Kiedyś była słodka… Dziś przypomina maliny z cukrem zostawione w kompotierce na drugi dzień; jeszcze do zjedzenia, ale to ostatni dzwonek! Za godzinę, dwie będą niestrawne… Moja sąsiadka tego nie rozumie!
– Co komu szkodzi, że noszę mini? – pyta zaczepnie. – Żadne przepisy nie zabraniają kobietom przed sześćdziesiątką ubierać się młodo i kolorowo! Popatrzcie na Amerykanki! Jaskrawo, z piórkami, cyrkoniami, cekinami, na bogato i wyzywająco! Tam by się nikt nie odważył krytykować albo wyśmiewać, a tutaj?! Głupie uwagi, komentarze, złośliwości…
Mam ochotę jej powiedzieć, że się trochę nie dziwię
Niby prawda, że co kogo obchodzi cudzy wygląd, ale we wszystkim trzeba znać umiar. Jak się ma biust nieco nadgryziony zębem czasu, to się go nie nosi na wierzchu, bo widok nie jest estetyczny… A moja sąsiadka uwielbia dekolty do pasa i opięte bluzki, w jakich dokładnie widać każdą fałdę tłuszczu pod pachami i na brzuchu.
– Mnie to nie przeszkadza – mówi. – Kobieta powinna mieć trochę tłuszczyku, inaczej wygląda jak patyk! Jak bym była chłopem, tobym nie spojrzała!
Ostatnio szłam za nią od przystanku. Był parny wieczór, po gorącym dniu… Człapała noga za nogą, kostki miała spuchnięte, ale buty na obcasie. Nagle pojawił się przed nami jakiś facet i sąsiadka odżyła; krok dziarski, wyprostowana, biodra w falistym ruchu… Wtedy pojęłam, że nie ma na nią sposobu, nigdy się nie pogodzi ze starością. Będzie walczyć do końca! Jest sama, ale nie samotna.
Często przyjmuje gości. Są wtedy chóralne śpiewy, wódeczka, tańce… Zawsze któryś z panów zostaje do rana.
Sąsiadka wcale tego nie ukrywa
– Lubię seks – śmieje się. – Czego mam się wstydzić, kiedy wszystko jest dla ludzi. Mam zamiar długo żyć, więc chcę mieć co wspominać na stare lata.
– A teraz ma pani młode? – zawistnie pytają jej znajome; kobiety stateczne, szarobure, w płaskich butach i bez makijażu (no, ewentualnie leciutki, leciuteńki, ledwo, ledwo…)
– Teraz mam najlepiej! – odpowiada. – W ciążę już nie zajdę, nie mam złudzeń co do miłości, wiem, czego chcę! To moje najlepsze lata!
Sąsiadka często wyjeżdża. Ma nienajgorszą emeryturę, jest oszczędna, więc stać ją na wycieczki i sanatoria. Dlatego, kiedy przestała się pokazywać, pomyślałam, że znowu jest na jakiejś kuracji albo wczasach. Okna u niej były zasłonięte, skrzynka pocztowa pęczniała od reklam, nikt nie wychodził nad ranem i nie przychodził wieczorami. Długo to trwało…
Wreszcie kiedyś usłyszałam jakieś szuranie za jej drzwiami. Zeszłam na dół; jedno okno było odsłonięte, makulatura spod drzwi zniknęła, czyli wróciła do domu. Miałam dla niej rachunek z elektrowni wrzucony pomyłkowo do mojej skrzynki, więc zadzwoniłam. Raz, drugi, trzeci… Nie otwierała, więc się zaniepokoiłam i zaczęłam pukać do drzwi. Otworzyła po dobrej chwili, ale jej nie poznałam. Była prawie łysa. Miała zapadniętą, szarą twarz, bardzo schudła…
Wyglądała jak cień!
– Zmieniłam się? – zapytała. – Zestarzałam? Trudno mnie poznać? Nic dziwnego, jestem chora, kończę drugą chemię… Pani wejdzie, to nie jest zaraźliwe!
W pokoju nie było nikogo, ale z kuchni dochodziły odgłosy krzątania się i smakowite zapachy.
– Nie chcę przeszkadzać, bo pani nie jest sama, może przyjdę później?
– Nie przeszkadza pani – usłyszałam męski głos. – Nawet dobrze, że pani przyszła, bo ja muszę coś załatwić w urzędzie, więc skorzystam i wyskoczę na godzinkę.
Był niepozorny, nieduży, zwyczajny, taki facet, na którego się nie zwraca uwagi.
– Malinko, tu masz zupę i soki – powiedział. – Z lekami poczekaj, aż wrócę. I pamiętaj: uśmiech, proszę o uśmiech!
– Nie będę się szczerzyła, bo nie mam zębów – szepnęła sąsiadka. – Złamali mi protezę przy intubowaniu… Jak się mam śmiać?
– Normalnie. Zęby rzecz przejściowa… Były, teraz ich nie ma i znów będą. Nie ma się czym przejmować! – mówi mężczyzna.
Zanim wyjdzie, jeszcze przetrzepuje poduszkę, wygładza koc, a potem przytula delikatnie panią Malinę i całuje ją w policzek.
– Pamiętaj – mówi. – Będzie dobrze. Jeszcze pojedziemy do tej twojej Barcelony… Daję ci najświętsze słowo honoru! I peonie przyniosę takie, jak lubisz; amarantowe, pachnące…
Kiedy znika za drzwiami, pytam:
– Pani Malino, gdzie pani ułowiła takie męskie cudo? W jakiej bajce?
Jest słabiutka, wolno siada na tym wygładzonym kocu, chwilę oddycha i zaczyna…
– To kolega z podwórka, taki Jasio – mówi. – Znamy się całe lata! Nawet na studniówce razem byliśmy, ale ja go wyrolowałam, bo poderwałam brata koleżanki i z nim się bawiłam… Jasio całą noc przestał pod ścianą. Nie miał pretensji, szybko mi wybaczył, choć cała szkoła miała z niego ubaw! Potem też łaził za mną, kwiatki przynosił, kupował bilety do kina. Moja mama go lubiła i, dopóki żyła, nawet widziała w nim zięcia, ale co z tego? Mnie się nie podobał… Taki cichy pinokio, bez werwy i fantazji. Ja szalałam za innymi mężczyznami, wesołymi, przebojowymi, trochę łobuzami do tańca i różańca. A on czekał… Przyglądał mi się i nic go nie zrażało, żadne moje szaleństwa, żadne wygłupy. Nie narzucał się. Był po prostu. Czasem dzwonił, ale go zbywałam. Wiedziałam, że się we mnie kocha, ale mnie tym wkurzał!
– A teraz?
– Jak się dowiedziałam o chorobie, zaczęłam dzwonić do wszystkich byłych i obecnych narzeczonych. Nie powiem, współczuli, pocieszali, ale żaden się nie pojawił. Potem to już nawet telefonu nie odbierali, a jeden podobno powiedział, że mnie nie jest teraz potrzebny chłop, tylko grabarz. Strasznie to przeżyłam… Dopiero on przyszedł i to wtedy, kiedy byłam w najgorszym stanie. Wszystko przy mnie robił, nie brzydził się, nie uciekał. Źle znosiłam chemię, ciągle wymiotowałam, nie zdążałam do toalety, śmierdziałam, bo nie miałam siły na kąpiel. Myślę, że nikt z rodziny by tego nie wytrzymał, a on przecież obcy! Prał, gotował, sprzątał, znosił moje załamki… Do teraz tak jest. Nie wiem, co o tym myśleć?
– Jak to co? Że jest porządny, dobry facet i że mu na pani bardzo zależy.
– Może i tak, ale ja się boję, że korzysta z okazji i że się zemści, tylko poczeka na dobry moment. Jak się już do niego przyzwyczaję i będę chciała, żeby został, to wtedy odejdzie. Nie wierzę w anioły, a on się zachowuje jak anioł. To nienormalne!
– Pani Malino – mówię. – Gdzie pani odwaga? Taka babka ze stali, a się poddaje? Wszystko się może zdarzyć, ale czemu właśnie pani?
– No, posypałam się – przyznaję. – Psychicznie też. Wszystkiego się boję!
– Pani znajomy robi dobre wrażenie, opiekuje się panią, zna go pani od lat… Po co wyprzedzać przyszłość?
Patrzy na mnie z nadzieją w oczach.
– Naprawdę pani w to wierzy?
– Pewnie. Tak kolorowa, przebojowa babka jak pani nie może wątpić w dobry los. Poza wszystkim, była pani w Barcelonie?
– Nigdy, nawet o tym nie marzyłam!
– To choćby dlatego warto żyć i trzymać się pana, który chce tam z panią pojechać. Przy mnie obiecał. Ma pani świadka!
Mimo że nie ma tej swojej protezy uśmiecha się szeroko.
– Przyślę pani pocztówkę – mówi. – Najładniejszą, jaką znajdę!
– Super. Tak trzymać. Będę czekała…
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”