Każdy, kto przeprowadza się w nowe miejsce, odczuwa dreszcz niepewności. Jak to będzie, czy ludzie mnie zaakceptują, czy dojazdy do pracy nie okażą się koszmarem, czy sąsiedzi będą uczynni i mili w obejściu. Ja już kilka miesięcy wcześniej zamartwiałam się, jak sprawy ułożą się w miejscu, gdzie kupiłam pierwsze własne mieszkanie. Szczególnie martwiła mnie kwestia ewentualnych głośnych sąsiadów. Naczytałam się w internecie mrożących krew w żyłach historii o całonocnych imprezach, przebitych oponach i zatruwających życie balangami studentach, a przecież mnie właśnie na świętym spokoju dla siebie i córek zależało najbardziej.
Dwa lata temu znalazłam w sobie w końcu dość siły, żeby rozwieść się z mężem, alkoholikiem i damskim bokserem, który uczynił piekło z życia mojego i dziewczynek. Od tego czasu tułałyśmy się po jakichś wynajętych kątach, odkładając skrupulatnie grosz do grosza, żeby z czasem, oczywiście przy wsparciu kredytem, starczyło nam na własny kąt. Teraz w końcu się udało. Momentami nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Wprowadzałyśmy się do naszych własnych czterech ścian! Obawy co do sąsiadów też wydawały się być bezpodstawne, bo swoją najbliższą sąsiadkę, przez ścianę, poznałam zaraz pierwszego dnia:
– To pani będzie tu mieszkała? – schludna starsza pani rozjaśniła twarz w szerokim uśmiechu. – Jakże się cieszę. I dziewczynki są, widzę… – kobieta nachyliła się w moją stronę konfidencjonalnie. – To dobrze, że nie chłopaczyska. Pani sobie nawet nie wyobraża, co te dzieciaki, co tu przed panią mieszkały, wyrabiały. Człowiek nie mógł oka zmrużyć nawet na chwilę, ciągle w piłkę na korytarzu grali.
– W piłkę? Na korytarzu? – zdziwiona rozejrzałam się po niewielkiej klatce schodowej. – Co to za pomysł, przecież tu jest bardzo mało miejsca! O to może być pani spokojna, pani sąsiadko, moje dziewczynki w piłkę nie grają, a jeśli już, to na podwórku.
– O, z tym też trzeba uważać – sąsiadka zrobiła smutną minę – Tam teraz pełno szkła leży. Lepiej trzymać dzieci w domu, sama pani rozumie. Jeden chłopiec kiedyś…
– Na pewno będę uważała, dziękuję za ostrzeżenie – przerwałam sąsiadce dość obcesowo, ale ciężkie pudła z naszym dobytkiem, które wnosiłam, coraz bardziej mi ciążyły. – Mieszkamy teraz naprzeciwko, więc będzie okazja o tym porozmawiać.
– Oczywiście, oczywiście – pokiwała głową. – Zapraszam na herbatę.
Herbata u starszej pani była ostatnim, na co miałam teraz ochotę. Zbyt byłam zajęta przeprowadzką, więc tylko uprzejmie się uśmiechnęłam w odpowiedzi na propozycję, i zamknęłam za kobietą drzwi. Jakież było moje zdziwienie, gdy piętnaście minut później usłyszałam dzwonek.
– Kto to może być? – szepnęłam, a po krzyżu przeszedł mi dreszcz.
Bardzo nie lubiłam niezapowiedzianych wizyt. Wprawdzie przez ostatni rok mój były mąż nas nie nachodził, ale doskonale pamiętałam, co działo się wcześniej, i teraz każdy dźwięk dzwonka powodował, że aż kuliłam się w sobie. Zwyczajnie się bałam.
Niemal siłą wepchnęła mi się do mieszkania
Niepewnie wyjrzałam przez wizjer. Jakież było moje zdziwienie, gdy po drugiej stronie drzwi ujrzałam tą samą starszą panią, z którą rozmawiałam zaledwie chwilę wcześniej.
– Przepraszam, że nachodzę – kobieta stanęła w drzwiach i nawet nie ukrywała, że z chęcią weszłaby do środka. – Ale znalazłam takie drobiazgi, dziewczynki chętnie się pewnie pobawią – wyciągnęła przed siebie rękę, w której tkwiły dwa mocno sfatygowane misie. – Moje dzieci dawno dorosły, ale kiedyś się nimi bawiły.
Sąsiadka coraz bardziej napierała na drzwi, tak że w końcu z grzeczności musiałam ją przepuścić do przodu i niechętnie wpuściłam do środka.
– O, to tutaj zamierza pani urządzić sypialnię? – zapuściła żurawia do pokoju przy drzwiach. – Nie radziłabym. Zimą bywa tu chłodno, niestety, administracja nie dba tak jak powinna – kobieta westchnęła z wyraźnym niezadowoleniem. – Więc ja na pani miejscu urządziłabym sypialnię raczej w tym drugim pokoju, zwłaszcza że pani kobieta samotna, to… A pani, przepraszam, małżonka jak straciła? – staruszka spojrzała wprost na mnie.
Aż mnie zamurowało. Tak bezczelnego pytania dawno nie słyszałam!
– Jestem rozwódką – powiedziałam więc tylko, nawet nie usiłując ukryć niesmaku i zniecierpliwienia.
– A, rozwódką… – kobieta skrzywiła się, jakby nagle poczuła jakiś przykry zapach. – No tak, teraz te młode kobiety to nie szanują wartości rodzinnych. Ja z moim ślubnym przeżyłam, proszę pani, trzydzieści cztery lata. Też różnie bywało, ale wie pani, kiedyś małżeństwo to było zobowiązanie.
– Piękny wiek – najwyraźniej ta baba nie rozumiała pojęcia „subtelny komunikat” i musiałam działać bardziej stanowczo, jeśli chciałam się jej stąd pozbyć. – Ale teraz, wybaczy pani, mam trochę pracy…
– No tak, pani pewnie musi pracować, skoro nie ma od tego chłopa – sąsiadka, zamiast kierować się ku drzwiom, zrobiła krok naprzód – A pani kim jest z zawodu?
Tego już naprawdę było za wiele! Nie mam powodu wstydzić się tego, co robię, ale naprawdę nie cierpię ludzi, którzy z butami wchodzą w czyjeś prywatne sprawy! Uznałam, że najlepiej, jeśli udam, że nie słyszę pytania. Podeszłam też do drzwi i zaczęłam majstrować przy zamku, udając, że szykuję się do wyjścia. Te sygnały w końcu nie uszły uwagi starszej pani. Z wyraźną niechęcią wyszła z mojego mieszkania, oczywiście zostawiając te wyliniałe miśki sprzed pół wieku.
Naprawdę, nie jestem specjalnie wybredna, ale nawet nie zamierzałam pokazywać ich moim córkom. Starałam się wychować je najlepiej jak umiałam, ale niestety dyplomacja nie była ich mocną stroną i obawiałam się, że mogłyby nie docenić faktu, że tymi maskotkami bawiły się dorosłe już dzieci ich nowej sąsiadki. Pomijając drobiazg, że moje córki dawno wyrosły z zabaw pluszowymi misiami!
Co ta kobieta sobie wyobraża?!
Dzień do wieczora przebiegł mi bez większych zakłóceń. Trochę sprzątałyśmy z dziewczynkami, potem rozmawiałyśmy o naszych obawach, co do nowego miejsca, później włączyłyśmy sobie telewizor i wspólnie obejrzałyśmy serial. Ot, taki zwykły dzień. Tym bardziej byłam zdziwiona, gdy następnego dnia rano na korytarzu zaczepiła mnie sąsiadka:
– Ach! Dzień dobry, dzień dobry. A pani pewnie do pracy? – kobieta uśmiechała się, jakby to właśnie na mnie czekała przez cały poranek.
Nie zamierzałam nawet tłumaczyć jej, że pracuję na zmiany i właśnie dzisiaj mam wolne, więc zrobiłam jedynie nieokreślony ruch głową.
– To niedobrze, że pani wychodzi – kobieta nagle zrobiła zasmuconą minę. – Wie pani, dwie młode dziewczynki, to trzeba cały czas pilnować. Chociażby wczoraj. Pani pewnie nie było, ale pani córki cały wieczór oglądały w telewizji jakieś zberezeństwa!
– Chyba coś się pani sąsiadce pomyliło? – spojrzałam na staruszkę zdumiona. – Nigdzie wczoraj nie wychodziłam. Razem z dziewczynkami oglądałyśmy serial, a potem…
– No właśnie, serial! – pokiwała ze zrozumieniem głową. – Pani młoda, to nawet sobie nie zdaje sprawy, ile to zagrożeń czyha z tej telewizji. A potem to wszystko się nagle dzieje, wie pani, ciąże nastolatków… Dzieci mają dzieci… Różne chłopaki w domu, i tak dalej!
– Z całym szacunkiem, pani sąsiadko, ale w serialu, który oglądałam razem z córkami, nie było nic nieodpowiedniego dla ich wieku. I na pewno nic takiego, co może sprawić, że zostanę wcześnie babcią!
Co ta kobieta sobie wyobrażała?! Moje córki to nastolatki, nie małe dzieci. Trudno się spodziewać, bym pozwalała im oglądać tylko kreskówki! Już miałam dodać jakiś złośliwy komentarz do swoich słów, gdy sąsiadka spojrzała na mnie kwaśno i mocno urażonym tonem powiedziała:
– No, jak tam pani chce. Ja swojej córce nie pozwalałabym oglądać takich rzeczy, ale pani robi jak uważa! Pewnie i mąż byłby przeciwny, gdyby wiedział. No, ale pani po rozwodzie… – zrobiła minę pełną ubolewania i skierowała się (w końcu!) do swojego mieszkania. A ja zostałam na klatce z pulsującym bólem głowy.
Dzień dopiero się zaczynał, a ten babsztyl już zdążył mi go zepsuć! I to w jaki sposób! Z uśmiechem przylepionym do twarzy i delikatnym, słodziutkim głosikiem! Kiedyś o takich mówiło się: „Dziury nie zrobi, a krew wyssie.” Och, nie ma co sobie kobietą głowy zawracać, przecież nie mieszkam z nią pod jednym dachem! Jak zaczepi mnie następnym razem, to powiem, że nie mam czasu, i tyle!
Niestety, łatwiej to powiedzieć niż zrobić. A na „następny raz” nie musiałam długo czekać. Już dwa dni później usłyszałam dzwonek do drzwi.
– Ciasto upiekłam, sąsiadko kochana – starsza pani już nachalnie wpychała mi się do mieszkania. – Ja jestem sama, nie ma komu zjeść, ale u pani… Pani, wiadomo, pewnie na diecie – spojrzała na mnie krytycznie, a ja poczułam się, jakbym pod ziemię miała się zapaść ze wstydu.
Owszem, po rozstaniu z mężem przybyło mi tu i ówdzie kilka kilogramów, ale żeby mi to wypominać!
– Dziękuję bardzo – sięgnęłam po ciasto, z trudem ukrywając urazę. – Chętnie spróbuję.
– A może kawkę sobie razem z sąsiadką miłą wypijemy? – starsza pani z nieskrywaną ciekawością rozejrzała się po mojej, nie do końca jeszcze urządzonej, kuchni. – Akurat świeżą kupiłam, to zaraz bym przyniosła…
– Z przyjemnością – uśmiechnęłam się sztucznie. – Ale teraz muszę obiad przygotować, zaraz dziewczynki wrócą ze szkoły i powinny zjeść…
– A co pani na obiad gotuje, sąsiadko kochana? – z zainteresowaniem podniosła pokrywkę najbliżej stojącego garnka, a po kuchni rozniósł się aromat zupy ogórkowej. – Ogórkowa. Nie lubię – z odrazą odstawiła pokrywkę z powrotem na miejsce. – A córki lubią? Też pewnie nie bardzo, bo ta starsza to straszna chudzina. Odchudza się pewnie! Teraz te młode dziewczyny całkiem zgłupiały z tą wagą! Kiedyś to było nie do pomyślenia. Żaden chłop jej nie zechce, jak więcej ciała nie nabierze.
– Ona na to ma jeszcze czas – odpowiedziałam nieco zniecierpliwiona, a w myślach dodałam: „A w ogóle kiedy ty, wścibska babo, zdążyłaś już przyjrzeć się tak dokładnie moim córkom, żeby postawić diagnozę, co też im dolega?! Przecież one nawet na ulicy by cię nie poznały, mieszkamy tu dopiero tydzień na Boga!”
– Czas, czas, tak się tylko mówi, a potem dziewczyna zostaje sama jak palec – kobieta zrobiła wszechwiedzącą minę. – Wiem, co mówię, bo swojego poznałam jak miałam szesnaście lat. No i przeżyliśmy wspólnie kawał czasu. A pani pewnie miała więcej wiosen, jak się poznaliście, skoro chłop panią zostawił, co? – uśmiechnęła się z udawanym współczuciem, a ja poczułam, że dalszy opór nie ma siły. Na tę babę nie ma sposobu!
Dlatego nawet nie protestowałam, kiedy po raz kolejny powtórzyła propozycję kawy, „skoro tak miło nam się z drogą sąsiadką rozmawia”.
Oczywiście kawa nie przebiegała w milczeniu. Pani Krysia, bo tak kazała się nazywać sąsiadka, milczeć chyba zwyczajnie nie umie. Podczas dwóch godzin, które spędziła w mojej kuchni – a spędziłaby i dziesięć, gdybym w końcu stanowczo jej nie wyprosiła nieomalże wypychając za drzwi! – dowiedziałam się wszystkiego o wszystkich mieszkających w naszym bloku i okolicy.
Zwykle były to rzeczy nieprzyjemne lub bardzo osobiste, które pani Krysia przekazywała mi ściszając konfidencjonalnie głos i dodając ozdobniki w rodzaju: „Biedna kobieta, ale nieszczęście nie wybiera” albo „Gdyby chociaż nieco ładniejsza była, ale tak to nie ma szans, sama będzie dzieciaka tego wychowywała”.
Zaczynam się czuć w domu jak więzień!
Dowiedziałam się więc, że w naszym bloku mieszka kobieta na wiecznej diecie, którą zostawił mąż, oraz że jeden mężczyzna pije, bo niedawno stracił pracę, a także mnóstwo innych rzeczy, których szczerze mówiąc w ogóle wolałabym nie wiedzieć. Bo i co mnie obchodzi czyjeś prywatne życie? Zawsze wychodziłam z założenia, że dopóki komuś nie dzieje się krzywda, dobrze wychowany człowiek nie powinien się w czyjeś sprawy wtrącać. Pani Krysia jednak najwyraźniej uważała inaczej. Dla niej nie było tematów tabu, których nie warto omówić z sąsiadką. Co gorsza, najwyraźniej uznała, że we mnie znalazła doskonałą powiernicę.
Kiedy w końcu udało mi się ją doholować za drzwi, jeszcze na klatce schodowej ściskała mnie za rękę, mówiąc:
– Nawet pani nie wie, jak się cieszę, że taka miła osoba się do nas sprowadziła. Musimy częściej takie pogaduszki urządzać!
I niestety swoją „groźbę” moja sąsiadka wprowadza w życie! Nie mogę spokojnie wyjść na klatkę schodową, żeby nie zaatakowała mnie gradem pytań: „a gdzie idę? A po co? A z kim dzieci zostawiłam? A ile w sklepie wydałam?” I ciągle powtarza, że to wszystko z troski...
Chyba już dłużej tego wszystkiego nie wytrzymam. Zaczynam się czuć we własnym domu jak więzień! Doszło do tego, że przez panią Krysię zaczęłam się rozglądać za nowym mieszkaniem. Ale przecież nigdy nie wiem, na jakich tam trafię sąsiadów!
Czytaj także:
„Nasza sąsiadka to wredna małpa. Nie umie zająć się psem, a potem oczekuje, że weterynarz przyjmie ją poza kolejką”
„Sąsiadka to wiejski monitoring. Wchodziła z buciorami w nasze życie i plotkowała. W końcu los utarł jej wścibskiego nosa”
„Moja sąsiadka to Facebookowa żebraczka. Zbiera za darmo całe AGD, ubrania i zabawki. Potem je sprzedaje za dużą kasę”