„Mąż zdradzał mnie na prawo i lewo, a gdy go rzuciłam, zaczął mnie nękać. Spokój odzyskałam w ramionach… policjanta”

kobieta, którą nęka były mąż fot. Adobe Stock, New Africa
„Bałam się, że wszystko, co powiem, zostanie użyte przeciwko mnie. Ale milczenie nie pomogło, tylko go rozsierdziło. Zachowywał się jak w amoku. Kiedy uderzył pięścią w ścianę i zagroził, że albo z nim wracam, albo mnie zabije, przeraziłam się. Nie zastanawiając się wiele, uciekłam. Złapałam taksówkę i kazałam się zawieźć na najbliższy komisariat”.
/ 02.10.2022 14:30
kobieta, którą nęka były mąż fot. Adobe Stock, New Africa

Chociaż od rozwodu upłynął już ponad rok, mój były mąż wciąż nie umiał się z nim pogodzić. Odeszłam od niego po dziesięciu latach małżeństwa. Zdrada Marcina była dla mnie wystarczającym powodem, aby zdecydować się na taki krok. Nie umiałam i nie chciałam mu wybaczyć. Zwłaszcza że nie mieliśmy dzieci. Może gdybyśmy byli rodzicami, zmusiłabym się do tego, by dalej tkwić w nieudanym małżeństwie. Nie wiem. Tak czy inaczej bezdzietność pomogła mi podjąć decyzję. Mogłam spakować walizki i odejść.

Chociaż zdaniem Marcina nic w jego mieszkaniu nie było moje. W JEGO, nie w naszym, które wykupiliśmy ze wspólnych oszczędności. Nie miałam siły się z nim wykłócać. Nie chciałam wysłuchiwać gniewnych krzyków Marcina, który uważał, że krzyk to najlepszy sposób na załatwienie danej sprawy. Uznałam, że o podziale majątku zdecyduje sąd.

Zadbałam jednak o to, aby rozwód był z winy męża. W końcu to nie ja romansowałam przez całe nasze małżeństwo. Tak, Marcin zdradzał mnie od samego początku, chociaż sprawa wyszła na jaw dopiero przy Ninie, jego ostatniej kochance. Potem okazało się, że oprócz niej było wiele innych kobiet.

Wulgarne SMS–y to była norma

Nina się wściekła. Nie przeszkadzało jej, że Marcin ma żonę, ale fakt, że ją też zdradzał, ugodził ją w samo serce. Do tego stopnia, że odszukała kilka z tych „innych” i namówiła, żeby świadczyły przeciw niemu na rozprawie rozwodowej. Marcin miotał się, wkurzał, biadolił, ale nie mógł nic zrobić.

– Jak mogłaś je tu przyprowadzić! – warknął, gdy wyszliśmy z sali.

– Ja? – zdziwiłam się.

– Ty! – krzyknął srogo rozzłoszczony. – Jeszcze tego pożałujesz!

Nie przejmowałam się wtedy tymi słowami. Wydawały mi się czczym gadaniem, jak wszystko, co mówił.

Niedługo później przy rozprawie o podział majątku orzeczono, że Marcin musi spłacić mi połowę mieszkania, ponieważ miałam część faktur i rachunków, które ja osobiście opłacałam. Dziękowałam w duchu mamie, która namawiała mnie do dokumentowania wydatków na mieszkanie. Marcin był tak wściekły, że mało nie rzucił się na sędziego.

Kiedy wydały się jego zdrady, wynajęłam kawalerkę i wyprowadziłam się z domu. Po rozwodzie pozostało mi cierpliwie czekać, aż były mąż odda mi to, co należy do mnie.

Kilka dni po ogłoszeniu wyroku dostałam od Marcina esemesa, w którym w wulgarnych słowach informował, że nie mam co liczyć na pieniądze. W kolejnym, wysłanym po kilku godzinach prosił dla odmiany, żebym do niego wróciła. Błagał, byśmy spróbowali naprawić nasze małżeństwo. Pierwszy raz od chwili, gdy przyłapałam go na zdradzie, wspomniał o naprawianiu związku. Nie uwierzyłam. Chodziło mu tylko o to, by nie musieć płacić. Odpisałam, że nie ma już czegoś takiego jak „nasze małżeństwo”.

Od tej pory sytuacja tylko się pogarszała. Głuche telefony, wulgarne esemesy z pogróżkami przeplatane prośbami, komplementami, wyznaniami, że popełnił straszny błąd i zapewnieniami, że wszystko naprawi, o ile tylko do niego wrócę.

Jednego dnia znalazłam przywiązany do klamki bukiet róż, innego – wciśnięty w drzwi liścik. Pisał w nim, że nigdy się od niego nie uwolnię, bo jesteśmy sobie przeznaczeni; już myśli o naszym ponownym ślubie, a ja mam się nie wygłupiać i wracać w podskokach, bo inaczej pożałuję. Nie ukrywam, wystraszył mnie. Mieszkałam sama, a świadomość, że Marcin wie gdzie, nie dodawała mi odwagi. Postanowiłam zmienić numer telefonu i poszukać innego mieszkania. Udało się. Jednak spokojem nie cieszyłam się zbyt długo.

Były mąż zaczął wydzwaniać do mojej pracy. Przyjeżdżał pod firmę i próbował mnie nakłonić do zrzeczenia się mojej połowy domu. Wyśledził, gdzie mieszkam – zorientowałam się, kiedy na wycieraczce pod drzwiami znalazłam bukiecik malutkich różyczek. Kiedy byliśmy narzeczeństwem, podrzucał podobne „dowody miłości” pod drzwi moich rodziców. Znowu zaczęłam się bać.

– Musisz to zgłosić na policję. Nie ma wyjścia – powiedziała mama, kiedy zwierzyłam jej się z problemów.

– Mam iść na komendę i powiedzieć, że były mąż nie daje mi spokoju?

Przy tym mężczyźnie poczułam się bezpieczna

Wahałam się, bo ta sytuacja wydawała mi się żenująca. Nie należy do przyjemności wywlekanie przed obcymi ludźmi prywatnych spraw. Wiem, bo rozwód kosztował mnie masę nerwów. I pewnie zwlekałabym dłużej z oficjalnym zgłoszeniem nękania, ale pewnego razu Marcin czekał na mnie przed drzwiami mieszkania.

– Ciekawe, gdzie się włóczysz po nocy – powitał mnie. – Co, znalazłaś już sobie nowego kochasia?

Zatkało mnie. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Poza tym bałam się, że wszystko, co powiem, zostanie użyte przeciwko mnie. Ale milczenie też nie pomogło. Tylko go rozsierdziło.

– Jasne! Nawet nie raczysz się odezwać! Wszystkie jesteście takie same! Najpierw okradacie mężczyznę, a potem za jego pieniądze bawicie się z gachami! – wrzeszczał.

Zachowywał się jak w amoku. A kiedy jeszcze uderzył pięścią w ścianę i zagroził, że albo z nim wracam, albo mnie zabije, przeraziłam się. Nie zastanawiając się wiele, uciekłam. Złapałam taksówkę i kazałam się zawieźć na najbliższy komisariat. Dyżurujący policjant przyglądał mi się podejrzliwie, kiedy cała rozdygotana, jąkając się ze zdenerwowania, opowiadałam o tym, co się stało.

– Jasiu, porozmawiaj z panią – poprosił wchodzącego do dyżurki funkcjonariusza ubranego po cywilnemu.

– Zapraszam – wysoki, barczysty mężczyzna wskazał mi pokój.

Wkrótce piłam gorącą herbatę i opowiadałam aspirantowi Januszowi o zachowaniu mojego byłego męża. Ręce wciąż mi się trzęsły, ale powoli strach odpuszczał. Uspokajałam się. W pokoju cicho grało radio, a niski głos aspiranta koił i obiecywał, że wszystko będzie dobrze. Przy tym mężczyźnie wróciło poczucie bezpieczeństwa, które opuściło mnie rok temu, gdy Marcin zaczął świrować.

– Nie wycofa się pani?

– Ze zgłoszenia? Niby czemu?

Nieznacznie wzruszył ramionami.

– To się często zdarza – wyjaśnił. – Kobiety zgłaszają pobicie, nękanie, a potem się wycofują.

– Ja się nie wycofam – zapewniłam go. – Wytrzymałam z tym draniem dziesięć lat i starczy. Nie po to przeszłam gehennę rozwodu, żebym teraz miała dać mu się zastraszyć.

Zuch dziewczyna – pochwalił mnie. – Lepiej, żeby nie wracała pani przez kilka najbliższych dni do siebie. Ma się pani gdzie zatrzymać?

Pomyślałam szybko o mamie, ewentualnie o Marzenie, mojej koleżance. Mogłam liczyć na pomoc.

– Tak, mam – odparłam.

To proszę zapisać adres, pod który panią zawiozę – podsunął mi długopis.

Zdziwiłam się. Aspirant zauważył moje zaskoczenie, bo uśmiechnął się.

– Za chwilę kończę służbę, wracam do domu, więc mogę podrzucić panią po drodze – wyjaśnił.

Zgodziłam się.

Czyżby moje życzenie się spełniło?

Tę noc i kilka kolejnych spędziłam u rodziców. Tutaj Marcin nie ośmieliłby się przyjść. Nigdy ich nie lubił. No i chyba bał się mojego ojca, który mimo skończonych sześćdziesięciu lat, wciąż potrafił przywalić.

Miałam też drugiego ochroniarza. Aspirant Janusz zawoził mnie co rano do pracy. Z początku protestowałam, ale moja mama rozsądnie zauważyła, że skoro policja chce dbać o obywateli, nie powinniśmy jej tego utrudniać. A miły policjant wytłumaczył, że mieszka niedaleko, więc to dla niego żaden problem podrzucić mnie do centrum. Pilnował mnie też, kiedy wybrałam się do wynajmowanego mieszkania, skąd zabrałam listy Marcina. Miały być dowodami w sprawie, tak samo jak esemesy z pogróżkami.

Sama nie wiem, kiedy zaczęliśmy się spotykać, ot tak, żeby pogadać. Już niekoniecznie o sprawie mojego byłego męża, który dostał sądowy zakaz zbliżania się. Na spłatę mojej części majątku pewnie długo poczekam, ale przynajmniej mogłam nieco odetchnąć i nie oglądać się wciąż za siebie. Zwłaszcza że Janusz otoczył mnie opieką. Dobrze czułam się w jego towarzystwie.

Siedzieliśmy po południu w kawiarni, do której mnie zabrał po pracy, i rozmawialiśmy o wszystkim i niczym. Piliśmy kawę i jedliśmy ciasto. Pomyślałam sobie, że chciałabym, żeby takich spotkań było więcej, i żeby jednak do czegoś nas zobowiązywały.

– Co powiesz na wycieczkę do Wisły? – spytał. – Póki jeszcze jest w miarę ciepło.

O mało nie zakrztusiłam się kawą. Czyżby Bóg wysłuchał moich próśb?

– Chętnie – odparłam, gdy już odkaszlnęłam i wytarłam usta.

Janusz uśmiechnął się szeroko.

– A już się bałem, że odmówisz.

– Dlaczego?

– Bo… wiem przecież, co ostatnio przeszłaś, możesz… – pierwszy raz widziałam go tak niepewnego. – Możesz obawiać się… no, uważać, że wszyscy mężczyźni są tacy sami.

– Ty na pewno nie przypominasz mojego byłego – uśmiechnęłam się.

Czytaj także:
„Chciałam być uczciwa i oddać znaleziony portfel pełen kasy. Właściciel zamiast mi podziękować, zrobił ze mnie złodziejkę”
„Gdy spotkałam po latach byłego męża, miałam dziką satysfakcję. Wiktor to teraz wyłysiały gość w tandetnym garniturku”
„Faceci i swojska nalewka to mieszanka wybuchowa. Dosłownie. Nasi mężowie prawie puścili chatę z dymem”

Redakcja poleca

REKLAMA