Marzyliśmy z mężem o przeprowadzce za miasto. Kiedy więc nasze dzieci poszły na studia, uznaliśmy, że czas najwyższy to marzenie spełnić. Sprzedaliśmy mieszkanie w Warszawie i kupiliśmy domek na wsi. Byliśmy pewni, że przeżyjemy resztę swoich dni w ciszy i spokoju. Nic z tego.
Wszystko zaczęło się rok temu
Na pustej i zaniedbanej dotąd działce sąsiadującej z naszą posesją zaczęło się coś dziać. Ciężarówki zwiozły kruszywo na utwardzenie gruntu i jakichś sporych rozmiarów stalowe elementy. Nie przejęliśmy się tym zbytnio. Pomyśleliśmy, że po prostu ktoś szykuje teren pod budowę domu. Nie wyobrażaliśmy sobie, że to może być coś innego.
Z miejscowego planu zagospodarowania wynikało jasno, że działki w naszej okolicy mogą być przeznaczone tylko i wyłącznie pod zabudowę jednorodzinną. To właśnie dlatego zdecydowaliśmy się na kupno tego, a nie innego domu.
Chcieliśmy mieć pewność, że nikt w pobliżu nie będzie prowadził żadnej smrodliwej i hałaśliwej działalności. Tego baliśmy się najbardziej. W mieście mieszkaliśmy niedaleko fabryczki. Wiedzieliśmy, jaki to koszmar. O tym, że to jednak nie będzie dom, dowiedziałam się jakiś miesiąc później, od Beaty, sąsiadki z naprzeciwka. Przyszła do mnie załamana i rozstrzęsiona.
– No to już koniec naszego spokojnego życia! – westchnęła.
– A to niby dlaczego? – zdziwiłam się.
– A bo za waszym płotem powstaje warsztat samochodowy. Zobaczysz, będzie taki hałas i ruch, że zwariujemy.
– E tam, na pewno coś ci się pomyliło. Tu może powstać dom lub co najwyżej miniosiedle domków jednorodzinnych. Nic więcej.
– Też tak myślałam. Ale mój Waldek podpytał robotników. A ci chyba najlepiej wiedzą, co stawiają. Mówię ci, nadchodzą dla nas ciężkie czasy – mruknęła i pobiegła wiadomościami do kolejnego sąsiada.
Nie wyobrażałam sobie takiego sąsiedztwa. Gdy Piotr wrócił z pracy, natychmiast mu o wszystkim opowiedziałam. Ależ się zdenerwował! Następnego dnia z samego rana pojechał do urzędu gminy i starostwa powiatowego. Wrócił bardzo zadowolony.
– To tylko plotka – uśmiechnął się.
– Jesteś pewien? – dopytywałam się.
– Na sto procent. Właściciel ma pozwolenie na budynek mieszkalny i halę garażową. Na nic więcej – odparł.
Odetchnęłam z ulgą. Cieszyłam się, że wiadomość, którą przyniosła Beata, okazała się nieprawdziwa. Nawet jej o tym powiedziałam. Byłam pewna, że się ucieszy. Ona jednak tylko pokręciła głową.
Słowa Beaty bardzo mnie zaniepokoiły
– Plotka mówisz? Oj, chyba nie.
– Ale dlaczego tak uważasz?! – zdziwiłam się, a nawet trochę na nią wkurzyłam.
– A widzisz na tej działce jakieś materiały budowlane, z których mógłby powstać dom? Jakieś pustaki, cegły?
– No nie… Są tylko te metalowe elementy – przyznałam.
– No właśnie. Zobaczysz, postawią halę, urządzą w niej warsztat, a my będziemy cierpieć. Mój Waldek zawsze wie, co mówi – westchnęła.
Słowa sąsiadki znowu mnie zaniepokoiły. I oczywiście przekazałam to, co od niej usłyszałam, Piotrowi.
– Przestań jej słuchać – machnął ręką – Robi z igły widły. Może po prostu facet zaczyna budowę, że tak powiem, od końca? Najpierw garaże, a dopiero potem dom?
– A jak nie? – nie ustępowałam.
– To się będziemy martwić potem. Ale myślę, że możemy spać spokojnie. Jak nie ma pozwolenia, to żaden warsztat tu nie powstanie. W końcu żyjemy w państwie prawa – odparł z pewnością w głosie.
Mnie jednak, gdy usłyszałam to ostanie zdanie, mina zrzedła. Czułam, że to jednak sąsiadka ma rację. I moje przypuszczenia się sprawdziły. Warsztat ruszył pół roku później. Co prawda na bramie nie było żadnego szyldu, ale na parkingu od razu zaroiło się od samochodów i motocykli.
– Widzisz? A jednak Beata miała rację – westchnęłam zrezygnowana.
– Rzeczywiście… Ale nic się nie martw. Załatwię to. Jutro tego warsztatu nie będzie. Nikt przecież nie pozwoli na taką samowolkę – odparł, a potem wsiadł w samochód i pojechał do urzędu gminy.
Wrócił bardzo zadowolony.
– Złożyłem oficjalna skargę. Na piśmie. Jeszcze w tym tygodniu przyślą kontrolę z nadzoru budowlanego – uśmiechnął się.
– I myślisz, że to coś da? – nie kryłam wątpliwości.
– O Boże, dlaczego ty tak wszystko widzisz w czarnych barwach? Ten cwaniak z warsztatu myśli, że wszystko mu wolno. Ale prawo stoi po naszej stronie – odparł.
Spodziewałam się że będzie źle
Nie wiem dlaczego, ale znowu poczułam, że nie będzie tak pięknie. Urzędnicy przyjechali kilka dni później. Rozejrzeli się, pogadali z właścicielem, a potem wsiedli w samochód i odjechali. Piotr oczywiście pojechał za nimi, do urzędu. Chciał wiedzieć, kiedy będzie decyzja o likwidacji warsztatu. Wrócił po trzech godzinach. Był tak wściekły, że aż się trząsł. Od razu było widać, że nie ma dobrych wieści.
– I czego się dowiedziałeś? – zaczęłam ostrożnie.
– Tak najkrócej? Że na faceta nie ma mocnych – warknął.
– Słucham? Chyba żartujesz! – nie dowierzałam.
Spodziewałam się że będzie źle, ale nie aż tak. Myślałam, że po prostu procedury będą trwać bardzo długo, że miną tygodnie, a nawet miesiące, zanim pozbędziemy się uciążliwego sąsiedztwa. Bo urzędy u nas nie dość, że nierychliwe, to jeszcze zobowiązane do stosowania się do różnych przepisów. A tu taka stanowcza odpowiedź.
– Nigdy nie byłem bardziej poważny. Facet ma pozwolenie na halę garażową, więc przyczepić się nie można. A warsztat? Oficjalnie go nie ma.
– Ale przecież jest!
– Tak, ale działalność nie jest zgłoszona. Facet twierdzi, że naprawia samochody i motocykle hobbistycznie, nieodpłatnie. A to mu wolno we własnym garażu.
– Czyli gdyby warsztat był zarejestrowany, to wszelkiej maści urzędnicy mieliby prawo interweniować, wydać jakąś decyzję. A jak nie, to nie? – chciałam się jeszcze upewnić, czy dobrze zrozumiałam.
– Dokładnie.
– To co my teraz zrobimy?
– Nie mam pojęcia. Może facet okaże się partaczem i nikt u niego niczego nie będzie naprawiał. I problem sam się rozwiąże – odparł, ale z jego miny wynikało, że sam w to nie wierzy.
Jak się zapewne domyślacie, problem się nie rozwiązał. Warsztat działa pełną parą. A my nie mamy chwili spokoju. Nie tylko my, bo w podobnej sytuacji są mieszkańcy wszystkich okolicznych domów. Od ryku silników i huku maszyn bolą nas głowy. Głośni są zwłaszcza motocykliści. Gdy przyjeżdżają, człowiek własnych myśli nie słyszy. I jeszcze ten smród spalin, pył unoszący się spod kół. Zwariować można.
Roześmiał się im w twarz
Wcześniej, gdy było ciepło, spędzaliśmy na zewnątrz każdą wolną chwilę. Odpoczywaliśmy w ogrodzie lub spotykaliśmy się z sąsiadami przy grillu. A teraz wszyscy siedzimy w domach, przy szczelnie zamkniętych oknach, i modlimy się choć o godzinę ciszy.
Mój Piotrek próbował dogadać się z właścicielem warsztatu. Był u niego z kilkoma sąsiadami. Wszyscy tłumaczyli mu, że zgotował nam piekło, że przez hałasy, smród i pył nie możemy normalnie żyć. Myślicie że się przejął? Nic z tego!
Roześmiał się im w twarz. Stwierdził, że nic go nie obchodzą te wszystkie pretensje, że dla czyjegoś widzimisię nie będzie rezygnował ze swojego hobby. A jak się komuś nie podoba, to może sprzedać dom i przeprowadzić się w jakieś spokojniejsze miejsce. Bezczelny, obrzydliwy typ. Dokładnie wiedział, że jak potencjalny kupiec usłyszy te wszystkie hałasy, to nawet na podwórko nie wejdzie. Zresztą, dlaczego to my się mamy wyprowadzać? To on powinien zniknąć!
Jesteśmy coraz bardziej rozżaleni i wściekli. Boli nas, że jeden człowiek może bezkarnie zatruwać życie połowie wsi. I że urzędnicy bezradnie rozłożyli ręce i zasłonili się niedoskonałością przepisów. Myślę, że coś by jednak mogli zrobić, tylko im się nie chce. Ale nie zamierzamy się z tym pogodzić.
Kika dni temu zaprosiliśmy do siebie z mężem kilku sąsiadów. Ustaliliśmy, że skoro właściciel warsztatu zatruwa nam życie, to odpłacimy mu pięknym za nadobne. W najbliższym czasie może spodziewać się kontroli skarbówki, bo skoro całymi dniami zajmuje się swoim hobby, to warto sprawdzić, z czego się utrzymuje.
Dwa razy była też u niego policja i sprawdzała, czy samochody i motocykle nie są kradzione. Spisywała też dane właścicieli. A wczoraj dziwnym trafem przed bramą wjazdową do warsztatu przewróciła się przyczepka z drewnem do kominka, skutecznie uniemożliwiając przejazd…
Nikt z nas nie jest zwolennikiem takich rozwiązań, ale nie mamy innego wyjścia. Chcemy tylko spokojnie żyć, odpoczywać w ogrodzie, spotykać się przy grillu…
Czytaj także:
„Przyszłam do nowej pracy pełna zapału i optymizmu. Chlebodawczyni zwyczajnie mnie zgnoiła. Płakałam całą noc”
„Pani Irena tyrała na 3 etatach, żeby utrzymać syna, a mały biegał samopas. Urzędnicy postanowili odebrać jej dziecko”
„Mąż zdradzał mnie na prawo i lewo, a gdy go rzuciłam, zaczął mnie nękać. Spokój odzyskałam w ramionach… policjanta”