„Sąsiadka to wstrętna jędza, która chciała mnie wrobić w kradzież. Mam swoje za uszami, ale kara spadła na nią”

młody mężczyzna fot. Getty Images, Lilly Roadstones
„– Czy naprawdę uważa mnie pan za takiego idiotę, który zaraz po odsiadce połasiłby się na samochód sąsiadki z tej samej klatki i na dokładkę trzymał dowody w swojej piwnicy? To absurd. Widać na kilometr, że ta sprawa jest grubymi nićmi szyta. Ktoś chce mnie ewidentnie wrobić”
/ 29.11.2023 09:15
młody mężczyzna fot. Getty Images, Lilly Roadstones

Wyszedłem na wolność po sześciu latach i próbowałem ułożyć sobie życie na nowo. Jednak kiedy ma się za sobą szemraną przeszłość, nie jest to takie proste. Najpierw trzeba odzyskać zaufanie najbliższych, a potem nie dać się pogrążyć byle komu.

Chciałem zacząć na nowo

Wyszedłem z więzienia i przysiągłem sobie, że do pudła już nie wrócę. Za kradzieże samochodów miałem przesiedzieć siedmioletni wyrok, jednak komisja rozpatrująca wnioski o przedterminowe zwolnienie zdecydowała się warunkowo skrócić mi karę. Przeważył fakt, że była to moja pierwsza odsiadka. Do tego doszło dobre sprawowanie. Pierwszego lutego wyszedłem więc na wolność.

Nie będzie łatwo, wiedziałem o tym. Miałem zamieszkać z matką i siostrą. Ojciec zmarł na serce, gdy byłem w podstawówce, więc wychowanie nas i moje młodzieńcze wybryki spadły na mamę. Dwa dni po wyjściu z paki skończyłem dwadzieścia sześć lat. Anka była ode mnie siedem lat młodsza i nigdy nie wybaczyła mi stresu oraz smutku, jakich im przysporzyłem.

– Jeśli o mnie chodzi, mógłbyś tu zostać na zawsze – rzuciła mi w twarz podczas pierwszych i jedynych odwiedzin w więzieniu. – Matka do dziś pracuje na dwóch etatach, by spłacić kredyt, który wzięła na twojego adwokata. Ale ty masz to gdzieś, cholerny dupku. Święty Tomek zszedł na złą drogę, więc wszyscy muszą stawać na głowie, żeby nie stała mu się krzywda. Wiesz co? Wal się, palancie!

To było trzy lata temu. Po powrocie do domu chłód z jej strony niewiele stajał. Mama była za to szczęśliwa.

– Teraz zaczniemy wszystko od nowa – mówiła, przytulając mnie. – Znajdziesz pracę, wszystko się jakoś ułoży. Twój pokój na ciebie przez cały czas czekał.

Zależało mi na uczciwej pracy

Miałem plan. Jedyne, co udało mi się w życiu osiągnąć, to ukończenie samochodówki. Znajomość elektryki przydawała się w złodziejskim procederze, zamierzałem jednak wykorzystać swoje umiejętności w uczciwej pracy. Los mi sprzyjał o tyle, że fachowców na rynku było bardzo mało. Warsztaty przyjmowały nawet młodzików na przyuczenie. Gość, u którego kiedyś robiłem praktyki, zaproponował mi nawet pracę, ale ja wtedy wolałem inną, bardziej dochodową, złodziejską fuchę.

Z. wiedział, że siedziałem, niemniej do niego skierowałem swoje pierwsze kroki. Rozbudował warsztat, miał diagnostykę, mechanikę i elektrykę samochodową.

– Dam ci szansę tylko i wyłącznie dlatego, że cię znam i wiem, że twoja matka jest porządną kobietą – powiedział podczas rozmowy. – Pamiętaj jednak, jeden numer i wylatujesz z wilczym biletem. Z opinią, jaką ci wysmaruję, nikt nie zatrudni cię w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Wierz mi, działam w wojewódzkim stowarzyszeniu właścicieli warsztatów samochodowych. Zrozumiałeś?

Zrozumiałem. Od piętnastego lutego miałem zacząć nową pracę i nowe życie.

Przez pierwsze trzy miesiące szło mi nieźle. Zarabiałem przyzwoitą kasę, często brałem nadgodziny, bo roboty było bardzo dużo. Mama się cieszyła, siostra widząc, że nie jestem pasożytem, przynoszę do domu pieniądze i nie szlajam się po nocach z podejrzanym elementem, także powoli zaczynała patrzeć na mnie przychylniejszym okiem.

Wszystko zaczęło się sypać, gdy pewnego ranka wpadła do nas z awanturą P., sąsiadka z drugiego piętra. Była sobota i jeszcze spałem, obudziły mnie jej krzyki. Wyszedłem na korytarz.

– O, jest! – wrzasnęła na mój widok. – Oddawaj mój samochód, złodzieju. Cholerny kryminalista. Taki był spokój. Oddawaj, gnoju!

– O co pani chodzi ?! – także podniosłem ton. Zwyczajnie się wkurzyłem.

– O co chodzi? – twarz P. była czerwona jak burak. – O samochód mi chodzi. Tyle czasu stał pod domem i nic się nie stało, aż tu nagle złodziej wychodzi z pierdla i wóz ginie. Już wezwałam policję, gnoju!

– I dobrze – skwitowałem i zatrzasnąłem jej drzwi przed nosem.

Mama i Anka wpatrywały się we mnie podejrzliwie.

– Wy też? – zdziwiłem się. – Przecież to wariatka. Nie ukradłem jej samochodu. Skończyłem z tym.

Nigdy mnie nie lubiła

Wróciłem do łóżka. Niepokój jednak pozostał. P. była heterą. Miałem z nią na pieńku jeszcze przed odsiadką. Nikt jej nie lubił, bo wykłócała się z każdym o byle drobnostkę, ale też nikt z nią jawnie nie wojował, bo baba miała kasę. Właściwie to pieniądze zarabiał jej mąż, który prowadził jakąś firmę. Ten był w porządku, zawsze się ukłonił, czasem pomógł starszej sąsiadce wnieść zakupy.

Wszyscy się dziwili, jakim cudem taki facet na poziomie męczy się z prostacką jędzą potrafiącą podać do sądu emerytowaną sąsiadkę za dokarmianie kotów na podwórku, co zdaniem „księżniczki osiedla” sprowadzało brud i smród. Obawiałem się, że wściekła P. zacznie mnie bezpodstawnie oczerniać. No i miałem rację.

Jeszcze tego samego dnia odwiedziła nas policja. Spodziewałem się tego, nie mogli pominąć karanego za kradzieże sąsiada. Wypytywali o to, gdzie byłem w nocy, co robię, czym się zajmuję, czy utrzymuję kontakty z dawnym środowiskiem. Takie tam dyrdymały. Odpowiedziałem, że wróciłem do domu o dwudziestej pierwszej i z niego nie wychodziłem. Pracuję, nie spotykam się z dawnymi kolegami i nie mam nic wspólnego ze zniknięciem samochodu P..

Pech chciał, że mojego alibi na tamten wieczór nie mógł nikt potwierdzić. Anka w piątek poszła na imprezę, a mama miała tę swoją nocną fuchę – sprzątała biura, choć mówiłem jej, żeby z tego zrezygnowała, bo przecież nie przymieramy głodem; w konsekwencji ograniczyła pracę do weekendów.
Niestety, znów trafiłem do pokoju przesłuchań

P. byli właścicielami audi Q7. Wielkiej, luksusowej, terenowej bryki. Widywałem ją pod domem i dziwiłem się, że samochód, który wart jest jakieś trzysta tysięcy albo i więcej, trzymają na osiedlu pod chmurką. Budowali ponoć dom i planowali przeprowadzić się do niego na początku przyszłego roku. Liczyłem na to, że pomimo braku alibi policja da mi spokój.

Ktoś chciał mnie wrobić

Nic bardziej mylnego. Przyszli dwa dni później z sądowym nakazem przeszukania. Matka z siostrą stały przerażone, podczas gdy obcy ludzie przetrząsali nasze szafy, komody i łóżka. Po godzinie z triumfalnym uśmieszkiem wrócił policjant, który przetrzepywał piwnicę. Powiedział coś drugiemu i zabrali mnie na komendę. Choć przyrzekałem sobie, że to się nie powtórzy, znów trafiłem do pokoju przesłuchań.

– No i co? – wpatrywał się we mnie ogolony na łyso facet, który przedstawił się jako aspirant A. – Odsiadka niczego cię nie nauczyła? Podpieprzasz auta na warunku? Tak cię przycisnęło?

– Nie ukradłem tego samochodu – odparłem, siląc się na spokojny ton.

– Tak? A wiesz, co to jest?

Wyjął czarną skrzynkę z wystającymi kablami. Oczywiście, że wiedziałem. To był moduł podpinany do komputera samochodu, który chciało się ukraść. Działałem na takich narzędziach. Złodziej-fachowiec podłączał się do komputera i rozkodowywał sygnał immobilizera poprzez podmienienie programów. Dzięki temu można było oszukać zabezpieczenia i odpalić silnik.

– Widzę, że wiesz – kontynuował A. – Znaleźliśmy to w twojej piwnicy

– Ktoś mi to podrzucił.

Policjant się roześmiał.

– Jasne. Taki zbieg okoliczności.

– Niech pan posłucha – musiałem go przekonać, to była moja ostatnia szansa. – Ten dekoder to stary rupieć, niech mi pan wierzy, znam się na tym. W życiu nie odpaliłbym nim tej nowej bryki. To jednoprocesorowy antyk, nie udźwignie najnowszego oprogramowania. Niech pan pójdzie do dowolnego autoryzowanego serwisu i się zapyta. Czy naprawdę uważa mnie pan za takiego idiotę, który zaraz po odsiadce połasiłby się na samochód sąsiadki z tej samej klatki i na dokładkę trzymał dowody w swojej piwnicy? To absurd. Widać na kilometr, że ta sprawa jest grubymi nićmi szyta. Ktoś chce mnie ewidentnie wrobić.

Musiałem być przekonujący, bo facet stracił pewność. Powiedział, że to sprawdzi, ale zastrzegł, że jeśli kłamię, to zamknie mnie natychmiast. Tak czy siak, chyba wyczuł, iż w tej kradzieży na kilometr śmierdziało podpuchą. Puścili mnie. W domu też musiałem się tłumaczyć. Myślałem, że Anka rozpęta aferę, ale o dziwo stanęła po mojej stronie.

– Ale jak podrzucili dekoder?

– Przecież nie mamy w piwnicy pełnych drzwi, tylko szczeble – odparłem. – Ktoś wsunął dekoder, jakąś deską przesunął pod regał z ogórkami i gotowe. Ten dekoder to złom, można taki kupić za parę groszy. Dzieciaki bawią się podobnymi, odpalając stare golfy.

Choć policja chwilowo mi odpuściła, P. nie próżnowała.

– Sorry, Tomek, ale na razie musimy zawiesić współpracę – usłyszałem od Z., gdy stawiłem się w warsztacie. – Do stowarzyszenia poszły donosy i skargi. Zrobił się kwas, że zatrudniam osobę karaną za kradzieże samochodów i psuję opinię całej branży. Ta twoja sąsiadka zagroziła, że wystraszy mi klientów. Nie mogę ryzykować.

Nie wiedziałem, kto się mści

Zostałem więc na lodzie. Zacząłem się zastanawiać, komu zależałoby na wrobieniu mnie. P.? Przecież nie zrobiłem jej nic złego, nie miała powodu się mścić. Może mścił się ktoś inny? Ale kto? Nikogo nie sypnąłem, dlatego dostałem dość wysoki wyrok. Postanowiłem wykorzystać dawne kontakty.

Wiedziałem, że w temacie kradzieży aut najlepiej udać się do Sprzęgła. Koleś mieszkał cztery bloki dalej. Zajmował się narajaniem roboty różnym grupom, za co brał swoją dolę. Wiedział wszystko o dobrych brykach, które pojawiały się w okolicy.

– Tomcio! – ucieszył się na mój widok. – Wracasz?

– Niezupełnie – odparłem. – Ktoś robi mi koło pióra. Co wiesz o audi Q7 rąbniętego w piątek spod dwójki?

– Właściwie nic – odparł. – To nie moja sprawka. Ale popytam. Swoją drogą, Tomek, zastanów się nad powrotem, miałbym dla ciebie sporo zleceń.

Umówiliśmy się na telefon. Sprzęgło miał u mnie dług. Gdybym go sypnął, przy sprzyjających okolicznościach miałbym szansę nawet na zawiasy. Oddzwonił następnego dnia.

– Tomcio, w tej sprawie, o której wczoraj gadaliśmy, to bez szczegółów, kto i jak, powiem, że to było zlecenie własne. Tyle starczy?

– Dzięki.

Rozłączyłem się. „Zlecenie własne”, czyli coraz rzadziej stosowana kradzież na zlecenie właściciela pojazdu. Celem jest często wyłudzenie odszkodowania. Czasem zleceniodawca dostaje część kasy z dalszej odsprzedaży auta. A więc tak pogrywali? Zlecili kradzież i wykorzystali karanego sąsiada do odsunięcia od siebie wszelkich podejrzeń.

– Idź na policję – nakazała siostra, gdy jej o tym powiedziałem.

– Nie teraz. Co im powiem? Że mam przeciek od kumpla z aktywnej grupy? Od razu wezmą mnie na magiel. Muszę to rozegrać inaczej. P. musieli mieć powód, by zlecić kradzież. Trzeba się im przyjrzeć. Na początek biorę jędzę pod obserwację.

– Ja wezmę się za niego – zaoferowała swoją pomoc siostra. – Spróbuję się też czegoś dowiedzieć o tej ich firmie.

Musiałem się tego dowiedzieć

Zgodziłem się. Pożyczyłem od Sprzęgła samochód, powtarzając po raz setny, że nie wracam do branży, i zacząłem obserwację P. Baba nie pracowała. Większość czasu spędzała na zakupach, u fryzjera, kosmetyczki, jeździła też po jakichś domach. Często wychodziła z nich z koleżankami, równie pustymi i próżnymi lafiryndami jak ona. Pod koniec pierwszego dnia obserwacji zwątpiłem, by była w stanie intelektualnie udźwignąć zadanie skonstruowania planu wyłudzenia kasy.

– A u mnie chyba celny strzał – powiedziała siostra, gdy zrelacjonowałem jej dzień. – Krzysztof P. ma firmę dystrybucyjną. Sprowadza do Polski włoski sprzęt AGD i różne akcesoria. Ta firma widnieje w ewidencji dłużników. Mój szef ma wykupioną specjalną usługę, za pomocą której sprawdza swoich kontrahentów. Wklepałam dane biznesu naszych sąsiadów i wyszło, że wiszą kilkaset tysięcy złotych w urzędzie skarbowym, ZUS-ie i dostawcom. Są zaznaczeni na czerwono.

– I pomimo tego P. wydaje jak najęta? – dziwiłem się.

– Może nie jest świadoma kłopotów – myślała na głos moja siostra. – Stary prawdopodobnie sam to wykombinował.

Sytuacja wydawała się jasna, nie miałem jednak dowodów, które przekonałyby policję. Fakt, że gość miał długi, o niczym jeszcze nie świadczył. Posiadał też nieposzlakowaną opinię, nie to co ja. Audi miało trzy lata. Na stronie internetowej wyceniłem je na dwieście osiemdziesiąt tysięcy. Tyle powinien dostać z ubezpieczenia. Plus dwadzieścia, trzydzieści procent z odsprzedaży, co daje sumkę, która może poratować w krytycznej sytuacji.

Gdy decydował się na tak luksusowy samochód, nie przewidywał pewnie kłopotów finansowych. W głowie wykiełkował mi plan. Potrzebowałem kolejnej przysługi Sprzęgła. Poprosiłem go, by dowiedział się, czy audi znalazło już kupca oraz na jaki procent są umówieni ze zleceniobiorcą.

– Tomaszek, nie mogę ich tak ciągle cisnąć o ten samochód, bo zaczną mnie o coś podejrzewać.

Niemniej spełnił moją prośbę. Nazajutrz okazało się, że auto jeszcze nie znalazło nabywcy. Dowiedziałem się też o dwudziestoprocentowym udziale zleceniodawcy.

– Mam pomysł, jak go podejść – powiedziałem do siostry, prosząc ją o pomoc.

Następnego dnia Anka, zmieniając głos, zadzwoniła do P. Ustaliliśmy wcześniej, co ma mówić.

– Jest nabywca na auto – rzekła do słuchawki. – Czterdzieści dla ciebie.

Cisza. Już się bałem, że przesadziliśmy.

– Dobrze – usłyszałem po chwili. – Jak się umawiamy?

Jutro będę z kasą – ciągnęła Anka.– Czekaj o siedemnastej. Zadzwonię i powiem, co i jak.

Prawdziwe problemy spadły na jego żonę

Przeszliśmy do drugiego etapu planu. Wynająłem w wypożyczalni samochód i zainstalowałem w nim minikamery. Anka założyła perukę i umalowała się tak, że nawet ja bym jej nie poznał.

– Pamiętaj, zanim go wpuścisz, czekaj na moją komendę. – Zamierzałem obserwować P. i upewnić się, że przyszedł sam.

Nazajutrz umówiliśmy się z nim na parkingu pod dworcem PKP. Anka kazała mu wsiąść do wynajętego forda.

– Dobra, jest sam – poinformowałem ją przez telefon.

P. zajął miejsce pasażera. Anka podała mu kopertę.

– Czterdzieści tysięcy za audika – rzekła stanowczym tonem. – Nie było łatwo. Klienci szukają nowszych aut.

– Ale mój miał zaledwie sto tysięcy przebiegu – argumentował mężczyzna. – Ten wasz klient pojeździ nim długie lata.

– A jak z ubezpieczeniem? – spytała. – Załatwiłeś?
– Łatwo poszło – odparł. – Papiery wysłane. W ciągu dwóch tygodni powinna być wypłata.

– No to jesteś do przodu.

Paulicki zaśmiał się i otworzył kopertę.

– Co jest? – zamarł, widząc pocięte gazety.

W tym momencie wsiadłem do samochodu, zajmując tylną kanapę.

– Spokojnie, sąsiedzie – rzekłem do zszokowanego P. – Zanim zaczniesz się rzucać, dowiedz się, że cała wasza rozmowa została nagrana. Za chwilę jadę z tym na policję. Masz dwa wyjścia: ściemniać i pogorszyć swoją sytuację albo pojechać ze mną i powiedzieć prawdę.

P. otworzył drzwi i uciekł. Wparował do swojego samochodu i odjechał z piskiem opon. Przekazałem materiały policji. A. musiał mi uwierzyć. Próbowali namierzyć sąsiada, ale ten przepadł jak kamień w wodę. Do dziś nikt go nie widział. Prawdziwe problemy spadły natomiast na jego żonę. Sprawa audi trafiła do prokuratury, komornik zajął jej konta za długi firmy męża i drugi samochód. W sumie zrobiło mi się jej trochę żal. Była jędzą, ale na taką hekatombę nie zasłużyła.

Rok po zniknięciu P. wyprowadziła się. Podobno pracuje w markecie po drugiej stronie miasta. Jeśli o mnie chodzi, to wróciłem do pracy. Z. polecił mnie koledze. W sumie dobrze się stało, bo nowy pracodawca ma nowocześniejszy warsztat i więcej płaci. W recepcji pracuje atrakcyjna Karolina, z którą udało mi się umówić do kina. To będzie moja pierwsza randka od sześciu lat. 

Czytaj także:
„Byłam zagrożeniem dla szefa, więc się mnie pozbył. Jednym słowem mogłam go wtrącić do więzienia na wiele lat”
„Jako dobra ciocia nigdy nie skąpiłam prezentów dzieciom. Ale gdy dostały skromne upominki, moje siostry się obraziły”
„Koleżanki z biura traktowały sprzątaczkę, jakby była kimś gorszym. Pokazałam im, że każdy zasługuje na szacunek”

Redakcja poleca

REKLAMA