Kiedy tylko się wprowadziła, do mieszkania piętro wyżej, wiedziałem, że będą kłopoty. Wcześniej mieszkała tam przygłucha starsza pani. Zresztą większość „wiekowego” osiedla, w tym również mojego bloku, zasiedlali seniorzy i emeryci, co mi odpowiadało. Można narzekać na gderliwych dziadków i marudzące babcie, ale nie można im odmówić wrażliwości na piękno muzyki.
Zwłaszcza gdy ledwie ją słyszą
Nie wadziło im, że gram na pianinie, przeciwnie, potrafili otwierać okna, by lepiej chłonąć ulatujące spod moich palców dźwięki. Ustawiłem pianino niedaleko drzwi balkonowych i w ładną pogodę otwierałem je na oścież, żeby sprawić sąsiadom trochę radości. W osiedlowym sklepiku spotkałem panią Jadzię, właścicielkę kilku kotów, moją sąsiadkę z drugiego piętra. Ja mieszkałem na pierwszym.
– Mój Boże, ten Chopin z wczoraj… – westchnęła.
Mogła nie dosłyszeć, ale doskonale wiedziała, jakiego kompozytora wybieram.
– Słuchałabym go bez końca.
– W takim razie… – wyjąłem siatkę z jej zasuszonej, szczupłej dłoni. – Dzisiaj będę grał specjalnie dla pani.
Zaniosłem jej zakupy pod same drzwi i wróciłem do siebie poćwiczyć przed wieczorem. Chopin był moją ulubioną rozgrzewką przed próbami i koncertami w filharmonii. Dlatego nie musiałem się wysilać, by sprawić pani Jadzi przyjemność. Zrobiło mi się przykro i żal, gdy pewnego deszczowego dnia na drzwiach klatki zawisła klepsydra, oznajmiająca, że pani Jadzi już nie ma. Kilka dni wcześniej zabrała ją karetka i więcej pani Jadzi nie widziałem. Tego wieczora długo grałem Chopina, mając nadzieję, że moja ulubiona sąsiadka siedzi gdzieś na chmurce i uśmiecha się, słuchając koncertu granego specjalnie dla niej. Później stało się to, co dzieje się zazwyczaj w takich sytuacjach. Najpierw przyjechał syn pani Jadzi, potem weszła ekipa remontowa, a następnie mieszkanie wynajęto.
Gdy nad sobą usłyszałem stukot butów na obcasie, ciężko westchnąłem i zacisnąłem mocno powieki oraz dłonie. Koty miały miękkie łapki. Pani Jadzia chodziła po domu w bamboszach. Wiem, bo czasem się zapominała i wychodziła w nich do sklepu. A teraz… szpilki. Jasna cholera! Wynajęli mieszkanie amatorki Chopina jakiejś hałaśliwej donnie w szpilkach. No trudno, pomyślałem.
Może jakoś to będzie
Nie było. Upały się skończyły, więc nie grałem przy otwartych oknach, ale dźwięk się niesie, wiadomo. Tego dnia ledwie kwadrans po tym, jak zacząłem grać, usłyszałem pukanie do drzwi.
– Dzień dobry i przepraszam, ale czy musi pan teraz grać? – stojąca przede mną kobieta była wyraźnie zaspana.
Miała długie, rude włosy, związane na czubku głowy w jakiś kołtun. Ubrana też była mało wyjściowo, w rozciągnięty dres.
– Niestety tak, muszę przećwiczyć ten utwór przed pracą.
– To znaczy, że gra pan w jakiejś knajpie… – skrzywiła się.
– Gram w filharmonii. Ton mojego głosu był jak płynny azot, mógł zmrozić wszystko. W knajpie? Powiedziała: w knajpie! Skończyłem szkoły muzyczne, byłem najlepszym pianistą w naszym zespole, sam co nieco komponowałem, a ona śmiała sugerować…
– Faantastyczniee! – ziewnęła. – Ale chyba macie tam jakieś sale do ćwiczeń, żeby nie uprzykrzać życia sąsiadom ciągłym rzępoleniem? To zakłócanie ciszy. A ja bardzo proszę o ciszę. Wróciłam z nocki. Muszę się przespać. Dziękuję! – odwróciła się na pięcie i poczłapała po schodach na górę.
Zatrzasnąłem drzwi, wściekły jak sto diabłów. Może nie był ze mnie jeszcze pianista światowej sławy, ale do cholery, nikt nie będzie nazywał mojego grania rzępoleniem! Bezczelne babsko! Nie dość, że bezczelna, to jeszcze wygląda jak czarownica! Spakowałem nuty i pojechałem do filharmonii wcześniej, nie chcąc narażać się na kolejną wizytę rudej wiedźmy, niemającej pojęcia o muzyce. Nazajutrz próbowałem złapać trochę snu. Wróciłem późno, a właściwie już wcześnie, z koncertu, który się przeciągnął, bo kilku kolegów nie miało ochoty tak od razu wracać do domu. No i obudziło mnie skakanie słonia nad moim sufitem. A przynajmniej takie odnosiłem wrażenie.
Jezu, co tam się dzieje?
Stukanie obcasów też słyszałem. I krzyki, piski, śmiechy. Wytrzymałem kilka minut, ale dłużej naprawdę nie dałem rady. Skoro mnie kazano być cicho, chyba miałem prawo żądać tego samego. Pomaszerowałem na górę i walnąłem pięścią w drzwi. Przez kilka sekund milczałem, bo chyba otworzyła mi inna kobieta. Też ruda, o podobnych rysach twarzy i tym samym wzroście, ale była… bardziej pulchna. Utyła przez noc? Spod jej łokcia wychynęła dziewczynka, kilkuletnia, roześmiana i też ruda.
– Kto to, listonosz? – dobiegło z wnętrza i po chwili pojawiła się ona, czarownica, która nawiedziła mnie poprzedniego dnia.
Nie miała już kołtuna na czubku głowy, włosy spływały jej miedzianą falą na ramiona, a dres zamieniła na jeansy i koszulkę.
– To pan… – mruknęła bez entuzjazmu.
– Owszem, to ja. Może byłaby pani łaskawa trochę mniej tupać? I piszczeć? Nie da się spać.
– Jest dziewiąta rano – wzruszyła ramionami. – To nie noc.
– Wczoraj była jedenasta. I miałem nie zakłócać ciszy. Wypadałoby się odwdzięczyć tym samym – syknąłem przez zęby.
– Dobra, zaraz zwiążę siostrzenicę. I zaknebluję, żeby przypadkiem nie zakłóciła szanownemu panu porannej ciszy. Jezu, teraz dziecko mu przeszkadza! – jęknęła, zamykając mi drzwi przed nosem.
O nie, tak się bawić nie będziemy, pomyślałem. Wróciłem do siebie i zacząłem grać. Wszystko, co tylko przyszło mi do głowy, a do czego potrzebna była furia. Nie energia, a furia! Waliłem w klawisze, zmuszając pianino do wydobywania z siebie dźwięków, jakich moi sąsiedzi jeszcze nigdy nie słyszeli. Sąsiadka waliła w rury od kaloryfera, co uparcie ignorowałem.
Odtąd zaczęła się nasza wojna podjazdowa
To ona skarżyła się na mnie w spółdzielni, to ja na nią. Wymienialiśmy się jadowitymi „uprzejmościami” na schodach i w sklepie. Uprzykrzaliśmy sobie nawzajem życie i obgadywaliśmy się przed sąsiadami, póki… po jakichś dwóch miesiącach nam się nie znudziło. Może niektórzy lubią się tak zacietrzewiać i po sąsiedzku dręczyć, ale na dłuższą metę żadne z nas nie było mściwym pieniaczem. Po prostu wrażliwość mieliśmy inną. Gniew opadł, przywykliśmy do siebie i przestaliśmy się zniżać do wrednych działań. Zaczęliśmy żyć obok siebie, starając się nie wchodzić sobie w drogę i nie przeszkadzać jedno drugiemu w wypoczynku.
Już nie byliśmy wobec siebie celowo złośliwi. Ja grałem ciszej delikatniejsze melodie, a ona nie wkładała w domu szpilek. Przyjaciółmi nie zostaliśmy, ale zawarliśmy niepisany rozejm… Toteż zdziwiłem się, gdy znowu do mnie zapukała. Nie grałem, nie hałasowałem, czytałem książkę.
– Przepraszam, że przeszkadzam… – zaczęła, wyraźnie zdenerwowana. – Chciałam zapytać, czy… czy udziela pan lekcji gry na pianinie?
– Pani miałbym…? – uśmiechnąłem się ironicznie, ale nie zraziło jej to:
– Mojej siostrzenicy. Od kiedy usłyszała, jak pan gra, wciąż nas męczy, że ona też tak chce. Żąda zapisania do szkoły muzycznej, kupienia pianina, ale siostra chciałaby najpierw sprawdzić, czy to w ogóle ma sens i czy mała nie zmieni zdania, jak spróbuje… Rozumie pan?
Tak wyłamywała palce u rąk, że aż mnie stawy bolały, i nieco zrobiło mi się jej żal. Przyjść do wroga po prośbie?
Musiała być zdesperowana
– Właściwie… Mógłbym jej poświęcić trochę czasu, nauczyć podstaw…
– Tak, tak! Tylko… moja siostra nie bardzo ma pieniądze. Szwagier jest chory i nie może pracować. Czy moglibyśmy umówić się, że to ja będę płacić za lekcje, a pan im powie, że to tak w ramach hobby? Wolnego czasu, nie wiem, wolontariatu?
Spojrzałem na nią ciut przychylniej. Ruda czarownica miewała ludzkie odruchy. No i chodziło o naukę grania na pianinie. Zyskałbym sprzymierzeńca we wrogim obozie.
– Może najpierw sprawdzę, czy jest w ogóle za co brać pieniądze, dobrze? Tak w ogóle mam na imię Artur.
– Anita – podała mi rękę.
Nazajutrz przyszła z siostrzenicą. Sara zadawała mnóstwo pytań. Na przykład chciała wiedzieć, kiedy będzie grała tak, jak ja grałem tamtego dnia. Anita się nie wtrącała. Siedziała cicho w fotelu w kącie pokoju i tylko słuchała. Mała siadła do pianina i wykonywała wszystko, o co ją prosiłem. Na następną lekcję kazałem jej nauczyć się nut. Na kolejnej zaczęliśmy próbować coś grać. Anita była na każdej lekcji. Zależało jej. Tak jak Sarze. Dziewczynka miała zacięcie, była uparta, wręcz zawzięta, a do tego pracowita, więc nawet jeśli coś jej nie wychodziło, to tak długo próbowała, aż w końcu się udało. A ja konsekwentnie odmawiałem przyjmowania pieniędzy za te nasze lekcje.
Nagrodą dla mnie była przyjemność, jaką miałem, widząc błysk w oczach Sary, gdy tylko siadała do pianina. Przychodziła do mnie raz, dwa, potem trzy razy w tygodniu, zawsze z ciocią. Anita za każdym razem pytała, czy na pewno mi nie przeszkadzają, a ja niezmiennie i przecząco kręciłem głową. Szczerze mówiąc, polubiłem te chwile z moją uczennicą, gdy ćwiczyliśmy i wygłupialiśmy się, a Anita przysłuchiwała się nam z kubkiem herbaty lub kawy w dłoni.
– Chciałabym zobaczyć, jak gra pan prawdziwy koncert – westchnęła Sara.
– Jeśli macie czas, to nawet dzisiaj – zaproponowałem.
Anita trochę się opierała, nie chcąc mi przeszkadzać w pracy, ale ostatecznie ustąpiła i zabrałem je na próbę.
Dziewczynka była bardzo podekscytowana
Podskakiwała i cieszyła się, jakbyśmy do lunaparku jechali, nie do filharmonii. Ale już podczas próby zachowywała się wzorowo. Jednak bardziej zdumiało mnie zachowanie Anity… Siedziała nieruchomo i słuchała z zamkniętymi oczami. Muzyk wie, kiedy ktoś chłonie muzykę całym sobą. Tak jak Anita w tamtej chwili. Spoglądałem na nią i widziałem zupełnie inną kobietę od tej rudej wiedźmy, która pół roku temu stanęła na moim progu. I nie chodzi o wygląd, bo już od jakiegoś czasu wydawała mi się śliczna, nawet zaspana po nocce i w rozmazanym lekko makijażu. Ale… uwielbiała Sarę. Starała się odciążyć siostrę i szwagra w opiece nad nią. I umiała słuchać muzyki tak, jakby nią oddychała, jakby nic innego nie istniało na świecie, tylko ona i muzyka.
Potrząsnąłem głową, starając się skupić na pracy, ale z tyłu głowy ciągle miałem widok Anity zasłuchanej, pogrążonej w świecie dźwięków. Nie tylko tego dnia, ale także następnego, i kolejnego też. Nie mogłem wyrzucić jej z pamięci. Wyrazu jej twarzy, gdy słuchała naszej gry. Uśmiechu dumy, rozczulenia i jakieś tęsknoty, gdy patrzyła na Sarę. Oraz… na mnie. Uświadomiłem sobie, że na mnie też jakoś tak tęsknie spogląda. A może coś sobie ubzdurałem? W końcu nasza znajomość nie zaczęła się najlepiej, więc jak mógłbym przypuszczać… A jednak przypuszczałem. Krążyłem po pokoju, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Nie mogłem nawet usiąść do pianina. Chciałem czegoś innego. Chciałem odpowiedzi. Wreszcie zapukałem do jej drzwi, gdy usłyszałem, że jest już w domu.
– Hej, masz ochotę na kolację? – spytałem od razu.
– Ale… że z tobą? – spytała podejrzliwie.
– Nie chcę jeść sam.
– A co proponujesz?
– Biorąc pod uwagę zawartość mojej lodówki, pizzę albo chińszczyznę w dostawie.
– Wejdź, Artur. Właśnie zaczęłam robić spaghetti. Chociaż tyle jestem ci winna za to, co robisz dla Sary – z uśmiechem wpuściła mnie do środka.
Pierwszy raz byłem w jej mieszkaniu, choć znałem doskonale jego układ.
– Chcę zjeść z tobą kolację nie dlatego, że uczę Sarę. Po prostu… Chcę spędzić trochę czasu tylko z tobą, bo…
Czułem się stremowany jak czternastolatek, który próbuje powiedzieć koleżance z klasy, że chciałby z nią siedzieć w jednej ławce, bo… bo tak.
– Przecież ty mnie nawet nie lubisz… – powiedziała takim ni to zdziwionym, ni zawiedzionym tonem, że aż nie wiedziałem, co powinien teraz zrobić.
A potem przypomniałem sobie, że mam czterdzieści lat, nie czternaście, i mogę robić dorosłe rzeczy.
Podszedłem do niej i ująłem jej twarz w dłonie
Przesunąłem kciukiem po dolnej wardze. Nie odsunęła się, nie powiedziała: nie. Kiedy pochyliłem się nad jej ustami, dając jej czas do namysłu, też nie zaprotestowała. Zapomnieliśmy o spaghetti. Przynajmniej na parę godzin. A to, co robiliśmy w tym czasie, było jak muzyka. Owładnęło nami, pochłonęło nas i poniosło.
– Myślałam, że mnie nienawidzisz – Anita zaśmiała się cichutko, wtulona we mnie.
– Taaa… I dlatego daję darmowe lekcje twojej siostrzenicy…
– Nie darmowe, płacę ci w naturze – zachichotała. – Za mało?
– No wiesz, uczę ją od jakichś trzech miesięcy… – pogłaskałem ją po plecach i przyciągnąłem bliżej.
To praktyczne mieć dziewczynę mieszkającą piętro wyżej. W dodatku taką, która pokochała koncerty fortepianowe. I której siostrzenica ma zadatki na pianistkę. To dzięki Sarze spojrzałem inaczej na Anitę i dostrzegłem w niej to, co widzę teraz. Dobro, piękno, poczucie humoru, czułość i troskę o innych. Widać naprawdę od nienawiści do miłości tylko krok…
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”