„Sąsiadka miała chrapkę na mojego faceta. Łasiła się do niego, a on zgrywał niewiniątko i wmawiał, że się >>kumplują<<”

Kobieta, którą zdradza mąż fot. Adobe Stock, Andrii Zastrozhnov
„Nasza nowa sąsiadka wpatrywała się w Michała jak w obrazek, a on tokował i zachowywał się jak na scenie. Teatr jednego aktora z jednoosobową widownią, bo przecież ja się tu nie liczyłam”.
/ 16.12.2021 07:34
Kobieta, którą zdradza mąż fot. Adobe Stock, Andrii Zastrozhnov

Lata temu miałam faceta, kochałam się w nim jak wariatka, niestety z bardzo letnią wzajemnością. Jurek łaskawie pozwalał mi się adorować, być może zapychałam mu jakąś emocjonalną dziurę, wypełniałam swoją chudą osobą nieprzyjemną pustkę w życiu, więc był ze mną, ale z sadystyczną rozkoszą przypominał mi na każdym kroku, że nie jestem w jego typie.

– Wiesz, po prostu zawsze podobały mi się panie… tęższe – robił przy tym charakterystyczny ruch dłoni, jakby obejmował nimi wielką plażową piłkę – a najbardziej rude. Zachwyca mnie rudy kolor włosów. Blondynki są takie banalne.

– Rzadko się zdarzają kobiety naturalnie rude… – próbowałam po swojemu.

– A niechby i farbowane. I tak je uwielbiam – mówił.

Kiedy więc na korytarzu firmy, w której pracowaliśmy, zobaczyłam „nową” – pulchną rudozłotą blondynkę o mlecznej cerze i krągłych cyckach, wyglądającą, jakby właśnie zeszła z jakiegoś obrazu Renoira – wiedziałam już wszystko.

Nagły piorun uderzył we mnie i w cały mój świat, który legł w gruzach w ułamku sekundy. Oczywiście „nowa” mogła mieć narzeczonego, ale nie miała. Wszystko potoczyło się dokładnie tak, jak przewidziałam. Już kilka dni później Jurek i Helena zostali najgorętszą parą biura, o której mówili wszyscy. Milkli jedynie na mój widok. Porozumiewawcze, a nawet i współczujące spojrzenia wymieniane za moimi plecami czułam jak pchnięcia naostrzonych sztyletów.

Nie mogłam tego znieść. Złamane serce i upokorzenie sprawiły, że popadłam w głęboką depresję, wylądowałam na długim zwolnieniu lekarskim, a potem zmieniłam pracę i całkowicie odcięłam się od starego środowiska. Tak zupełnie uciec od sielanki kwitnącej na zgliszczach mojej miłości jednak się nie udało, co jakiś czas spotykałam na ulicy czy w sklepie kogoś z dawnej firmy i chcąc, nie chcąc dowiadywałam się, że Jurek i Helena pobrali się, że mają kolejne dzieci i są w sobie wciąż zakochani.

Bardzo długo jeszcze czułam dojmujący ból 

W końcu minął, jak wszystko, ale trauma pozostała. Paniczny lęk przed kobietą, która weźmie sobie mojego faceta. Paradoksalnie – sama stałam się taką kobietą. Nawiązałam kilka romansów z żonatymi mężczyznami. Nawet nie chciałam ich „odbijać”, mścić się na Jerzym i Helenie poprzez Bogu ducha winnych ludzi. Nie. To wynikło raczej z tego, że bałam się wejść w nową relację, poważną i zobowiązującą do czegokolwiek. Rodzina, szczególnie duża, stanowiła gwarancję, że zaangażowanie kochanka nie przekroczy bezpiecznej granicy, chroniła przed zranieniem uczuć już na samym wstępie.

Tak żyłam przez lata, przyzwyczaiłam się. Nie wyszłam za mąż, miałam niekiedy po kilka równoległych związków, czasem namiętnych, a czasem bardziej przyjacielskich. Wreszcie mnie to zmęczyło. Poznałam Michała, starszego o dwadzieścia lat rozwodnika z dorosłym już synem. Nie powiem, że się w Michale na zabój zakochałam, raczej znalazłam w jego ramionach spokój i wyciszenie, a tego było mi najbardziej potrzeba. Zaczęłam się starzeć, ale przy nim zawsze czułam się młoda. To dość komfortowa sytuacja – bycie młodszą, i to na tyle, że jeszcze młodsza właściwie nie wchodzi w grę. Bezpieczny układ.

Tak sądziłam, dopóki nie pojawiła się ona

Pamiętam moment, gdy ją pierwszy raz zobaczyłam. Wracaliśmy ze spaceru z psem. Siedziała na ławeczce i rozmawiała przez telefon, a jej pies biegał bez smyczy i na nasz widok rzucił się w stronę Zuli. Przestraszyłam się, ale Zula zareagowała radośnie, po chwili obie suki ganiały się i wesoło baraszkowały.

– To Julia, nasza nowa sąsiadka, jej Figa zaprzyjaźniła się z Zulą, jak sama widzisz.

– Dzień dobry – skłoniłam głowę w stronę czarnowłosej, po męsku ostrzyżonej kobiety. Skończyła rozmowę i schowała telefon do torebki.

– Dzień dobry. Popatrzcie tylko – czy to nie wariatki? Co one wyprawiają?

Zaniosła się niskim, gardłowym śmiechem. Nie spuszczała oczu z Michała, chyba mnie w ogóle nie zauważyła. Typowe. Już od dłuższego czasu czułam się, jakbym była przezroczysta. Pomijam, że nie dostrzegają mnie mężczyźni, rozumiem, że przestałam być dla nich interesującym obiektem seksualnym. Ale nie widzą mnie również kobiety, a najbardziej te młode. Zdarzało mi się już czmychać na boki chodnika, bo niezrobienie tego groziło zadeptaniem: tu idzie młodość. Teraz znalazłam się w identycznej sytuacji. Nasza nowa sąsiadka wpatrywała się w Michała jak w obrazek, a on tokował i zachowywał się jak na scenie. Teatr jednego aktora z jednoosobową widownią, bo przecież ja się tu nie liczyłam.

Stanęła mi przed oczami scena sprzed wielu już lat, tak dobrze zapamiętana: rudozłota piękność na korytarzu i moje nagłe przeczucie, co za chwilę się zdarzy. Julia w niczym nie przypominała Heleny, poza tym, że również była tęga, tyle że tamta w apetyczny, seksowny sposób, a ta po prostu dupiasta i grubo ciosana, na krótkich nogach odzianych w nazbyt obcisłe, pękające w szwach dżinsy, w trampkach i wielgachnej bluzie z kapturem. Na pewno nie w typie Michała, który całe życie kochał wyłącznie „rącze sarenki” – drobne, subtelne i nieśmiejące się nigdy aż tak głośno. Dokładnie takie jak ja, nawet jeśli dziś już trudno mnie nazwać sarenką.

Mój kobiecy radar wyczuł, że myśliwy rusza na łowy

Więc z jakiej racji poczułam niepokój? Przecież mogłam mieć pewność, że ze strony brzydkiej i niezgrabnej, troszkę męskiej sąsiadki nic mi nie może grozić. „Nie ma się czego bać – myślałam w panice. Spokój!”. Ale jakimś kobiecym czułym radarem wychwyciłam, że myśliwy rusza na łowy.
Jak się okazało, mamy do czynienia z łowczynią cierpliwą, wytrwałą, tropiącą zwierzynę konsekwentnie. Choć może czasem sama nie wie, po co to robi, ale jednak to robi, jestem przekonana. Nic i nikt tego przekonania nie zmieni. Nie wydaje mi się, żeby mieli z Michałem romans. Zaprzyjaźnili się jedynie. Choć – jak twierdzi mój mąż – i to nie.

– Po prostu kumplujemy się, to wesoła, sympatyczna, mądra dziewczyna.

Kumplostwo polega na tym, że gdy wyjdę już do pracy, Michał wyprowadza Zulę, a Julia Figę. Co prawda jest jeszcze kilka innych pań spacerujących z pieskami, spotykają się wszyscy w pobliskim lesie, ale po spacerze Julia przychodzi do naszej kuchni na kawę. Jak najbardziej zaproszona, rzecz jasna. To zdaje się już rytuał, państwo mają do omówienia plany na dzień i cały szereg innych spraw. Jak to kumple. Michał wcale tego przede mną nie ukrywa.

– Słuchaj, a czy ona nie mogłaby wpaść, gdy już ja jestem w domu?

– Nie, bo popołudniami pracuje.

– To może w weekend?

– Weekendy poświęca wyłącznie rodzinie. Grażynko, ona ma dwie nastoletnie córki, które w tygodniu widuje tylko wieczorami, taką ma robotę. A czy ty wiesz, ile czasu trzeba poświęcić, żeby wychować pannice w tym wieku?

– Nie wiem. Nie mam dzieci. W żadnym wieku, jak dobrze wiesz.

– No właśnie. A ja mam, jak też dobrze wiesz. Więc jest o czym z Julią pogadać.

Tematów widać wcale nie brakuje, skoro starcza na codzienne wizyty. Kiedy zdarzy nam się spotkać w sobotę albo w niedzielę z rodziną Julii i jej psem w lesie, tych dwoje zachowuje się, jakby nie potrafili się od siebie oderwać. A ja i pan mąż – Mirek mu na imię, raczej mrukowaty i mało sympatyczny gość – czekamy, przestępując z nogi na nogę i nawołując rozszalałe psy. Tak jak ostatnim razem:

– Zula, ciasteczko – zaryczała Julia, a moja ukochana suczka mało nie staranowała mnie w biegu, by grzecznie przysiąść u jej nóg, merdając ogonkiem.

– Czy będzie u ciebie w tym tygodniu Jacek, bo miał mi pożyczyć tę książkę, wiesz, co obiecał mi ją przywieźć?

– Tak, spotykamy się we wtorek, zadzwonię, przypomnę mu.

– Słuchaj, skąd ona zna Jacka? – zapytałam, gdy już się z nimi pożegnaliśmy.

– Jak to skąd? No przecież Jacek czasem do mnie rano przyjeżdża, wiesz o tym. Pijemy piwko i sobie gadamy, dwaj starsi panowie na emeryturze…

– No wiem, ale czy ta Julia też wtedy przychodzi?

– Jasne! Oni się bardzo ze sobą zaprzyjaźnili, Jacek ją uwielbia. Powiedziałbym nawet, że teraz to przyjeżdża bardziej po to, by się z nią spotkać niż ze mną. Dzięki temu częściej się widzimy, ha, ha.

– Skoro tak przypadli sobie do gustu, to dlaczego nie spotykają się u niej? Czyżby panu Mirkowi się to nie podobało?

– On nie jest takim zazdrośnikiem jak ty! Rozumie sytuację, nie czepia się. Ale w końcu Jacek to mój przyjaciel i to do mnie przyjeżdża, tak było, jest i – mam nadzieję – będzie. Julia tylko wpada na trochę, przynosi jakieś ciasto albo inny smakołyk, posiedzi, pogada i leci dalej. Ona jest zawsze w pędzie, bardzo energiczna dziewczyna. Naprawdę trudno jej nie lubić!

– Zauważyłam, że ci trudno.

– Nie bądź kąśliwa. Julia przyjaźni się ze wszystkimi sąsiadami. Tu wpadnie, tam zajrzy, pogada, pośmieje się. Takie osoby są bezcenne na osiedlach, jak nasze. Konsolidują sąsiadów. Gdyby nie Julia, w ogóle byśmy się tu nie znali.

– Nie czuję się skonsolidowana.

– Bo jesteś jeżem, wyciągasz kolce. Spróbuj się inaczej zachowywać, a sama poczujesz się lepiej. Ta twoja zazdrość jest nieznośna, a przede wszystkim totalnie bezzasadna. Nic mnie z Julią nie łączy poza przyjaźnią. Daj sobie spokój, kobieto. Wyluzuj.

Chciałabym bardzo, ale nijak nie potrafię

Po tamtym spotkaniu w lesie, kiedy przez przypadek dowiedziałam się, że najlepszy przyjaciel Michała nie widuje mnie od miesięcy, za to regularnie spotyka się w moim domu z Julią, przestałam rozmawiać na ten temat. Michał od czasu do czasu najwyraźniej chce coś powiedzieć, ale robi wtedy ostentacyjnie głupią minę.

– Osoba, której nawet imienia boję się wypowiedzieć, więc może lepiej nic nie powiem… – mówi zwykle.

– Więc nie mów.

– Ależ to idiotyczne z twojej strony, Grażyna.

– Być może. Widać jestem idiotką.

– O jesteś, jesteś, kochanie – wzdycha ciężko i patrzy na mnie z udawanym smutkiem. I prawdziwą czułością.

Kiedy po niedługim czasie spotkaliśmy się na sąsiedzkim bankiecie (nie u Julii, oczywiście, jakoś pod swoim dachem nie konsoliduje), przekonałam się, o czym zapewne chciał powiedzieć mi Michał, a nie powiedział.

– Tak, schudłam piętnaście kilo, codziennie, jak już odprowadzę do domu psa, maszeruję jeszcze dziesięć kilometrów przez las. Z kijkami oczywiście, jakże inaczej – perorowała w gronie skupionych wokół niej sąsiadek. Miała na sobie luźne kwieciste spodnie i czarny obcisły T–shirt podkreślający smukłość talii.

– I widać efekt. Świetnie wyglądasz. I z tymi półdługimi włosami tak ci dobrze, Julio, blond to twój kolor. Wreszcie odnalazłaś swój styl! Dużo, dużo lepiej.

– O tak, piękniejesz w oczach, aż miło na ciebie patrzeć, taka się śliczna zrobiłaś.

Panie nie posiadały się z zachwytu. A ja, patrząc na nią, widziałam siebie. Młodszą, ale siebie. Ta sama fryzura, ta sama figura, ten sam styl. Zachciało mi się płakać. Łkać głośno i walić głową w ścianę.

– Michał, chcę już iść, nie czuję się dobrze. Chyba mnie coś bierze.

– No, zwariowałaś chyba! Dopiero przyszliśmy. Jest tak miło. Nie zdążyłem nawet zamienić kilku słów z…

– Więc zostań, pójdę sama. I tak chcę się położyć.

– Naprawdę? Nie masz nic przeciwko? To odprowadzę cię tylko i wrócę, OK?

– Poradzę sobie, to przecież tuż obok. Po co mnie odprowadzać? Baw się dobrze.

– Taki mam zamiar. Pa, pa! Śpij smacznie i weź aspirynę, źle wyglądasz.

Nie zasnęłam. Nasłuchiwałam hałasów płynących z bankietu i myślałam, co za kretynka ze mnie. Mogłabym być właśnie rozrywana przez panów, wystarczyłoby trochę się pouśmiechać i pogadać zalotnie. Być miłą. Średnia wieku koło sześćdziesiątki, więc i ja mogłabym zwrócić na siebie uwagę i zrobić wrażenie na innych. Może by i Michał poczuł się trochę zazdrosny? Może by zrozumiał, jak się czuję?

Tak bym chciała, żeby to zrozumiał! Żeby pojął – moja zazdrość ma sens. Ta kobieta na niego dybie. Niech jej na to dłużej nie pozwala! Niech stworzy dystans, niech ją chociaż trochę odsunie. Mała szansa. Czułam pełzającą po plecach bezradność. Będzie, co będzie, i jedyne, co mi pozostaje, to się z tym pogodzić. Odgonić złe myśli. Stawić czoła. Udawać, że jest wszystko w porządku. Bo pewnie jest i pewnie będzie, tylko jak w to uwierzyć?

Czytaj także:
„Wyjechałem do Anglii zarobić na wspólny dom. Ja tęskniłem, a ona wydawała mój ostatni grosz na głupoty”
„Mąż bił mnie i gwałcił, a ja przez lata nie potrafiłam o siebie zawalczyć. To była kara za to, że go nie kochałam”
„Szwagier wyzywał mnie od chłoptasiów, bo zamiast opijać pępkowe, pojechałam wspierać żonę na porodówkę”

Redakcja poleca

REKLAMA