„Sąsiadka miała tylko nas, a w spadku zostawiła nam figę z makiem. Poczułam łzy pod powiekami, gdy czytałam testament”

załamana kobieta z testamentem fot. Adobe Stock, fizkes
„Uniosłam przykrywkę i przysunęłam czajniczek do twarzy, żeby ostatni raz poczuć zapach herbaty pani Janki. Poczułam go. Nie tyle zapach, ile wspomnienie po zapachu, powiew czegoś, co odeszło. Z całej siły zacisnęłam powieki, bo czułam, że jeszcze chwila, a ryknę płaczem”.
/ 23.03.2023 13:15
załamana kobieta z testamentem fot. Adobe Stock, fizkes

– Znalazłaś? – Jacek miał kwaśną minę. Trzymał w objęciach wielkie pudło po mikrofalówce. Postawił je na kuchennym stole i spojrzał na mnie prosząco. – Powiedz, że coś znalazłaś.

Pokręciłam przecząco głową, przesunęłam pudło na bok i usiadłam na stole.

– Nic nie znalazłam. I nie zamierzam dłużej szukać. Na początku myślałam, że położyła to gdzieś na wierzchu, żebyśmy od razu znaleźli, a teraz… – obrzuciłam zrezygnowanym spojrzeniem puste mieszkanie. – Teraz myślę, że zapomniała. Albo niechcący wyrzuciła do śmietnika. Nieważne… Nie wiemy, co to było, więc nie będziemy żałować – pocieszająco uśmiechnęłam się do męża i zachęcająco poklepałam puste miejsce na blacie. Jacek zdjął karton ze stołu, postawił go na podłodze i usiadł obok mnie.

– Najważniejsze, że zrobiliśmy to, o co prosiła. Opróżniliśmy całe mieszkanie. Tak jak chciała. Ale teraz mam już dość, jestem zmęczona i chcę wrócić do domu – z niechęcią zerknęłam na karton.

Już tylko on nam został. Pozostałe przedmioty z mieszkania – ubrania, książki, pamiątki, garnki, talerze, sztućce i tysiące innych drobiazgów – posegregowaliśmy i zgodnie z życzeniem sąsiadki porozdzielaliśmy między worki i kartony. Pierwsze mieliśmy wystawić na śmietnik, drugie odwieźć do domu opieki, który wskazała. Prosiła o to bardzo stanowczo.

– Nie chcę, żeby zostały po mnie jakiekolwiek śmieci – mówiła. – Dla mnie to cały majątek, a dla obcych brud, smród i ubóstwo. To, co pozostaje po starych ludziach. Nie chcę tak. I nie chcę, żeby ktoś grzebał w moich rzeczach… Jeśli uznacie, że coś się komuś przyda, to oddajcie, jeśli nie, to wyrzućcie. Będę spokojniejsza, jeśli to właśnie wy się tym zajmiecie.

Zajęliśmy się. Zrobiliśmy to, o co prosiła, bo przyjaciołom się nie odmawia. Nie łamie się słowa danego umierającemu…

Stół zostawimy na pamiątkę

Pracowaliśmy przez kilka dni, opróżniając mieszkanie. Niewiele rzeczy zakwalifikowaliśmy do kategorii „przyda się komuś innemu”. Większość wrzuciliśmy do worków na śmieci. W mieszkaniu zostały lodówka i stary regał, na które znalazł się amator (miał przyjechać wieczorem). I kuchenny stół, który postanowiliśmy zostawić dla siebie, żeby jednak zachować jakąś pamiątkę po sąsiadce.

– W sumie to strasznie smutne – Jacek z roztargnieniem gładził stołowy blat.

– Że tak niewiele zostaje po człowieku?

– Nie tylko to, że niewiele. Raczej to, że każdy z tych przedmiotów był kiedyś czymś ważnym albo przynajmniej użytecznym. A teraz jest tylko śmieciem – trącił nogą karton.

No cóż, mnie też nie było miło. Likwidacja mieszkania po sąsiadce, nawet tak cudownej jak pani Janka, nie należała do przyjemności. Jacek wzdrygnął się, zeskoczył ze stołu i zaczął wędrować po kuchni. Od okna do drzwi, tam i z powrotem. Zawsze tak robił, jak tylko miał jakiś problem do rozwiązania.

– Miałem w ręku każdą z tych rzeczy. Próbowałem sobie wyobrazić, jak to kupowała, używała, a potem wahała się: wyrzucić czy nie, i w końcu odkładała, bo kiedyś jej się jeszcze przyda. A potem poczuła, że odchodzi i że to „kiedyś” nigdy nie nadejdzie. Przekonywałem sam siebie, że tylko sprzątam, że ją wyręczam, ale to nic nie ułatwia – Jacek próbował mi wytłumaczyć, dlaczego tak marnie znosi obcowanie z przedmiotami po zmarłej, ale nie musiał się wysilać. Rozumiałam go bardzo dobrze. Mnie też było przykro.

Starszą panią z mieszkania naprzeciwko poznaliśmy przed dwoma laty, kiedy wynajęliśmy mieszkanie w tym samym bloku. Po pierwszej, hałaśliwej imprezie poszliśmy do niej z przeprosinami, a potem… Coraz częściej, bez powodu, zachodziliśmy do niej na dobrą herbatę i pogaduchy. Była mądra. Dobra. Czarująca.

Patrzyłam na pismo zszokowana

Szybko się zaprzyjaźniliśmy. Kiedy zachorowała, woziliśmy ją po lekarzach, wyręczaliśmy w zakupach, pomagaliśmy w oswajaniu codzienności. Kiedy już nie można było pomóc – odwiedzaliśmy ją w szpitalu. Nie chcieliśmy robić jej przykrości i dopytywać, ale wydawało nam się, że nie ma nikogo innego, kto by się o nią zatroszczył. W końcu obiecaliśmy, że kiedy odejdzie, zlikwidujemy mieszkanie i oddamy klucze notariuszowi. Wyraźnie nam zapowiedziała, że notariuszowi.

Mieszkanie było własnościowe i notariusz miał o nim zadecydować zgodnie z jej wolą. Przypuszczaliśmy, że je sprzeda, a pieniądze komuś przekaże. Może temu domowi opieki, o którym często wspominała? Zeskoczyłam ze stołu i spojrzałam na męża. Schylił się po karton, podniósł go i zaczął wyjmować ze środka różne przedmioty. Talerzyki, filiżanki, kubki.

– Niebrzydkie – chwyciłam jeden z kubków. – Są w dobrym stanie. Zawieziemy do domu opieki. Jeszcze komuś posłużą.

Jacek kiwnął głową. Włożył wszystko z powrotem i poszedł do pokoju po taśmę do oklejenia pudełka. Zaczęłam zamykać karton, kiedy coś mnie zastanowiło. Wsunęłam rękę do środka i wyjęłam czajniczek. Pamiętałam go. Pani Janka parzyła w nim herbatę. Dobrą. Aromatyczną. Mieszankę kilku gatunków, których nigdy nie umiałam zidentyfikować. Obiecała mi kiedyś, że zdradzi sekret herbaty. Nie zdążyła.

Uniosłam przykrywkę i przysunęłam czajniczek do twarzy, żeby ostatni raz poczuć zapach herbaty pani Janki. Poczułam go. Nie tyle zapach, ile wspomnienie po zapachu, powiew czegoś, co odeszło. Z całej siły zacisnęłam powieki, bo czułam, że jeszcze chwila, a ryknę płaczem. Szybko policzyłam w myślach do dziesięciu, złapałam głęboki oddech i otworzyłam oczy.

– Od razu lepiej – pomyślałam i odstawiłam czajniczek na bok. – Nie popuszczę! Odkryję sekret pani herbaty… – szepnęłam, uśmiechając się w myślach do pani Janki. W tej samej chwili usłyszałam pukanie. Otworzyłam drzwi.

– Pan pewnie po lodówkę? – zapytałam mężczyznę, który stał na wycieraczce.

– Po lodówkę? – zdziwił się starszy pan.

– Nie… Nie chcę żadnej lodówki. Ja do pani. I do pana Jacka… – przerzucał notes, żeby odszukać nazwisko.

– Ale dlaczego pan przyszedł tutaj? – zdziwiłam się. – To nie jest nasze mieszkanie. Jesteśmy sąsiadami i opróżniamy lokal sąsiadki, bo właścicielka prosiła nas o to przed śmiercią.

– Pani Janina. Tak. Wiem. Reprezentuję ją. To znaczy prowadziłem jej sprawy, kiedy żyła – mężczyzna wszedł do środka. Obrzucił wzrokiem puste ściany. – Napracowaliście się… – westchnął.

– Kiedy ostatnio odwiedzałem panią Janinę, było tu pełno wszystkiego. – Prosiła nas, żebyśmy wszystko usunęli i przekazali klucze notariuszowi.

– To znaczy mnie. Ale chyba nie ma takiej potrzeby – uśmiechnął się. – Zachowajcie klucze. A ja wam dorzucę jeszcze to – podał osłupiałemu Jackowi dużą kopertę. – O, czajniczek pani Janki… – zawołał nagle. – Może zachowała się gdzieś jej tajemnicza mieszanka herbaciana?

– Nie została ani odrobinka – odpowiedziałam. – Może pan zajdzie do nas? Mogę zaproponować panu nędzną podróbkę, bo pani Janka niestety  nie zdradziła mi swojego sekretu.

– Chyba nie tylko tego pani nie powiedziała – notariusz zerknął na Jacka, który wciąż obracał w rękach kopertę. – Bardzo chętnie skorzystam z zaproszenia. Usiądziemy spokojnie, państwo zapoznacie się z dokumentami, ustalimy, co dalej…

Jednocześnie kiwnęliśmy głowami

Jak automat wyszłam z mieszkania i otworzyłam drzwi prowadzące do nas. Poszłam prosto do kuchni, zaparzyłam herbatę. Kiedy stawiałam na stole filiżanki i czajniczek, koperta wciąż była zaklejona.

– Nie jesteście ciekawi, co jest w środku? – zapytał starszy pan.

Jacek otworzył kopertę.

– Testament… – szepnął. – Pani Janka zapisała nam mieszkanie. To jest to, czego mieliśmy szukać. Jej ostatnia wola…

Wyjęłam z jego rąk plik papierów i zaczęłam nerwowo czytać.

– Mieszkanie i kwotę wystarczającą na opłacenie podatku – głos notariusza dotarł do mnie jakby z daleka.

– Może pan powtórzyć? – zapytałam błagalnie.

– Pani Janina powiedziała mi, że dzięki wam przestała być samotna. Postanowiła się odwdzięczyć. Żebyście nie byli sami ze swoimi problemami. A mieszkanie to chyba wasz największy problem? – spytał starszy pan.

– Mam tu jeszcze kopertę adresowaną specjalnie do pani – adwokat udawał, że nie widzi naszego osłupienia. – To pewnie jakieś tam kobiece sekrety, ale… Jeśli tu jest także i to, o czym myślę, to pozwoli pani, że będę miał małą prośbę? Podzieli się pani ze mną przepisem na mieszankę herbacianą pani Janki?

Czytaj także:
„Sąsiedzi noszą mnie na rękach, bo uratowałam życie sąsiadki. To nie ja jestem bohaterką, tylko oni są żałosnymi tchórzami”
„Miałam dość dokarmiania wygłodniałego sierściucha sąsiadki. Jednak gdy nie przylazł, czułam, że wydarzyło się nieszczęście”
„Sąsiadka doprowadzała mnie do białej gorączki. Pluła jadem dalej niż widziała. Nie sądziłam, że ta jędza uratuje mi życie”

Redakcja poleca

REKLAMA