„Sąsiadka z uśmiechem na twarzy zamieniała nasze życie w piekło. To syn wpadł na pomysł, jak odpłacić się tej wiedźmie”

wścibska sąsiadka fot. Adobe Stock, BullRun
„Męczyła nas, bo się nudziła, chciała wypełnić czymś życie, więc znalazła sobie dziwne hobby, zaspokajające potrzebę wbijania ludziom szpil. Może lubiła się kłócić?”.
/ 24.03.2023 13:15
wścibska sąsiadka fot. Adobe Stock, BullRun

Ciche pukanie do drzwi oznaczało kłopoty.

– Znowu K.! Tym razem nie idę, ty otwórz. Może uda ci się ją oczarować i daruje nam wyimaginowane winy – spojrzałam ciężko na męża.

Nie ruszył się nawet o milimetr, ba, nawet jakby mocniej się wparł w kanapę.

– Ciekawe, co tym razem przeskrobaliśmy – zaśmiał się. – Ona ma słuch jak ryś, wszystko jej przeszkadza. A to za głośno szuramy kapciami, a to nasza pralka wiruje jak helikopter. Najbardziej mi się podobało, jak powiedziała, że śmiejesz się w za wysokich rejestrach. Tyle lat jesteśmy razem i nie zauważyłem tego. Myślisz, że powinienem?

– Żarty się skończyły, ona zaczęła pisać na nas skargi – przygasiłam dobry humor Rafała. – Narobi nam kłopotów.

– K. ma nierówno pod sufitem – odezwał się nasz domowy nastolatek.

Oboje z Rafałem zgodnie zwróciliśmy Bolkowi uwagę, że o starszych osobach nie wolno wyrażać się bez szacunku. O innych zresztą też nie.

– O, mówicie chórem – zainteresował się syn i za karę został wysłany, by otworzył sąsiadce drzwi i poćwiczył uprzejmość.

– Mamo, pani sąsiadka chce z tobą porozmawiać – zawołał po chwili.

Niechętnie powlokłam się na spotkanie Kownackiej. Syn minął się ze mną w przedpokoju.

– Ja jestem za młody do poważnych rozmów – szepnął.

Westchnęłam. Rozciągnęłam mięśnie twarzy w sztucznym uśmiechu mającym rozbroić mieszkającą pod nami kobietę, której wszystko przeszkadzało.

– Telewizor ryczy, nie mieszkacie tu sami, nie wolno zakłócać spokoju – odezwała się zimnym głosem K..

Odprężyłam się. Zarzut był nieprawdziwy, miałam na to dowód.

– Poziom dźwięku nastawiony jest poniżej średniej, proszę, niech pani wejdzie i sama oceni, czy jest za głośno – zaprosiłam ją gestem do środka.

To nieszczęśliwa kobieta

Zaskoczyłam ją, nigdy u nas nie była. Jesteśmy otwarci na ludzi, ale Kownacka nie dawała się lubić, uwzięła się na nas i obrzydzała nam życie, oskarżając o zakłócanie spokoju. Nasz blok zbudowano z cegły, mieszkania były dobrze izolowane, więc sąsiadka nie mogła wiele słyszeć przez sufit.

Nękała nas, bo się nudziła, chciała wypełnić czymś życie, więc znalazła sobie dziwne hobby, zaspokajające potrzebę wbijania ludziom szpil. Może lubiła się kłócić? Po śmierci matki mieszkała sama. Chyba nie miała znajomych i rodziny albo nikt nie chciał utrzymywać z nią kontaktów. Tak czy siak, była to nieszczęśliwa kobieta. Mogłabym jej żałować, gdyby nie pisane przez nią donosy do spółdzielni.

– Zapraszam – powtórzyłam, widząc, że się waha. Cofnęła się, nie chcąc postawić stopy na wrogim terytorium.

– Lepiej wejdę, póki pani mąż nie zniszczył dowodu i nie ściszył telewizora – zdecydowała się nagle.

– Uważa pani, że jest za głośno? – zdziwiłam się.

K. weszła do mieszkania i okropnie się skrzywiła.

– Sama już nie wiem, nie mogłabym żyć w takim hałasie.

– No to miałem nosa, rezygnując z ćwiczeń na fortepianie. Wtedy dopiero byłby hałas – prychnął niepoprawny Bolek.

Sąsiadka uśmiechnęła się lekceważąco.

– Nie wiesz, o czym mówisz, koncertowy fortepian nie zmieściłby się w tym mieszkaniu, jest za duży.

Bolek nie lubił, jak zarzucano mu kłamstwo, wystartował więc jak rakieta, pociągając za sobą Kownacką.

– A to co? – spytał triumfalnie, otwierając drzwi pokoju.

– Pianino, prawdziwy Steinway… – szepnęła sąsiadka i przestała zwracać na nas uwagę. Otworzyła instrument i zagrała krótką frazę.

– Potrzebuje strojenia – powiedziała do siebie i usiadła przy klawiaturze. Przebiegła palcami po klawiszach. – Piękny ton, odrobina starania i będzie idealny – mruknęła, a potem zaczęła grać.

Nie jestem szczególnie wrażliwa na muzykę, ale przeszył mnie dreszcz. Dźwięki runęły kaskadą, grzmiąc jak górski strumień, szybki, wezbrany i niecierpliwy. Pani K. lekko pochyliła głowę, uśmiechnęła się i usłyszałam szmer wody spadającej z mokrych liści na trawę. Ulewa się skończyła.

– Pięknie pani gra – rzuciłam szczerze.

– Jestem pianistką, a raczej byłam – powiedziała z wyuczoną obojętnością. – Sprzedałam instrument, kiedy mama zachorowała, jej potrzeby były ważniejsze. Myślałam, że uda mi się go odkupić, ale przeliczyłam się z siłami. Z emerytury trudno coś odłożyć, a występami nie mogłam dorobić. Artysta, który długo nie ćwiczył, rzadko wraca do formy. Ze mną byłoby inaczej, gdybym dostała szansę – powiedziała żarliwie. – Miałam wolę walki i wielką chęć, by znów grać, byłam też silna.

– Silna? – zdziwił się Bolek.

– Pianista musi mieć zdrowie, mocne dłonie i plecy – zaśmiała się K. – Spróbuj pograć wiele godzin, to zrozumiesz, o czym mówię.

– Nie ma mowy – mruknął syn.

– Pianista potrzebuje instrumentu, by ćwiczyć, bez niego byłam jak bez ręki – pogładziła lśniące wieko Steinwaya. – Pójdę już – obrzuciła pianino tęsknym spojrzeniem. – Proszę o niego dbać – powiedziała, patrząc ciepło na klawiaturę. – Taki instrument trzeba kochać, powinien należeć do kogoś, kto go doceni. Mogłabym dawać ci lekcje – zwróciła się nagle do Bolka. – Za darmo, tylko po to, żebyś mógł grać na Steinwayu. Masz skarb i z niego nie korzystasz, nie wiesz, co tracisz, chłopcze.

– Nie będę się uczył, słoń nadepnął mi na ucho – przestraszył się Bolek.

– Zatem po co kupiono ci pianino? – spytała surowo Kornacka.

– Steinway to prezent od babci, kiedyś należał do niej – wtrąciłam się. – Mama marzyła, by jej wnuk uczył się grać, sama nieźle sobie radziła, potrafiła wykonać wiele ładnych kawałków.

– Kawałków! – prychnęła z pogardą K.. – Prawdziwa muzyka to nie jakieś „kawałki”, to modlitwa, stan łaski, który nie każdemu jest dany. Żeby go osiągnąć, trzeba poświęcić życie na ćwiczenia.

Nagle zamilkła, zgasła tak łatwo, jak się zapaliła. Chyba przypomniała sobie, że uniesienia przy instrumencie już nie dla niej, został jej tylko wybitny słuch, który bardziej przeszkadzał, niż pomagał w życiu.

Jesteś genialny, synu!

– Oddam pianino pani K., mogę? – spytał wieczorem Bolek, całkowicie nas zaskakując.

Rafał pierwszy odzyskał głos.

– Chcesz się pozbyć zawalidrogi – domyślił się. – Będziesz potem żałował, ten instrument jest wiele wart, gdybyś go sprzedał, mógłbyś za to kupić…

– Nieważne – przerwał mu Bolek.

– Pianino powinno należeć do kogoś, kto je doceni – nieświadomie powtórzył słowa sąsiadki. – Babcia je kochała, oddała mi, bo myślała, że będę grał, ale ja nie mam zamiaru. Muzyka poważna nie leży w kręgu moich zainteresowań – wyrecytował podniosłym tonem. – To znaczy, że Steinway mi na nic. Niech idzie do pani K, ona będzie wiedziała, co z nim zrobić.

– Masz złote serce, synku – objęłam go, ale zręcznie wysunął się z moich objęć. Ostatnio Bolek często tak robił, wstydził się czułych gestów i okazywania uczuć, uważał, że to obciachowe.

– Wiem, że jestem wielki i wspaniały, ale ja nie o tym – wykrzywił się zabawnie.

– Pomyślałem, że jak sąsiadka zacznie grać na Steinwayu, nie będzie słyszała szurania kapciami po posadzce i da nam spokój.

– Bolek, jesteś genialny! – zawołał Rafał, zawsze gotów przykryć żartem poważną sprawę. Nasz syn właśnie pokazał, że wyrasta na bardzo fajnego faceta, ale po co mówić o tym głośno?

Wieczorem usłyszałam muzykę

– Jesteś pewny, że chcesz oddać Steinwaya? – spytał Rafał, tym razem poważnie.

– Jak niczego przedtem – odparł Bolek, patrząc ojcu prosto w oczy.

Rafał zadziałał szybko, skrzyknął trzech kolegów i kuzyna, przytargał skądś parciane pasy, na których mniej lub bardziej fachowo osadzili pianino. Było ciężkie, więc pokrzykiwali i sapali, schodząc po schodach. Pani K. natychmiast otworzyła drzwi i zawołała:

– Tego już za wiele! Proszę o ciszę!

– Pani się cofnie – uciszył ją zdyszany Rafał. – Wnosimy, chłopaki, bokiem, bokiem.

– Ależ ja nie mogę przyjąć pianina – zaprotestowała sąsiadka, lecz cofnęła się, przepuszczając tragarzy.

– No to je pani pożyczę, artysta musi mieć instrument, no nie? – Bolek szybko znalazł rozwiązanie.

Nie spodziewałam się, że ujrzę łzy w oczach starej kobiety. Nieustępliwa pani K. płakała.

– Tyle lat, mój Boże, tyle lat… Znowu zagram – zaniosła się krótkim szlochem i zrobiła gigantyczny wysiłek, by się opanować. – Dziękuję – przytuliła opornego i zdumionego Bolka, a potem szybko go puściła, równie jak on niechętna okazywaniu uczuć.

Wieczorem usłyszałam muzykę. Pani K. dziękowała za pianino, a właściwie za to, że ktoś o niej pomyślał.

Czytaj także:
„Gdy wróciłam z wyjazdu, okazało się, że gospodynią w moim domu jest... sąsiadka. Mąż szybko znalazł za mnie zastępstwo”
„Na widok sąsiadki dostawałam palpitacji serca. Złośliwa baba nazywała mnie kurtyzaną i z uśmiechem zatruwała mi życie”
„Sąsiadka zamiast na rowerze, to jeździła po ludziach. Urządziła nam z życia piekło, ale jeszcze nie wie, z kim zadarła”

Redakcja poleca

REKLAMA