Instrukcja obsługi kurdupelka zostawiona przez małżonkę była na szczęście dość szczegółowa. Każdy kochający właściciel psa uważa, że jego pupil jest najmądrzejszy, i przy każdej okazji stara się to udowodnić. Ale właścicielka jamnika o imieniu King zdecydowanie przesadziła! Zacznę od tego, że od ponad roku, przynajmniej dwa razy w tygodniu, jeżdżę z moim pieskiem do weterynarza. Boluś ma ponad 14 lat i nie czuje się już najlepiej. Kłopoty z serduszkiem, oddychaniem…
Bolo to mój największy i jedyny przyjaciel
Więc obiecałam sobie, że dopóki nic go nie boli i wygląda na szczęśliwego, będę go leczyć; choćbym miała wydać na to ostatnie pieniądze. Kursuję więc z nim między domem i kliniką niestrudzenie, modląc się o to, by kolejne leki czy zabiegi poprawiły jakość życia mojego pieska, i sprawiły, że będzie ze mną jeszcze długo. Ktoś może uznać, że to wariactwo, ale tak mam, i już. Nie jestem jedyna. Przez te wszystkie miesiące poznałam kilku równie zwariowanych właścicieli walczących ze wszystkich sił o zdrowie swoich przewlekle chorych pupili. I ze wszystkimi się zaprzyjaźniłam. No prawie ze wszystkimi.
Niechlubny wyjątek to pani Halinka. Nikt jej nie lubił. Była opryskliwa, arogancka, krzykliwa i zawsze wpychała się ze swoim jamnikiem Kingiem bez kolejki, twierdząc, że to sprawa życia i śmierci. Tymczasem jej podopieczny miał zazwyczaj biegunkę lub wzdęcia, bo właścicielka wpychała w niego olbrzymie ilości jedzenia. W efekcie piesek nie przypominał, jak na jamnika przystało, zgrabnej paróweczki, ale olbrzymiego serdelka z trudem ciągnącego swój wielki brzuch po podłodze. Mówi się, że psy przechwytują charaktery swoich właścicieli. Pupil pani Halinki był na to dowodem. Szczekał, warczał, rozstawiał zwierzaki i ludzi po kątach. Gdy więc oboje zjawiali się w lecznicy, wszyscy w poczekalni chowali swoje pupile za sobą, wciskali głowy w ramiona i czekali, aż tornado w postaci pani Halinki i jej Kinga zmieni rejon działania. Czasem trwało to bardzo długo bo starsza pani uważała się za alfę i omegę w dziedzinie weterynarii, i rzadko kiedy zgadzała się z diagnozą lekarza. Zwłaszcza wtedy, gdy po raz kolejny tłumaczył jej, że powinna odchudzić pieska przynajmniej o połowę, bo inaczej go straci. Ciskała się wtedy okrutnie i krzyczała, że lekarz bzdury opowiada, bo ona wie lepiej, co dla jej Kingusia najlepsze. A potem kupowała w sklepiku kolejną torbę psich ciasteczek.
Taki typ…
W każdym razie, gdy wreszcie zamykały się za nią i jej pupilem drzwi, wszyscy oddychaliśmy z ulgą. I modliliśmy się, żeby przy okazji następnej wizyty się z nimi nie spotkać. Czasem się udawało, ale najczęściej nie, bo przez głupi upór właścicielki King czuł się coraz gorzej… Tamtego dnia w lecznicy panował wyjątkowy tłok. Godzinę wcześniej przywieziono dwa psy potrącone przez samochód i weterynarze skupili się na ratowaniu im życia. Przed gabinetami ustawiły się więc całkiem pokaźne kolejki. Ale nikt nie narzekał. Wszyscy pocieszaliśmy zapłakane właścicielki i trzymaliśmy kciuki, by psiaki udało się uratować. I wtedy do lecznicy wparowała pani Halinka. Na rękach niosła Kinga.
– To sprawa życia i śmierci! Do którego gabinetu mogę wejść? – zakrzyknęła swoim zwyczajem.
Recepcjonistka spojrzała poważnie.
– Na razie do żadnego. Lekarze są bardzo zajęci – odparła.
– Jak to? A co się takiego stało? – zainteresowała się pani Kinga.
– Mamy dwa psy potrącone przez samochód – wyjaśniła Jola.
– A… to rzeczywiście poważna sprawa – przyznała łaskawie.
– No właśnie. Może więc przyjdzie pani za dwie godziny? Wtedy na pewno ktoś panią przyjmie – zapytała z nadzieją w głosie Jola.
Znała panią Halinkę doskonale i tak jak my wszyscy wolała, żeby nie rozsiadała się w poczekalni. Ona jednak ani myślała wychodzić.
– Poczekam – odparła, zajmując ostatnie wolne krzesło.
Siedziała spokojnie zaledwie kilka minut. A potem zaczęła się niecierpliwić. Kręciła się na siedzeniu, jakby owsiki miała wiadomo gdzie. I wreszcie nie wytrzymała.
– Dlaczego to tak długo trwa? – zapytała recepcjonistkę.
Jola spojrzała na nią z politowaniem
– Pani Halino, zachowuje się pani tak, jakby nigdy pani psa nie miała. Przecież lekarze muszą najpierw obejrzeć dokładnie pacjentów. Pies to nie człowiek, nie powie, co mu dolega – mruknęła.
Pani Halinka wzięła się pod boki.
– To nieprawda. Mój King zawsze mówi! – odparła.
– Tak? A jakim to sposobem?– zainteresowała się Jola, a i my też ciekawie nadstawiliśmy uszu.
– Normalnie. Łapką pokazuje miejsce, w którym go boli. A jak doktor zadaje mu dodatkowe pytania, to kręci łebkiem na tak lub nie. Taki jest mądry – powiedziała z dumą.
Nie wytrzymaliśmy. Jak jeden mąż ryknęliśmy śmiechem. Nawet pani od potrąconych psiaków na chwilę przestała płakać. A pani Halinka? Wyszła obrażona. Nie potrafiła pogodzić się z tym, że nie doceniamy niezwykłych zdolności jej pupila. No ale sami przyznajcie… Troszkę przesadziła.
Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”