Jestem mężczyzną starej daty, mam swoje zasady i przyzwyczajenia, widzę pewne sprawy tak, jak mnie kiedyś nauczono. Na przykład w moim domu rodzinnym o wszystkim decydował ojciec. Mama oczywiście miała głos doradczy, tata się z nią bardzo liczył i zwykle brał pod uwagę jej argumenty, ale to on miał ostatnie zdanie w każdej kwestii.
Wynikało to z prostej przyczyny: tata zarabiał i utrzymywał rodzinę. Mama też pracowała, ale jej pensyjka była mizerna i wynosiła, jak tata mówił: „grosiki na sól i zapałki”. Wszyscy wiedzieliśmy, że tata ma zaskórniaki, i że jak kogoś przyciśnie bieda, może poprosić go o pomoc. Zawsze trzeba było dokładnie ojca poinformować, na co się potrzebuje i jeśli go to przekonało, nie robił problemów. Mnie taka postawa imponowała. Mężczyzna to mężczyzna; powinien czuwać nad swoim gniazdem i dbać o jego bezpieczeństwo.
Uczono mnie, że to facet płaci
Niestety, czasy się zmieniły i teraz kobiety coraz częściej zarabiają więcej i rządzą. Na przykład to żona mojego sąsiada wróciła do pracy po urodzeniu dziecka, a sąsiad zajął się synem. Kiedy widzę go z wózkiem, nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Chłop jak dąb, silny, zdrowy, ona zaś drobna i chuda, a to jej pasują spodnie w tym związku. Świat po prostu zwariował!
Od paru lat jestem wdowcem. Mój syn wyjechał na druga półkulę i tam sobie radzi. Ja żyję i mieszkam skromnie; pracuję jako portier na strzeżonym osiedlu, więc pieniądze są nieduże, ale cieszę się, że w ogóle mam co robić. Nasi lokatorzy to ludzie zamożni, elegancko ubrani, jeżdżą luksusowymi samochodami i wiecznie się śpieszą. Niezależnie od wieku są w ciągłym pędzie. Ledwo podjadą na parking, już po chwili znowu wsiadają do auta. Pojęcia nie mam, jak i kiedy odpoczywają, bo przecież muszą odpoczywać… inaczej by nie dali rady!
Jakiś czas temu zwróciłem uwagę na pewną kobietę. Szczupła, koło pięćdziesiątki, może trochę starsza – w dzisiejszych czasach łatwo się pomylić. Jeździła wspaniałym samochodem, a jej mieszkanie to był prawdziwy penthouse! Aż się czasem zastanawiałem, po co jednej kobiecie taka ogromna powierzchnia? Miała na imię Wanda…
Dawno żadna babka tak mi się nie podobała jak ona! Była urocza. Energiczna, szybka, zawsze uśmiechnięta, sympatyczna… I tak ładnie pachniała! W pewnym momencie złapałem się na tym, że coraz częściej o niej myślę. Parę razy mi się nawet śniła, chociaż nikomu bym się do tego nie przyznał, bo gdzie mi do takiej damy! Ona wprawdzie nigdy nie dała mi odczuć tego, jaka nas dzieli przepaść, bo była kulturalna i miła, ale ja przecież doskonale wiedziałem, że nie mam u niej najmniejszych szans!
Bo co ja mógłbym jej zaoferować? Kawę w szklance? Lody? Może jakiś spacer po parku? Na nic więcej mnie nie stać. Same bilety do kina czy teatru to poważny wydatek dla kogoś, kto musi się liczyć z każdym groszem. Zresztą potem wypadałoby ją gdzieś zaprosić… Jakaś kolacja z dobrym winem, kwiaty, czekoladki…
Uczono mnie, że to mężczyzna za wszystko płaci, bo kobieta już mu robi zaszczyt, jeśli w ogóle się z nim umówi. Więc co? Miałbym się oglądać, kiedy ona wyciągnie portfel? Umarłbym ze wstydu! Może na jeden raz jakoś bym przyoszczędził, ale Wanda nie była kobietą na jedno spotkanie. Z nią chciałbym się spotykać często, może nawet non stop… Jedna randka byłaby jak tortura: poznałbym niebo, a zaraz potem musiałbym z niego uciekać!
Czy ona mnie podrywa? Niemożliwe...
Tłumaczyłem sobie, że widocznie taki już mój los i tylko zerkałem, czy nie podjeżdża tym swoim wypasionym autem, bo oglądanie jej nawet z daleka było dla mnie przyjemnością. Ku mojemu zdumieniu okazało się, że Wanda jednak również mnie zauważyła. Któregoś razu zatrzymała się przy windzie i powiedziała:
– A pan, panie Kazimierzu, nie wolałby jakiejś innej pracy? Tu, na osiedlu, chyba nudno trochę, co?
– Innej? – zdziwiłem się, że w ogóle się do mnie odezwała. – A jakiej?
– Ciekawszej. Lepiej płatnej. Dającej sporo możliwości wykazania się… Co pan na to?
– Gdzie miałaby być ta praca? – spytałem automatycznie.
– W mojej firmie. Potrzebuję uczciwych ludzi. Pan jest kim z zawodu?
Powiedziałem, a ona się ucieszyła.
– Super! To co, przy najbliższej okazji pogadamy? Byłby pan zadowolony i ja też, bo sprawia pan bardzo korzystne wrażenie. Ja się znam na ludziach! Kto wie, moglibyśmy się nawet lepiej poznać i zaprzyjaźnić.
Wsiadła do windy, a ja zostałem sam, całkiem rozdygotany. To co się stało, nie mieściło mi się w głowie. Tylko co miałem robić? Cieszyć się? Każdy inny na moim miejscu pewnie skakałby z radości, ale ja od razu zobaczyłem plamy na słońcu.
„No, dobrze – pomyślałem. – Zacznę u niej pracować i co? To będzie tylko szefowa, nikt więcej, bo nikim więcej być nie może. Nawet, gdybym bardzo chciał, nie doskoczę do niej. Mam być gołodupcem przy kobiecie, która tak mi się podoba, że aż tracę oddech? Ma na mnie patrzeć z góry? Nawet, gdyby tego nie chciała, zawsze będzie między nami przepaść finansowa. Ona jest bogata, ja przy niej nędzarz. Nie zniosę tego, będę się czuł okropnie – gorszy, upokorzony, z dolnej półki… Gdyby była inna, to na pewno poszedłbym do tej pracy, taka okazja pewnie już mi się w życiu nie powtórzy. Ale nie mogę, przecież jestem w niej zakochany, więc to będzie dla mnie nie do przejścia!”.
Biłem się z myślami i coraz bardziej utwierdzałem w przekonaniu, że nie przyjmę jej propozycji. Jakiś głos szeptał mi do ucha: „A co, jeśli ty się jej po prostu podobasz? Czemu nie?”.
„To jeszcze gorzej – odpowiedziałem samemu sobie. – Zależność służbowa byłaby ciężka, ale podporządkowanie w sprawach osobistych wprost nie do zniesienia. Musiałbym chyba wygrać w totka, żeby pozbyć się tego kompleksu. Innej rady nie ma, bo w życiu nie zarobię tyle, ile ma ona”.
W tym momencie przypomniałem sobie ojca i dużo młodszego siebie, jak nieraz stałem przed nim z wyciągniętą ręką i prosiłem o pieniądze. To było naprawdę okropne wspomnienie!
Czyżbym zaprzepaścił życiową szansę?
Miałbym liczyć na zarobki kobiety? Miałbym przy niej świecić gołym tyłkiem? To nie do pomyślenia! Nie mógłbym spojrzeć w lustro… Dlatego na drugi dzień pojechałem do administracji naszego osiedla i poprosiłem o przeniesienie do innego apartamentowca. Mam dobrą opinię, jestem solidny, nigdy nie nawalam, nie spóźniam się, lokatorzy mnie chwalą za uprzejmość i uczciwość, więc mi poszli na rękę. Właściwie z dnia na dzień zmieniłem miejsce pracy. Nawet nie pytałem, kto będzie po mnie.
Tutaj, gdzie teraz pracuję, też jest przyjemnie – zacisznie, zielono, tylko trochę dalej od przystanku, ale to żadna dla mnie przeszkoda. Wstaję po prostu wcześniej i już. Zresztą i tak nadkładam drogi, żeby tylko omijać tamten budynek.
Czasami się zastanawiam, czy dobrze postąpiłem? Czy nie uciekłem jak tchórz przed życiową szansą? Może trzeba było zaryzykować? Ale ja siebie dobrze znam. Nic by z tego nie wyszło, nawet jakbyśmy się z Wandą bardzo zbliżyli. Człowiek nie przeskoczy swojego charakteru, a dla mnie związek, w którym mężczyzna jest finansowo zależny od kobiety, w którym ona zarabia więcej, jest postawiony na głowie!
Gdyby Wanda była skromną kasjerką w hipermarkecie albo kucharką liczącą każdą złotówkę, na pewno bylibyśmy razem. Nie miałbym wtedy poczucia, że jestem przy niej nikim. Odważnie zabrałbym się do rzeczy. Mogłoby się nam udać!
Boję się, że któregoś dnia spotkam ją przypadkiem. Co jej wtedy powiem? Jak wytłumaczę swoje zniknięcie? Na szczęście ona nie chodzi pieszo, a ja wybieram boczne, spokojne uliczki, więc jest bardzo małe ryzyko, że na siebie wpadniemy. No i dobrze. Niech każde z nas żyje w swoim świecie. Smutno mi, bo Wanda to pewnie moja ostatnia miłość, ale trudno. Okazuje się, że i brak, i nadmiar pieniędzy, przeszkadzają w miłości. Ze mną tak właśnie było.
Czytaj także:
„Siostra wolała gonić za pieniędzmi niż zostać matką. Teraz ma 40-stkę na karku, kupę kasy i usycha z samotności”
„Teściowa obiecała nam mieszkanie w zamian za spłatę kredytu. Przez 10 lat wrzucaliśmy kasę w błoto i zostaliśmy z niczym”
„Mój brat najpierw odebrał mi miłość rodziców, a po latach cały majątek, żonę i córki. Ten człowiek to prawdziwy potwór”