„Sąsiadka zaczęła mnie podrywać na imprezie, a potem oskarżyła mnie, że to ja się do niej dobierałem”

Zdradziłem żonę na jej oczach fot. Adobe Stock, Svyatoslav Lypynskyy
Jej mąż wyszedł na balkon, a moja żona robiła coś w kuchni. Nagle poczułem jej obie dłonie na moich pośladkach, za chwilę jedną na moim kroczu. Zaczęliśmy się całować. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, nigdy się tak nie zachowywałem!
/ 18.12.2021 15:30
Zdradziłem żonę na jej oczach fot. Adobe Stock, Svyatoslav Lypynskyy

Śmialiśmy się, tańczyliśmy, alkohol szumiał w głowach… Jak to na imprezie sylwestrowej. Zabawa była przednia. Do czasu. Nie sądziłem, że głupi incydent, który miał miejsce podczas sylwestrowej imprezy, będzie miał tak katastrofalne skutki.

W dodatku może zaważyć na dalszym życiu moim oraz moich znajomych.

– Tym razem nie przyjmuję wymówek, robimy wspólnego sylwestra. Niech nikt niczego innego nie planuje – stanowcze słowa Tomka bardzo mnie ucieszyły.

Jeszcze kilka lat temu witanie nowego roku w sąsiedzkim gronie było niemalże tradycją. Jednak już kolejny rok z rzędu nie udawało nam się zgrać. A szkoda, bo dwa lata temu wprowadzili się Marek z Wiktorią...

Bardzo mili ludzie

Fajnie by było, gdyby do nas dołączyli. W tym roku miało się udać. No i właściwie się udało, tylko… to już chyba był nasz ostatni wspólny sylwester. Ale po kolei. Jesteśmy z Ewą małżeństwem od ponad dwudziestu lat. Niedługo zarówno mnie, jak i mojej żonie stuknie pięćdziesiątka. Nie czujemy się jednak staro. Aktywnie spędzamy czas – wycieczki rowerowe, spacery.

Gdy nasi synowie byli mali, potrafiliśmy wspólnie spacerować całymi godzinami. Teraz obaj to już licealiści. Mają swoje światy, towarzystwa i siłą rzeczy chadzają własnymi ścieżkami. Kilkanaście lat temu postanowiliśmy się szarpnąć. Sprzedaliśmy nasze dwupokojowe mieszkanie, wzięliśmy kredyt (niestety we frankach szwajcarskich) i kupiliśmy prawie stumetrowe lokum w apartamentowcu.

„Trudno, raz się żyje. Niech chłopaki mają po swoim pokoju, niech dorastają w komfortowych warunkach” – pomyśleliśmy.

Dogadywaliśmy się, jakbyśmy znali się od wielu lat

Od początku mieliśmy szczęście do sąsiadów. Tomek z Iwoną wprowadzili się chyba ze trzy miesiące po nas. Akurat kończyliśmy urządzać nasze nowe cztery kąty. Od razu się polubiliśmy. Doradzałem Tomkowi, bo trochę znam się na budowlance, a dla nich było to pierwsze własne mieszkanie.

Zaczęły się wspólne wieczory, czasami z Tomkiem wyskoczyliśmy na piwo, a Ewa z Iwoną lubiły sobie poplotkować. Weekendowe prywatki stały się niemal cotygodniową normą. Dwa lata temu do mieszkania na parterze wprowadzili się nowi lokatorzy. Marek z Wiktorią, małżeństwo z dwuletnią córeczką Hanią.

Przyznam, że początkowo nie zrobili na mnie dobrego wrażenia. Jacyś tacy z głową w chmurach, niedostępni...

– Przesadzasz, normalni ludzie. Mówią mi „dzień dobry”, uśmiechają się. Nie uprzedzaj się do nich – strofowała mnie żona.

Faktycznie, kilkanaście dni później byliśmy już u nich na parapetówce. Dowiedzieliśmy się, że do naszego miasta przyjechali z drugiego krańca Polski, z Dolnego Śląska. Marek dostał pracę na uczelni. Nie mają tu żadnych znajomych ani rodziny. Nic dziwnego, że szukali towarzystwa.

Na pierwszy rzut oka oboje wyglądali bardzo młodo, ale okazało się, że Marek miał wtedy 35 lat, a Wiktoria jest od niego o rok starsza. Byłem zaskoczony, bo wyglądali naprawdę jak osoby przed trzydziestką. Okazali się świetnymi kompanami – radośni, dowcipni.

Tak więc szybko nasza zgrana sąsiedzka paczka rozrosła się do sześciu osób.

Jeszcze tego samego roku pojechaliśmy na wakacje

Było cudownie, zachowywaliśmy się, jakbyśmy wszyscy byli starymi przyjaciółmi. Pierwszego roku pomysł wspólnej zabawy sylwestrowej jeszcze nie wypalił, bo nasi nowi sąsiedzi w ostatniej chwili musieli pilnie wyjechać do rodziny na Dolny Śląsk. Teraz był niejako oczywisty.

– Niech nikt sobie niczego innego nie planuje – podkreślał Tomek już kolejny raz, choć był dopiero koniec października.

Moja żona jak zawsze tonowała nieco emocje.

– Spokojnie, przecież to jeszcze ponad dwa miesiące… – mówiła.

Tomek przerwał jej błyskawicznie.

– Zlecą momentalnie. W sobotę siadamy u nas i wszystko uzgadniamy. Przede wszystkim u kogo będziemy balować, a potem resztę szczegółów – zarządził.

Ustaliliśmy, że robimy zabawę u nas. Kobiety podzieliły między siebie kulinarne obowiązki, facetom zaplanowanie menu napojów nie zajęło dużo czasu. Jeszcze tylko fajerwerki i można było odliczać dni i godziny do sylwestra. Cieszyłem się chyba tak samo, jak na własną osiemnastkę.

Rozpoczęliśmy o dwudziestej. Uroczyście, kolacją. Już wtedy miałem wrażenie, że Wiktoria wodzi za mną wzrokiem.

– Romek, podasz chlebek? Romuś, zrobiłbyś mi drinka – rzucała co chwilę.

Trudno było uciec od tego spojrzenia. Wiktoria to piękna kobieta. Długie blond włosy, do tego prowokujący głęboki dekolt. Każdy facet chciałby, żeby uwodziła go taka seksbomba. Impreza się rozkręcała, były kolejne lampki wina, kolejne drinki, zaczęły się tańce. Wtedy już nie miałem wątpliwości.

– Dobrze tańczysz, potrafisz być tak blisko... – już w pierwszym tańcu Wiktoria przylgnęła do mnie całym ciałem.

Po chwili na uchu poczułem delikatne muśnięcie jej ust, powtórzyła to też z drugiej strony. Odwdzięczyłem się tym samym, ale jednocześnie próbowałem przywołać nas do porządku.

– Wiktoria... – powiedziałem cichutko.

Tylko się uśmiechnęła. Nagle wolny taniec przerwał donośny głos Tomka:

– Ludzie, bo przegapimy północ! – sąsiad był punktualny jak zawsze.

Szampany pod pachę, fajerwerki w ręce i pognaliśmy przed blok. A tam już czekali pozostali sąsiedzi z podobnym ekwipunkiem. Nie było końca składaniu życzeń, odpalaniu petard, piciu szampana prosto z butelki. Co to była za zabawa!

– Świetnie, że jesteś. Życzę sobie i tobie, żebyś zawsze był tak blisko – usłyszałem życzenia od Wiktorii.

Zakończył je niewinny całus. Potem wróciliśmy do domu na ciepły posiłek i ciąg dalszy prywatki. Ledwo wstałem od stołu, by poprosić do tańca Ewę, już byłem w objęciach Wiktorii.

– Ewa, pozwolisz? – spytała sąsiadka, ciągnąc mnie za rękę.

– Naturalnie. Tylko co ten mój mąż tak szaleje? Przeważnie siłą go nie mogę wyciągnąć do tańca, a dziś praktycznie nie wraca do stołu. No, ale dobrze, niech tańczy – moja żona uśmiechnęła się beztrosko.

Rzuciłem coś, że to jedyna taka noc w roku, że pewnie dlatego tak mnie wzięło na taniec. Wiktoria przyciskała mnie do siebie chyba jeszcze mocniej niż poprzednio. Czułem na sobie jej piersi, ręce splotła na moim karku, nasze usta dzieliły milimetry.

Rozejrzałem się dyskretnie

Ewa tańczyła z Tomkiem, Marek z Iwoną. Nikt nie zwracał na nas uwagi. Tymczasem nasze ruchy stawały się coraz bardziej przesycone erotyzmem. Wiktoria się rozkręcała. Szybki taniec, wolny – nie miało znaczenia. Z Ewą zatańczyłem tylko wtedy, gdy Wiktoria poszła do ubikacji.

– Odbijany! – krzyknęła, gdy tylko wróciła.

I znów zaczęła swoje kocie ruchy. Jej ręce wędrowały po całym moim ciele. Ja nie byłem jej dłużny.

Dochodziła trzecia, Tomek poszedł spać, bo za dużo wypił. Jego żona Iwona stwierdziła, że go odprowadzi, żeby sobie nic nie zrobił na schodach. Marek wyszedł na balkon, żeby zapalić papierosa, a Ewa robiła coś w kuchni. A ja cały czas tańczyłem z Wiktorią. Nagle poczułem jej obie dłonie na moich pośladkach, za chwilę jedną na moim kroczu.

Zaczęliśmy się całować. Bardzo namiętnie… Nie wiem, co we mnie wstąpiło, nigdy się tak nie zachowywałem! Wszystko to trwało chwilę, może kilkanaście sekund. Przynajmniej tak mi się wydawało. I wtedy w drzwiach balkonu z papierosem w dłoni stanął Marek. Za moment poczułem pieczenie na policzku.

To Ewa zaserwowała mi potężne uderzenie. Wiktoria na to wszystko nie odezwała się ani słowem… Mijały kolejne sekundy, a ja stałem jak wryty. Marka z Wiktorią już nie było. Ewa pobiegła do sypialni z płaczem. Chwilę później wróciła Iwona. Spytała, co się stało. Nie potrafiłem jej opowiedzieć, bo tak naprawdę sam nie wiedziałem.

Poszła więc do Ewy, do sypialni. Spędziła tam kilkanaście minut. Wychodząc, nie odezwała się do mnie ani słowem. Następnego dnia nie wiedziałem, co mam zrobić? Co powiedzieć? Było mi strasznie głupio.

Poniosło nas z Wiktorią, trochę wypiliśmy...

Pewnie mogłem jakoś stanowczo zareagować... Ale nie zrobiłem tego. Minęło kilka dni. Wiktoria i Marek odwracają głowy, gdy mnie widzą. Mam wrażenie, że ona trochę ze wstydu, on – z wściekłości.

Nie widuję ich już razem, nawet z Hanią wychodzą osobno, choć kiedyś zawsze spacerowali we trójkę. Iwona też się nie odzywa, Tomek rzuca jedynie: „cześć”. Ale najgorzej wygląda sytuacja z moją żoną. Po trzech dniach kompletnej ciszy w domu próbowałem się do Ewy odezwać. Udawała, że nie słyszy.

Gdy mimo to, chciałem wyjaśnić sytuację, skończyło się jeszcze gorzej. Spakowała się i pojechała do rodziców.

„Będę u mamy kilka dni. Muszę wszystko przemyśleć. Nie dzwoń, nie pisz do mnie” – dostałem wieczorem SMS-a.

Nasi synowie widzą, co się dzieje, ale o nic nie pytają. Głupio mi. Bardzo! Szczeniackim wybrykiem narobiłem sobie i innym tak wielkich kłopotów. Jako prawie pięćdziesięcioletni mężczyzna nie powinienem się tak zachować. Zaimponowało mi zainteresowanie Wiktorii, do tego alkohol zaszumiał w głowie.

Czy było warto? Straciłem przyjaciół, mogę stracić żonę… Jak teraz przeprosić Ewę? Jak się wytłumaczyć? Chyba jeden durny incydent nie może zniszczyć rodziny... 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA