„W szpitalu leżałam obok szlachcianki, ale ta za grosz nie miała dobrych manier i ogłady”

Starsza kobieta fot. iStock by GettyImages, Jupiterimages
„Jestem osobą tolerancyjną i bardzo cierpliwą, ale są na tym świecie tacy, którzy i tak potrafią mnie zirytować. Nazwałam tę kobietę panią hrabiną. Zaczęła wymieniać wszystkie swoje tytuły szlacheckie, a nie miała za grosz szacunku do pielęgniarek”.
/ 05.09.2023 08:45
Starsza kobieta fot. iStock by GettyImages, Jupiterimages

Jakiś czas temu pojawiły się u mnie problemy z nerkami. Sądziłam, że poradzę sobie przy pomocy lekarza z przychodni, ale w końcu wylądowałam w szpitalu. Trudno, mus to mus, wiadomo, zdrowie jest najważniejsze.

Zawsze się bałam szpitali, pamiętając ten ostatni i jedyny zresztą raz, sprzed ponad trzydziestu lat. Ciasnota na sali, wspólna łazienka w korytarzu, zawsze złe i nieuprzejme salowe, pielęgniarki z muchami w nosie.

Na szczęście okazało się, że teraz nie było wcale tak źle, a wręcz powiedziałabym – całkiem dobrze. Oddział, na którym leżałam, był świeżo po remoncie – trzyosobowa sala z łazienką, przestronna, czyściutka, nawet telewizor na monety wisiał na ścianie.

Panie salowe uprzejme, spełniające życzenia chorych bez marudzenia, opieka medyczna cierpliwa i profesjonalna. No żyć, nie umierać! A wyglądało na to, że poleżę co najmniej trzy tygodnie. Pani na sąsiednim łóżku okazała się cichą kulturalną staruszką, drzemiącą całymi dniami, niedosłyszącą, więc nawet telewizor jej nie przeszkadzał. A trzecie łóżko było puste.

Na razie nie czekały mnie żadne bolesne zabiegi, robiono mi tylko badania, więc nie licząc przykrości spowodowanej rozstaniem z rodziną, pobyt w szpitalu mogłabym potraktować, jako coś w rodzaju relaksu.

Mogłam się wyspać do woli, nadrobić zaległości w lekturze, pooglądać nigdy dotąd niewidziane seriale.
A wszystko w ciszy i spokoju.

Koniec błogiego spokoju

Tak było przez pierwsze trzy dni, dokąd na naszą salę nie przyszła nowa pacjentka. Pani już dobrze w latach, ale sądząc po jej wymyślnej fryzurze, pełnym makijażu i jedwabnym haftowanym kimonie zamiast szlafroka, wciąż będącą w pretensjach. No i skończył się nasz spokój i cisza, bo pani już od pierwszych chwil nie zamykały się usta.

Skłonna byłam jeszcze zrozumieć, że przedstawiła nam się z imienia i nazwiska, z zawodu i funkcji, jaką pełniła w swojej firmie, ale dalsze opowieści o rodzinie, dzieciach, wnukach, szkołach, do jakich chodziły, uznałam już za zbyteczne.

W pewnej chwili zaczęłam nawet zazdrościć przygłuchej sąsiadce, bo nawet moje przymknięte oczy, gdy usiłowałam udawać drzemkę, nie powstrzymały tejże pani od tokowania.

Po szkołach wnuków i karierach, jakie robiły jej dzieci, przyszedł czas na koligacje rodzinne i szacownych przodków, głównie wywodzących się z najlepszej polskiej szlachty. Zaczęło się wyliczanie tytułów, tych hrabiowskich i wszystkich innych… No, tego to doprawdy trudno już było słuchać spokojnie, ale na szczęście panie salowe przywiozły wtedy obiad.

Mnie tam szpitalne jedzenie smakowało. Dziwiłam się nawet, że takie dobre, bo różne są opinie o posiłkach w polskiej ochronie zdrowia. Z przyjemnością zabrałam się więc za zupę brokułową, moją ulubioną zresztą.

– A co to jest? Samo zielone! – usłyszałam niechętny głos hrabiny, jak w myślach nazwałam panią Annę. – Zupa jak w przedszkolu, zresztą mnie zielonych warzyw nie wolno, ze względu na grupę krwi…

O mało co się nie udławiłam, słysząc taki argument, i z ciekawością patrzyłam, co będzie dalej. Bo hrabina wydawała się bardzo niezadowolona.

– A innej jakiejś nie macie? – zwróciła się do salowej wyniosłym tonem.

– Mamy, ale na dietę cukrzycową, a pani ma normalną – odparła grzecznie pani Jasia, wyjątkowo życzliwa chorym, salowa.

– A ja nie mogłabym tamtej dostać? – dopytywała się Hrabina.

– Niestety, mamy wyliczone porcje – Jasia pokręciła głową.

– To ja nie będę tego jeść, nie jestem królikiem – odparła pani Anna, zabierając się za drugie danie, klopsiki z kaszą.

Pełen talerz z zupą i zanurzoną w niej łyżką odstawiła na stolik. Oczywiście nie obyło się bez złośliwych komentarzy na temat smaku mięsa, a właściwie jego braku, niedogotowanej kaszy i zbyt kwaśnych buraczków.

Gdy skończyła, nie odniosła talerzy na korytarz, na specjalny wózek, chociaż była na tak zwanym chodzie.

Ja zabrałam swoje i babci, która nie mogła sama wstać z łóżka. Przez moment zawahałam się, czy nie wziąć też i hrabiny, ale patrząc na jej ostentacyjnie odwrócone do nas plecy, wzruszyłam tylko ramionami. A co będę z siebie służkę robić. Wielka pani może się ruszyć i sama odnieść. Chwilę potem pani Jasia zabrała talerze.

Łyżkowa afera

Nie minęła nawet godzina, gdy na sali rozpętała się istna burza.

– To niesłychane! – z poobiedniej drzemki wyrwał mnie podniesiony głos hrabiny. – Salowa zabrała mi moją prywatną łyżkę do zupy!

– Pewnie pomyślała, że to szpitalna – odparłam najspokojniej w świecie.

– Co też pani opowiada?! – oburzyła się kobieta. – Jak można nie odróżnić, przecież to nie była taka sobie zwyczajna łyżka, tylko od kompletu mi córka dała, z rzeźbionymi trzonkami, taka elegancka, po prababci…

– Tyle te kobiety mają pracy, gdzie by tam miały czas patrzeć na łyżki! – stanęłam w obronie salowej. – Leżała sobie w talerzu, w zupie brokułowej, no to zabrała wszystko razem.

– Już ja sobie z nią pogadam, jak kolację przyniosą – zaczęła się odgrażać hrabina. – Żeby szacunku do cudzej własności nie mieć, pewnie się połaszczyła na tę łyżkę, bo ona taka oryginalna była, wie pani, okrągła, z takim wyżłobieniem przy posrebrzanym trzonku – z podnieceniem zaczęła dokładnie opisywać swój sztuciec.

Może to było niegrzeczne z mojej strony, ale nałożyłam słuchawki i przymknęłam z powrotem oczy… Naprawdę miałam dość tej baby.

Ciąg dalszy łyżkowej afery rozegrał się przy kolacji. Gdy tylko salowa weszła po kubki, aby nalać nam herbatę, pani hrabina przystąpiła do dzieła.

– Łyżkę mi pani zabrała – warknęła oskarżycielskim tonem. – A to od kompletu była, taka elegancka, córka specjalnie mi dała, okrągła taka…

– A poznałaby ją pani? – spokojnym tonem przerwała jej salowa.

– No pewnie! Przecież mówię, że okrągła była, inna od tych waszych, byle jakich – popatrzyła wzgardliwie w stronę wózka z kolacją.

– Dałaby pani radę przyjść do nas, jak już pozmywamy po kolacji? – spytała salowa, kładąc przed nią talerzyk z chlebem i wędliną. – Osobno trzymamy te, które pacjenci zostawiają, to może pani znajdzie swoją…

– Też coś! – obruszyła się hrabina. – Nie widzi pani, że chora jestem, że ledwo co chodzę i nie mogę się ruszać. Mogłaby pani sama mi je przynieść.

Z trudem powstrzymałam się od uśmiechu, przypominając sobie, jak rankiem ta kobieta wparowała na salę w podskokach. Sił to ona miała za nas obie, za mnie, i za leżącą obok babcię.

– Jak się odrobimy, to ja pani przyniosę te łyżki, to sobie pani sama poszuka – potulnie zgodziła się salowa. – Mówi pani, że okrągła była?

– Właśnie – energicznie skinęła głową Anna. – Bo to pani wie, od kompletu, elegancka bardzo – zaczęła znowu dokładnie opisywać łyżkę.

Na końcu języka miałam, że przecież mogłaby pokazać salowej łyżeczkę do herbaty, od tego kompletu, nie byłoby wtedy problemu z odnalezieniem tamtej w stercie innych. Ale postanowiłam się nie wtrącać. Byłby to tylko pretekst do kolejnego monologu.

Po kolacji, ze zdumieniem zobaczyłam panią Jasię, ubraną już do wyjścia, niosącą w rękach kilkanaście łyżek.

– Proszę, przyniosłam pani wszystkie te najbardziej okrągłe z okrągłych, które nie są szpitalne – powiedziała, kładąc łyżki na stoliku hrabiny. – Do jutra sobie pani zdąży znaleźć tę swoją, a resztę odda przy śniadaniu.

No i zaczęło się. Hrabina nawet nie podziękowała, tylko usiadła na łóżku i z przejęciem wzięła się za szczegółowe oglądanie łyżek, coś tam pomrukując do siebie pod nosem.
– O, chyba ta… – mówiła. – Ale nie, moja była bardziej brzuchata i to wyżłobienie miała… A ta, całkiem podobna, ale trzonek za wąski… O, chyba ta jednak… Nie, za krótka, moja była bardziej wysmukła… – rozkładała łyżki rzędem na swojej kołdrze.

Pomyślałam, że dla mnie musiałyby być chyba ze złota, żebym im tyle uwagi poświęciła. W końcu chodziło o zwykłą łyżkę do zupy, a pani hrabina zachowywała się tak, jakby szukała rodowego pierścienia z brylantami…

Wreszcie nie wytrzymałam.

– A nie prościej byłoby pani porównać z pozostałymi sztućcami? – spytałam trochę ironicznie. – Przecież jak to jest komplet, to są takie same…

– A rzeczywiście, dobrze pani mówi, że też mi wcześniej to do głowy nie przyszło – rozjaśniła się hrabina, otwierając szufladkę stolika.

Wyciągnęła z niej woreczek foliowy, w którym zawinięte w ściereczkę, leżały pozostałe sztućce. Podniosła je bliżej oczu, przyglądając się im z uwagą. Widziałam, jak mina jej trochę zrzedła, westchnęła nawet ciężko.

– No i co, jest ta łyżka? – spytałam. – Znalazła ją pani w końcu?

– No nie wiem – odparła cicho.

– No, bo córka wcale nie dała mi tych od kompletu, tylko każdą inną, zbieraninę jakąś… – popatrzyła na mnie bezradnie. – Pewnie z oszczędności, żeby mi się gdzie nie zapodziały…

Tym razem nie wytrzymałam. Parsknęłam śmiechem, kątem oka zobaczyłam, że nawet leżąca babcia się uśmiecha… No, bo taki cyrk zrobić z powodu jakiejś łyżki, gonić tę biedną salową, kazać jej szukać najbardziej okrągłej z wyżłobieniem, a samej nie wiedzieć, jaką miała, naprawdę, to już doprawdy była lekka przesada!

– Jak pani nie wie, która jest pani, to proszę wybrać taką najbardziej podobną do pozostałych – poradziłam.

– Ale nie wiem, czy do widelca mam dobrać, czy do noża – popatrzyła na mnie zatroskanym wzrokiem.

Schowałam twarz w poduszkę, żeby nie wybuchnąć śmiechem. W końcu byłyśmy w szpitalu i nie wypadało mi śmiać się na głos ze współtowarzyszki szpitalnej niedoli. Nawet takiej jak hrabina. A potem wytarłam łzy, udając, że mam katar i oczom wprost nie wierzyłam, patrząc, jak hrabina szuka łyżki do zupy pasującej do widelca…

Czytaj także:
„Teściowa to kobieta bluszcz. Okręciła się wokół mojego męża i zrobiła z niego chłopca na posyłki, a ze mnie wredną zołzę”
„Wredne sąsiadki z osiedla wytykają mnie palcami i uważają za wyrodną matkę. Skreśliły mnie przez jedno nieporozumienie”
„Babcia uważała, że ja i mama przynosimy wstyd jej rodzinie. Była wściekła, że ojciec ożenił się z prostą, biedną kobietą”

Redakcja poleca

REKLAMA