanie.

Nawet bez umowy. Wystarczą pani zeznanie, a może jacyś świadkowie się znajdą? Pan Krzysztof chętnie pomoże, mam tu jego numer. To co, w sobotę się spotykamy? Moja żona jeszcze jakieś przekąski zrobi, żeby robota lepiej szła. Niech pani się nie martwi!

Stałam pośrodku tego całego rozgardiaszu i czułam, jak po twarzy spływają mi łzy. Ale tym razem to były łzy ze wzruszenia.

Czytaj także:
„Żona spuściła w kanale 20 lat małżeństwa. Przystojny kochanek był więcej wart, niż wierny mąż”
„Ukochany wciskał mi kit o babci, o którą się troszczy. Odkryłam, że ta staruszka ma smukłe ciało i zabawia go w łóżku”
„Po ślubie z oczu spadły mi różowe okulary. Zamiast troskliwego męża, zobaczyłam śmierdzącego lenia”

Redakcja poleca

REKLAMA