„Nasza sąsiadka to wredna małpa. Nie umie zająć się psem, a potem oczekuje, że weterynarz przyjmie ją poza kolejką”

Nasza sąsiadka nie umie zajmować się psem fot. Adobe Stock, Aydan
„Niechlubny wyjątek to pani Halinka. Nikt jej nie lubił. Była opryskliwa, arogancka, krzykliwa i zawsze wpychała się ze swoim jamnikiem Kingiem bez kolejki, twierdząc, że to sprawa życia i śmierci. Tymczasem jej podopieczny miał tylko niestrawność, bo właścicielka wpychała w niego olbrzymie ilości jedzenia”.
/ 01.03.2023 22:00
Nasza sąsiadka nie umie zajmować się psem fot. Adobe Stock, Aydan

Instrukcja obsługi kurdupelka zostawiona przez małżonkę była na szczęście dość szczegółowa. Każdy kochający właściciel psa uważa, że jego pupil jest najmądrzejszy, i przy każdej okazji stara się to udowodnić. Ale właścicielka jamnika o imieniu King zdecydowanie przesadziła! Zacznę od tego, że od ponad roku, przynajmniej dwa razy w tygodniu, jeżdżę z moim pieskiem do weterynarza. Boluś ma ponad 14 lat i nie czuje się już najlepiej. Kłopoty z serduszkiem, oddychaniem…

Bolo to mój największy i jedyny przyjaciel

Więc obiecałam sobie, że dopóki nic go nie boli i wygląda na szczęśliwego, będę go leczyć; choćbym miała wydać na to ostatnie pieniądze. Kursuję więc z nim między domem i kliniką niestrudzenie, modląc się o to, by kolejne leki czy zabiegi poprawiły jakość życia mojego pieska, i sprawiły, że będzie ze mną jeszcze długo. Ktoś może uznać, że to wariactwo, ale tak mam, i już. Nie jestem jedyna. Przez te wszystkie miesiące poznałam kilku równie zwariowanych właścicieli walczących ze wszystkich sił o zdrowie swoich przewlekle chorych pupili. I ze wszystkimi się zaprzyjaźniłam. No prawie ze wszystkimi.

Niechlubny wyjątek to pani Halinka. Nikt jej nie lubił. Była opryskliwa, arogancka, krzykliwa i zawsze wpychała się ze swoim jamnikiem Kingiem bez kolejki, twierdząc, że to sprawa życia i śmierci. Tymczasem jej podopieczny miał zazwyczaj biegunkę lub wzdęcia, bo właścicielka wpychała w niego olbrzymie ilości jedzenia. W efekcie piesek nie przypominał, jak na jamnika przystało, zgrabnej paróweczki, ale olbrzymiego serdelka z trudem ciągnącego swój wielki brzuch po podłodze. Mówi się, że psy przechwytują charaktery swoich właścicieli. Pupil pani Halinki był na to dowodem. Szczekał, warczał, rozstawiał zwierzaki i ludzi po kątach. Gdy więc oboje zjawiali się w lecznicy, wszyscy w poczekalni chowali swoje pupile za sobą, wciskali głowy w ramiona i czekali, aż tornado w postaci pani Halinki i jej Kinga zmieni rejon działania. Czasem trwało to bardzo długo bo starsza pani uważała się za alfę i omegę w dziedzinie weterynarii, i rzadko kiedy zgadzała się z diagnozą lekarza. Zwłaszcza wtedy, gdy po raz kolejny tłumaczył jej, że powinna odchudzić pieska przynajmniej o połowę, bo inaczej go straci. Ciskała się wtedy okrutnie i krzyczała, że lekarz bzdury opowiada, bo ona wie lepiej, co dla jej Kingusia najlepsze. A potem kupowała w sklepiku kolejną torbę psich ciasteczek.

Taki typ…

W każdym razie, gdy wreszcie zamykały się za nią i jej pupilem drzwi, wszyscy oddychaliśmy z ulgą. I modliliśmy się, żeby przy okazji następnej wizyty się z nimi nie spotkać. Czasem się udawało, ale najczęściej nie, bo przez głupi upór właścicielki King czuł się coraz gorzej… Tamtego dnia w lecznicy panował wyjątkowy tłok. Godzinę wcześniej przywieziono dwa psy potrącone przez samochód i weterynarze skupili się na ratowaniu im życia. Przed gabinetami ustawiły się więc całkiem pokaźne kolejki. Ale nikt nie narzekał. Wszyscy pocieszaliśmy zapłakane właścicielki i trzymaliśmy kciuki, by psiaki udało się uratować. I wtedy do lecznicy wparowała pani Halinka. Na rękach niosła Kinga.

– To sprawa życia i śmierci! Do którego gabinetu mogę wejść? – zakrzyknęła swoim zwyczajem.

Recepcjonistka spojrzała poważnie.

– Na razie do żadnego. Lekarze są bardzo zajęci – odparła.

– Jak to? A co się takiego stało? – zainteresowała się pani Kinga.

– Mamy dwa psy potrącone przez samochód – wyjaśniła Jola.

– A… to rzeczywiście poważna sprawa – przyznała łaskawie.

– No właśnie. Może więc przyjdzie pani za dwie godziny? Wtedy na pewno ktoś panią przyjmie – zapytała z nadzieją w głosie Jola.

Znała panią Halinkę doskonale i tak jak my wszyscy wolała, żeby nie rozsiadała się w poczekalni. Ona jednak ani myślała wychodzić.

– Poczekam – odparła, zajmując ostatnie wolne krzesło.

Siedziała spokojnie zaledwie kilka minut. A potem zaczęła się niecierpliwić. Kręciła się na siedzeniu, jakby owsiki miała wiadomo gdzie. I wreszcie nie wytrzymała.

Dlaczego to tak długo trwa? – zapytała recepcjonistkę.

Jola spojrzała na nią z politowaniem

– Pani Halino, zachowuje się pani tak, jakby nigdy pani psa nie miała. Przecież lekarze muszą najpierw obejrzeć dokładnie pacjentów. Pies to nie człowiek, nie powie, co mu dolega – mruknęła.

Pani Halinka wzięła się pod boki.

– To nieprawda. Mój King zawsze mówi! – odparła.

– Tak? A jakim to sposobem?– zainteresowała się Jola, a i my też ciekawie nadstawiliśmy uszu.

– Normalnie. Łapką pokazuje miejsce, w którym go boli. A jak doktor zadaje mu dodatkowe pytania, to kręci łebkiem na tak lub nie. Taki jest mądry – powiedziała z dumą.

Nie wytrzymaliśmy. Jak jeden mąż ryknęliśmy śmiechem. Nawet pani od potrąconych psiaków na chwilę przestała płakać. A pani Halinka? Wyszła obrażona. Nie potrafiła pogodzić się z tym, że nie doceniamy niezwykłych zdolności jej pupila. No ale sami przyznajcie… Troszkę przesadziła. 

Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”

Redakcja poleca

REKLAMA