„Starsza sąsiadka uratowała mnie przed krnąbrną dziewczyną i na dodatek zostawiła pokaźny spadek. Byłem w szoku”

Starsza pani z góry utrudniała mi życie fot. Adobe Stock, De Visu
Monika nie była warta ani romantycznych wakacji, ani moich uczuć. Siedzę teraz w pięknym mieszkaniu na pierwszym piętrze, oglądam album ze zdjęciami pani Laury z czasów jej młodości i mówię w myślach: – Dziękuję, pani Lauro… gdziekolwiek pani jest, pięknie dziękuję.
/ 08.04.2022 16:19
Starsza pani z góry utrudniała mi życie fot. Adobe Stock, De Visu

Sąsiadka, poza mieszkającą za miastem znajomą, zresztą równie leciwą jak ona sama, nie miała nikogo bliskiego. Stałem się więc, mimo woli, jej jedynym opiekunem. Pomagałem pani Laurze bezinteresownie, nie licząc na wdzięczność, najwyżej na „dziękuję”.

Wyprowadziłem się od rodziców...

Uff, co za ulga. Nie żebym miał z nimi problemy, co to, to nie. Staruszkowie są w porządku. Wyrozumiali, w miarę nowocześni, oboje jeszcze pracują, więc nie są typami kanapowych oglądaczy telewizyjnych seriali. No ale ja mam już trzydziestkę na karku, a widoków na własny kąt żadnych. Okazja, żeby wreszcie spróbować samodzielnego życia, trafiła się, gdy mój szef, a prywatnie dobry kolega, dostał nagle propozycję pracy za oceanem. W pierwszej chwili się zmartwiłem.

– Spoko, Maciek, nie zostawię cię na zawsze – żartował, kiedy mu wyznałem, że będzie mi bez niego zwyczajnie smutno. – Mam kontrakt na dwa lata, a co potem? Zobaczymy. No, w każdym razie nie sprzedam mieszkania i chcę ci zaproponować, żebyś w nim zamieszkał na czas mojej nieobecności.

Nie zastanawiałem się ani minuty. Jak tylko samolot z Bogusiem na pokładzie oderwał się od ziemi, przeniosłem swoje rzeczy do jego mieszkania. Następnego wieczoru zaprosiłem Monikę na miniparapetówkę we dwoje.

– Niezła chata… Szkoda, że nie twoja – jęknęła z uczuciem zawodu w głosie.

– Przez dwa lata moja... Płacę rachunki – powiedziałem z dumą, wyciągając korek z butelki wina – więc jestem u siebie.

Wypiliśmy po kieliszku wina, zjedliśmy moją popisową sałatkę i szybko wylądowaliśmy w sypialni.

– Zaraz wracam – Monika wymknęła się do łazienki, zanim zdążyłem rozpiąć wszystkie guziczki jej bluzki.

Ledwie tam weszła, usłyszałem krzyk

– Maciek, tu jest pełno wody – krzyczała jak opętana.

Wpadłem do łazienki. Monika stała boso pośrodku zalanej podłogi.

– Cholera, to od sąsiadów... – zauważyłem, że sufit był aż nabrzmiały od wody.

Niewiele myśląc, wciągnąłem spodnie i biegiem puściłem się po schodach na pierwsze piętro. Zacząłem energicznie pukać do drzwi sąsiadów nad mieszkaniem Bogusia. Nie miałem pojęcia, kto tam mieszka. Za drzwiami panowała cisza. Szarpnąłem klamkę i drzwi niespodziewanie puściły. W wąskiej szczelinie drzwi uchylonych na tyle, na ile pozwalał zaciągnięty łańcuch, ukazała się twarz starej kobiety.

– Proszę nie hałasować. Jest środek nocy – odezwała się mocnym głosem. – Pan chyba pomylił numery – oznajmiła, marszcząc nieprzyjemnie czoło. Proszę stąd odejść, bo wezwę policję!

Już miała zamknąć mi drzwi przed nosem, gdy w ostatniej chwili udało mi się wsunąć stopę w szparę przy futrynie.

– Niczego nie pomyliłem, z pani mieszkania leje mi się na głowę woda. Proszę ją natychmiast zakręcić, albo mnie wpuścić, sam sprawdzę, co się dzieje.

– Wykluczone, młody człowieku. Po pierwsze pan kłamie, bo na dole mieszka ktoś inny... Pana widzę pierwszy raz. A poza tym, nic się leje. Coś bym o tym wiedziała, prawda? – rzuciła zaczepnie.

Zacząłem wyjaśniać, że Boguś, właściciel mieszkania z dołu wyjechał i teraz ja zajmuję lokal na parterze, ale staruszka nie chciała mnie słuchać i nie zamierzała mnie wpuszczać. Oświadczyła, że przy wejściu do kamienicy znajdę numer telefonu dozorcy, i tylko z nim mogę ewentualnie pertraktować. Niestety, nie dodzwoniłem się, a ku mojej rozpaczy z sufitu nieprzerwanie kapała woda. Pobiegłem znowu do sąsiadki z pierwszego i ubłagałem ją, aby mnie wpuściła do mieszkania.

Zgodziła się, ale zanim otworzyła drzwi z łańcucha, musiałem dać jej swój dowód, żeby spisała dane.

Trwało to całą wieczność

Gdy po dopełnieniu wszystkich formalności, podaniu adresu zameldowania, który na nowych dowodach nie jest uwidoczniony, i numeru telefonu przestąpiłem próg mieszkania chorobliwie ostrożnej sąsiadki, natychmiast ruszyłem do łazienki. Od razu odkryłem źródło katastrofy: woda lała się wąską strużką ze starego zaworu pod umywalką i znikała pod podłogą.

Podczas gdy ja bezskutecznie próbowałem zakręcić przerdzewiały zawór, starsza pani przedstawiła mi się (zapamiętałem tylko, że ma na imię Laura). Od razu też przeprosiła za wyrządzone szkody („o ile to, co mówię, jest prawdą”) i z rozbrajającą szczerością wyznała, że nie zamierza pokrywać kosztów ewentualnego remontu w mieszkaniu pana Bogusia…

Koszty naprawy zaworu u pani Laury (nie umiałem zażądać zwrotu pieniędzy), jak również remontu w mieszkaniu kolegi (nie było ubezpieczone) spadły na mnie zupełnie nie w porę. Miałem trochę odłożonych pieniędzy, ale chciałem je wydać na wypad z Moniką do Grecji... A tu taki niefart!

Pogodziłem się jednak z losem

Po skończonym remoncie poszedłem na górę, upewnić się, że u sąsiadki wszystko w porządku. Przy okazji zaproponowałem, że zrobię jej zakupy, bo właśnie sam wybieram się do sklepu. Uprzejmie podziękowała, a potem z niewinną minką spytała, jak mi się mieszka. Wyznałem, że remont bardzo mnie zmęczył i że właśnie teraz chętnie pojechałbym z Moniką na urlop na Rhodos, jak planowałem, ale skończyły mi się pieniądze.

– Ja nigdy nie byłam w Grecji i żyję… – burknęła pani Laura z pretensją. – A poza tym, ta pańska Monika... – zmarszczyła brwi. – No cóż, będę z panem szczera: to nie jest osoba, którą warto wozić na jakieś romantyczne wakacje – orzekła sucho i swoim zwyczajem zamknęła mi drzwi przed nosem.

Uwagę na temat Moniki puściłem mimo uszu. Starsza pani była pewnie o nią zazdrosna. Na jakiś czas zapomniałem o sąsiadce z góry. Aż do pewnego poranka. Właśnie wychodziłem do pracy.

– Panie Macieju, halo – usłyszałem słabe wołanie z góry.

Pani Laura stała w drzwiach. Dotąd miałem kilka okazji, żeby przyjrzeć się staruszce. Mimo podeszłego wieku zawsze była starannie ubrana, uczesana, jakby dopiero wyszła od fryzjera, miała uszminkowane usta. Tamtego dnia wyglądała blado, włosy miała w nieładzie, a na nocną koszulę narzuciła szlafrok.

– Coś się stało?- spytałem niepewnie.

– Nie, właściwie wszystko w porządku... Tylko mam prośbę... O tu jest recepta, skończyły mi się tabletki na nadciśnienie. Kupiłby pan przed pracą?

Chwyciłem receptę i obiecałem przynieść lekarstwo jak najszybciej. Niestety, kiedy wróciłem, pani Laura nie otwierała drzwi, a wewnątrz jej mieszkania panowała złowroga cisza. Ruszyłem w stronę mieszkania dozorcy pijusa, ale zanim dotarłem pod jego drzwi w oficynie, odruchowo wybrałem na komórce 112. I dobrze zrobiłem... Dozorca zapasowymi kluczami otworzył drzwi do mieszkania sąsiadki. Pani Laura leżała w dziwnej pozie na tapczanie w sypialni. Pogotowie zjawiło się w ciągu kilku minut. Gdy zabierali sąsiadkę do szpitala, usłyszałem rozkaz:

– Zabierz do siebie Gucia… Mojego kota – dodała pani Laura, widząc, że nie zrozumiałem jej słów.

Nie wiedziałem, że sąsiadka miała jakieś zwierzę

Znalazłem spłaszczonego sierściucha pod szafą i, mimo jego protestów, przeprowadziłem z całym kocim dobytkiem do siebie. Mimo woli stałem się jedynym opiekunem sąsiadki. Okazało się, że nie miała rodziny ani przyjaciół. Jedyna znajoma, niejaka Niusia, równie leciwa jak pani Laura, mieszkała za miastem. Przez dwa tygodnie otrzymywałem telefoniczne raporty od Laury o stanie jej zdrowia. I kolejne polecenia: podlej kwiaty, zaprowadź Gucia do weterynarza, odbierz buty od szewca…

W sumie trochę się tego uzbierało, ale nie narobiłem się. Zwłaszcza że pani Laura stanowczo zabroniła odwiedzać się w szpitalu.

– Nic mi nie będziesz przynosił, no, chyba że Niusia zrobiłaby pierożki…

Pojechałem po pierożki do Józefowa dzień przed powrotem sąsiadki do domu. W pierwszej chwili nie chciała wierzyć, że odbyłem tak daleką podróż, żeby jej dogodzić. Pierogi zjadła ze smakiem, po czym stwierdziła, że dobrze mi z oczu patrzy i bezceremonialnie wyprosiła z mieszkania, nie mówiąc nawet „dziękuję”. Minęła jesień, potem zima i już myślałem, że moja sąsiadka całkiem wróciła do formy.

Nieraz widziałem, jak sama dziarsko pędzi do spożywczaka lub wystrojona, w kapeluszu wsiada do tramwaju. W końcu marca złożyła mnie jakaś infekcja i kilka dni przeleżałem w łóżku. Pewnego popołudnia odebrałem telefon od obcego mężczyzny. Oznajmił, że jest prawnikiem, wykonawcą testamentu pani Laury. Zaprosił mnie do swojej kancelarii następnego dnia. W pierwszej chwili nie dotarło do mnie, że moja sąsiadka nie żyje. Zdawało mi się, że nie dalej jak tydzień wcześniej widziałem ją z okna.

– Tak, zmarła nagle… Znalazła ją żona dozorcy. A wracając do testamentu, jest pan jedynym spadkobiercą pani Laury, trzeba będzie oczywiście przeprowadzić postępowanie, ale to nie potrwa długo… Krewni pani Laury nie żyją, sprawa jest więc czystą formalnością…

Od tamtej chwili minął rok

Zaprzyjaźniłem się z Guciem, z kredytu zapłaciłem podatek od spadku, zrobiłem remont i właśnie kończę urządzać własne mieszkanie. Pani Laura pojawiła się w moim życiu jak dobra wróżka. Nie tylko podarowała mi wszystko, co miała, ale jeszcze ustrzegła mnie przed popełnieniem życiowego błędu…

Monika nie była warta ani romantycznych wakacji, ani moich uczuć. Siedzę teraz w pięknym mieszkaniu na pierwszym piętrze, oglądam album ze zdjęciami pani Laury z czasów jej młodości i mówię w myślach:

– Dziękuję, pani Lauro… gdziekolwiek pani jest, pięknie dziękuję.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA