Bardzo się cieszyłam, że moja najstarsza wnusia z mężem w końcu zawitają do Polski, tak długo się nie widzieliśmy! Ta Kanada to jednak kawał świata od nas, trzeba kupę zdrowia i pieniędzy, żeby się wybrać, a ja, nie oszukujmy się, nie mam ani jednego, ani drugiego. Gdyby nie starsza córka, która wpadła na pomysł, żeby zamienić mniejsze mieszkania na jedno duże i zamieszkać razem, nie wiem, jakbym sobie poradziła.
Kiedy owdowiałam, życie straciło sens
Kiedy siedziałam sama po śmierci Władka, to już nawet garderobę do trumny zaczęłam kompletować, takie mi się życie bez sensu wydawało. Teraz mam swój mały pokoik, ale przynajmniej ludzie są wokoło, coś się dzieje, o czymś się dyskutuje, a jak mnie znuży to wszystko, do siebie idę, radyjko włączam i słucham, co tam mądrego powiedzą. I do kościoła ma mnie kto samochodem podwieźć, a nie, jak przedtem, gdy musiałam już o świcie kuśtykać przez pół miasta… Dobrze się wszystko układa.
– A ciocia Zuzia ma dzieci? – zapytała mnie wczoraj najmłodsza wnuczka.
Aż sobie westchnęłam.
– Na razie ciocia bardzo chce mieć. Jak się będzie modlić, to Bozia na pewno da jej synka lub córeczkę.
– To ja się pomodlę – obiecała Ania. – Wszyscy będziemy, żeby tylko Zuzanna nie zapomniała…
I pomyśleć, że jej pierwszy chłopak, Kuba, ma już dwójkę! Widzę go z rodziną co niedzielę na mszy i często łapię się na myśli: co temu chłopcu brakowało, że moja wnuczka nie chciała go poślubić? Postawny, obrotny chyba, bo widać, że dobrze mu się powodzi, uprzejmy, żonę zawsze pierwszą w drzwi wpuszcza… I wciąż jeszcze z szacunkiem nam się kłania za każdym razem, a przecież wcale nie musi, po tym, jak Zuzanna go potraktowała!
Jak ja się wstydziłam, gdy zwróciła mu pierścionek
Od razu wszyscy wzięli nas na języki i wcale się nie dziwię: od technikum ze sobą chodzili, a potem przyjechał ten cały Aleksander i wystarczył jej miesiąc, żeby kompletnie straciła rozum na jego punkcie. Wszyscy byli pewni, że się dziewucha na zagranicę i pieniądze połaszczyła! Ile się natłumaczyłam, napłakałam, ale bez skutku. Starej babki nikt nie chciał słuchać! Rach-ciach wzięli ślub i tyleśmy ją widzieli, dopiero jak 2 lata później na pogrzeb dziadka, mojego Władka znaczy, przyjechała, ciężar spadł mi z serca.
Widziałam, że źle jej nie jest i nie żałuje. Teraz jak Bogusia z mężem kupili komputer, matka z córką często gadają ze sobą, czasem wejdę, to też Zuzę przez kamerkę zobaczę… Dobrze wygląda, ale smutno troszkę i cóż się dziwić, skoro dziecka się nie może doczekać?
Martwię się trochę, że ją Bóg pokarał za to, że za dużo chciała, i tego daru jej poskąpił. Dlatego się modlę i kogo się da, namawiam, może razem jakoś uprosimy, bo co to za życie bez maluszka, co za małżeństwo? Jak to pole jałowe. Nawet jej napisałam kiedyś o znajomej, która miała podobny problem i dopiero po pielgrzymce do Lourdes Matka Boska ją wsparła w staraniach. Wiem, że to z Kanady daleko, ale przecież i tam powinni mieć jakieś sanktuaria, nawet zaproponowałam, że proboszcza spytam, ale nie odpisała.
No ale teraz Zuzanna przyjeżdża, da Bóg na tak długo, że będziemy miały czas porozmawiać spokojnie! Bardzo się cieszę, nawet zięcia poprosiłam, żeby mój pokój pobielił, i od razu się przytulnie, swojsko i czysto zrobiło, jak kiedyś. W tych nowomodnych kolorach czułam się trochę jak w hotelu, a teraz to prawdziwy dom! Szykowałam się jak na święto, a tu dziś Bogusia przychodzi z nowiną, że Zuza odwołała przyjazd.
Jakby mi ktoś wbił nóż w serce
– Stało się coś? – zapytałam córkę bez tchu. – Coś złego?
– Stało się, stało – matka Zuzanny jakaś dziwnie zadowolona była. – Ale nic złego, mamie to zawsze czarne scenariusze w głowie! Spokojnie.
I tłumaczy mi, że mąż Zuzy jakieś kontakty złapał, nowe szanse się pojawiły, i zamiast do Polski jadą do Montrealu do kliniki. Zuzie badania robić, bo chociaż tam, gdzie mieszkają, lekarz wykluczył możliwość in vitro, to ten nowy profesor twierdzi, że szansa jest, i to spora, sądząc z dotychczasowych wyników.
– In vitro?! – przerwałam.
– Tak, mamuś, to hmm… Jakby ci to wytłumaczyć? Zapłodnienie poza…
– Wiem, co to jest in vitro! – straciłam cierpliwość. – Ale to grzech!
– A skąd mama wie? To wcale nie takie oczywiste, może oni tam mrożą? – Bogusia wzruszyła ramionami. – Ja się nie znam, a mama tym bardziej.
Nie trzeba być po medycynie, żeby wiedzieć, że to nie po chrześcijańsku, i tego to już własnej córce chyba nie powinnam tłumaczyć! Mówili w radiu, że in vitro jest złe, i ja to rozumiem. Bo jak się w tych probówkach robi kilkoro dzieci, a potem tylko jedno się rodzi, to chyba oczywiste, że pozostałym to dobrze nie wróży!
– Daj mi Zuzę, jak będziecie gadać na komputerze – zażądałam. – Muszę koniecznie porozmawiać z wnuczką, zanim grzech śmiertelny popełni!
– Mamo, ona nie powinna się teraz denerwować. No i to nie nasza sprawa.
– „Nie nasza sprawa”! Zawsze się tak mówi, jak się chce głowę w piasek schować. Jak za komuny służby bezpieczeństwa zamykały sąsiadów, to też…
– Chryste! Co mama…!
– I nie wzywać mi tu imienia boskiego nadaremno – ostrzegłam. – Chcę się rozmówić z Zuzanną, i już!
Bogusia nadęła się i stwierdziła, że proszę bardzo, ale kiedy to będzie, to nie wiadomo. Przecież Zuza, jak wyjedzie do tego Montrealu, pewnie będzie miała na głowie ważniejsze sprawy niż siedzenie na Skypie i gadanie z nami. I już czułam, że nic z tego nie będzie, bo mnie nie dopuszczą nawet. Jak ja te dzieci wychowałam, że dobra od zła nie potrafią odróżnić i własnych tego nauczyć?
Ale milczeć nie będę, wnuczki na wieczne zatracenie nie dam. List napiszę i wszystko wytłumaczę, a najlepiej proboszcza poproszę, żeby mi pomógł. Na in vitro swojej zgody nie daję!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”