– Halo, halo, dzień dobry, pukam i wchodzę! – krzyczy od progu pani Zosia, jak zwykle szarpiąc za klamkę.
– Proszę, proszę – wołam z pokoju, pośpiesznie wyłączam żelazko i biegnę do kuchni, żeby zamieszać zupę.
Sąsiadka drepcze za mną.
– Ty wiesz, Elu, że Tadek z pierwszej klatki… – tu rusza lawina informacji, zupełnie, jakbym włączyła podwórkową stację telewizyjną.
Moja sąsiadka to emerytowana fryzjerka, niezwykle towarzyska, choć samotna kobieta. Niegdyś prowadziła własny zakład, w którym przewijały się tysiące osiedlowych dam. Wraz z modną fryzurą klientki otrzymywały mnóstwo informacji na rozmaite tematy, pozostawiając w zamian sporo autorskich ploteczek, bez których pani Zosia żyć nie może. Teraz więc nas, a właściwie mnie, niemal codziennie zasypuje nowinkami o sąsiadach i znajomych. Wiedzie spokojne życie emerytki i ogólnie jest miłą osobą, ale nie przepuści nikomu.
Sama uważa się za kobietę bez skazy
Za to na innych nie pozostawia suchej nitki. Każdemu potrafi przykleić etykietkę.
– A ta Martyna z dwójki z czwartym w ciąży! Ciekawe, z czego to wykarmi? Boże, jak ci młodzi teraz żyją… – pani Zosia już zmienia temat.
Choć sama nie może się poszczycić wnukami, gani kobietę z bloku obok, która rzeczywiście miała już trójkę dzieci, ale jakoś nie było widać, żeby jej rodzina przymierała głodem. No właśnie, rodzina!
– A co tam u pani córki? – zagaduję.
– Dziękuję, u Marzenki wszystko w porządku, przyjeżdża w przyszłym miesiącu. Zapracowana, zaganiana, ale szczęśliwa. Kupiła dom z tarasem i basenem – sąsiadkę duma rozpiera.
Marzenka to niebrzydka, długonoga dziewczyna. Po ukończeniu szkoły odzieżowej nie mogła znaleźć ani pracy, ani partnera życiowego, więc zdecydowała się wyjechać do Włoch. Choć sąsiadka wciąż uparcie twierdzi, że Marzenka jest kelnerką w cenionej włoskiej restauracji, to ja wiem skądinąd, że pracuje w nocnym klubie. Taka Marzenka, oczko w głowie mamusi… Kto by pomyślał? Nie dziwię się, że stać ją na zakup domu, bo skoro wyczynia akrobacje na rurze, to zarabia kasę. Partnera też podobno ma na odpowiednim poziomie, ustawionego… Bajka. Nie to co u nas – szarość dnia codziennego. Ja w domu z dwójką dzieci, pranie, gotowanie, sprzątanie, a Wojtek od rana do wieczora w autobusie za kółkiem. Odetchnęłam z ulgą, gdy sąsiadka zamknęła za sobą drzwi, bo choć już podrywała się z kanapy ze cztery razy, to ciągle „coś” jej się przypominało, co nie mogło oczywiście zaczekać ani pójść w zapomnienie.
Musiała to z siebie wyrzucić
A że ja nie potrafiłam odmówić jej tych zwierzeń to już inna sprawa. Ale na dziś miałam dość tej paplaniny. Wyciągnęłam się na kanapie, żeby gdzieś pomiędzy praniem a obieraniem ziemniaków zerknąć przez krótką chwilę chociaż na serialowe życie moich ulubieńców. Aż tu nagle znów pukanie do drzwi. Wpadła pani Zosia jak poparzona. Przez chwilę nawet pomyślałam, że się coś stało. I w sumie nie pomyliłam się, bo moja sąsiadka przyszła oznajmić wiadomość roku – oto Marzenka zjedzie nie w przyszłym miesiącu, a już w przyszłym tygodniu.
„Też mi wydarzenie” – pomyślałam, ale uśmiechnęłam się grzecznie.
Minął tydzień i byłabym może zapomniała o przyjeździe naszej Włoszki, jednak zauważalny brak wizyt pani Zosi zaczął „doskwierać” nawet mojemu mężowi.
– A co to, „wiadomości osiedlowe” zachorowały czy co? – zapytał któregoś dnia przy śniadaniu.
No bo rzeczywiście, sąsiadka nagle przestała nas odwiedzać! Zaniepokojona ruszyłam do niej, aby sprawdzić, jak się sprawy mają. Po kilku dzwonkach, gdy już miałam odejść, uchyliła drzwi na centymetr i wydusiła z siebie:
– Elu, ja… ja przepraszam, ale jestem chora… Wiesz…
Nagle za jej plecami pojawiła się opalona i zadowolona Marzenka w kusym szlafroczku, głośno krzycząc:
– Buongiorno! Elunia!
Rzuciła mi się w ramiona. Wymieniłyśmy uściski i uśmiechy. A potem otworzyły się drzwi do pokoju i zobaczyłam wysokiego, umięśnionego i uśmiechniętego mężczyznę. Ewidentnie był Włochem, miał południową urodę, był bardzo przystojny i bardzo sympatyczny zresztą. Marzenka szepnęła do niego coś po włosku, on podał mi dłoń. Staliśmy tak jeszcze przez chwilę, patrząc na siebie i uśmiechając się miło. Tylko pani Zosia była wyraźnie zakłopotana. Nie wiedziała, co ze sobą począć. Stąpała z nogi na nogę, pomrukiwała coś cichutko. Widziałam, że gotuje się w środku. I choć Marzenka wydawała się szczęśliwa, to sąsiadka chyba wręcz przeciwnie. Tylko dlaczego? Chyba nie zachwycił ją wybór Marzenki i na dodatek chciała to skrzętnie ukryć. Bo co ludzie powiedzą? U nas, w tak małej miejscowości… No właśnie, tylko czy w ogóle coś powiedzą?
Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”