„Sąsiadka chciała bawić się w >>Kargula i Pawlaka<<, rujnując nam życie. Wiedziałam, że na tę starą jędzę trzeba znaleźć sposób”

Kobieta, która pomaga sąsiadce fot. Adobe Stock, highwaystarz
„Skoro zostaliśmy ostrzeżeni, zwracaliśmy baczniejszą uwagę na sąsiadkę. Będzie rozpuszczać plotki na nasz temat? Obrzuci nam nowe okiennice jajkami? Poszczuje psem, który zwykle leżał na progu jej werandy i nie chciało mu się nawet szczeknąć na listonosza?”.
/ 05.10.2022 14:30
Kobieta, która pomaga sąsiadce fot. Adobe Stock, highwaystarz

Kiedy zamieszkaliśmy na wsi, wróżono nam problemy. Tutejsi mieszkańcy, gdy tylko dowiadywali się, który dom kupiliśmy, kręcili z politowaniem głowami. Nie mieliśmy pojęcia, o co chodzi, póki jedna z kobiet nie puściła farby, że chodzi o starą F. czyli sąsiadkę zza płotu, która w byle pierdółce potrafiła upatrzyć pretekst do kłótni. Nie przejęłam się tym. Nasze domy stały kawałek od siebie, a wszak wolnoć Tomku…

Niemniej, skoro zostaliśmy ostrzeżeni, zwracaliśmy baczniejszą uwagę na sąsiadkę. Będzie rozpuszczać plotki na nasz temat? Obrzuci nam nowe okiennice jajkami? Poszczuje psem, który zwykle leżał na progu jej werandy i nie chciało mu się nawet szczeknąć na listonosza?

Im dłużej mieszkaliśmy w nowym domu, tym większego nabierałam przekonania, że nie taki diabeł straszny. Fabisiakowa wcale nie była złośliwa i upierdliwa, tylko mieszkańcy wioski byli do niej negatywnie nastawieni.

Pytanie, skąd się ich uprzedzenia brały?

– Może tego swojego F., co to od kilku lat na cmentarzu leży, ukradła jakiejś innej tutejszej? – zastanawiałam się.

– E, gdyby tak było, to tylko baby miałyby na nią ostre zęby… – mąż miał wątpliwości.

– No to puściła jakąś paskudną plotę…

– I wieś by to przeżywała tyle lat? – krzywił się małżonek.

– No to sam coś wymyśl, skoroś taki mądry! – zirytował mnie.

– Daj sobie spokój z dociekaniem powodów, grunt, że ta sąsiadka karaluchów do pionu ci nie naniesie.

Oboje aż się wzdrygnęliśmy na wspomnienie robali, które zalęgły się u sąsiadki zbieraczki, która gromadziła w domu wszelkie śmieci. Okej, mogę się nie interesować F.. Bo i po co? Kłopotów żadnych z nią nie było, żyła w swoim domu, my w swoim, nawet nie było okazji, by „dzień dobry” sobie powiedzieć. Dlatego, gdy w końcu zobaczyłam ją przy płocie dzielącym nasze posesje, uśmiechnęłam się szeroko i podeszłam bliżej.

– Dzień dobry, pani sąsiadko, miło w końcu panią poznać. Jestem Dorota – wyciągnęłam rękę, ale ona najwyraźniej nie zamierzała podać mi swojej.

Chciała wojny, nie kompromisu

– Miło, niemiło, wszystko jedno – burknęła, a mój powitalny uśmiech przygasł. – Drzewo trzeba ściąć! – oświadczyła, biorąc się pod boki i spoglądając w górę, na gałęzie, pod którym stała.

– To? A czemu? – także spojrzałam w górę. Na duże, rozłożyste, bardziej krzaczysko niż drzewo, z zawiązkami jakichś owoców. – A co to w ogóle jest?

– Mieszczuch! – prychnęła. – Mirabelka przecie! A czemu? Bo brudzi! Latem wszystkie owoce leżą w trawie, gniją, fermentują, osy przyciągają. Tego brakuje, żeby kogoś użądliły!

– Ale to ładne drzewo, cudnie kwitło jeszcze parę tygodni temu… Tak cudnie, że aż nie chciałam okien zamykać, mimo ziąbu na dworze, by choć trochę tego słodkiego zapachu wpłynęło do domu.

– Mało mnie to obchodzi! Jak nie zetną, to ja u siebie będę ciąć gałęzie równo z płotem! – zagroziła.

– W porządku – zgodziłam się potulnie.

Ale nie usunęła drażniących ją gałęzi. Chciała wojny, nie kompromisu. Od tamtego dnia już wiedziałam, o czym mówili sąsiedzi. Pani Sabina, jak się wcześniej nie pokazywała, tak teraz potrafiła kilka razy dziennie pokrzykiwać do nas, że mamy ściąć tę przebrzydłą mirabelkę, która zaraz zacznie brudzić jej wspaniałe podwórko.

Tak nazywała parę metrów wyleniałej trawy, z której nie sprzątała kup po swoim psie. Zbywałam ją, bo drażnił mnie ten jej kategoryczny ton. Zdarzyło się, że też byłam opryskliwa. Ale nie podobałam się sobie taka… niefajna, więc po prostu jej unikałam i robiłam w tył zwrot, gdy tylko ją zauważyłam. Tak minęło kilka miesięcy. Mirabelki dojrzały, opadły na ziemię i faktycznie wabiły osy tudzież inne robactwo.

– Mówiłam, żeby to dziadostwo ściąć i wykopać! – F. wygrażała mi pięścią spod swoich drzwi.

Nie chciała rozmawiać o niczym innym, nie chciała dać mi spokoju. Miałam dość. Zastanawiałam się, czy drzewo warte jest takich nerwów. Coś mi ubędzie, jak ustąpię?
I tu mąż mnie zaskoczył.

– Nie chodzi o to, czyja racja mojsza, ale… ludzie, od których kupiliśmy dom, mogli ściąć sporną mirabelę już lata temu. A jednak ją zostawili. Czemu więc my mamy się pozbywać ładnego drzewa, które wiosną pachnie, a latem rodzi dobre owoce? Moja babcia robiła dżemy z mirabelek i pyszne kompoty… Może byśmy też spróbowali?

Hmm, takiej opcji nie brałam pod uwagę

Odtąd udawałam, że nie słyszę narzekań sąsiadki, nieważne, czy jęczała jesienią, czy wiosną. A kiedy owoce zaczęły dojrzewać…

– Znowu będą te okropne mirabelki opadać i fermentować! – słała w moją stronę swoje gorzkie żale.

– Wie pani co? A może ja zerwę owoce z gałęzi po pani stronie? – zaproponowałam. – I tak rozwiążemy problem. Wpuści mnie pani na chwilę do siebie?

Sąsiadka była tak zaskoczona, że tylko wzruszyła ramionami. Wzięłam to za zgodę i dobry znak. Weszłam z koszykiem na teren jej podwórka i zebrałam owoce, których nie mogłam dosięgnąć od strony swojego ogrodu. I robiłam to regularnie, w miarę dojrzewania mirabelek, które potem przerabiałam na dżemy, konfitury i kompoty, a mąż mi dzielnie pomagał, drylując te małe śliwki.

Na surowo były takie sobie, ale w przetworach – wyborne! Nie spodziewałam się, że te niepozorne owoce kryją w sobie taką moc smaku i aromatu. Nie byłam jakąś mistrzynią patelni, ale mogłam się zajadać od rana do wieczora własnoręcznie smażonymi pysznościami. Miałam nadzieję, że nie wyjem wszystkiego i zostawię sobie coś na zimę.

Patrzyłam z dumą na słoiki, ustawione równo w rządkach na stole. Gdyby nie zapalczywość upartej sąsiadki, pewnie by ich nie było. Machnęłabym ręką na te gnijące, fermentujące mirabelki albo faktycznie w końcu ścięlibyśmy drzewo. A tak… Miałam pyszne lato zamknięte w słoikach. Spojrzałam przez okno na dom pani Sabiny i postanowiłam podziękować. Spakowałam do koszyka kilka słoików i podreptałam do sąsiadki.

Nie spodziewała się mnie i wcale nie była zadowolona, że zawracam jej głowę. Widziałam to po jej minie, gdy stała w oknie. Nie zrobiłam tego, na co miałam ochotę, czyli nie odwróciłam się na pięcie. Poczekałam, aż otworzy mi drzwi.

– Nie będę przeszkadzać, chciałam tylko zostawić to – wyciągnęłam przed siebie koszyk i praktycznie wepchnęłam jej go w ręce. – Gdyby nie pani, to nawet bym nie wiedziała, że mogę coś takiego zrobić. Dziękuję, pani Sabino! – zawołałam i dopiero wtedy dałam nogę.

Po trzech dniach, gdy sprzątałam ściętą trawę, zauważyłam sąsiadkę zmierzającą z moim koszykiem w stronę płotu dzielącego nasze działki. Znowu bawimy się w Kargula i Pawlaka? – pomyślałam z przekąsem, ale podeszłam do niej.

To nasza słodka i pachnąca tajemnica

– Ja… chciałam koszyk oddać. I podziękować za dżem. No i kompot.

– Nie ma za co. A próbowała pani? Jestem z siebie dumna, bo nieźle mi wyszło.

– Próbowałam. Przepyszne. Naprawdę. Ja… Przepraszam, że tak nalegałam na ścięcie tej mirabelki. Nie sądziłam, że…

– Nie ma sprawy – machnęłam ręką.

Nie chciałam słuchać tłumaczeń kobiety, która była ode mnie starsza i ewidentnie zawstydzona. Dla niej te przeprosiny były pewnie nieco upokarzające, a ja się bez nich mogłam obejść. Poza tym nadarzyła się okazja na przełamanie lodów.

– Może wejdzie pani na herbatę? Mam babeczki jagodowe, sama piekłam – kusiłam.

Wahała się, by ostatecznie przyjąć zaproszenie. I tak krok po kroku nawiązałyśmy… No, może nie przyjaźń, ale jakąś nić porozumienia. Stałyśmy się sąsiadkami z prawdziwego zdarzenia.

Wpadamy do siebie z kawałkiem ciasta albo gawędzimy przy płocie, podczas wykonywania prac w ogródku. Inni mieszkańcy dziwią się, jakim to sprytnym sposobem „obłaskawiliśmy” starą F.. Zachowujemy w tajemnicy, że kością niezgody była niepozorna mirabelka, która pięć wiosen temu pomogła nam odnaleźć wspólny język. To nasza słodka i pachnąca tajemnica.

Czytaj także:
„Chciałam wzbudzić zazdrość męża, więc poszłam z obcym mężczyzną do hotelu. Obudziłam się… z wyczyszczonym kontem”
„Mój ukochany zginął zanim zdążyłam mu powiedzieć o ciąży. To moja wina, bo chciałam go sprawdzić”
„Sąsiadka idealizowała męża-przemocowca. Bił ją, groził jej, a ona ciągle powtarzała, że nie może bez niego żyć”

Redakcja poleca

REKLAMA