Przez pierwszy rok studiów mieszkałem w akademiku. Nie czułem się tam dobrze. Te wieczne popijawy, dym z papierosów – i nie tylko – to nie mój świat. Nie jestem święty, lubię czasem wypić piwo, no ale nie codziennie! I nie cały sześciopak naraz!
Studiuję na AWF–ie. Od dzieciństwa trenowałem pływanie. Poważna kontuzja barku zakończyła marzenia o karierze sportowca, poszedłem więc na rehabilitację, chciałbym zostać fizjoterapeutą.
Po pierwszym roku znalazłem pracę w klubie fitness. Zacząłem całkiem nieźle zarabiać i wynająłem kawalerkę w starej kamienicy na warszawskiej Pradze.
Bracia pomogli mi ją odmalować i odświeżyć. Wyszło całkiem przyjemnie. Gdy się wprowadziłem, pani Halina była pierwszą osobą, którą poznałem. Wróciłem wieczorem z pracy. Jeszcze nawet nie zdążyłem włożyć klucza w zamek, gdy otworzyły się drzwi mieszkania naprzeciwko. Wyjrzała zza nich starsza pani. „Oho, kłopoty” – pomyślałem. Oberwie mi się za poprzedni wieczór. Wpadło parę osób, były tańce i śpiewy.
– Dzień dobry, to pan teraz będzie tu mieszkał? – zapytała sąsiadka i się uśmiechnęła. Byłem pewien, że jak tylko odpowiem twierdząco, wyraz jej twarzy się zmieni.
– Tak, dzień dobry. Mam na imię Jakub. Właśnie się wprowadziłem. Wiem, że wczoraj…
– Tak, wiem. Ale to drobiazg. Też kiedyś byłam młoda. Bardzo się cieszę, że pan się wprowadza, bo tu od lat nikt nie mieszkał. Smutno było. Mam na imię Halina, jakby pan czegoś potrzebował, to proszę pukać.
Podziękowałem, bąknąłem, że miło mi poznać i wszedłem do mieszkania. Już miałem zamknąć drzwi, gdy pani Halina złapała za klamkę.
– A tak przy okazji, może pan jest głodny? Nasmażyłam naleśniczków, trochę za dużo jak dla mnie, szkoda żeby się zmarnowały. Proszę chwileczkę zaczekać.
Starsza pani zniknęła za swoimi drzwiami. Po chwili pojawiła się ze stosem naleśników na talerzu i słoikiem powideł. Już wychodziła, gdy mnie olśniło.
– To może razem zjemy? Zapraszam, proszę zobaczyć, jak się urządziłem.
Spędziliśmy razem godzinę. Głównie mówiła sąsiadka. Widać było, że doskwiera jej samotność. Opowiedziała mi o zmarłym mężu, córce, która mieszka w Australii, i o każdym sąsiedzie. Dowiedziałem się, że ojciec właściciela mojego mieszkania był szychą za czasów PRL. W tej kawalerce miał garsonierę.
– Oj, jakie tu były balety. Gdyby wtedy były te wszystkie fejsbuki, to miałabym co tam wrzucać. Pijani dygnitarze biegający na golasa po klatce, gwiazdeczki i aktoreczki w samej bieliźnie uciekające z piskiem na strych… Działo się, działo.
Życie w wielkim mieście ma swoje wady
Od tamtego spotkania pani Halina dokarmia mnie regularnie. Nie udało mi się jej wytłumaczyć, że nie powinienem jeść tylu tłustych kotletów i suto zaprawianych śmietaną zup. Część tych wiktuałów zanosiłem kolegom ze studiów.
Staram się odwdzięczyć, jak umiem. Przynoszę ciężkie zakupy, dokręcam klamki, naprawiam kapiące krany. Podlewam kwiatki, gdy sąsiadka pojedzie do kuzynki na wieś. W kwietniu do Warszawy przyjechał mój młodszy brat. Na zawody, jest zapaśnikiem. Trener zgodził się, żeby został w Warszawie do niedzieli. Po ostatniej walce, na którą na szczęście zdążyłem, dałem mu klucze.
– Muszę iść do pracy, będę o 18. W lodówce masz pierogi. Piwa nie ruszaj – pogroziłem mu placem.
Nie przewidziałem, że biedny Mateusz natknie się na panią Halinę.
– A pan do kogo? – wyskoczyła do niego, gdy tylko włożył klucz w zamek.
– Ja, ja… tu mieszkam – wymamrotał, ale to była zła odpowiedź.
– Doskonale znam pana, który tu mieszka! – pani Halina zrobiła groźną minę i wyciągnęła w kierunku Mateusza dłoń uzbrojoną w telefon.
– No tak, przepraszam, mój brat tu mieszka, Kuba. Przyjechałem do niego… – zaczął się tłumaczyć Mateusz. – Nie kłamię, proszę spojrzeć, tu są nasze wspólne zdjęcia – w przebłysku geniuszu młody sięgnął po komórkę.
– Ha, ha, ha, ale miałeś wtedy minę – wieczorem, gdy już piliśmy herbatę i jedliśmy ciasto, pani Halina ciągle się śmiała. – Wrabiałam cię, przecież od razu się domyśliłam, że jesteście braćmi. Z jednej sztancy was rodzice odbili, bez dwóch zdań. No masz, zjedz jeszcze kawałeczek – byłem szczęśliwy, że choć przez chwilę pani Halina zajęła się dokarmianiem młodego, nie mnie.
Tydzień później pojechałem do domu.
– No i jak tam twoja narzeczona? – zapytała od progu mama.
Rany, skąd oni wiedzą o Zuzi? Przecież byliśmy dopiero na dwóch randkach. Życie w wielkim mieście miało swoje cienie, ale jednym z blasków była anonimowość. U nas na wsi wystarczyło porozmawiać pięć minut z turystką, żeby po powrocie do domu usłyszeć pytanie, z kim to ja się teraz prowadzam. Ale w Warszawie wydawało mi się, że jestem bezpieczny.
– Słucham? – zapytałem, żeby zyskać na czasie.
– Pytam o twoją narzeczoną, Mateusz nam wszystko o niej opowiedział. Rozpieszcza cię…
Odetchnąłem z ulgą. Zrozumiałem, że mama pyta o panią Halinę.
W czerwcu sąsiadka miała lecieć do córki. Szczerze mówiąc, nie wiem, jak dałaby radę beze mnie. Była naprawdę przerażona. Wydrukowałem jej bilet, załatwiłem odprawę przez internet, a potem pomogłem nadać bagaż i odprowadziłem aż do kontroli bezpieczeństwa.
Gdy tylko pani Halina zniknęła mi z pola widzenia – zadzwoniłem do Zuzi. Wcześniej nie miałem odwagi zaprosić dziewczyny do siebie. Byłem pewien, że sąsiadka weźmie ją w krzyżowy ogień pytań. I nie miałbym Zuzi za złe, gdyby uciekła, gdzie pieprz rośnie.
Poznaliśmy się w pracy – Zuzia wiosną zaczęła prowadzić zajęcia z aerobiku. Kilka razy poszliśmy po pracy na piwo i dobrze nam się rozmawiało. Po kilku tygodniach odważyłem się zapytać, czy pójdzie ze mną wieczorem potańczyć. Wyskoczyliśmy raz, drugi. Poszliśmy na imprezę do jej koleżanki. Odprowadziłem ją do domu, pocałowaliśmy się. Liczyłem, że zaprosi mnie na górę, ale nic z tego.
– Mieszkam z ciotką i wujem. Nie byliby zadowoleni – Zuzia rozłożyła ręce. Pocałowałem ją jeszcze raz. I zacząłem marzyć, że znajdziemy się sami w moim mieszkaniu.
Jeszcze z lotniska zadzwoniłem do Zuzi
– Zapraszam cię na kolację – zaproponowałem. Nie jestem zbyt dobrym kucharzem, ale przez panią Halinę zostałem wyposażony w zapasy na pół roku. W zamrażalniku miałem pierogi z truskawkami i mielone, ale nigdy nie zapytałem, czy Zuzia je mięso albo ma jakieś alergie. Na wszelki wypadek zrobiłem sałatkę. Tyle akurat umiem.
Nakryłem do stołu. Do lodówki wstawiłem dwie butelki białego wina. Trochę się bałem, że zapeszę, ale jednak zmieniłem pościel na świeżą. Zuzia przyniosła ciasto czekoladowe.
– Wegańskie – zapytałem, ale spojrzała na mnie jak na wariata.
– Nic z tych rzeczy. Uwielbiam mąkę, mleko i jajka – Zuzia rzuciła okiem na sałatę stojącą na stole. – I mięso też jem, ale jak ty nie, to spoko.
Odetchnąłem z ulgą. Kazałem jej się rozgościć, nalałem wina i poszedłem odgrzać kotlety.
W łazience na stałe zagościła jej szczoteczka
Wszystko jej bardzo smakowało. Przyznałem się, że to nie ja jestem kucharzem, mimo to udało mi się przekonać Zuzię, żeby została na śniadanie. Od tamtej pory nocowała u mnie coraz częściej. W łazience na stałe zagościła jej szczoteczka i kosmetyki.
– Może pora, żebyś się wprowadziła?
– A co na to powie pani Halina? – przytomnie zauważyła Zuzia, bo zdążyłem już jej opowiedzieć o nadopiekuńczej sąsiadce.
– Jakoś będzie się musiała przyzwyczaić – wzruszyłem ramionami. Ale tak naprawdę to bałem się reakcji pani Haliny. A dzień jej powrotu zbliżał się wielkimi krokami.
Sąsiadka dzwoniła do mnie raz na tydzień. Padały standardowe pytania: Czy podlewam kwiaty? (Podlewałem). Czy nie zapomniałam zapłacić za prąd? (Nie zapomniałem). Czy naprawili wreszcie ten domofon? (Nie naprawili). Potem paplała o wnukach i dziwnych zwyczajach Australijczyków. Na pytanie co u mnie – odpowiadałem zdawkowo, że w porządku. Ani razu nie wspomniałem o Zuzi.
Przez całą drogę na lotnisko myślałem, jak jej powiedzieć, że nie mieszkam sam. Postanowiłem, że zrobię to od razu, na dzień dobry. Ale pani Halina nie dała mi dojść do słowa. Non stop mówiła o kangurach i o tym, jak dobrze być w domu. Udało mi się odezwać dopiero, gdy staliśmy już na piętrze i zaczęła szukać kluczy.
– Pani Halino, nie mieszkam już sam. Moja dziewczyna ma na imię Zuzia. Na pewno ją pani polubi. Zapraszamy dziś wieczorem na powitalną kolację – wyrzuciłem z siebie na jednym oddechu.
Pani Halina zamarła.
– Dziewczyna? No proszę… Mieszkacie razem? A nie było mnie tylko przez chwilę – pokręciła głową. – To do wieczora.
Kolację zaplanowaliśmy już tydzień temu. Zuzia próbowała wymyślić dania, które przypadną pani Halinie do gustu. Codziennie rano, gdy się budziłem pytała:
– A może spaghetti? A może zupa cebulowa? A może kotleciki z jagnięciny?
Za każdym razem mówiłem, że to doskonały pomysł. Ale czułem, że przed Zuzią naprawdę trudny egzamin. Cała moja rodzina już ją poznała i polubiła. Obyło się bez takich ceregieli. Trochę byłem na siebie zły, że wkręciłem Zuzię w ten cyrk.
W końcu co obchodzi moją sąsiadkę, z kim mieszkam? Najwyżej się obrazi – próbowałem sam siebie przekonać. A i tak jak przyszedł ten dzień, wziąłem wolne w pracy, żeby mieć czas na przygotowania.
Całe popołudnie ja sprzątałem, a Zuzia gotowała. W ostatniej chwili zdecydowała, że poda placuszki z cukinii, grillowane polędwiczki wieprzowe w jogurtowym sosie z ryżem i sałatą oraz ciasto czekoladowe.
O ósmej rozległo się pukanie do drzwi.
– Pani Halino, to jest Zuzia – dokonałem prezentacji. Sąsiadka zlustrowała dziewczynę po czym skupiła uwagę na mnie.
– Ciasto upiekłam, takie jak pan lubi, z owocami – wręczyła mi jeszcze ciepłą brytfankę. – Panie Kubusiu, parę drobiazgów panu przywiozłam. O, proszę – z torby z wizerunkiem kangura zaczęła wyciągać różne zawiniątka. – Taki kubeczek, i czapeczka, i prawdziwy bumerang. Zięć mnie zapewniał, że działa.
Pani Halina usiadła i pozwoliła nalać sobie wina. Zuzia przyniosła półmisek z placuszkami, nałożyłem sąsiadce dwa. Spróbowała, skrzywiła się.
– Jest do nich sosik jogurtowy – zachęcała Zuzia, ale pani Halina pokręciła głową. Dokończyła jeden placek i odsunęła talerzyk. Potem zjadła trochę mięsa i sałaty.
– Nie lub pani ryżu? – zapytałem.
– Owszem. Ze śmietaną i owocami, nie do mięsa – pani Halina przewróciła oczami. – Kotleciki trochę suche, trzeba krócej smażyć. I tłuszczykiem polać.
Sprzątnąłem ze stołu i przyniosłem talerzyki do deseru. Zanim zdążyłem sięgnąć po ciasto Zuzi, pani Halina już nałożyła wszystkim wielkie kawałki swojego placka.
– Tego musiało panu brakować, co? – sąsiadka uśmiechnęła się szeroko. – Proszę, niech pan zje jeszcze kawałek. Wyjątkowo mi się udało. Takie pulchne i wilgotne.
Zuzia wstała i bez słowa wyniosła swoje ciasto do kuchni.
Odprowadziłem panią Halinę do drzwi
– Proszę, niech pan wpadnie na chwilę, drzwi od szafki się obluzowały – poprosiła.
Wszystko było w porządku, ale posłusznie dokręciłem wszystkie śrubki.
– Proszę, usmażyłam kilka schabowych, będzie pan miał jutro na obiad. Na smalczyku, porządne, soczyste. Zmarniał pan na kuchni tej swojej dziewczyny – pani Halina wcisnęła mi do ręki zawiniątko.
Próbowałem je schować przed Zuzią, ale mało skutecznie.
– Już zaczęła cię dokarmiać? – Zuzia niby się uśmiechnęła, ale wiedziałem, że jest zła. – Pamiętaj, jak wyhodujesz wielki brzuch, to cię zostawię! – pogroziła mi palcem.
Pani Halina nie odpuszczała. Musiała czuwać przy wizjerze, bo zaczepiała mnie za każdym razem, kiedy szedłem sam.
– Panie Kubusiu, proszę do mnie, mam coś dla pana.
W kuchni czekały na mnie smakołyki. Częstowałem się, dziękowałem i próbowałem uciec.
– Pan weźmie na wynos, mężczyzna nie może się żywić kiełkami – zachęcała.
Nie pomagały tłumaczenia, że Zuzia nie podaje kiełków, że jemy normalne obiady, tylko trochę mniej tłuste i kaloryczne.
– Przecież uwielbia pan moje bitki w sosie – kończyła każdą dyskusję sąsiadka.
Dopóki pani Halina próbowała mnie tylko dokarmiać, dawałem radę. Ale po dwóch tygodniach zorientowałem się, że coraz częściej sąsiadka ma dla mnie różne zlecenia. I to zawsze wtedy, kiedy w domu była Zuzia – wracaliśmy z pracy, po dziesięciu minutach pukanie do drzwi.
– Panie Kubusiu, coś nie tak ze spłuczką, zajrzy pan?
– Panie Kubusiu, sól mi się skończyła, może pan skoczy do sklepu, jeszcze otwarty. Tak mnie dziś plecy bolą…
Za każdym razem okazywało się, że spłuczka się właśnie sama naprawiła, a po powrocie ze sklepu i otworzeniu szafki odkrywałem, że stoi w niej cała torebka soli, mąki czy cukru.
Sąsiadka nie da nam żyć
Przez jakiś czas próbowaliśmy z Zuzią traktować panią Halinę z przymrużeniem oka. Ale jej zachowanie stawało się nie do zniesienia. Z Zuzią w ogóle nie rozmawiała, nawet nie odpowiadała na jej „dzień dobry”. Za to zaczęła ją krytykować. I donosić mi na nią.
– Panie Kubusiu, nie wiem, jak pan się godzi, żeby dziewczyna tak tyłkiem na ulicy świeciła.
– Nie chcę być wścibska, ale pana dziewczynę jakiś żigolak podwiózł dziś motorem.
– A pan to pieniądze ma na osobnym koncie? Ja nic nie mówię, ale skąd ta pana Zuzia ma na ciągle nowe ciuchy.
Zrozumiałem, że tak się żyć nie da. I że muszę z sąsiadką porozmawiać. A jak nie pomoże – to chyba zmienić mieszkanie. Bardzo lubiłem panią Halinę. Ale Zuzię kochałem. Miałem jednak nadzieję, że nie będę musiał wybierać między nimi. Poprosiłem o radę mamę.
– Powiedz po prostu prawdę – powiedziała. Niewiele mi to pomogło.
Zuzia poszła tego wieczora z koleżankami do kina. Zapukałem do sąsiadki.
– Wpadnie pani do mnie na chwilkę? Napijemy się pigwówki mojej mamy. Przywiozłem w weekend z domu.
Pani Halina zjawiła się po chwili.
– Coś na ząb przyniosłam – wyłożyła na stój maślane ciasteczka. – Doskonałe dziś wyszły.
Wypiliśmy pierwszy kieliszek. Sąsiadka rozejrzała się.
– A Zuzia to gdzie? Wyprowadziła się?
– Nie, ale chciałem z panią porozmawiać w cztery oczy – zacząłem.
– Ha, jednak stara baba wie, co widzi! – sąsiadka najwyraźniej myślała, że chcę ją wypytywać o Zuzię.
– Pani Halino, proszę mi dać dojść do słowa. Nie o Zuzi chcę rozmawiać, tylko o nas. O pani i o mnie – w końcu wyrzuciłem to z siebie.
Dalej już jakoś poszło. Powiedziałem, że jest wspaniałą sąsiadką, że bardzo mi pomogła, że cieszę się, że mogę jej pomóc.
– Ale jak mamy się dalej lubić, musi pani zaakceptować Zuzię. Ona nie zniknie z mojego życia ani za tydzień, ani za miesiąc. Mam nadzieję, że nie zniknie nigdy. Jesteśmy razem bardzo szczęśliwi, nie może jej pani traktować jak wroga. Ona bardzo się starała, żeby pani ją polubiła. Bo wie, że to dla mnie ważne. A pani nie dała jej szansy. Nie zamieniła z nią ani słowa. Pani Halino, ja bardzo lubię to mieszkanie, naszą kamienicę, okolicę. I panią. Ale jak będę musiał wybierać – to wybiorę Zuzię. I będziemy się musieli wyprowadzić.
Zapadła głucha cisza. Pani Halina zerwała się zza stołu i wybiegła, trzaskając drzwiami. A więc porażka… Muszę zacząć szukać innego mieszkania. Zrezygnowany zacząłem sprzątać ze stołu.
– Panie Kubusiu, mogę jeszcze na chwilę? – usłyszałem głos sąsiadki.
Pani Halina miała czerwone oczy. Pociągała nosem. Usiadła na krześle, nalała sobie kieliszek nalewki i wypiła duszkiem.
– Naprawdę byłam taka okropna? – zapytała cicho. Skinąłem głową.– Ja nie chciałam. Wmawiałam sobie, że to dla pana dobra, a w rzeczywistości to chyba nie chciałam się panem dzielić. Ale ja nie chcę, żeby pan się wyprowadzał! Dzięki panu nie jestem już taka samotna. Przepraszam. I panią Zuzię też przeproszę. Może da mi przepis na te placuszki z cukinii? Bardzo mi smakowały, tylko nie chciałam się przyznać.
Od Zuzi dowiedziałem się, że gdy rano poszedłem na uczelnię, zajrzała do niej pani Halina.
– Wypiłyśmy kawę, zjadłyśmy po kawałku mojego ciasta. Opowiedziała mi o córce. O tym, jak za nią tęskni, i że po jej wyjeździe miała myśli samobójcze. Mówiła, że bardzo jej głupio, jak mnie traktowała. Myślę, że się w końcu polubimy, już się nie martw. Jutro idziemy razem na zakupy, mam jej pomóc wybrać nowy kapelusz.
Czytaj także:
„Porzuciłem żonę i synka. Po latach Kuba zrobił innej kobiecie to samo i postanowiłem naprawić wyrządzone szkody”
„Pozornie byłam jak Królowa Śniegu. Ale odrzucałam wszystkich mężczyzn z troski. Stalker groził, że ich pozabija”
„Gardziłam mamą, bo miałam dość jej wiejskiego myślenia i gderania o wnukach. Liczyli się dla mnie znajomi, praca i kasa”