Poznaliśmy się przez internet, a dokładniej przez jedną z gierek. Wspólnie podbijaliśmy wirtualne wszechświaty, w międzyczasie prowadząc rozmowy. Potem z samej gry przenieśliśmy się na komunikatory poza grą, a w końcu na smsy. Trwało to kilka miesięcy. Pewnego dnia Radek napisał:
– A może spotkanie w realu? W końcu mieszkamy w tym samym mieście – pamiętam, jak serce zabiło mi szybciej.
– OK, tylko gdzie? – odpisałam.
Ostatecznie wybraliśmy kawiarnię w centrum miasta. Znakiem rozpoznawczym miało być to, że każde z nas będzie miało na sobie koszulkę z logo naszej gry.
Mój ulubiony kolor kwiatów
Kiedy weszłam do kafejki (jak zwykle lekko spóźniona, bo przychodzenie na czas nie było moją mocną stroną) i rozejrzałam się, w pierwszym momencie go nie zauważyłam. Zdążyłam już nawet pomyśleć, że nie czeka na mnie i nic dziwnego. Pewnie poczuł się wystawiony do wiatru. Tymczasem jednak nie – siedział w rogu, obserwował mnie z uśmiechem, a ręku trzymał różową różę. Mój ulubiony kolor kwiatów. Czyli słuchał… czy raczej: czytał uważnie.
Był wysokim, prawie dwumetrowym mężczyzną o długich, ciemnoblond włosach, które związywał w kucyk. Miał też zgrabnie przystrzyżoną brodę, która dodawała mu zawadiackiego uroku. Wyglądał trochę jak dobry pirat – o ile istnieje coś takiego.
Cudownie nam się rozmawiało
Czas płynął szybko. Potwierdził to, co pisał od czasu do czasu na czatach, że pracuje jako informatyk w dużej korporacji. Studiuje podyplomowo dodatkowy kierunek na politechnice, który przydać mu się może do awansu w pracy. W czasie wolnym gra, biega, jeździ na rowerze. Mieszka w domu rodziców, bo to piętrowy budynek i ma niezależny pokój z własną łazienką i kuchnią.
Ja z kolei kończyłam właśnie filologię angielską i miałam nadzieję na pracę w jakiejś szkole, ale też jako tłumacz. U mnie czas poza nauką i pracą, bo dorabiałam sobie jako kelnerka w popularnej sieciówce, też płynął na grze albo jeździe na rowerze. Mieszkałam w akademiku. Z bieganiem nie mam i nigdy nie będę miała nic wspólnego. Śmiał się, gdy mu to powiedziałam.
I tak od tego czasu spotykaliśmy się regularnie w różnych miejscach. Czasem szliśmy na jakiś film do kina, czasem coś zjeść do restauracji, a czasem potańczyć w jakimś klubie. Jeździliśmy też na rowerowe wycieczki i oczywiście graliśmy w grę, która nas połączyła. Wpadałam też do niego do domu i muszę przyznać, że bardzo zaprzyjaźniłam się z jego rodzicami. Któregoś dnia Radek zadzwonił z propozycją.
– Magda, może skoczymy na weekend nad jakieś jezioro? Wynajmiemy domek letniskowy, będzie fajnie – moje serce znowu zabiło szybciej.
Szykował się romantyczny wypad tylko we dwoje. Do tej pory owszem, widywaliśmy się na mieście czy czasem u niego w domu, zdarzało się też, że zostawałam na noc, ale teraz mieliśmy być cały weekend tylko we dwoje. Byłam podekscytowana tą perspektywą.
– Jasne, super pomysł – przytaknęłam ochoczo.
No i pojechaliśmy od piątku do niedzieli. Spacerowaliśmy brzegiem jeziora. Trochę się opalaliśmy i kąpaliśmy, bo pogoda zdecydowanie sprzyjała takim przyjemnościom. Wieczorem zrobiliśmy sobie grilla. Oglądaliśmy gwiazdy. No i oczywiście namiętne i gorące chwile w nocy, które zdecydowanie zbliżyły nas do siebie. Po weekendzie wróciliśmy do szarej rzeczywistości.
Tak oto mijały kolejne dni
W międzyczasie oczywiście pracowaliśmy, uczyliśmy się i spędzaliśmy dni jak zawsze. Pewnego dnia, gdy przyjechałam do Radka na kolację, zabrał mnie do salonu, gdzie siedzieli jego rodzice. Zdziwiło mnie to, ale nie protestowałam, bo jak mówię – bardzo się z nimi zaprzyjaźniłam. A ten uklęknął i poprosił mnie o rękę. Kompletnie się tego nie spodziewałam. Takie zaskakujące historie widywałam tylko na filmach, a tu nagle coś takiego przytrafiło się i mnie. Zgodziłam się i zarzuciłam mu ramiona na szyję.
Po ślubie zamieszkałam u niego, ale na krótko, bo okazało się, że jego rodzice mają mieszkanie na mieście, które było wynajmowane. Za trzy miesiące najem miał się skończyć, więc wtedy my będziemy mieli swoje cztery kąty.
Cieszyłam się na to, bo choć rzeczywiście pokój Radka był duży i miał własną kuchnię i łazienkę, to jednak zupełnie co innego zamieszkać samemu niż z teściami. Moja nowa mama zresztą bardzo się starała. Często wpadała zapytać, jak się czuję, dużo też rozmawiałyśmy, choć tylko wieczorami, bo nie było nas w domu całymi dniami. Praca i uczelnia sprawiały, że dom był w zasadzie tylko miejscem noclegowym.
No i nadszedł ten moment, kiedy wreszcie zamieszkaliśmy sami. Były tam jakieś meble, które na tymczasem były dla nas wystarczające, więc nie mieliśmy wielu rzeczy do wykończenia. W zasadzie trzeba było tylko trochę odświeżyć ściany przez odmalowanie. Bardzo szybko okazało się jednak, że właśnie wtedy zaczęła się moja gehenna.
Radek wracał do domu wcześniej niż ja. Gdy skończyliśmy już wszystkie prace remontowe i mieszkanie wyglądało już normalnie, bez folii zabezpieczających, mój mąż okazał się zupełnie inną osobą. Otwieram drzwi i widzę od progu po kolei porzucone: koszula, spodnie, z których dosłownie ktoś wyszedł i pojedyncze skarpetki zwinięte w kulki.
Te okruszki doprowadziły mnie do fotela, na którym siedział mój mąż i grał. Za pierwszym, drugim i może trzecim razem uznałam, że to zabawne i pozbierałam, ale potem zaczęło mnie to irytować.
Postanowiłam z nim o tym porozmawiać
– Radek, nie możesz tak wychodzić z ubrań i porzucać je po drodze. To ohydne, szczerze mówiąc, a ja nie będę zbierała po tobie ubrań po całym domu.
– Będziesz – rzucił krótko.
– Co?
– Kobiety od tego są. Nie przeszkadzaj mi – i machnął na mnie ręką, jakby odganiał muchę.
Oczywiście dostałam szału i pokłóciliśmy się, ale ja zawsze byłam z tych, co pierwsi wyciągają rękę na zgodę. Tak więc się pogodziliśmy. On przestał rozrzucać ciuchy… na może tydzień i potem znowu było to samo. Mieliśmy więc kolejną kłótnię i kolejne pouczanie mnie o miejscu kobiety w domu.
Minęło parę miesięcy, a atmosfera między nami zaczynała gęstnieć. Mąż okazał się brudasem i nierobem. Nie tylko bowiem rozrzucał odzież, ale nigdy nie wkładał jej do kosza do prania. Nie zmywał po sobie. Nie robił prania. W zasadzie nie robił nic. Miałam wrażenie, że zamieszkał ze mną obcy człowiek. Jak to możliwe, że dotychczas tego wszystkiego nie widziałam? Czułam się jak w jakimś koszmarze, z którego nie mogę się obudzić.
I wtedy do mnie dotarło, dlaczego zawsze, jak wracałam do domu, spotykałam teściową u nas albo gdzieś w pobliżu. Ona nie przychodziła do mnie się przywitać i zapytać, jak się czuję, tylko sprzątała po swoim synku. Dlatego nigdy niczego nie zauważyłam. W weekendy, gdy byliśmy w domu, jakoś tak się nie panoszył i nawet coś tam pomagał, a teraz nic.
Nie jestem niczyją gosposią!
Minął znowu jakiś okres czasu, a ja wróciłam z pracy późno, bo mieliśmy event do obsłużenia. Weszłam do domu, na trasie mijając miny z koszulki, spodni i skarpet i nagle z fotela dobiegł mnie głos męża:
– Jestem głodny.
– Wiesz, gdzie jest lodówka, a ja muszę rozpakować zakupy.
– Twoim zasranym obowiązkiem jest najpierw zrobić mi jeść, a potem dopiero sobie rozpakowuj zakupy.
Myślałam, że zemdleję ze wściekłości. Nagle, choć tego nie planowaliśmy, posiadłam wizualizację naszego dalszego życia, w którym pojawi się jeszcze dziecko. I wtedy uznałam, że tego już mi wystarczy, że więcej nie zniosę.
Podzwoniłam po znajomych i następnego dnia opuściłam wykłady, żeby przyjść do domu i spakować co najpotrzebniejsze i wyniosłam się do koleżanki. Jestem w trakcie pisania pozwu rozwodowego po pół roku małżeństwa. Trudno – nikt nie będzie mnie tak traktował. Jednego też jestem pewna na przyszłość. Jeśli kiedyś jeszcze przyjdzie mi do głowy wychodzić za mąż, to najpierw pomieszkamy bez rodziców.
Czytaj także:
„Mąż od lat podejrzewa mnie o romans. Odeszłam, gdy jego zazdrość przekroczyła granice i narobił mi wstydu”
„Gdy ja zarabiałem za granicą kasę na budowę domu, żona zdradziła mnie z sąsiadem. Nie miałem, do czego wracać”
„W kurtce z lumpeksu za 20 zł znalazłem plik banknotów. Nikomu się nie przyznam, że teraz jestem bogaty”