Odsłoniłam zasłony i… zbaraniałam. Przede mną bowiem, w odległości zaledwie kilku metrów od okna sypialni, wznosił się wysoki płot z desek. Mieszkam w swoim domu od trzydziestu czterech lat i doskonale wiem, że go tu wcześniej nie było!
– Krzysiek! – zbudziłam męża, szarpiąc go za ramię, a kiedy odzyskał świadomość, zapytał:
– Która godzina?
– Po siódmej! – westchnęłam.
– Kobieto, czy ty chcesz mnie zabić? – spojrzał na mnie z wyrzutem. – Jechałem przecież pół nocy! Daj się człowiekowi wyspać, dobra?
– Ale ty musisz to zobaczyć! – miałam chyba wystarczająco zdeterminowaną minę, bo mąż w końcu wstał i poczłapał niechętnie w stronę okna.
A tam zastygł w identycznym zdumieniu, jak ja kilka minut temu, po czym zdołał wypowiedzieć tylko tyle:
– A to gnojek!
Krzysiek już oczywiście nie wrócił do łóżka, tylko chwilę potem przechadzał się wkurzony po kuchni z kubkiem kawy, mamrocząc pod nosem rozmaite inwektywy pod adresem sąsiada, który najwyraźniej korzystając z tego, że nie było nas kilka dni w domu… przesunął płot.
– Możesz mi powiedzieć, dlaczego to zrobiłeś? – dwie godziny później poszłam go o to zapytać. – Przecież ten płot stał w tamtym miejscu od kilkudziesięciu lat! Jeszcze nasi dziadkowie umówili się w ten sposób!
– Może oni się umówili, ale mnie ta umowa w żaden sposób nie obowiązuje – stwierdził na to zimno Łukasz. – To moja ziemia i nie widzę najmniejszego powodu, by ci ją podarować!
– Muszą być przecież jakieś dokumenty na to, że twoi dziadkowie przystali na przesunięcie płotu i powiększenie mojej działki – uparłam się, ale wcale nie byłam tego taka pewna.
Na pewno nie zrobili tego bezinteresownie
Kiedy sprzątałam szuflady w domu, nigdy na nic takiego nie natrafiłam. Nie zastanawiałam się jednak wcale, na jakich zasadach płot stoi inaczej, niż podobno zaznaczono na planach. Tak było zawsze i już, chociaż dziadkowie podkreślali, że to dobra wola państwa Żaczyków. A tymczasem ich wnuk upomniał się o swoje. Gdybym tylko miała jakieś papiery…
– Jak je znajdziesz, to pogadamy! A teraz… Żegnam! – sąsiad chciał mi zatrzasnąć drzwi przed nosem.
Przytrzymałam je.
– Łukasz, znamy się tyle lat… Pogadajmy – poprosiłam polubownie. – Cenę metra kwadratowego znam. Zapłacę – zaproponowałam.
– Tylko że ja nie chcę kasy! Chcę moją ziemię! – Łukasz był nieugięty.
– Po co ci jej aż tyle? Przecież twój dom jest mały… – zaczęłam.
– No właśnie! Chyba nie sądzisz, że zawsze będę mieszkał w czymś takim! – prychnął. – Za kilka tygodni ta rudera zostanie zburzona, a na jej miejscu stanie nowa chata – pochwalił się.
„No to z nim nie wygram” – pomyślałam, wracając do domu zrezygnowana.
– Naprawdę twoi dziadkowie nie mieli żadnych dokumentów na to, że mogą powiększyć sobie działkę kosztem sąsiadów? – spytał Krzysiek, chociaż nie był tym za bardzo zdziwiony.
Sam pochodził ze wsi i wiedział, że chłopi załatwiali wiele rzeczy na gębę i uścisk ręki, nie dając zarobić geodetom. Nie martwili się przy tym o przyszłe pokolenia, które nie respektowały ustaleń swoich krewnych.
– Słuchaj, ale przecież twoi dziadkowie naiwni nie byli… Skoro użytkowali ziemię państwa Żaków, to musieli w zamian coś im dać – mąż po chwili doszedł do takiego wniosku.
– A diabli wiedzą, co to było! – wzruszyłam ramionami, zdenerwowana.
– Na mojego nosa to pewnie także musiała być ziemia – zamyślił się Krzysztof. – Kochana, masz jakieś stare plany tej naszej działki?
– Gdzieś tam są na strychu…
Szukanie planów zajęło nam cały dzień, ale nic nie wskóraliśmy.
U dziadków wiele lat temu był pożar, który wprawdzie został szybko opanowany, ale niektóre rzeczy poszły wtedy z dymem. Może i te dokumenty?
– I co teraz? – westchnęłam.
– Poszukamy w gminie – Krzysztof nie dawał za wygraną.
Następnego dnia pojechaliśmy z rana do wydziału geodezji.
– Plany są, można dostać kopię, trzeba tylko wnieść opłatę w kasie i poczekać dwa tygodnie – wyjaśniła nam urzędniczka w okienku.
– A jakoś szybciej się nie da? – byliśmy mocno zdeterminowani.
– Musi je poświadczyć geodeta, ale zobaczę, co da się zrobić – obiecała.
Ten drań wygnał mnie ze swojej posesji
Plany dostaliśmy w ciągu kilku kolejnych dni i przestudiowaliśmy je w domu niezwykle dokładnie.
– A więc takie buty! – ucieszył się Krzysztof odkrywając, co zrobili moi dziadkowie i dziadkowie Łukasza.
Otóż przesunięcie płotu nie było wcale bezinteresowne. W ten sposób państwo Żaczykowie odwdzięczyli się za to, że moi dziadkowie pozwalali im używać swojej drogi dojazdowej do posesji. Tak! Okazało się, że droga biegnąca wzdłuż mojego płotu należy tylko do mojej rodziny. Mogę ją spokojnie zamknąć i nie pozwolić na to, aby Łukasz i jego bliscy jej używali. Nie było przecież żadnych dokumentów, że ktokolwiek z mojej rodziny zgodził się na to, aby to robili.
– To którędy on będzie wjeżdżał do siebie? – zastanowił się Krzysiek.
– Z drugiej strony! Zobacz, tutaj jest wyznaczona polna droga dojazdowa. I co nas to obchodzi, że jest niewygodna i właściwie Łukasz będzie musiał jechać dookoła, aby dostać się do swojego domu? Ma dojazd, więc nie będzie miał prawa żądać, abyśmy mu użyczyli swojej drogi! – wyjaśniłam. – Chociaż, oczywiście, wolałabym załatwić wszystko polubownie, żeby pozostało tak, jak było do tej pory… – dodałam po chwili z westchnieniem. – Wiesz co? Pójdę się rozmówić z Łukaszem. Znamy się przecież nie od dzisiaj i chociaż on jest ode mnie kilka lat młodszy, to musi pamiętać, jak uczyłam go jeździć na rowerze… Jakoś się chyba dogadamy?
– W każdym razie warto spróbować – pokiwał głową mąż.
Wzięłam więc plany pod pachę i powędrowałam do Łukasza. A tam przeżyłam chyba najgorsze upokorzenie swojego dotychczasowego życia! Nie spodziewałam się zupełnie tego, że zostanę potraktowana gorzej od śmiecia! Sąsiad bowiem w ogóle nie dał mi dojść do słowa, tylko kazał… sp… ze swojej posesji. Wrzeszczał, że ma dosyć bab, które go okradają. Posłał mi jeszcze na odchodne taką wiązankę przekleństw, że uszy mi zwiędły, a na koniec zapowiedział, że właśnie jest na etapie kupowania psa, i jeśli jeszcze raz wejdę na jego teren, to ten pies mi d… odgryzie.
– Wyobrażasz sobie coś takiego?! – byłam tak roztrzęsiona po powrocie do domu, że nie mogłam normalnie mówić, głos mi drżał z oburzenia.
– Już ja mu pokażę, sukinsynowi! – Krzysiek chciał od razu biec do sąsiada, ale go powstrzymałam.
– Nic nie wskórasz, a jeszcze sobie biedy napytasz – ostrzegłam. – Łukasz będzie miał prawo wezwać policję. To trzeba załatwić inaczej, łagodnie…
Ale łagodnie naprawdę się nie dało. Łukasz uparł się jak muł i nie dał sobie powiedzieć ani słowa. Był nieprzyjemny, chamski. Po jakimś czasie zrozumiałam także, dlaczego mnie wyzywał od głupich bab, które go okradają. Mimo młodego wieku zdążył już rozwieść się z żoną i podobno musiał oddać jej pół majątku.
– Jak tam było między nimi, tak było… Ale sprawa drogi nie ma nic do tego – uznałam. – Nie chce z nami rozmawiać, to wkrótce bardzo się zdziwi – powiedziałam.
Czy nie łatwiej byłoby się dogadać?
Ze spokojem przyglądaliśmy się z mężem temu, jak sąsiad buduje nowy dom. Już na etapie lania fundamentów było widać, gdzie zaplanował garaż, a podczas stawiania ścian, tylko upewniliśmy się, że faktycznie rozplanował swój dom tak, aby jak najłatwiej wjechać samochodem do garażu z drogi, która… nie należała do niego.
Wreszcie Łukasz dom wykończył i rozplanował sobie nawet ogród. Oczywiście, kostką wyłożył placyk przed garażem, a z drugiej strony domu urządził taras i piękne klomby.
Kiedy już wszystko było gotowe na cacy, ruszyliśmy do działania. Na naszej drodze postawiliśmy… szlaban! Trudno opisać szał, jakiego dostał Łukasz, kiedy po powrocie z pracy nie mógł dojechać do własnego domu. To było prawdziwe tornado! Oczywiście złapał za jakiś młot i usiłował wyłamać szlaban, ale mu się to nie udało. Zostawił więc auto na naszej drodze i poleciał dzwonić na policję.
Ta przyjechała, po czym po obejrzeniu planów podpisanych przez geodetę wyjaśniła Łukaszowi, że nie tylko nie ma prawa rozwalać szlabanu, ale w ogóle stać autem na naszej drodze!
– Pana droga dojazdowa do posesji znajduje się z drugiej strony! – policjant uświadomił mu to, co ja chciałam wyjaśnić wiele miesięcy temu.
Oczywiście, Łukasz nie dał za wygraną – pozwał nas do sądu. Stracił tylko pieniądze na rozprawę i adwokata, bo sędzia powiedział to samo.
– Ale ja mam dom odwrócony tak, że muszę wjeżdżać od drugiej strony! – grzmiał sąsiad na sali sądowej.
– A to już pana sprawa, że sobie pan go tak nierozsądnie ustawił – sędzia był nieugięty. – Radzę panu jakoś dogadać się z sąsiadami, wyglądają na miłych ludzi – dodał.
No cóż… Łukasz wyleciał z sali sądowej wściekły jak osa, nie zaszczycając nas ani jednym spojrzeniem. Teraz widzimy z mężem, że podjeżdża pod swój dom z drugiej strony, zostawia auto na polnej drodze i biegnie na piechotę dookoła płotu, aby wejść na posesję przez furtkę. Teraz jest na nas wściekły, więc nie należy się spodziewać zbyt szybkiej reakcji, ale kiedyś mu przejdzie i może wtedy pójdzie po rozum do głowy. Bo czy nie łatwiej się po prostu dogadać?
Czytaj także:
„Mój sąsiad to gumowe ucho, wszędzie wciska swój wścibski nochal. Nie sądziłam, że ta menda uratuje mi kiedyś życie”
„Sąsiad to zawistny burak bez honoru. Sądziłem, że jego groźby są wyssane z palca, jednak on posunął się o krok za daleko”
„Byłam w kropce i nie wiedziałam, co zrobić. Sąsiad chwiał dać mi pomocną dłoń, lecz najpierw ja miałam >>dać<< mu coś innego”