„Sąsiadka idealizowała męża-przemocowca. Bił ją, groził jej, a ona ciągle powtarzała, że nie może bez niego żyć”

Idealizowałam przemocowego męża fot. Adobe Stock, fizkes
„– Czasem zapominam, że jestem wdową – załkała w chusteczkę. – Luteczek odszedł, a mówił, że nigdy mnie nie zostawi. Nie ma pan pojęcia, jaki był o mnie zazdrosny, potrafił zrobić mi publiczną awanturę. Krzyczał, ciskał się, nawet groził, że mnie zabije. Wolał mnie widzieć martwą niż w ramionach innego. Tak mnie kochał!”.
/ 02.10.2022 11:15
Idealizowałam przemocowego męża fot. Adobe Stock, fizkes

Dom wyglądał zwyczajnie, sześcian otynkowany na szaro, jakich wiele. Wyróżniała go zdobiąca ścianę upiornie kolorowa mozaika z tłuczonych kawałków porcelany i szkła.

„Za grosz gustu” – pomyślałem, uśmiechając się jednocześnie do właścicielki.

Ku mojemu zdumieniu spuściła oczy i zatrzepotała umalowanymi rzęsami. Dopiero teraz zauważyłem, że była odstawiona, prawdopodobnie na moją cześć. Miała pewnie pod siedemdziesiątkę, ale kto zabroni kobiecie dbać o siebie? Jeśli cieszy się życiem, to dobry znak, zgorzkniała gospodyni byłaby prawdziwym dopustem.

Sprawiała naprawdę miłe wrażenie

– Wygląda interesująco – powiedziałem. – Miałbym stąd blisko do pracy.

– Wejdźmy do środka – właścicielka domu niemal wepchnęła mnie w drzwi, tak jej się śpieszyło. – Lepiej, żeby sąsiedzi nas razem nie widzieli, jeszcze co pomyślą. Muszę dbać o reputację – wyjaśniła i niespodziewanie zaczęła płakać.

Posadziłem ją na krześle, zastanawiając się, co jest grane.

– Czasem zapominam, że jestem wdową – załkała w chusteczkę. – Luteczek odszedł, a mówił, że nigdy mnie nie zostawi. Nie ma pan pojęcia, jaki był o mnie zazdrosny, potrafił zrobić mi publiczną awanturę. Krzyczał, ciskał się, nawet groził, że mnie zabije. Wolał mnie widzieć martwą niż w ramionach innego. Tak mnie kochał!

– Niebywałe – mruknąłem.

– Wiem, jak to brzmi, ale on by mi krzywdy nie zrobił. Za bardzo mnie kochał, mówił, że nie mógłby być beze mnie. Dałabym wszystko, żeby wrócił.

Często potem zastanawiałem się, czy jej prośba, wypowiedziana w emocjach, nie dotarła przypadkiem do Luteczka i nie zawróciła go z tamtego świata.

– Bardzo pani współczuję – bąknąłem. – A co do mieszkania, odpowiada mi, chętnie bym je wynajął.

– To cały parter domu, nie za duża powierzchnia dla samotnego mężczyzny? – omiotła mnie uwodzicielskim spojrzeniem, które dowodziło, że Luteczek miał powody, by być o nią zazdrosnym.

– Żona dojedzie później, jak zakończy sprawy zawodowe w Warszawie. Dostałem przeniesienie, otwieramy tutaj nowy oddział, będę jego szefem.

Ładnie z jej strony, że nie porzuciła pana. Dobre małżeństwo to skarb, już ja coś o tym wiem – westchnęła rozdzierająco. – Och, jak ja tęsknię za Luteczkiem! Niechby był zazdrosny, niechby robił awantury, wszystko bym zniosła.

Jeśli Lutek nie posłuchał pierwszego wezwania, to odpowiedział na drugie. Jestem tego pewien, bo zaraz potem zaczęły się dziać dziwne rzeczy.

Zrobiło się strasznie

Do pani Beaty wprowadziłem się z jedną walizką, resztą dobytku miała zająć się firma przewozowa. Już pierwszego wieczoru zastałem właścicielkę mieszkania skradającą się po schodach. Była to jedyna wspólna część dwóch mieszkań – jej i mojego.

– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – zachichotała zalotnie. – Tak dobrze znów mieć w domu mężczyznę!

– Niedługo przyjedzie moja żona – zaznaczyłem z naciskiem.

– Och! – westchnęła i zawróciła.

Zamknąłem drzwi oddzielające wynajęty parter domu od holu ze schodami i pomyślałem, że będę musiał wstawić zamek. Najlepiej jutro, nie ma co zwlekać. Wyjąłem telefon, żeby zadzwonić do Mariki i wtedy usłyszałem za sobą kroki. Stary parkiet trzeszczał, miałem wrażenie że ugina się pod ciężarem pani Beaty.

Zapomniała pani czegoś? – spytałem niezachęcająco, bo nie miałem ochoty na odpieranie ataków leciwej flirciary, jaką była właścicielka domu.

Celowo nie spojrzałem na nią, chciałem dać jej czas, by się wycofała. I rzeczywiście, kiedy podniosłem głowę, jej już nie było. Wydało mi się dziwne, że tak szybko zdołała umknąć, otworzyłem drzwi i wyjrzałem. Hol był pusty, z góry dobiegała charakterystyczna muzyka z popularnego serialu. Powiedziałbym, że pani Beata go ogląda, gdybym przed chwilą wyraźnie nie słyszał jej kroków. Wróciłem do pokoju i padłem na łóżko, żeby pomyśleć. Tyle wokół się działo, zmiana pracy, mieszkania, nawet miasta. Podróż, negocjacje w sprawie wynajmu mieszkania… Nie zauważyłem, kiedy przysnąłem, ale szarpnięcie za ramię poczułem doskonale, było tak silne, że straciłem równowagę.

Ocknąłem się na podłodze

Bark pulsował bólem.

– Co jest? – masowałem ramię, wodząc wokół półprzytomnym wzrokiem.

Trochę trwało, zanim dotarło do mnie, że miałem sen i zleciałem z łóżka. Spać mi się jakoś odechciało, poszedłem do kuchni, żeby zrobić sobie herbatę. Głodny nie byłem, nie otwierałem szafek, to nie ja uchyliłem drzwi, na które się nadziałem. Podszedłem do lustra, żeby obejrzeć nos. Spuchł i zrobił się czerwony, potrzebowałem lodu. Nawet nie pomyślałem, by iść z tym do pani Beaty, bałem się, że zacznie okazywać mi daleko posuniętą troskliwość. Zgarnąłem kluczyki i z ulgą wyszedłem z mieszkania.

– Co za feralny początek – myślałem, wsiadając do samochodu.

Pojechałem na stację benzynową, kupiłem worek lodu i od razu przyłożyłem go do spuchniętego nosa. Co za ulga! Powinienem wracać, ale nie miałem ochoty. Ramię nadal bolało, pewnie stłukłem je, padając na podłogę. Wystarczyła godzina w nowym mieszkaniu, żebym się porozbijał. Czułem się jak ofiara bokserskiego sparringu. Nie mogłem nocować na stacji paliw, musiałem wrócić. Dom wyglądał spokojnie, na pierwszym piętrze paliło się światło. Pani Beata oglądała telewizję. W sielski obrazek wdarł się znienacka krzyk kobiety. Dochodził z pierwszego piętra.

Beata krzyczała przeciągle, rozdzierająco

Urwała na wysokiej nucie i to dopiero mnie przeraziło, bo wyobraziłem sobie, że ktoś zdmuchnął jej życie jak płomień świecy. Wpadłem na piętro i nie stosując żadnych środków ostrożności, otworzyłem drzwi. Żyła. Stała trzymając się za gardło i patrzyła w jeden punkt. Spojrzałem tam gdzie ona, ale nic nie rzuciło mi się w oczy.

To on, Luteczek – pokazała palcem fotografię.

– Szkło pękło – zauważyłem.

– Dał mi znak – szeptała pani Beata. – Przedtem mnie dotknął, o tu – wskazała swój obfity biust.

Ledwo udało mi się ukryć uśmiech.

– Wiedziałam, że to on, nikt tak jak Luteczek nie potrafi pieścić. Och, jak sobie pomyślę... To była jego ręka.

Wystarczy na dzisiaj – przerwałem jej.

Nie czułem się na siłach wysłuchiwać o przewagach erotycznych Luteczka. W odpowiedzi pani Beata rzuciła się na mnie i złapała za koszulę.

– Błagam, niech mnie pan nie zostawia, boję się. Lutek za życia potrafił być nieobliczalny, po śmierci mógł zmienić się w żądnego krwi demona.

– Co też pani opowiada – próbowałem się od niej uwolnić.

Pani Beata nie dawała za wygraną.

Taki był, kiedy czuł rywala. Mówił: Beciu, ten typ mi się nie podoba, za blisko krąży. Miał nosa do takich spraw, co by powiedział, wiedząc, że pan tu mieszka! Wpuściłam do domu mężczyznę! To nie może podobać się Luteczkowi.

Z trudem udało mi się oderwać panią Beatę od piersi, posadzić ją w fotelu i wmusić w nią krople walerianowe. Po chwili trochę się uspokoiła.

Oświadczam panu, że nie zostanę ani chwili sama. Może pan spać na fotelu, ja zdrzemnę się na kanapie. Chcę pana widzieć i czuć, inaczej zwariuję ze strachu.

– Mowy nie ma – oświadczyłem.

Poderwała się na równe nogi

– To mój dom, mogę zrobić, co zechcę.

Wobec takiego uporu zgodziłem się na spanie w fotelu. W pokoju zaległa cisza, pani Beata wpatrywała się w ścianę, ja sprawdzałem wiadomości na telefonie. Kroki na dole usłyszeliśmy jednocześnie. Ona uznała, że to Luteczek, mnie przyszło do głowy, że nie zamknąłem drzwi, wracając ze stacji. Trzeba było sprawdzić, co się dzieje. Wyszliśmy cicho z pokoju, przechyliłem się przez balustradę i wbiłem wzrok w ciemność. Nagle poczułem pchnięcie w plecy. To już nie były żarty, ktoś próbował zrobić mi krzywdę. Beata? Domniemana morderczyni stała jak słup soli, zakrywając dłonią usta. Oczy miała wielkie jak pięć złotych.

– Widziałam go – bełkotała. – Chciał pana zabić. Teraz weźmie się za mnie.

– Dobrze, że nie skrzywdził pani wcześniej, teraz może nam nagwizdać. Ten pani Luteczek należał do przemocowców.

– O, a pan co taki dobrze poinformowany – obraziła się w imieniu Luteczka.

– Mam dwie ciotki, wszystkie interesują się zaświatami. Tylko moja mama, ich najstarsza siostra, ma wszystkie klepki w porządku, ale powiem pani w zaufaniu, że ciotki są o wiele bardziej zabawne. Jak miałem kilka lat i widywałem czarnego luda, nauczyły mnie sztuczki odpędzającej niechcianych gości. Wypróbowałem ją z dobrym skutkiem, czarny człowiek zniknął, myślę, że ten też się nie oprze.

– Czy to magia?

– Raczej nie. Ducha trzeba ostro przepędzić, nadać słowom moc. Dobrze jest użyć z rozmachem kilku przekleństw, żeby duch był pewny, że trafił w niewłaściwe miejsce i jest niemile widziany.

Na Luteczka ten trik nie podziała.

– A to się zobaczy – mruknąłem.

Umościłem się w fotelu i czekałem. Pani Beata dla pewności zapaliła poświęconą świecę, której płomień, jak mieliśmy nadzieję, odganiał duchy. Przycupnęła na kanapie, oboje wpatrywaliśmy się w pełgający blask.

Nie zauważyłem, co się z nią dzieje

Rzucała się przez sen, jakby chciała się uwolnić.

– Pani Beato! Proszę się obudzić!

Nie chciałem jej dotykać, żeby nie rozsierdzić zazdrosnego męża. Gdyby Luteczek zechciał urwać mi łeb, nie umiałbym się obronić. Wołałem do ochrypnięcia, w końcu otworzyła oczy.

– Chciał mnie udusić – złapała się za szyję. – Jego oczy płonęły żądzą, wyglądał jak demon. Ale bardzo przystojny demon.

– Pani Beato, on jest niebezpieczny.

– Zawsze był – powiedziała z zadowoleniem, wracając do wspomnień. – Łatwo się zapalał, jeśli pan rozumie, co mam na myśli, drugiego takiego nie ma na świecie.

– Nic dziwnego, że wrócił, wie, że pani darzy go uwielbieniem. Podejrzewam, że lubi, jak go stawiać na piedestale. Proszę tego nie robić, bo nigdy nie uda mi się go odesłać.

– Mieliśmy zrobić to razem – spojrzała na mnie podejrzliwie.

– Pani chce go zatrzymać, to nie zadziała. Spróbuję sam.

Nagle pani Beata uśmiechnęła się z rozmarzeniem.

To on, wrócił. Czuję go koło siebie.

Natychmiast się wkurzyłem. Ja tu pilnuję, a on się zakradł i ma mnie w nosie? Tego mi właśnie było trzeba – adrenaliny, która daje odwagę, i złości, która daje siłę.

– O żesz ty! – wrzasnąłem. – Jazda mi stąd, nie masz tu nic do roboty. Wypad w zaświaty, maro nieczysta.

Podaję wersję ocenzurowaną, bo mocne słowa, jakich użyłem, nie nadają się do cytowania. Lżyłem ducha, wypędzałem go i przez chwilę czułem, że mam moc, ale to, co się zaczęło dziać wokół, zbiło mnie z tropu. Zerwał się potężny wiatr, zakołysał drzewami w ogrodzie, okno otworzyło się z trzaskiem i wicher wtargnął do pokoju. Moje wahanie dawało Luteczkowi siłę, czułem, że za chwilę polegnę. Pani Beata z rozburzoną przez wiatr fryzurą wyglądała na przestraszoną. Zdziwiłem się, gdy usłyszałem, jak woła.

– Odejdź, boję się ciebie.

Jej głos był słaby i piskliwy, ale zadziałał lepiej niż moje soczyste przekleństwa. Wiatr ucichł, jakby zawstydzony Luteczek położył uszy po sobie. Zamknąłem okno.

– Już? Poszedł? – otworzyła oczy.

Nie wiedziałem, mogłem tylko mieć nadzieję

Pani Beata nagle zaczęła płakać.

– Wyrzuciłam go, a wcale tego nie chciałam. Pomyśli, że go nie kocham, a to nieprawda. Luteczku, skarbie, tęsknię za tobą. Co ja bez ciebie pocznę?

Znowu go przywoływała. Poprosiłem, żeby tego nie robiła, bo jak Lutek wróci, będzie jeszcze bardziej zły.

– Trudno – oświadczyła stanowczo. – Nie umiem bez niego żyć.

Nie miałem wyjścia, zostawiłem ją sam na sam z mężem. W obawie o swoje życie, wyprowadziłem się do hotelu i zadzwoniłem do Mariki.

– Nie mamy gdzie mieszkać, wygonił mnie zazdrosny Luteczek – poinformowałem ją bez wstępów.

Oglądasz się za babami, jak mnie nie ma? Ciebie to tylko na moment z oczu spuścić – zezłościła się.

– Przyjedź jak najszybciej – przerwałem litanię oskarżeń. – Będziesz mnie bronić. Luteczek lubi kobiety, na pewno potraktuje cię jak damę. Może nawet pozwoli nam mieszkać w swoim domu? To fajne miejsce, spodoba ci się.

– Jaki Luteczek, co ty bredzisz? – indyczyła się Marika.

Obiecałem, że wszystko jej opowiem, tylko niech szybko przyjeżdża. Kiedy Marika do mnie dołączyła, nie wróciliśmy do nawiedzonego domu, zamieszkaliśmy w spokojniejszym miejscu. Czasem, gdy przechodzę koło posiadłości pani Beaty, myślę o niej i o Luteczku. Podejrzewam, że wrócił. Pani Beata jednak nie skarży się, obecność Luteczka jest dla niej ważniejsza niż strach przed porywczym duchem.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA