– Pani Jadwigo, byłaby pani taka uprzejma i pożyczyła mi odrobinę cukru? – dopiero co przekraczałam próg swojego mieszkania, kiedy w drzwiach na korytarzu mignęła ciemna czupryna mojej sąsiadki. – Wyleciało mi z głowy, żeby kupić, a właśnie zaparzyłam sobie kawę... – posłała mi błagalne spojrzenie.
– Niech będzie – odrzekłam z głębokim westchnieniem. – Czy jeden kubek to będzie dość? – zapytałam, robiąc w tył zwrot do przedsionka.
– Oczywiście! – odpowiedziała z entuzjazmem w głosie.
Żerowała na dobroci innych
Zdawałam sobie sprawę, że gdy pytała, czy może coś ode mnie pożyczyć, tak naprawdę chciała, żebym jej to dała. Przeważnie chodziło jej o „pożyczenie” podstawowych produktów spożywczych. Nie oznacza to jednak, że w ich domu panowało ubóstwo. Monika wprawdzie nigdzie nie była zatrudniona i – jak twierdziła – samotnie zajmowała się trójką swoich dzieci, ale niedostatku raczej nie cierpiała.
Nikt nie byłby w stanie zliczyć, ile kasy zgarniała z opieki społecznej, ile prezentów spływało od ludzi, ojców innych dzieci, no i w końcu od aktualnego konkubenta, który pracował w Szkocji. Jestem tego pewna, bo ledwo co przechwalała się tym wszystkim. Starczyło jej na nowoczesny telewizor (po obniżce ceny wyniósł niecałe trzy tysiące), na konkretne zakupy (niech pani patrzy na tę koszulkę, no cudna, po przecenie z dwóch stówek na sto czeterdzieści, to grzech nie brać!) i na procentowe trunki, którymi niemalże non stop delektowała się Monika i jej dość rozgadani znajomi.
Wybrałam się po ten nieszczęsny cukier. Pozostałe lokatorki z bloku potrafiły jej powiedzieć „nie”, a mnie odwagi brakowało. Żal ściskał serce na myśl o jej dzieciach, które biegały brudne, w poplamionych ubraniach, ale za to z najmodniejszymi zabawkami. Mówić poprawnie po naszemu nie potrafiły, za to wiązankami przekleństw rzucały, jakby język im się zaciął.
– Proszę – wręczyłam jej szklankę z cukrem.
– Fantastycznie! A nie znalazłaby się u pani odrobina mleka do małej czarnej albo może chociaż śmietanka w proszku? Biała kawa o niebo lepiej smakuje.
– Nie, akurat nie mam – odparłam szczerze.
– Ach, a nie zamierza pani przypadkiem iść do marketu? – posłała mi przymilny uśmiech. – Może by pani dla mnie wzięła? Zaraz dam pani pieniądze – zniknęła w środku, nie czekając na moją odpowiedź.
– Coś z tych najtańszych – po chwili wróciła, wręczając mi drobne z uśmiechem. – Wielkie dzięki. Jak pani będzie wracać, to proszę zastukać, bo ten dzwonek znów nawala – nie zdążyłam nic powiedzieć, a ona już zamykała drzwi od swojej strony.
Zwyczajna rodzina? To się nie opłaca!
Co za leniwa i wredna jędza, przeszło mi przez myśl, gdy chowałam forsę do portmonetki. Planowałam zrobić zakupy, ale dla siebie, a nie dla niej. Potem musiałam zrobić obiad, zanim pójdę do pracy. Zależało mi na tym, żeby był na stole, kiedy Marcel przyjdzie ze szkoły. Odgrzeje sobie i zje, nie będzie musiał czekać do wieczora, aż wrócę.
Wróciłam ze sklepu, podrzuciłam śmietankę do drzwi obok, oddałam resztę i wzięłam się do przygotowywania posiłku. Nie mogłam przestać o tym myśleć – czemu z moim mężem harujemy jak te woły, a Monice żyje się jak u Pana Boga za piecem, chociaż palcem nie kiwnie? W końcu jej dzieci to już nie jakieś maluchy, mogłaby w końcu ruszyć tyłek i znaleźć robotę, a nie ciągle wyciągać kasę od ludzi. Pewnego razu, gdy zmierzałam do domu po pracy, wpadłam na nią w windzie.
– Ooo, pani Jadzia – wyszczerzyła się od ucha do ucha. – Skąd o tej porze?
– Są tacy, co ciężko pracują na chleb – warknęłam zirytowana po ciężkim dniu w robocie.
Monika kompletnie to zignorowała, parsknęła tylko radośnie.
– Kiedyś miałam podobne zdanie – sięgnęła po papierosa do kieszeni. – Gdy na świat przyszła Ola, miałam pracę. Jednak ciężko mi było połączyć obowiązki zawodowe z opieką nad córeczką. Odeszłam z roboty. W końcu maluch potrzebuje mamy, zgadza się? Poszłam do opieki starać się o zasiłki. Jako samotnej matce przysługiwało mi więcej niż pozostałym. Dają, to tylko głupi by nie wziął.
– Są tacy, którzy dają radę łączyć pracę i wychowywanie dziecka – bąknęłam.
– Ależ co pani wygaduje! – oburzyła się. – Mam tyrać jak wół, skoro zostałam matką? Harować na dwa etaty?
– Niektórzy są do tego zmuszeni.
– Są zmuszeni, bo nie wiedzą, że da się żyć inaczej – upierała się przy swoim.
– Nic nie dostaje się na talerzu. Człowiek musi na swoje w życiu zapracować.
– Nie do końca! – parsknęła śmiechem. – Sporo ludzi lubi dzielić się z innymi za friko. Czują satysfakcję, że komuś pomogli, a obdarowany ma uciechę, bo albo tej rzeczy używa, albo ją sprzedaje. Kiedy urodziłam kolejne dziecko, to od razu wiedziałam, że muszę w sieci ogłaszać, że jestem bez środków do życia i błagać dobrych ludzi o wsparcie. Pani nie uwierzy, ile gratów mi podarowali. A ile forsy na tym zarobiłam!
Skrzywiłam się z niesmakiem i pokiwałam głową z niedowierzaniem.
Nie przejmowała się honorem i godnością...
– Też byłam w szoku. Niedługo potem na mojej drodze pojawił się Jurek i wkrótce urodziłam trzecie maleństwo. Planowaliśmy się pobrać, ale doszliśmy do wniosku, że to nieopłacalne. Dzisiaj kobiety celowo wnoszą o rozwód, żeby zgarnąć wszystkie możliwe świadczenia – alimenty z funduszu, pięćset plus i inne zasiłki. Zwykła rodzina to żaden interes.
Słuchałam Moniki, która właśnie zaciągnęła się papierosem, i nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę.
– No tak, ale przecież za te wszystkie dodatki i zapomogi płacą pozostali obywatele ze swoich podatków!
– Nikomu nic nie każę, sami chcą harować! – syknęła. – Gdybyście się rozstali, byłoby was stać na więcej i Marcel mógłby wyjeżdżać na kolonie. Latem opieka zorganizowała wczasy nad Bałtykiem dla dzieciaków z biedoty. Moi chłopcy wyjechali na prawie miesiąc. Wszystko im zafundowali. Maluchy wróciły zachwycone, a ja miałam trzy tygodnie świętego spokoju, bo ogarnianie dzieci to katorżnicza robota.
– No, przy trójce to już niewolnictwo... – zakpiłam.
– Prawdę mówiąc, gdy masz ich sporą gromadkę, to całkiem nieźle ci płacą. Jak masz jedno dziecko, to grosze dają. Dwójka dzieciaków też nie powala, ale jak się trafi trójka, to już cię traktują jak wielodzietnych i wtedy kasa się zgadza.
– Czasem ludzie decydują się tylko na jedynaka, bo wiedzą, że na więcej bombelków zwyczajnie ich nie stać – starałam się jej wytłumaczyć. – Dzieciaki trzeba przecież przyodziać, wykarmić i zapewnić edukację. To niemałe koszty.
Ryknęła takim śmiechem, że pewnie było ją słychać w całej kamienicy.
– Niech mi pani powie, skąd się pani tu wzięła? Jak Pan Bóg zsyła potomstwo, to i na ich utrzymanie pozwoli! – pogłaskała się czule po zaokrąglonym brzuszku. – U nas w drodze jest już czwarty brzdąc. A po nim, kto wie, może zdecydujemy się na piątą pociechę? Ale na poród to ja się wybieram do mojego Jureczka, do Szkocji. Zasiłki na dzieciaki mają tam lepsze, a nie takie ochłapy jak u nas.
– Pora na mnie, muszę lecieć.
Gadka z sąsiadką dała mi już nieźle w kość. Wnerwiona byłam na maksa i… pozazdrościłam jej trochę. Niektórzy to serio wiedzą, jak się urządzić – nic nie robią, a mają życie jak w raju. W nocy jakoś sen nie chciał przyjść. Rzucałam się na łóżku na wszystkie strony, czułam się niesprawiedliwie potraktowana. Przypomniałam sobie, jak raz poszłam do opieki zapytać o jakąś zapomogę. No i co się okazało? Że to, co ja i mój mąż zarabiamy, to za dużo jak na próg, który ustalili w pomocy społecznej.
– No tak, ale my obydwoje mamy pracę, to chyba oczywiste – odparłam z zaskoczeniem.
– Ten dodatek jest przeznaczony dla osób, które powiększają swoje rodziny. Kiedy zdecydujecie się na drugie lub kolejne dziecko, wtedy dostaniecie to świadczenie niezależnie od tego, ile zarabiacie.
– Wie pani, nasze finanse są napięte, kolejne dziecko to za duży wydatek.
– No tak, a kogo w dzisiejszych czasach na to stać? – westchnęła z rezygnacją pani z urzędu. – Przecież każdy wie, że wychowanie malucha pochłania mnóstwo pieniędzy. A te wszystkie dopłaty od państwa? To tylko kropla w morzu potrzeb, nigdy nie wystarczą na pokrycie wszystkich kosztów związanych z utrzymaniem dziecka.
No to tak się złożyło, że jako małżeństwu z jedynakiem i obojgu zatrudnionym rodzicom nie przysługiwały nam żadne dodatkowe benefity. Ewentualnie tylko te związane z rodziną, ale akurat te otrzymywał mąż w pracy. Po tej rozmowie wróciłam do domu totalnie wkurzona. Miałam poczucie, że zostałam wrobiona, zrobiona w bambuko. Jak ostatnia ciapa.
Leniwe typy narobią bachorów i…
Moje odczucia w tamtej chwili były takie same jak teraz.
– Gdzie tu sprawiedliwość? Gdzie tu równe traktowanie? – zdecydowanym ruchem dźgnęłam łokciem śpiącego obok męża. – Jedni dbają o bliskich, myślą o przyszłości, biorą na siebie odpowiedzialność... A drudzy? Takie pasożytnicze darmozjady robią bachory, którymi potem w ogóle się nie przejmują, tylko ciągle wyciągają łapę po zapomogi. Jakby tego brakowało, to jeszcze nachodzą porządnych ludzi i żebrzą o wsparcie. A na dodatek wykorzystują sąsiadów! – coraz bardziej się nakręcałam.
– Słucham? Coś mówiłaś? – spojrzał na mnie mój mąż, wciąż na wpół śpiący. Najwidoczniej moje gadanie nie było w stanie go dobudzić.
– Nieważne, śpij sobie dalej – musnęłam wargami jego czoło, składając na nim czuły pocałunek.
Jestem taką egoistką... Facet rano wstaje do pracy, a ja specjalnie go budzę, bo naszła mnie chęć na narzekanie. Potem pół nocy nie zmrużyłam oka, bo dusiłam w sobie żal, zawiść i gorycz. Kolejnego dnia, zanim poszłam do pracy, zrobiłam coś, czego nigdy bym się po sobie nie spodziewała – wykręciłam numer do ośrodka pomocy społecznej i powiedziałam babce, że Monika wcale nie jest samotną matką, bo ma chłopa.
Nigdy wcześniej nie byłam donosicielką i nie jest to coś, czym mogłabym się chwalić, ale tym razem sytuacja mnie przerosła. Muszę przyznać, że kiedy w końcu to z siebie wyrzuciłam, poczułam ulgę. Szybko okazało się jednak, że moje działanie nie przyniosło żadnych rezultatów, o czym przekonałam się przy kolejnym spotkaniu z sąsiadką na klatce schodowej.
– Niech no pani zobaczy! – zaraz po przywitaniu pomachała mi przed twarzą jakąś kartką. – Jakiś kapuś doniósł do urzędu, że ja i Jurek żyjemy na kocią łapę, a on zarabia na życie w Szkocji.
Przysłowie mówi, że winny się tłumaczy
Od razu poczułam gorąco na twarzy. O kurde, jeśli Monice uda się ustalić, że to ja naskarżyłam, będzie moim wrogiem po kres moich dni.
– Nie mają na to żadnych dowodów! – parsknęła pogardliwie. – Ale z ludzi są jednak niezłe gnidy, no nie? Jak tylko dorwę tego kapusia w swoje ręce, powyrywam mu nogi z czterech liter! – odgrażała się zawzięcie. – Nie pozwolę, żeby ktoś mi rozbijał rodzinę.
Przytaknęłam, nie chcąc nic mówić. Choć zwykle unikam bezpośrednich starć, miałam ochotę powiedzieć tej zuchwałej, chciwej kobiecie, co o niej sądzę. Niech się na mnie śmiertelnie obrazi, droga wolna, może wtedy wreszcie da mi spokój i przestanie mnie ciągle prosić o jakieś darmowe pożyczanie różnych rzeczy.
– Przepraszam, czy byłaby pani tak miła i podzieliła się ze mną odrobiną kawy, pani Jadwigo? – zapytała, posyłając swój typowy, przymilny uśmieszek.
– Oczywiście, mam trochę – odparłam z głębokim westchnieniem, bo po raz kolejny nie potrafiłam powiedzieć jej „nie”. – Zaraz pani przyniosę.
– Wspaniale! – jej twarz rozpromieniła się w uśmiechu. – Nie ma pani pojęcia, z jakimi trudnościami mierzą się samotni rodzice.
Zdaję sobie z tego sprawę, to jasne jak słońce! Problem w tym, że z naszej perspektywy ja i mąż sami odpowiadamy za wychowanie naszego dzieciaka i w pojedynkę mierzymy się z całym tym bałaganem dookoła, a rządzący w tym czasie z uśmiechem na twarzy pomagają spryciarom takim jak ta cała Monika.
Jadwiga, 38 lat
Czytaj także:
„Przespałam się z młodszym bratem mojej przyjaciółki. Może i stracę koleżankę, ale to moja ostatnia szansa na dziecko”
„Rodzina odcięła się ode mnie, bo zostałam panną z dzieckiem. Uznali, że przynoszę wstyd im i mojemu bratu, księdzu”
„Mąż wolał grać w piłkę nożną, niż zajmować się dzieckiem. Mecze, strzelone bramki i karne, to był tylko początek”