Pani Stasia mieszkała na naszym osiedlu chyba od samego początku. Kiedy je budowano w latach siedemdziesiątych, część mieszkań przyznano osobom, które wcześniej na tych terenach miały domki. A właściwie chałupy, bo to były zazwyczaj pobudowane po wojnie drewniane prowizorki, które, jak to prowizorki, przetrwały lata.
Pani Stasia była wtedy młoda, miała dwóch synów. Niewiele ich pamiętam, bo jak ja się urodziłem, to oni już chodzili do szkoły. Jak ja byłem na tyle duży, żeby latać po boisku, to czasem ich spotykałem. Różnili się – jeden był porządny, drugi, Zbyszek, okropny łobuz. Właściwie bandyta – pamiętam, jak mama opowiadała, że i pije, i za złodziejkę się bierze. A ile on mógł wtedy mieć? Z 16 lat? Ten porządny jakoś tak zaraz po szkole zniknął, pani Stasia chwaliła się, że na studia pojechał. Potem podobno za granicę, w każdym razie, więcej go nie widziałem.
Zbyszek stał się postrachem okolicy
Biciem wymuszał pieniądze, kradł radia z samochodów, rowery z piwnic… Wreszcie milicja go złapała i zniknął z naszego życia na kilka lat. Wszyscy wtedy odetchnęliśmy z ulgą, a i pani Stasi chyba lepiej się żyło. Bo i ona z tym synem nie miała łatwo, często słyszałem, jakie on jej urządzał awantury. Jej mąż wtedy już nie żył, zginął kilka lat wcześniej po wypadku w pracy, na budowie.
Pani Stasia rentę po nim miała. I o tę rentę była awantura, bo Zbyszek uważał, że matka powinna mu część tych pieniędzy oddawać. A to przecież stary koń już wtedy był, ze dwadzieścia kilka lat miał! Roboty żadnej, a w głowie tylko imprezy i picie z kolegami. To, co ukradł, przepijał, grosza do domu nie dokładał. Panią Stasię wszyscy lubili, więc jak tylko Zbyszek zniknął za kratkami, sąsiedzi od razu zaoferowali jej pomoc. Bo wcześniej, to każdy bał się zapukać, żeby się na synalka nie natknąć. Kiedy Zbyszek wrócił z więzienia, wydawało się, że się ustatkował. Poznał jakąś dziewczynę, poszedł do pracy, w jakimś warsztacie samochodowym był za pomagiera czy w magazynie pracował. A ona szybko zaszła w ciążę i zamieszkali wszyscy u pani Stasi. Przez dwa, może trzy lata był spokój. Ale potem znowu się zaczęło.
Zbyszek stracił robotę, to już były lata 90., niektóre zakłady likwidowano, inne padały. Wiele osób to dotknęło i ludzie radzili sobie, jak mogli. Ale nie Zbyszek. On stwierdził, że to niesprawiedliwe, że los się na niego uwziął i znowu zaczął pić. A po alkoholu się awanturował. Latem, jak okna były pootwierane, nieraz było słychać, jak lecą wyzwiska, jak pani Stasia i ta kobieta Zbyszka krzyczą. Zresztą, ta młoda, Kaśka jej chyba było, długo nie wytrzymała. Najpierw sama zaczęła pić, z podejrzanym towarzystwem można było ją spotkać coraz częściej na osiedlu. Wreszcie skumplowała się z takim Ząbkiem, miejscowym chuliganem.
Zbyszek oczywiście szybko się o tym dowiedział i najpierw zrobił jej awanturę, a potem wyrzucił z domu. Ona jeszcze kilka razy się pojawiła – bo przecież dziecko mieli, Piotrusia, który został z panią Stasią i Zbyszkiem. Sam widziałem, jak Kaśka stoi pod klatką i krzyczy, żeby jej syna oddali. Zbyszek w odpowiedzi zrzucił jej na głowę jakieś ciuchy. Nie chciał oddać syna, ale nie sądzę, żeby się w nim jakieś rodzicielskie instynkty odezwały.
To o alimenty chodziło!
Potem Kaśka przestała się w ogóle pojawiać, podejrzewam, że o dziecku zapomniała, bo tylko by jej przeszkadzało. Piotrusiem zajmowała się oczywiście pani Stasia. Ale przecież nie była najmłodsza, poza tym pracowała, a lata udręki mocno jej dokuczyły.
Nie radziła sobie z Piotrkiem. Poza tym, co by nie mówić, mały w domu bez przerwy oglądał pijanego, awanturującego się ojca. Zabrakło mu wzorca, zabrakło maminej ręki – i pewnie dlatego poszedł w ślady tatusia… Traf chciał, że byłem pewnie jednym z pierwszych, który przyłapał Piotrka na kradzieży. Stałem w kolejce do kasy i z nudów przyglądałem się klientom. Ludzi było dużo, każdy się spieszył – pewnie dlatego tylko ja zauważyłem, jak mały sięga do torebki jakiejś babki i wyciąga portfel. Zareagowałem od razu.
– Pan mnie puści, ratunku! – zawołał Piotrek, ledwie go złapałem za ramię.
Oczywiście, wszyscy się na mnie spojrzeli, ale nie dałem się zbić z tropu.
– Pokaż, co masz w kieszeni? To chyba nie twoje?
– Ale co się pan czepia?!
– Wiesz, myślę, że lepiej będzie, jak się przyznasz. A potem porozmawiamy.
Poddał się, nie miał wyjścia. Na szczęście dla niego ani okradziona klientka, ani obsługa sklepu nie chciały wzywać policji. Na szczęście, a może i na nieszczęście, bo gdyby wtedy dostał po uszach, gdyby ktoś się za niego wziął, to może poszedłby po rozum do głowy. Przed sklepem próbowałem pogadać z Piotrkiem, ale był buńczuczny i bezczelny.
Taki sam, jak ojciec
Przez kolejne kilka lat obserwowałem z bólem serca, jak Piotrek idzie w ślady tatusia. Papierochy, piwo z kumplami, wrzaski na podwórku, rozróby. Moja mama, która przyjaźniła się z panią Stasią, opowiadała mi czasami, co dzieje się u nich w domu.
– Do tej pory ze Zbyszkiem miała krzyż pański, ale Piotrek jest jeszcze gorszy – ubolewała. – Czy ty wiesz, że on zmusza ją do oddawania mu pieniędzy?! A przecież co ona dostaje, grosze! I mieszkanie z tego opłacić i leki wykupić i jeszcze tych dwóch darmozjadów wykarmić!
– A co na to Zbyszek? – zapytałem.
Bo chociaż zawsze piekło w domu urządzał, awantury robił, to z tego, co wiem, ale pewnych granic nie przekraczał.
– Daj spokój, to wrak człowieka już jest, chory jest – mama machnęła ręką. – Stasia mówi, że próbował jej bronić, ale co on może? I więcej się już nie odezwał.
– A on coś robi w ogóle?
– Gdzieś tam dorabia, czegoś pilnuje czy złom segreguje – mama pokręciła głową. – Co więcej może?
– A młody?
– A skąd! Pije całymi dniami, po nocach wraca. Pewnie z kradzieży, ale nikt go na niczym nie przyłapał. Stasia opowiada, że ona odpoczywa tylko, jak Piotrek śpi. Albo jak go nie ma w domu. Ale wtedy to nasłuchuje, czy nie wraca. No mówię ci, strzępek nerwów z niej.
– Bo policję powinna wezwać – aż walnąłem pięścią w stół. – Na co czeka?
– A ty myślisz, że nie wezwała? Przyjechali, a jakże. Ale wiesz – Piotrek się uspokoił, grzecznie przeprosił, prawnie nic nie mogli mu zrobić. A że nawet pijany wtedy specjalnie nie był, to go i na izbę zabrać nie mogli. Za to jak tylko wyszli, to ten gówniarz zaczął się mścić.
– I co?
– A co ma być? – mama popatrzyła na mnie zaskoczona. – Nic. Jak są dobre dni, to Stasia siedzi w kuchni albo w swoim pokoiku, jak złe, to wychodzi z domu, po sąsiadach łazi. Do mnie przecież nie raz, nie dwa zaglądała. Posiedzi, poczeka, aż Piotrek zaśnie i wraca do siebie.
– Ale przecież tak nie może być… – jęknąłem.
– A co zrobisz? Policja nie pomoże, na takich nie ma prawa. Mnie też tej Stasi żal, ale co ma zrobić? Nawet wyprowadzić się nie ma gdzie.
Sytuacja nie dawała mi spokoju
A jeszcze tak się złożyło, że kilka dni później byłem na urodzinach u Jacka, kumpla z dzieciństwa. Mieszka w bloku pani Stasi. Zeszło się kilku starych znajomych i wszyscy zaczęli opowiadać o Zbyszku i Piotrku i o tym, co dzieje się u nich w domu.
– Ja tam u nich kilka razy byłem, jak się awanturowali – mój kumpel się skrzywił. – Waliłem w drzwi, ale nie otworzyli mi.
– Trzeba było policję wezwać – nie odpuszczałem.
– A co ty myślisz? Wezwałem. Przyjechali, spisali i pojechali. Kilka razy wzywałem. Wreszcie któregoś dnia Piotrek zaczepił mnie na klatce. Powiedział, że na kapusiów to jest sposób, odchylił kurtkę i pokazał mi nóż.
– Przestraszyłeś się? – nie chciało mi się wierzyć.
– Powiedziałem mu, że na takich jak on są paragrafy. I żeby uważał, do kogo startuje. A on mi na to, że dzieciaki nie powinny płacić za błędy rodziców.
– No chyba wziąłbym za kołnierz i… – zakląłem.
– Nie mieszkasz w tym bloku – zauważył mój kumpel ponuro. – Moje dzieciaki same wracają po szkole do pustego domu. A ten gnój, co by o nim nie mówić, jest silny i wysportowany. Na siłowni całymi dniami siedzi. I cholera wie, z kim się zadaje?
– Z kim by się nie zadawał, nie możemy się tak dawać terroryzować – nie potrafiłem się z tym pogodzić.
Tamtego wieczoru temat się urwał. Ale chyba żaden z nas nie mógł zapomnieć tej rozmowy, bo kilka dni później zadzwonił do mnie Jacek.
– On chyba znowu robi straszne awantury – powiedział, przejęty. – Policja była, ale, jak zwykle, nic nie zrobili.
Wkurzyłem się nie na żarty
Podzwoniłem po kumplach, zebraliśmy się w trzech i poszliśmy do pani Stasi. Otworzyła nam drzwi, przestraszona. W środku było słychać chrapanie.
– Jest Zbyszek? – zapytałem obcesowo.
– Nie – pokręciła głową, patrząc na nas zaskoczona. – W szpitalu jest.
– To dobrze – powiedziałem. – Pani się ubierze i pójdzie do nas, mama zaprasza na kawę.
– Ale co się stało? – zapytała, poprawiając odruchowo włosy.
– Mama chce porozmawiać – powiedziałem. – A my mamy sprawę do Piotrka, to akurat sobie pogadamy.
– Ale on śpi, zmęczony jest – w jej oczach pojawił się strach.
– Pani idzie, wszystko będzie dobrze – powiedziałem, podając jej torebkę.
Poszła. Piotrek leżał rozwalony na kanapie. Prawdę mówiąc, miałem ochotę obudzić go kopniakiem, ale się powstrzymałem. Jacek po prostu wylał na niego szklankę wody. Piotrek zerwał się wkurzony, ale widok trzech facetów nieco go ostudził.
– Czego chcecie? Kto was wpuścił? Ja tę starą… – wybełkotał, tracąc chyba pewność siebie.
Widziałem, jak maca się po kieszeni, ale nóż leżał na stole, pod oknem.
– Babci nie ma – powiedziałem. – I jeżeli jeszcze raz ją tkniesz albo postraszysz, to będzie to ostatnia rzecz, jaką zapamiętasz.
– Straszysz mnie? – w jego oczach zabłysły ogniki. – Takiś chojrak?
Nas było trzech, ale on młody i silny, nie bał się. Jednak przecenił swoje możliwości po pijaku.
– Co wy mi zrobiliście? – chrypiał.
– Jak będziesz się stawiał, to powtórzymy to! – powiedziałem zimno. – Tacy jak ty na nic innego nie zasługują.
– Doniosę na was – zagroził.
– Proszę bardzo – powiedziałem. – Donieś. A jeszcze ci powiem, że osobiście dopilnuję, żebyś babci nie tknął. A jak nie posłuchasz, to w sądzie będę zeznawał. Nie ja jeden. Zgnijesz w więzieniu.
Pani Stasia, za namową mojej mamy, wyjechała na kilka dni do rodziny. Piotrek jak wrócił, szukał babci po osiedlu. No tak, został bez obiadu, nie miał mu kto uprać, w dodatku babcia rentę zabrała. Trochę się bałem, co będzie, jak pani Stasia wróci. Ale mój kumpel twierdzi, że w mieszkaniu sąsiadów nie słychać awantur, moja mama też potwierdza, że pani Stasia odżyła. A Piotrek już więcej babci nie dręczył. Zresztą z tego co wiem, to ma tę rękę nie do końca sprawną…
Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”