„Przyszłam do nowej pracy pełna zapału i optymizmu. Chlebodawczyni zwyczajnie mnie zgnoiła. Płakałam całą noc”

Nowa pracodawczyni była dla mnie podła fot. Adobe Stock, Tunatura
„– Proszę pani – powiedziałam na dzień dobry – przyjęłam tę pracę, bo innej nie było, a ja bardzo chciałam zostać w Warszawie. Zamierzałam sumiennie wywiązywać się z obowiązków, ale widzę, że nie jest pani ze mnie zadowolona. Jutro już mnie tu nie będzie. Obiecuję to pani”.
/ 02.10.2022 17:15
Nowa pracodawczyni była dla mnie podła fot. Adobe Stock, Tunatura

Moje miasteczko było tak małe, że nie umieszczono go na żadnej mapie. Żyło się w nim powoli, sennie, monotonnie… Rytm odmierzały wschody i zachody słońca. Omijały go większe arterie komunikacyjne, ważne wydarzenia, ciekawi ludzie…

Wszędzie panoszyła się nuda

Po maturze chciałam stąd wyjechać, wyrwać się z tej mieściny, ale przede wszystkim chciałam studiować matematykę – najpiękniejszą z nauk. Złożyłam dokumenty na uniwersytet w Warszawie. Niestety, przeżyłam wielkie rozczarowanie. Egzamin wprawdzie zdałam, lecz zabrakło mi punktów i odpadłam. Czułam się okropnie, nie wiedziałam, co z sobą zrobić: wrócić do domu czy zostać w stolicy i poszukać pracy? Po namyśle postanowiłam zostać, uczyć się sumiennie, a w przyszłym roku ponownie przystąpić do egzaminu. Nie miałam jednak pieniędzy ani mieszkania. Musiałam więc szybko znaleźć jakąś pracę, lecz propozycji nie było zbyt wiele, potrzebowano głównie pracowników fizycznych.

Niemal w ostatniej chwili trafiłam na ogłoszenie: „Potrzebna opiekunka do sparaliżowanej osoby. Zapewniam zakwaterowanie i wyżywienie”.

„Na początek nieźle” – pomyślałam.

Rozwiąże to moje problemy bytowe. Na miejscu okazało się, że moją podopieczną ma być staruszka po wylewie, z częściowym paraliżem, wymagająca opieki przez całą dobę. Jej córka, z którą byłam tam umówiona, bardzo się spieszyła. Co chwilę spoglądała na zegarek, informując mnie równocześnie o stanie zdrowia chorej, o lekach i niezbędnych zabiegach pielęgnacyjnych. Potem zaprowadziła mnie do jej pokoju i przedstawiła. Uśmiechnęłam się i grzecznie przywitałam, lecz staruszka nawet nie drgnęła, tylko patrzyła na mnie złym wzrokiem, jakby chciała powiedzieć: Idź stąd!

Leżała na szerokim starym tapczanie, w nieświeżej bieliźnie, mocno wychudzona, z poszarzałą twarzą pooraną licznymi zmarszczkami, z niemiłym grymasem przyklejonym do tych zmarszczek. W zasięgu ręki miała laskę. Zdziwiło mnie to. Po co laska w łóżku? 

– Jutro wpadnę, wtedy dokładnie wszystko omówimy – zakończyła moja chlebodawczyni, wybiegając pospiesznie z mieszkania.

Stałam chwilę w przedpokoju zagubiona, bojąc się wejść do pokoju tej niesympatycznej kobiety. Dławił mnie panujący w mieszkaniu zaduch.

Zrobiło mi się niedobrze

– Kurczę! – zaklęłam pod nosem. – nie mam bladego pojęcia, jak się nią opiekować. I wcale mi się tu nie podoba!

Wówczas usłyszałam głośne stukanie. Weszłam do pokoju. Staruszka z wściekłością tłukła laską o szafkę (a więc do tego potrzebna była jej laska) i coś do mnie krzyczała. Jej słowa brzmiały jak bełkot, rozumiałam jedynie pojedyncze sylaby. Stałam nad nią bezradna i nie miałam pojęcia, co ona chce mi powiedzieć. Widząc, że nie reaguję – zamilkła i z rezygnacją położyła laskę obok siebie, a w jej oczach dostrzegłam bezsilność. O co jej chodziło? Nic nie zrozumiałam. Zapytałam więc:

– Przepraszam, nie zrozumiałam pani. Co mam zrobić?

Staruszka na moje słowa nie zareagowała. Odwróciła twarz i leżała bez ruchu. Sytuacja mnie przerosła. Nie potrafiłam się z nią porozumieć. I tak było przez cały dzień. Ataki furii przeplatały się ze stanami bezsilności i apatii.

„W co ja się wpakowałam?” – po głowie tłukła mi się natrętna myśl.

Przecież ja sobie nie poradzę!

Powinnam stąd uciekać, dopóki jeszcze mam pieniądze na bilet powrotny. Wieczorem byłam wykończona. Kiedy zmęczona, jak nigdy w życiu, położyłam się wreszcie spać, staruszka wielokrotnie budziła mnie głośnym stukaniem i długo pokrzykiwała na mnie, zanim wreszcie zrozumiałam, o co jej chodzi.

Całkiem wybiłam się ze snu. Potem do świtu przewracałam się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Zaczęłam poważnie myśleć o powrocie do domu, bo przecież nie po to przyjechałam do stolicy, żeby biegać wokół jakiejś złośliwej kobiety, lecz by realizować swoją wielką pasję – studiować matematykę. Kiedy uświadomiłam sobie bolesną prawdę, że świat, który stał przede mną otworem, nagle odwrócił się ode mnie i pozostawił mnie samą pośrodku dużego miasta, wtedy coś się we mnie załamało. Opuściła mnie odwaga i poczułam się tak bardzo nieszczęśliwa, że rozpłakałam się jak małe, nieporadne dziecko. Nie mogłam opanować łez, wylewając wraz z nimi całą bezradność. Nie chodziło nawet o tę sparaliżowaną staruszkę, lecz przede wszystkim o moją wielką życiową porażkę – o koniec marzeń o matematyce i ucieczce z zabitej deskami prowincji.

Rano, z czerwonymi od łez oczami, weszłam do pokoju staruszki. Nie spała.

Wodziła za mną zdumionym wzrokiem

Z jej twarzy zniknął niemiły grymas. Zastanawiałam się, czy słyszała mój szloch? A jeśli nawet, co mi tam! I tak się stąd wynoszę. Zdecydowałam. A na razie przystąpiłam do obowiązków.

– Proszę pani – powiedziałam na dzień dobry – przyjęłam tę pracę, bo innej nie było, a ja bardzo chciałam zostać w Warszawie. Zamierzałam sumiennie wywiązywać się z obowiązków, ale widzę, że nie jest pani ze mnie zadowolona, a ja nie muszę tu być, mogę wrócić do domu i zrobię to jeszcze dzisiaj. Nie porozumiemy się, to oczywiste. Nie rozumiem, co pani do mnie mówi, nie wiem, czego pani ode mnie oczekuje, dlatego dzisiaj będę robiła to, co uznam za niezbędne. W ten sposób obie jakoś wytrzymamy do wieczora, a jutro już mnie tu nie będzie. Obiecuję to pani.

Nie czekając na jej reakcję, podeszłam do okna i otworzyłam je.

Najpierw wpuścimy tu dużo świeżego powietrza – powiedziałam.

Potem poinformowałam ją, że ją umyję i zmienię pościel, bo nie mogę patrzeć na ten niechlujny barłóg. Mówiąc do niej głośno i wyraźnie, co zamierzam robić, posprzątałam mieszkanie, przygotowałam posiłki, pomogłam jej przy jedzeniu, podałam leki zgodnie z zaleceniami. Co jeszcze powinnam zrobić? Nie wiedziałam i wcale mnie to nie martwiło. Co jakiś czas spoglądałam na zegarek, odliczając czas do mojego wyjścia. Staruszka była spokojna, niczego ode mnie nie żądała. W pewnym momencie pomyślałam, że musi się potwornie nudzić, leżąc tak bez ruchu.

Może ma pani ochotę trochę poczytać? Jeśli tak, proszę mrugnąć powiekami, ułożę panią wysoko na poduszkach. Ma pani dużo pięknych książek – dodałam.

Istotnie, księgozbiór był imponujący

Niektóre pozycje wyjątkowo interesujące. Nie protestowała. Zaczęło zmierzchać. Z niepokojem oczekiwałam przyjścia pani, która mnie wczoraj przyjęła. Zebrałam nieliczne rzeczy osobiste, zapakowałam je do torby i nerwowo kręciłam się w pobliżu okna. Wówczas usłyszałam jakiś nieartykułowany dźwięk, odwróciłam się i zobaczyłam, że staruszka próbuje mi coś powiedzieć, wskazując laską notatnik. Podałam go jej, a ona koślawymi literami napisała: „Wybacz mi i zostań”.

Zostać? O, nie! Ani chwili dłużej! Choć tak się zarzekałam, to jednak zostałam. Do dziś nie rozumiem dlaczego. Ale cieszę się, że tak postąpiłam. Moja podopieczna pani Maria nie była złym człowiekiem, tylko bardzo nieszczęśliwym. Nie miała szczęścia do opiekunek. Przez jej mieszkanie przewinęło się kilka kobiet, które nie zapewniły jej odpowiedniej opieki, często były niemiłe, a nawet wulgarne. Gdy poznałam prawdę, zrozumiałam, dlaczego tak mnie potraktowała pierwszego dnia. A więc zostałam i starałam się solidnie pracować na swoje wynagrodzenie. Miałam dużo pracy, lecz radziłam sobie. Dość szybko nauczyłam się panią Marię rozumieć, więc laska wróciła na swoje miejsce, czyli do przedpokoju, a ja zawsze znajdowałam czas na chwilę rozmowy z nią.

Pani Maria była dla mnie dobra, miałam w niej życzliwego sprzymierzeńca. Wciąż mi powtarzała, że powinnam się dużo uczyć, rozwijać swoje pasje, osiągać zamierzone cele, jeśli nie chcę zmarnować życia. Nie musiała mnie przekonywać, bo sama dokładnie wiedziałam, co jest dla mnie najważniejsze, ale było mi miło, że troszczyła się o mnie. Namówiła mnie na kurs przygotowawczy i cierpliwie znosiła moją nieobecność, kiedy wychodziłam na zajęcia. A gdy w następnym roku zdałam egzamin i dostałam się na studia, cieszyła się razem ze mną.

Nadal opiekowałam się panią Marią

Jednak potem w znacznie mniejszym stopniu, bo zatrudniono drugą opiekunkę i właśnie pani Maria – ta stara, schorowana kobieta – tak wiele mi dała. Nauczyła mnie bagatelizować problemy, pozbyć się kompleksu prowincji, przyjaźnić się z wartościowymi ludźmi oraz znać swoją wartość.

Jesteś mądra, inteligentna, dobra – mówiła – pokaż wszystkim, na ile cię stać, bo wiem, że stać cię na wiele.

I wciąż motywowała mnie do większej pracy nad sobą. To dzięki niej uwierzyłam, że każda przeszkoda jest do pokonania. A im bardziej w siebie wierzyłam, tym lepiej mi szło. Pierwszy rok studiów zaliczyłam z najwyższą średnią i nie czuję się już gorsza od moich zarozumiałych koleżanek z wielkich miast. Przeciwnie. Jestem dumna z tego, że pochodząca z zapyziałej mieściny dziewczyna zdystansowała wszystkich. Zostałam najlepszą studentką roku. I uwierzcie mi – matematyka jest naprawdę piękna.

Czytaj też:
Małgorzata Socha ukrywa swojego męża przed mediami? „Nie jest osobą publiczną i nie chce się pokazywać”
Sandra Kubicka o zerwanych zaręczynach. Wyznała, dlaczego odwołała ślub miesiąc przed ceremonią
Katarzyna Figura o relacji z Dodą: „Bywało różnie”

Redakcja poleca

REKLAMA