Kupienie mieszkania w bloku ma swoje plusy i minusy. Zdecydowanym plusem jest fakt, że nie interesują cię sprawy związane z przeciekaniem dachu, ocieplaniem budynku, wywozem śmieci, ogrzewaniem czy zatkaną rynną.
Wszelkie remonty też rozkładają się na wiele lat i wielu lokatorów, więc ich koszt nie jest wysoki. Zawsze jest od kogo pożyczyć szklankę cukru albo mąki, jeśli zajdzie taka potrzeba. Jak wyjeżdżasz, możesz poprosić miłą panią Zosię zza ściany nie tylko o to, by podlewała kwiatki i karmiła rybki, ale też żeby była czujna, czy aby ktoś się nie włamuje.
Niestety, są też minusy
A właściwie jeden potężny minus. „Wolnoć Tomku w swoim domku” w bloku nie działa. Bo dzielisz ów blok z innymi. W takiej szesnastce na przykład z ponad setką lokatorów. Sąsiedzi mogą być mili i przydatni, a mogą też być utrapieniem, przekleństwem, wrzodem na tyłku, i czepiać się absolutnie wszystkiego. Jakby nie mieli nic lepszego do roboty poza zatruwaniem ci życia.
Na taką właśnie sąsiadkę z piekła rodem trafiliśmy. Mam firmę zajmującą się wykończeniami wnętrz i postanowiłem, że własne mieszkanie zrobię osobiście, tymi rękami, na tip-top, tak że mucha nie siada. Tyle fajnych chałupek wyrychtowałem dla obcych ludzi – tylko do katalogów zdjęcia słać – i nie chciałem być jak ten szewc, co bez butów chodzi. Też marzyło mi się odpicowane wnętrze, zrobione pod mój gust, bez niespodzianek typu: no, nie spytałem, ale mówię panu, że kiedyś się panu spodoba.
Zarezerwowałem więc czas, odmawiałem klientom, którzy chcieli mnie wynająć, i zacząłem jazdę bez trzymanki. Wiedziałem, że jest głośno. No niestety, początkowa faza prac, kiedy trzeba się pozbyć starej boazerii, starych płytek, zerwać stare deski z podłóg, tak właśnie wygląda.
Efekty dźwiękowe – walenie, stukanie, borowanie, świdrowanie – dają się we znaki, drażniąc nerwy i uszy. Z szacunku dla naszych nowych sąsiadów starałem się zrobić to w miarę szybko i bezboleśnie, czyli czekałem z pracami do ósmej, kiedy większość ludzi jest już w pracy, a dzieci w szkołach i przedszkolach. Starałem się też kończyć przed czwartą po południu, żeby ludzie po powrocie z pracy mogli spokojnie odpocząć. No ale nie da się dogodzić każdemu.
Drugiego dnia prac usłyszałem dzwonek do drzwi. Otworzyłem i zobaczyłem stojącą za progiem młodą kobietę. Z uroczym strojem domowym, czyli różowym dresem i kapciami z króliczymi uszami, nie korespondowała surowa mina ani fryzura, dodające jej wieku. Zmarszczone brwi, zaciśnięte wrogo usta i włosy ściągnięte w ciasną kitkę.
– No? – burknęła.
Żadnego „dzień dobry”, żadnego powitalnego przedstawienia się, tylko niegrzeczne „no”. Jakby tylko tyle zdołało się wydostać zza bariery ściągniętych ust i zaciśniętych zębów.
– Tak…? – dopytałem, bo nie wiedziałem za bardzo, o co chodzi.
– No jak długo będzie pan tak hałasował? – warknęła zniecierpliwiona.
Może nie zauważyła kartki z informacją
Zaplotła przy tym ręce przed sobą, tworząc dodatkową barierę między nami. Jakby już nie wytworzyła wokół siebie lodowatej, odpychające bańki.
– Przepraszam, ale jeszcze kilka dni mi się zejdzie z tym remontem. Postaram się to zrobić jak najszybciej, choć szybko oznacza też głośno – wyjaśniłem ze zbolałym uśmiechem.
Może nie zauważyła i nie przeczytała kartki z informacją, którą zawiesiłem na drzwiach do klatki schodowej. Napisałem, że robię remont i serdecznie przepraszam sąsiadów za wszelkie hałasy.
– No chyba pan sobie żarty stroi! – parsknęła kobieta, mierząc mnie wzrokiem niczym bazyliszek. – Mój Brajanek nie może zasnąć.
– Bardzo mi przykro…
– To niech panu będzie przykro ciszej. Żądam dwóch godzin przerwy na drzemkę! – kobieta odwróciła się na pięcie i odmaszerowała sztywno na górę.
Na tle różowego dresu kitka kołysała się jak grożący mi palec. Żąda? Ona żąda? Skąd się urwała? Wzruszyłem ramionami i zamknąłem drzwi. Przewrażliwiona jakaś. No nic, postanowiłem pójść kobiecie na rękę. Nie muszę być wredny i nie lubię taki być.
I tak miałem pojechać do sklepu budowlanego i zrobić zakupy na kolejny dzień. Brajanek? Chyba nie mówi tak o mężu. Pewnie dzieciak dał jej popalić w nocy, dlatego jest taka zła. Niech pośpi te dwie godziny i da odpocząć nerwowej mamie.
Jednak nazajutrz kobieta wróciła
Znowu z kategorycznym żądaniem drzemki dla Brajanka, co dla mnie oznaczało kolejne dwie godziny przerwy w robocie. W zamian – zero wdzięczności. Bo gdy zacząłem, podziałałem raptem godzinę i znów usłyszałem przeciągły dzwonek. Westchnąłem ciężko.
Sąsiadka zażądała kolejnej przerwy, bo Brajanek nie słyszy ulubionej bajki w telewizji. Ręce mi opadały. No już bez przesady. Przeprosiłem grzecznie i jeszcze grzeczniej odmówiłem. Mogłem dostosować się do dwóch godzin drzemki, ale przecież nie mogę przerywać pracy co chwilę, bo raz, że gonią mnie terminy, a dwa, że remont trwałby w nieskończoność i byłby jeszcze większym utrapieniem dla mieszkańców.
Myślałem, że pani różowa już bardziej zacisnąć ust nie może. A jednak. Niemal zniknęły. Niebawem do moich drzwi zapukało dwóch policjantów, wezwanych przez sąsiadów, bo zakłócam ciszę. Domyśliłem się, czyja to sprawka, ale udawałem głupiego.
Wyjaśniłem, okazałem dobrą wolę, pokazałem postęp prac, wspomniałem o kartce z informacją dla sąsiadów i przeprosinami, nawet opowiedziałem o przerywaniu prac z powodu drzemki dziecka jednej z sąsiadek. Policjanci słuchali, coraz wyżej unosząc brwi. Po czym westchnęli, stwierdzając, że nie mają tu nic więcej do roboty i poszli.
Gdy opowiadałem o tym żonie, nie mogła uwierzyć. Remont nie był naszą fanaberią. Instalacja elektryczna działała na słowo honoru. A gdyby w domu wybuchł pożar podczas naszej nieobecności? Hydraulika też prosiła się o wymianę. A jakbyśmy zalali sąsiadów z dołu? Ściany widziały pion chyba tylko na dokumentach oddania budynku.
Wiadomo, że w bloku czasem są hałasy. U jednego sąsiada może całymi dniami wyć pies, a u drugiego dziecko płakać po nocach. Czasem ktoś zorganizuje głośniejszą imprezę albo wybuchnie rodzinna kłótnia. Tam, gdzie żyją ludzie, są hałasy, nie da się ich uniknąć. Dom jest od mieszkania, nie od podziwiania z zewnątrz. Nerwowa sąsiadka nie zamierzała jednak tego rozumieć ani odpuścić.
Wciąż nasyłała na mnie policję
W ciągu najbliższego tygodnia policja zjawiała się u mnie kilka razy. Jednego dnia nawet dwukrotnie. Zdążyłem poznać dzielnicowego i przejść z nim na ty, przy kawie, bo wbrew zgłoszeniu telefonicznemu w moim domu podczas wykonywania remontu alkohol nie lał się strumieniami.
Policjanci przewracali oczami, robili notatkę, że mnie pouczyli, i szli dalej ze świadomością, że pewnie niebawem tu wrócą, jakby nie mieli nic lepszego do roboty. Miałem tego serdecznie dosyć. Przeszkadzałem tylko jednej osobie, bo reszta sąsiadów, których spotkałem na korytarzu, schodach lub przy wejściu do bloku, machała ręką, gdy przepraszałem za hałasy.
Jakoś te parę dni wytrzymają, nie są ze szkła, a remont każdy co jakiś czas robi. Trzeba się jakoś dogadywać, skoro tu razem mieszkamy. Właśnie. Dlatego próbowałem się porozumieć, ale różowa histeryczka nie chciała mnie słuchać. Zszedłem piętro niżej i zapukałem do drzwi mojej niemal stalkerki.
– Ma pani jakiś problem? – spytałem ostro, gdy mi otworzyła.
– Głównie z panem. Przez pana nie mogę normalnie mieszkać!
– Serio? Remont potrwa może jeszcze z tydzień, to naprawdę taka straszna rzecz? – spytałem. – Pani remonty nie dotyczą? Magicznie się robią, w absolutnej ciszy? Samochodom też pani nie pozwala jeździć pod blokiem, bo hałasują? Ludziom pod klatką plotkować, bo drażnią panią ich głosy? Zakaże pani wszystkim wokół śmiać się, biegać i chrapać?! – zaperzyłem się i podniosłem głos.
Wtedy z wnętrza mieszkania wyłonił się chłopiec na wózku inwalidzkim. Mógł mieć z pięć lat.
– Mamo, czemu ten pan krzyczy? – spytał, patrząc na mnie.
Zrobiło mi się głupio
Cholera, może chłopak był po wypadku, może był chory i rzeczywiście źle znosił hałasy? Gdyby tylko sąsiadka powiedziała, co i jak, zamiast wzywać policję, to jakoś wypracowalibyśmy kompromis. Nie wiedząc, co zrobić z oczami, błądziłem wokół wzrokiem i zauważyłem, że wieszak w przedpokoju wisi krzywo.
– Naprawię pani ten wieszak – powiedziałem zupełnie innym tonem.
– Nie trzeba – odparła szybko.
– Oj, trzeba, trzeba. A młody mi pomoże, co? – spojrzałem w stronę chłopca, który nie tyle się uśmiechnął, ile wręcz rozpromienił. – Zaraz, młody, tylko skoczę po narzędzia.
Trochę się zapędziła w tej walce
Wróciłem z obawą, że sąsiadka mnie nie wypuści, ale wpuściła. Poprawiłem wieszak, nie zważając na zmieszaną minę pani różowej. Już nie była tak nieprzystępna. Chyba jej też było głupio, że wzywała policję i robiła mi na złość. Czemu? Czasem ludzie się pogubią, zapędzą i nie umieją przestać. Może zbyt się wciągnęła w tę naszą walkę i nie potrafiła odpuścić.
Może życie jej dopiekło, więc odreagowywała na mnie, bo na los się przecież nie obrazi. Reklamacji do Pana Boga nie złoży. Ech… Młody trzymał w dłoni kołki i podawał mi je, gdy prosiłem. Szybko zrobiliśmy, co trzeba.
– Idziesz teraz spać? – spytałem. – Bo muszę skuć płytki, a nie chciałbym ci przeszkadzać.
– Nie, niech pan kuje – odparła jego mama. – My idziemy teraz na spacer. I dziękuję za wieszak. Zrobiłabym to sama, ale nie mam sprzętu, zawsze jest jakiś pilniejszy wydatek… – powiedziała i przysiągłbym, że się zaczerwieniła.
– Z takim pomocnikiem to można pracować – podałem rękę dzieciakowi i do niego się zwróciłem z ofertą pomocy. – Jak będziesz mnie potrzebował, to mów. Albo zastukaj w kaloryfer. Serio, bez skrępowania.
– Niech go pan tak nie kusi, bo będzie stukał co chwilę – sąsiadka uśmiechnęła się nieśmiało, jakby na próbę.
Dzielnicowy tylko raz zadzwonił i zapytał, czy wszystko w porządku, bo nie wie, czy się dogadaliśmy, czy pozabijaliśmy i ma wzywać prokuratora. Swój chłop. Naprawdę się ucieszył, gdy mu powiedziałem, że sytuacja została opanowana. Zresztą w ciągu kilku dni, gdy nikt mi nie przeszkadzał, uwinąłem się z najbardziej uciążliwymi i głośnymi pracami.
Do naszego bloku wrócił spokój
Co nie znaczy, że zapomniałem o sąsiadce i jej synku. Od czasu do czasu pukałem do nich i pytałem, czy mogę w czymś pomóc. Zawsze coś się znalazło. Wyregulowałem drzwiczki w szafkach kuchennych. Zmieniłem baterię przy umywalce w łazience. W zamian dostałem miskę przepysznej zupy, bo stanowczo odmówiłem jakiejkolwiek zapłaty.
Okazało się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Sąsiadka była nerwowa, przewrażliwiona i zmęczona, bo sama wychowywała syna, który trafił na wózek po wypadku, w którym zginął jego tata. Któregoś dnia zaproponowałem jej, że zabiorę młodego i zrobię z niego budowlańca.
– Pan żartuje…? – spytała niepewnie.
– No jasne, że żartuję. Mały będzie segregował śrubki, a pani się zdrzemnie.
Kiedy zacząłem malowanie, meblowanie i dekorowanie, moja żona zaczęła pojawiać się w naszym nowym mieszkaniu coraz częściej. I szybko, dużo szybciej niż ja, zaprzyjaźniła się z sąsiadami, także z sąsiadką z piętro niżej.
Do naszego bloku wrócił spokój. Miałem nadzieję, że na dobre. Ale na wszelki wypadek kupiłem kilka par zatyczek do uszu. Gdyby ktoś musiał zrobić remont albo rozpocznie naukę gry na puzonie, będę je rozdawał za darmo. Dla dobra nas wszystkich.
Czytaj także:
„Moja sąsiadka przekombinowała. Wypuściła wróbla z garści, bo liczyła na gołębia na dachu. A ten jej odfrunął”
„Moja sąsiadka przynosiła szczęście wszystkim, tylko nie sobie. Ludzie traktowali ją jak amulet, a potem wyrzucali jak śmiecia”
„Moja 60-letnia sąsiadka zachowywała się i ubierała jak nastolatka. Tłumy facetów wychodziły od niej nad ranem”