„Szwagier wyzywał mnie od chłoptasiów, bo zamiast opijać pępkowe, pojechałam wspierać żonę na porodówkę”

Mężczyzna, który wspiera żonę fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Teściowa załamała ręce jak Maryja pod krzyżem, teść wlazł z powrotem do warsztatu. To się przecież w pale nie mieści: czternasta godzina, środek dnia, roboty od groma, a tu flacha na planszę wyjeżdża. Bo się dziecko urodziło!”.
/ 14.12.2021 03:51
Mężczyzna, który wspiera żonę fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Wszystkiego się spodziewałem, robiąc pierwszy raz zupę krem ze szparagów, tylko nie tego, że już po pierwszej łyżce Malwina złapie się za brzuch z przerażeniem w oczach.

– O rany, aż takie niedobre? – zapytałem zgnębiony.

– Jedziemy do szpitala – zdołała tylko wyjąkać żona. – Natychmiast!

– Już bez przesady! – oburzyłem się. – To szparagi, a nie cykuta.

– Na porodówkę, Wojtuś – uśmiechnęła się blado. – To już.

Przecież jeszcze tydzień brakuje do terminu!

Poza tym, czy to nie miały być najpierw rzadkie skurcze, a potem coraz częstsze? Mokra plama pod nogami Malwiny zniechęciła mnie jednak do dalszych dyskusji. Złapałem żonę, spakowaną od kilku dni jej „dzidziusiową torbę” i podreptaliśmy do samochodu. Dobrze, że zapomniałem kluczyków i wróciłem, bo okazało się, że zostawiłem wodę na gazie. Ręce mi się trzęsły, czoło spływało potem…

– Albo się uspokój, albo dzwoń po taksówkę! – poradziła żona. – Do tej pory bałam się porodu, nie jazdy.

Policzyłem w myślach do dziesięciu i uśmiechnąłem się: luz, dziewczyno. Wszystko będzie dobrze.
Dojechałem bez szarpnięcia i oto już: buziak na pożegnanie i pielęgniarki uprowadzają moje szczęście…

– Wojtuś! Odbierz kołyskę od taty! – krzyknęła jeszcze i zniknęła w czeluściach korytarza.

Posiedziałem trochę w aucie, potem obszedłem szpital dookoła. Raz i drugi. Wciąż liczyłem na to, że Malwina zadzwoni, a może nawet pojawi się w którymś z okien, ale chyba miała ważniejsze sprawy na głowie. Wróciłem do domu, tak wykończony, jakbym biegł pieszo ze szpitala. Trochę posprzątałem, zrobiłem listę rzeczy do pilnego zrobienia i padłem na kanapie, zmożony zmęczeniem, snuciem czarnych scenariuszy i walką z nimi.

Wczoraj jeszcze zwykły facet, a dziś – ojciec

Obudził mnie dzwonek telefonu.

– Mamy syna, Wojtek – usłyszałem w słuchawce głos Malwiny.

– Syna? – powtórzyłem za nią jak echo, nie mogąc wciąż uwierzyć, że to nie kolejny sen.

– Spałeś? – zapytała wstrząśnięta. – To ja tu walczę jak gladiator, cała zbroczona we krwi, a ty sobie śpisz?

– Mogę się pociąć dla symetrii – zadeklarowałem. – Tylko powiedz słowo.

– Nie mam siły – zaśmiała się słabo. – Teraz ja będę spać.

– Malwinka, ale w porządku jest? – próbowałem ją utrzymać na linii.– Cali jesteście oboje?

– Jest ok – ucięła, ziewając. – Zjadłabym czereśni…

– Kocham cię – zapewniłem.

– Cicho, wiem – mruknęła moja dzielna żona i rozłączyła się.

Siedziałem potem, gapiąc się przez okno na wstające słońce i myślałem, jakie to niesamowite. Wczoraj byłem jeszcze zwykłym facetem, a dziś już od rana jestem ojcem. Czułem się jakiś bardziej  odpowiedzialny, męski, nie takie ciepłe kluchy, które czasem ugotują coś z przepisu w necie i od razu wielkie halo… Obszedłem mieszkanie, dorzuciłem kilka pozycji do listy zadaniowej, wstawiłem pranie i pojechałem kupić lampkę nocną, którą Malwina ostatnio wypatrzyła do pokoju dziecinnego.

Postanowiłem od razu zajrzeć do rodziców żony, przekazać im dobrą nowinę i zabrać tę nieszczęsną kołyskę, którą teść restaurował od pół roku.

– W nocy? W nocy urodziła? – teściowa nie mogła uwierzyć. – Moja córeczka kochana! Jak ona się czuje? A dziecko?

Trzeba przyznać, że babka potrafi podkręcić atmosferę na maksa, powinna w brukowcu pracować. Już cała rodzinka się zbiegła: szwagier z góry, jakieś wujki z sąsiedztwa, wszyscy podekscytowani, jakby właśnie Marsjanie wylądowali za stodołą.  Teść tylko zniknął z pola widzenia, podejrzewałem, że kończyć obiecaną robotę. Znalazłem go w warsztacie; faktycznie jechał szlifierką po kołysce.

– Miałem inne prace – stropił się. – I trochę zapomniałem, Wojtek. Zostało pociągnięcie lakierem, zrobisz to już sam? To szybko schnie – wyciągnął z szafki jakąś puszkę.

– Nie ma problemu – obiecałem, bo jaki miałem wybór? – Na balkonie będę malował, żeby nie nasmrodzić.

Teść krzątał się, dreptał, kiwał głową, no tak, no tak…

Dajcie spokój, jutro do roboty normalnie jadę

Zapakowałem wszystko do bagażnika, a tam już teściowa z chochlą, żebym może zupy zjadł, bo pewnie głodny jestem.

– Dziękuję za zaproszenie, ale ja już po obiedzie – skłamałem.

Miałem za dużo pracy, by się rozsiadać. Poza tym chciałem jeszcze kupić czereśnie dla Malwiny i przekupić jakąś pigułę, żeby je dostarczyła.

– Nie, no co ty, Wojtek – znienacka wyrósł przy nas szwagier. – Nigdzie nie jedziesz! Chłopie, przecież ojcem zostałeś, trzeba to oblać, bo się dziecko będzie źle chowało!

Myślałem, że to żart, ale już nadciągał wujo z flachą w dłoni…

– Sorry, ale ja kieruję – pokazałem na auto. – Uczcimy narodziny małego w odpowiednim momencie, ok?

– Przecież możesz u nas przenocować – teściowa jak zwykle była skarbnicą genialnych pomysłów. – Gdzie ci się spieszy, Wojtuś?

– Mam jeszcze sporo do zrobienia w domu, w końcu Malwinę wzięło wcześniej – uśmiechnąłem się. – A jutro normalka, praca.

– Możesz wziąć wolne, dziecko ci się urodziło – pouczył mnie wuj.

– Wezmę, gdy już moi wyjdą ze szpitala – wyjaśniłem. – Wtedy bardziej się przydam.

– Ale tradycja! – huknął szwagier.

– I zły znak dla dziecka – podniosła stawkę teściowa, rzucając się Rejtanem między mnie, a samochód. – Pępkowe musi być!

Wkurzyłem się, co z tymi ludźmi?

Moja żona, a ich najbliższa krewna, leży w szpitalu, obolała i skrwawiona jak gladiator, a ci zamierzają w najlepsze rozkręcić imprezę!

– Innym razem, mamo – odsunąłem teściową zdecydowanym ruchem od drzwiczek. – Teraz jadę do Malwiny, mam jej podać kilka rzeczy. Tak się umówiliśmy – skłamałem ponownie. – Na świętowanie przyjdzie czas, gdy już Malwinka z dzieckiem będą w domu. Obiecuję.

– Ciota, nie chłop! – zawołał za mną szwagier, gdy cofałem na podwórku. – I głupek, nieszczęście sprowadzasz!

Teściowa załamała ręce jak Maryja pod krzyżem, teść wlazł z powrotem do warsztatu. To się przecież w pale nie mieści: czternasta godzina, środek dnia, roboty od groma, a tu flacha na planszę wyjeżdża. Bo się dziecko urodziło!

Czytaj także:
„Od wielu lat byłam zakochana w narzeczonym mojej siostry. Rozstali się, więc kułam żelazo póki gorące...”
„Zgodziłam się zamieszkać w willi teściowej, ale nie sądziłam, że to ona będzie decydować o kolorze ścian w sypialni”
„Miałam tylko 17 lat, gdy Filip po naszej randce powiesił się w pokoju. Byłam w ciąży, oddałam dziecko”

Redakcja poleca

REKLAMA