„Sąsiadka z piekła rodem, nie dawała mi żyć. Zagrałam w jej grę. Ona kładła mi kłody pod nogi, to ja poszczułam ją policją”

Kobieta, która mści się na sąsiadce fot. Adobe Stock, Alliance
„Kobieta potrafiła w nieskończoność wywlekać swoje pretensje, nie dając możliwości na zakończenie rozmowy, póki sama nie zdecydowała się odpuścić. Kilku lokatorów poszło na skargę do administracji, ale nic nie ugrali”.
/ 15.07.2022 10:30
Kobieta, która mści się na sąsiadce fot. Adobe Stock, Alliance

Połowa klatki miała na pieńku z panią Haliną. A to przeszkadzały jej dzieci biegające po trawniku (bo wydeptywały trawę); a to psy, które sikały pod jej balkonem (bo śmierdziało); a to głośniejsza muzyka w mieszkaniu, choć był środek dnia; a to drobny remont na trzecim piętrze, którego nawet ja, pracująca zdalnie, nie zarejestrowałam.

Kobieta potrafiła w nieskończoność wywlekać swoje pretensje, nie dając możliwości na zakończenie rozmowy, póki sama nie zdecydowała się odpuścić. Kilku lokatorów poszło na skargę do administracji, ale nic nie ugrali.

Upierdliwa sąsiadka płaciła czynsz na czas, nie miała żadnych zaległości, do zarządzeń się stosowała, do spółdzielni należała, od kiedy ją założono, a że starszej pani to i owo przeszkadzało… Spółdzielnia nie chciała się wtrącać w sąsiedzkie spory, jeśli nie były to poważne kwestie. Prezes umył ręce i zaprosił do kontaktu, gdyby ktoś kogoś pobił albo ukatrupił. I nie wiedziałam, czy był to żart, czy jakaś sugestia.

Dyskusje z sąsiadką zawsze były długie i zacięte

Do niedawna tylko słyszałam od innych mieszkańców o konfliktach z niesławną panią Haliną, ale nigdy nie byłam ich bezpośrednim uczestnikiem. Tymczasem kilka tygodni temu od pracy oderwał mnie dzwonek do drzwi.

Listonosz o tej porze dnia? Zdziwiona poszłam otworzyć. Sąsiadka stała tuż za progiem, podparta pod boki. Oho. Przyszła kryska na Matyska? Czy babsko szuka sprzymierzeńca w walce z dziećmi „dewastującymi” wysuszony słońcem trawnik?

– A pani to słonia hoduje w domu?

Zrobiłam wielkie oczy. Nie spodziewałam się takiego pytania. Sąsiedzi wiedzieli, że mieszkam sama i nie mam żadnego zwierzaka. Przez alergię moje dziecięce marzenie o psie i kocie nigdy nie mogło się spełnić.

– Słucham?

– No tupie pani i tupie, cały dzień. Nie da się tego wytrzymać!

Spojrzałam na swoje bose stopy… Jasne, wstawałam kilka razy od biurka, chodziłam do kuchni po dolewkę kawy, i do ubikacji, ale przecież nie nosiłam w domu drewnianych, holenderskich chodaków ani szpilek.

– Nie zanotowałam słonia na stanie, ale też nie sądzę, żebym jakoś wybitnie tupała. Jeśli to wszystko, pozwoli pani, że wrócę do pracy – powiedziałam stanowczo i zamknęłam drzwi.

Przecież ja wcale nie hałasuję!

No. Tyle się nasłuchałam, że sąsiedzi nie mogli skończyć dyskusji, a mnie się to udało po pierwszym zdaniu. Byłam z siebie dumna… przez jakieś trzy sekundy. Dzwonek do drzwi odezwał się znowu. Głośno, agresywnie.

Odwróciłam się i otworzyłam drzwi ponowie.

– Jeszcze w czymś mogę pomóc? Bo to moja pora pracy, muszę do niej wrócić.

– Proszę przestać tupać, bo głowa mnie już boli!

– Specjalnie dla pani zeszlifuję pięty, bo tylko nimi mogę tupać!

Poirytowana trzasnęłam drzwiami, okej, może trochę zbyt mocno. Po chwili dźwięk dzwonka rozległ się ponownie. I znowu. A potem to już było jedno długie niemilknące dzwonienie. O ty małpo, pomyślałam, i włączyłam nagrywanie dźwięku w telefonie komórkowym, a ze stacjonarnego zadzwoniłam na policję.

Poprosiłam o przysłanie patrolu, bo sąsiadka zakłóca mi spokój i nie mogę pracować. Nie spodziewałam się, żeby przyjechali. Dyżurny po wygłoszeniu standardowej formułki pewnie tylko przewróci oczami…

Chciała, by się ode mnie odczepiła

Ale nie. Dwóch policjantów zjawiło się po kilku minutach, widać musieli być w pobliżu. Zastali moją sąsiadkę przy drzwiach, z palcem na przycisku mojego dzwonka. Z satysfakcją – odczuwaną w imieniu wszystkich „prześladowanych” wcześniej sąsiadów – słuchałam, jak się mętnie tłumaczy, jak się wije, jak się poci i denerwuje, no i jak się wypiera.

Na dowód, że to nie była „chwila”, przedstawiłam kilkuminutowe nagranie z nieprzerwanie hałasującym dzwonkiem. Szach i mat. Czerwona jak burak złośnica nie wiedziała, jak zwalić winę na mnie.

Policjanci chcieli wystawić jej mandat, ale spojrzawszy uważniej na panią Halinę – miała łzy w oczach i wydawała się bardziej upokorzona niż zła – odpuściłam. Oczywiście mogłam dokonać błędu w ocenie.

Dokuczająca wszystkim sąsiadka mogła być jędzą, która uwielbia zatruwać innym życie, bo takie ma hobby i naturę. Ale mimo wszystko postanowiłam dać starszej pani szansę. A co tam, miałam dzień dobroci dla bliźnich, nawet tych z piekła rodem.

– A może… wystarczyłoby pouczenie? – spytałam.

Nie zniżę się do jej poziomu

Sąsiadka spojrzała na mnie ze zdziwieniem. I podejrzliwie. Nie mogła uwierzyć, że zwróciłam się z taką prośbą do policjantów, skoro sama ich wezwałam. Tyle że mnie nie zależało na tym, by została ukarana finansowo (emerytce mandat był potrzebny jak rybie ręcznik), tylko by się ode mnie odczepiła. Jeśli nie ma prawdziwego powodu do pretensji, niech ich nie tworzy na siłę, bo umiem i będę się bronić.

Policjanci pożegnali się i odeszli do swoich obowiązków, a my stałyśmy – ja po jednej stronie progu, ona po drugiej – i patrzyłyśmy na siebie.

– Hm, a może zjadłaby pani kawałek ciasta? – zaproponowałam, zaskakując samą siebie. – I tak nie wrócę od razu do pracy, przyda mi się chwila przerwy… 

Sąsiadka też była zaskoczona. A potem… festiwal zdumienia trwał nadal, bo skinęła głową i weszła do mojego mieszkania.

– Piekłam wczoraj. Czekoladowe. Z truskawkami i galaretką… – krzątając się, paplałam, jakbym chciała zagadać niezręczną ciszę. – Kawy? Herbaty? Soku? Czego by się pani napiła?

– Dlaczego pani nie chciała, żebym dostała mandat? – spytała, przechodząc do rzeczy. Odwróciłam się do niej. Jak szczerze, to szczerze.

– Bo wydaje mi się, że w tej całej aferze jest jakieś drugie dno. Przecież doskonale wiem, że nie mogła pani słyszeć żadnego tupania. Więc o co chodzi?

Westchnęła i… poddała się

Widziałam, jak nabiera oddechu, jak się czerwieni, jak robi krok do tyłu i szykuje się do obrony przez atak… Uniosłam palec.

– Niech pani policzy do dziesięciu i wtedy odpowie. Drugi raz może nie być takiej okazji.

Była dość bystra, by zrozumieć, co mam na myśli. Dałam jej szansę wraz z ostrzeżeniem.

– Przepraszam. Wiem, że to głupie, ale wolę być nielubiana niż ignorowana. Lepiej się pokłócić, niż przez cały dzień do nikogo ust nie otworzyć. A ja całymi dniami siedzę sama. Od śmierci męża. Boże, to już dziesięć lat… ciągle siedzę sama w mieszkaniu, bo wyjść się boję. Przynajmniej dalej niż do sklepu. Świat stał się jakiś taki obcy, wrogi, agresywny, głośny…

– I stąd te awantury? Przecież dzieci zawsze hałasowały, psy szczekały, a sąsiedzi robili remonty. Zawsze tak było i będzie. Więc co się zmieniło?

Wzruszyłam ramionami.

– Chyba ja. Bo teraz bardziej mnie to drażni. Poza tym dobra kłótnia ożywia dzień, coś się w nim dzieje, zamiast… – rozłożyła bezradnie ręce.

– My się teraz nie kłócimy – zauważyłam. – I też się coś dzieje, jakaś historia się tworzy. Nie jest pani ciekawa, jak się rozwinie? Bo ja chyba jestem – uśmiechnęłam się, a pani Halina…

Przychodziła do mnie się wygadać

Odpowiedziała uśmiechem. Na razie takim na próbę, półgębkiem, jakby odwykła od układani kącików ust w górę. Nie rozumiałam jej pokrętnej logiki w relacjach sąsiedzkich. Skoro umiała posądzić mnie o hodowanie słonia w dwupokojowym mieszkaniu, chyba mogła wysilić się na jakiś neutralny temat pogawędki.

Rany, choć o pogodzie mogła zagadać, bo przy tych zmianach klimatu było o czym rozprawiać. Niemniej wyczuwałam jej frustrację, samotność i bunt przeciw światu, który pędził, na nikogo nie czekając, zwłaszcza na starą kobietę. Więc wcieliła się w rolę zołzowatej wdowy, bo tylko tak umiała zwracać na siebie uwagę, więcej, być w centrum tej uwagi. No, ale trafiła kosa na kamień…

Postawiłam na stoliku dwie filiżanki z kawą, dwa talerzyki z ciastem. Pani Halina urwała kawałek i włożyła do ust.

– Mmm, pyszne… – aż przymknęła oczy z przyjemności. – Dawno nie jadłam domowego ciasta. Dla siebie samej to mi się nie opłaca ani nie chce, a kupne to już nie to samo.

– Wiadomo – przytaknęłam. – Jeśli będzie miała pani ochotę na ciasto, to zapraszam. U mnie zazwyczaj jest coś słodkiego, dlatego tak wyglądam! – zaśmiałam się, bo rzeczywiście bliżej mi było do kuli niż patyka. – A jeśli będzie chciała pani porozmawiać, to też się proszę nie krępować. Zazwyczaj wieczorami jestem w domu, nie wychodzę często, więc niech pani wpada. Będzie szansa porozmawiać bez kłótni.

Niczego nie obiecywałam, żeby się nie rozczarować

Życie to nie film, gdzie jedna rozmowa może odmienić ludzkie serce. Pani Halina od dekady wprawiała się w byciu jędzą, więc niełatwo jej będzie stać się z dnia na dzień dobrą wróżką. Niemniej atmosfera w naszej klatce się poprawiła.

Skończyły się kłótnie, pretensje i afery, dosłownie jak ręką odjął. Skąd ten cud? Pani Halina zaczęła pukać do mnie i „wpraszać się” na herbatę. Oglądałyśmy wspólnie stare filmy, które uwielbiałam, piekłyśmy ciasta, raz ja, raz ona, bo dla dwóch osób już jej się chciało. A jak coś jej leżało na wątrobie, pierwsza się o tym dowiadywałam.

Że pies nasikał na klatce. Że dziecko płakało całą noc. Że pijany sąsiad tłukł się po schodach. Słuchałam i starałam się wyciszać negatywne emocje, rozbrajać miny, zanim wybuchły, rażąc odłamkami. Pies jest już staruszkiem. Dziecku rosną zęby. Sąsiad znów nie dostał upragnionego awansu…

Ech, zachciało mi się ratować bliźnich, to mam, użalałam się niekiedy nad sobą. No ale jak się powiedziało A, trzeba powiedzieć B. Wszak nie od razu Rzym zbudowano. A sukcesy były oczywiste, bo pani Halina stopniowo sama odkrywała wytłumaczenie i wyrozumiałość dla ludzkich słabości, tak jak ja znalazłam je dla niej.

A historia toczyła dalej się, już poza mną

Sąsiedzi nie wiedzieli, co się stało, że sąsiadka z parteru przestała się czepiać. Nie zdradzałam, co przełamało sytuację. Nie chciałam upokarzać starszej pani, która zaczynała pokazywać jaśniejszą stronę swojego charakteru.

Namawiałam ją za to, żeby w tej swojej przemianie poszła dalej. Upiekłam babeczki z owocami i kiedy pani Halina wpadła do mnie po południu, by obejrzeć film, powiedziałam, że na chwilę wyjdziemy na dwór. A potem zawołałam dzieciaki, które biegały wokół placu zabaw.

– Pani Halina ma dla was podwieczorek!

Wręczyłam sąsiadce tacę. Dzieciaki podeszły do nas z rezerwą, jednak zapach babeczek był zbyt kuszący. To wtedy po raz pierwszy zobaczyłam szeroki uśmiech sąsiadki. Od razu jakby odmłodniała i wyładniała.

A historia toczyła dalej się, już poza mną… Sąsiedzi rozmawiali z panią Haliną. Zagadywali życzliwie, spokojnie, jakby wcześniejszych sytuacji w ogóle nie było. Ktoś zaproponował jej zrobienie zakupów, ktoś spytał, czy nie potrzebowałaby pomocy w domu.

Tak jakby inni też dostrzegli, że pani Halina agresją maskowała nieporadność i samotność. I zaczęli kruszyć mur, który zbudowała wokół siebie. Wystarczyło policzyć do dziesięciu i wypuścić powietrze z płuc.

Wystarczyło dostrzec człowieka w człowieku. Nawet w takim, który na pierwszy rzut oka w ogóle nie daje się lubić. Przy odrobinie życzliwości i wysiłku można zyskać wartościowego przyjaciela. Czasem wystarczy kawałek ciasta, który przełamie lody.

Czytaj także:
„Kolega nie może ścierpieć, że dałam mu kosza. Naopowiadał we wsi, że jestem prostytutką, a ja tylko tańczę na rurze”
„Moja wnuczka zdecydowała się na in vitro. Co za wstyd! Nie mogę pozwolić jej na dziecko urodzone z grzechu”
„Przez 2 lata byłam >>podnóżkiem<< dla swojego narzeczonego. Stawałam na rzęsach, żeby mnie nie rzucił”

Redakcja poleca

REKLAMA