Nie każdy w naszej wsi to ideał, popić tu wielu lubi, a i wierność nie zawsze jest w modzie. Ale nasza Andzia wszystkich przebija. I pod względem picia, i łóżkowej swobody. Andzia jest starsza ode mnie o jakieś 20 lat. Jak zaczęłam coś bardziej rozumieć, to ona pewnie miała koło trzydziestki. I już wówczas się o niej mówiło – puszczalska. To znaczy, mówiło się też inaczej, ale to nie przy dzieciach…
A dla mnie to była zawsze biedna, wiecznie pijana, zaniedbana stara kobieta. Dziwiłam się, dlaczego mieszka w chlewie – bo mieszka, to nie jest żadna przenośnia! Naprawdę urządziła sobie mieszkanie przy starym chlewie, w dawnej kuchni letniej. No, zwierząt to ona oczywiście już tam żadnych nie trzyma, ale mimo wszystko… A przecież pamiętam jak przez mgłę, że obok stał domek. Mały, drewniany, ale domek. Niestety już dawno temu się zawalił, bo Andzia oczywiście nie robiła nic, żeby go ratować.
Lubiła popić i poszaleć z chłopcami
Kiedyś, już jako dorosła, zapytałam mamę, czemu Andzia tak wygląda. I dlaczego takie życie wybrała. No, bo przecież nikt przy zdrowych zmysłach, mając normalny dom, nie pozwoliłby mu się zamienić w ruderę, prawda? Przecież w końcu kiedyś Andzia też była młoda i może niebrzydka.
– A niebrzydka, niebrzydka i to było jej nieszczęście – mama oderwała się od zagniatania ciasta i usiadła ze mną przy stole. – Powiem ci, bo co masz nie wiedzieć, dorosła jesteś. Matkę Andzi, Halinę, pamiętasz? Nie, czekaj, nie możesz, zmarła przed twoimi narodzinami. Halina też się za męskimi portkami uganiała – mama westchnęła. – Niejedna tu była awantura i bicie, gdy zdradzona żona wpadała do niej do chałupy. Aż raz przygarnęła sobie chłopa na stałe. Złamanego grosza on nie był wart i tylko nieszczęście na dom sprowadził. Ile to Andzia wtedy miała lat? Ledwo 18 skończyła. Pewnie jakoś tak, bo ona kilka lat młodsza ode mnie, a ja już mężatką wtedy byłam. No i pewnego dnia okazało się, że już nie jest panienką. Że ten facet matki ją skrzywdził…
– Matko jedyna – wydukałam. – A ona co na to? Ta matka znaczy?
– No, to już wielkie nieszczęście z tego było. Andzia pohańbiona, zhardziała nagle. Wszyscy myśleli, że cicha będzie jeszcze bardziej, że może do zakonu pójdzie, że do miasta ucieknie. A ona nagle zaczęła się po wsi szlajać, z chłopakami zadawać. Nieraz widziano ją pijaną, jak się na przystanku z jednym czy drugim obściskiwała. A matka nie mogła przeboleć tego wszystkiego. I tego, że jej własny chłop nieszczęście na rodzinę sprowadził, i tego, że córka się gorzej niż ona prowadzi. I z tej zgryzoty pewno zmarło jej się,. biedaczce.
No i wtedy jacyś krewni ją do siebie zabrali. Wszyscy jej tu współczuli, bo jaka przyszłość ją czekała? Takiej pohańbionej kobiety żaden facet nie chciał, takie wtedy były czasy. Matkę straciła i jeszcze do wujostwa, które zdaje się twardą ręką ja trzymało, trafiła. W sumie, to nikt żalu do Andzi nie miał, że do chłopaków ucieka, że zapomnienia w tanim winie szuka.
Pomyślałam sobie wtedy, że byłam okrutna. Przecież ja też, jak wszystkie dzieciaki ze wsi, gdy Andzia szła drogą, wyśmiewałam się z niej, a zdarzało, że i grudką błota rzuciłam. Ale skąd mogłam wiedzieć, że takie były jej losy? Dla nas była pijaną puszczalską, i tyle.
– Długo tam u rodziny nie zabawiła, po kilku miesiącach wróciła na stare śmieci – mama opowiadała dalej. – Myśleliśmy, że pracy poszuka, że szkoły skończy. Ale gdzie tam! Ziemię, co to ją po matce odziedziczyła, po kawałku wyprzedawała, i z tego żyła. A właściwie piła, bo trzeźwej to ja jej chyba nigdy nie widziałam. Twarda sztuka z niej jest. Ale z czego teraz żyje, to nie mam pojęcia.
Wtedy to i ja tego nie wiedziałam, poza tym, że mogłam się jak większość wsi, domyślać. W końcu, skoro chłopów tak bardzo lubiła, skoro ciągle tam pod tym jej chlewikiem samochody i motory stały, to pewnie z pustymi rękami do Andzi nie przychodzili. Ale okazało się, że to nie jest jej jedyne źródło dochodu!
A co jak nie przetrzyma zimy?
Na ostatnim zebraniu u sołtysa o to właśnie rozpętała się awantura. Otóż sołtys powiedział, że do gminy zgłosił kilka osób w sprawie zasiłku, ale dobrze byłoby, żeby tym najbiedniejszym jeszcze wieś pomogła. Drzewem na opał można się podzielić, może ciuchy jakieś niepotrzebne oddać. I jako jedną z potrzebujących właśnie Andzię wymienił…
– Tej dziwce pomagacie?! – rozdarła się pani Iwona, sąsiadka zza lasu. – A porządnym ludziom na zapomogę nie macie? Jak mnie w zeszłym roku pola zalało, to nijakiej pomocy się nie doczekałam.
– Bo ani papierów nie złożyła – sołtys zachował spokój. – A Andzia przecież jakoś zimę musi przetrwać. Bez naszej pomocy zginie.
Większość osób odpowiedziało mu na to wzruszeniem ramion. Prawdę mówiąc, ja też nie byłam wyrywna, żeby się składać na jej utrzymanie. Bo po prawdzie, to dlaczego? W życiu nie przepracowała uczciwie nawet godziny, tyle że latem jagody i grzyby zbiera, i do skupu oddaje. Ale z drugiej strony, faktycznie, zima może być ciężka, a ten jej chlewik, pożal się Boże, wielkiego zabezpieczenia jej nie daje. Jakby co, przy mrozach, nie wytrzyma. A znów za śmierć odpowiadać? No i jako jedna z niewielu zgodziłam się pomóc Andzi. A wieś zaraz podzieliła się na dwa nierówne obozy – ja znalazłam się w mniejszości. I jak to u nas – kolejny powód do kłótni i dogadywania był!
Kilka dni temu stałam w kolejce do kasy w sklepie, gdy usłyszałam za plecami głos pani Iwony.
– O, patrzcie, idzie znowu do tej lafiryndy, cholera jedna – wyrzuciła z siebie ze złością. Pewnie gdyby nie to, że w sklepie byłyśmy, to by jeszcze na ziemię splunęła. Myślałam, że o jakimś facecie mówi, który szedł w kierunku chlewiku Andzi, ale okazało się, że to o mojej sąsiadce, Kaśce, mowa. Jako jedna z nielicznych zgodziła się, że trzeba jej pomóc.
– Pani Iwono, a co pani taka zacięta? – spróbowałam ją udobruchać. – Zima idzie, pomóc trzeba. Przecież tak się nie godzi, to też człowiek.
– To nie człowiek, tylko… – sąsiadka wymemłała przekleństwo pod nosem i wzruszyła ramionami.
– A jakby faktycznie mrozy przyszły, jakby odpukać, zmarła z zimna? Nie miałaby pani wyrzutów sumienia? – spytałam i spojrzałam jej w oczy.
– O moje sumienie to już się ksiądz będzie martwił – oburzyła się nagle. – A, widzicie ją, jak to jej broni! Ale jakby jej chłop do Andzi poleciał, to inaczej by gadała. Ja tam mówię, taka we wsi to wstyd, zaraza, skaranie boskie tylko! Jak ją na wódkę stać, to widać, radzi sobie. Grosza złamanego nie dam!
No i tym razem w sklepie rozgorzała dyskusja. Już się nie odzywałam, bo większość psioczyła na Andzię, od najgorszych ją wyzywając. Zabrałam więc swoje zakupy i poszłam do domu. I tylko zastanawiałam się, skąd tyle zawiści w ludziach?
Boli ich, że ona dostaje pomoc, a oni nie
Pewnie, że Andzia chluby naszej wsi nie przynosi, ale w każdej przecież jakaś czarna owca się znajdzie. A że gmina jej daje na utrzymanie? No daje, ale tylko tym, co nie mają, więc tych pieniędzy ani pani Iwona, ani inni, gardłujący tak bardzo, i tak by nie zobaczyli. A pomoc sąsiedzką tylko od tych dostaje, co jej chcą użyczyć, nikt nikogo nie zmusza. Więc tak naprawdę, co ich to boli? Ano wiem, co boli – że ona dostaje, a inni nie. Do głowy im nie przyjdzie, że to już stracony człowiek z tej Andzi, że nawet gdyby chciała się zmienić, to nic z tego nie będzie. Za późno, za dużo wódki, za dużo zmarnowanych lat. Teraz to ona tylko na ludzką pomoc zdana, inaczej umrze zwyczajnie. Ciekawe, co by powiedzieli, gdyby pewnego dnia ktoś znalazł ją martwą, zamarzniętą? Czy wtedy ci jej wszyscy zagorzali wrogowie nadal twierdziliby, że pomoc nie była potrzebna?
A swoją drogą, gdzie byli ci wszyscy ludzie, gdy Andzia została pohańbiona? Czemu jej wtedy nie pomogli? Może, gdyby spotkała się wtedy z życzliwością, to by na takie zatracenie nie poszła. Ale tak to właśnie jest: zazdrościć, krytykować, kamieniami obrzucać to każdy chętny. A kiedy ktoś pomoc dostanie, trochę serca od innych, to zaraz zawiść wzbudza!
Szkoda słów. Postanowiłam, że jak wrócę do domu, to na strych zajrzę. Tam powinna być gdzieś stara pierzyna. Zniszczona wprawdzie, awaryjnie ją tylko zostawiłam, tak na wszelki wypadek, ale lepsza na pewno będzie niż jakiś dziurawy koc. Chłopu dam… Nie, sama ją zaniosę, nie ma co kusić losu… Pomoc pomocą, ale zdrowy rozsądek trzeba zachować!
Czytaj także:
„Wiedziałam, że mąż lubi wypić już w chwili, gdy go poznałam. Wyszłam za niego, ponieważ obiecał mi, że się zmieni”
„Zaczęłam pić ze strachu przed agresywnym ojcem. Nie wiedziałam, że wchodzę w bagno, w którym ugrzęznę na kolejne 30 lat”
„Siostra zawsze lubiła się zabawić i za kołnierz nie wylewała. Długo nie widziałam problemu. Teraz wiem, że byłam ślepa”