„Sąsiadka utrudniała życie wszystkim w bloku. Zasłaniała mi okna foliami, przez co budziłam się w ciemnej krypcie”

Sąsiadka utrudniała życie wszystkim w bloku fot. Adobe Stock, rainbow33
Nie wierzyłam własnym oczom. Moja dotychczas jasna kuchnia zmieniła się w jaskinię! Okna były od zewnątrz przykryte jakąś burą folią. – Co to, do ch..., jest? Jakim prawem zasłania mi pani okna? To naruszenie mojej prywatności i własności!
/ 26.02.2022 07:52
Sąsiadka utrudniała życie wszystkim w bloku fot. Adobe Stock, rainbow33

Miałam pod oknem trawnik i wszystko było dobrze. Ale mój spokój zburzyła nowa sąsiadka swoim pomysłem. Od lat na skwerku przed naszym blokiem, a dokładnie pod moim oknem rosła ładna, zielona trawka.

Nikt sobie nie zawracał głowy robieniem tam grządek

Jakieś 15 lat temu, kiedy wybudowano to osiedle, pierwsi mieszkańcy podeszli do sprawy ambitnie – sami posiali kwiaty i zrobili klomby. Ale po kilku miesiącach jakoś stracili zapał i ogródek zaczął umierać śmiercią naturalną. W końcu zostało kilka suchych badyli i spółdzielnia wysłała robotników, którzy zrównali wszystko z ziemią i zasadzili trawę.

Skwerek wyglądał schludnie, a ja z parteru miałam idealny widok na osiedle. Teresa wprowadziła się do naszego bloku dwa lata temu. To było duże zaskoczenie. Od lat mieszkali tu ci sami ludzie. Tworzyliśmy całkiem fajną wspólnotę. Czasem wpadaliśmy do siebie nawzajem na kawę, bez problemu powierzyłabym klucze do własnego mieszkania wszystkim sąsiadom z mojej klatki. A tu nagle Ania i Piotrek z drugiego piętra zdecydowali, że wyprowadzają się na wieś.

– Wiesz, ja pochodzę ze wsi – powiedziała mi Ania. – W mieście nigdy nie czułam się dobrze. Żyliśmy tu ze względu na dzieci i lepszy dostęp do szkół dla nich. Teraz, kiedy oboje wyjechali na studia, możemy w końcu spełnić swoje marzenie o domku za miastem.

Wyprowadzili się, a mieszkanie sprzedali Teresie i jej mężowi. Zbliżająca się do sześćdziesiątki żwawa nauczycielka już pierwszego dnia zapukała do drzwi wszystkich sąsiadów z naszej klatki i amerykańskim zwyczajem poczęstowała nas ciastem własnej roboty. Wydawała się naprawdę sympatyczna. Szybko nawiązywała kontakty, dużo żartowała, tryskała energia. Miałam przeczucie, że będzie pasować do reszty mieszkańców.

Szybko zmieniłam zdanie

Już dwa tygodnie później Teresa poszła z wizytą do spółdzielni. Przekonała prezesa, że skwerek pod moim oknem powinien dostać nowe życie i ona bardzo chętnie zajmie się tym, zupełnie za darmo. I się zaczęło. Akurat miała wakacje i wolne od pracy, więc od rana zaczynała kopanie, podlewanie i zasadzanie.

Wymyśliła sobie jakiś skalniak, więc zatrudniła ekipę, która przez całe dnie kuła mi pod oknem kamienie, robiąc taki hałas, że można było ogłuchnąć. Zwróciłam jej uwagę raz i drugi, w końcu sąsiedzi też zaczęli się buntować, bo nie można było nawet obejrzeć w spokoju telewizji. Nie mówiąc już o tym, że przed blokiem i na klatce schodowej piętrzyło się wysypisko czarnej ziemi, którą każdy wnosił na butach do mieszkań.

Teresa nie reagowała na krytykę. A raczej reagowała stoickim spokojem i uśmiechem, który doprowadzał mnie do szału. Zacisnęłam zęby i próbowałam przetrwać te kolejne dni. Myślałam, że wszystko potrwa jeszcze najwyżej z tydzień, ale gdzież tam. Po tygodniu wstałam jak zwykle wcześnie rano, weszłam do kuchni, żeby zrobić sobie kawę i…stanęłam jak wryta. Nie wierzyłam własnym oczom, ale moja dotychczas jasna kuchnia zmieniła się w jaskinię! Okna były od zewnątrz przykryte jakąś obrzydliwą, burą folią.

Wybiegłam przed blok. Teresa oczywiście stała tam już w pełnym rynsztunku wraz z dwoma robotnikami.

– Co to, do cholery, jest? – wypaliłam, bo naprawdę straciłam już cierpliwość. – Jakim prawem zasłania mi pani okna? To naruszenie mojej prywatności i własności. Proszę natychmiast ściągnąć tę folię.

– Oczywiście, dosłownie za godzinkę – powiedziała spokojne pani Teresa. – Zasłoniliśmy je tylko na chwilę, będziemy robić zaraz oprysk tych nowych drzewek, żeby nie zjadły ich szkodniki. Nie chciałam pani pobrudzić szyb. Myślałam, że jest na tyle wcześnie, że jeszcze pani śpi.

– Ciekawe jak mam spać, skoro tłucze się pani tymi łopatami i kamieniami od bladego świtu? – machnęłam ręką i poszłam do domu.

Miałam już tego naprawdę serdecznie dość. Spakowałam się i pojechałam do córki na weekend.

– Kochanie, przygarnij mnie na kilka dni, bo przecież dopóki ta ogrodniczka nie skończy, nie wytrzymam we własnym domu – poprosiłam Sylwię.

Zdążyłam tylko przed wyjazdem umówić się z sąsiadami, że po weekendzie pójdziemy do spółdzielni na skargę.

– Prezes musi ukrócić tę samowolę budowlaną – poparł mnie Andrzej, sąsiad z naprzeciwka.

Przedłużyłam sobie ten weekend.

U Sylwii w końcu udało mi się trochę odpocząć

Miałam ciszę, spokój i czysto wokół siebie. Do domu wróciłam we wtorek wieczorem. Już w połowie drogi z przystanku wydawało mi się, że mam fatamorganę. Im byłam bliżej, tym bardziej nie mogłam uwierzyć w to, co malowało się przed moimi oczami. To wyglądało na dzieło profesjonalnego projektanta ogrodów!

„Ta kobieta chyba rzeczywiście ma bzika na punkcie zieleni” – przemknęło mi przez myśl.

Po pobojowisku nie było śladu, wszystko ładnie posprzątane, a skwerek miał skalniak, klomby z różami w nietypowych kolorach, margerytkami i nawet znalazło się miejsce na moje ulubione słoneczniki. Pod samym moim oknem Teresa posadziła maciejkę. Nie mogła lepiej trafić. To zapach z mojego dzieciństwa, który uwielbiam ponad wszystkie inne.

Zrobiło mi się głupio. Nie mogłam znieść trzech tygodni jej pracy, a ona zrobiła to wszystko za własne pieniądze i to z takim efektem. Weszłam do klatki z myślą, że odwołam tę akcję skarżenia do spółdzielni. I wtedy zobaczyłam na wycieraczce pod moimi drzwiami wielki wazon, a w nim obłędny bukiet kolorowych kwiatów. Czego tam nie było.

Tulipany, róże w trzech kolorach i cała masa roślin, których nazw nie znałam, ale wszystkie pasowały do siebie i tworzyły piękną kompozycję. Do kwiatów dołączony był liścik: „Dla sąsiadki, której najbardziej dałam się we znaki. Oby teraz u pani w domu pachniało z naszego ogrodu najmocniej”.

Nie miałam w domu niczego, czym mogłabym się odwdzięczyć, bo przecież dopiero wróciłam od córki. Szybko pobiegłam do sklepu i w godzinę zakręciłam pyszną szarlotkę. Z jeszcze ciepłą pobiegłam na górę do Teresy.

– Skoro u mnie maciejką, niech u pani teraz pachnie jabłkami – uśmiechnęłam się w drzwiach. Od tamtej spotykamy się przy cieście regularnie, w każdą sobotę.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA