Po tym, jak straciłam pracę, przez wiele miesięcy siedziałam w domu i zamiast szukać nowego zajęcia, zajadałam stres. W efekcie przybrałam na wadze, aż dziesięć kilogramów, a moja dawna fantastyczna figura nauczycielki wychowania fizycznego jest teraz tylko wspomnieniem.
Nie miałam pojęcia, jak postąpić w takiej sytuacji. Od kiedy ukończyłam studia, przez siedem lat byłam nauczycielką w szkole średniej. Naprawdę ceniłam swoją pracę, świetnie się rozumiałam z uczniami. Zawsze dokładałam starań, aby moje lekcje były ciekawe i różnorodne. Wydawało mi się, że wszystko jest w porządku i całkowicie panuje nad własnym życiem.
Jako jedynej nauczycielce w naszej szkole, udało mi się zdobyć dodatkowe pieniądze na basen dla klasy, której dodatkowo byłam wychowawczynią. Szefostwo mnie szanowało, więc nigdy nie przypuszczałam, że zostanę ot tak po prostu zwolniona i z dnia na dzień stracę podstawę egzystencji.
Wygląda na to, że decyzje o moim zwolnieniu przyszły z góry, od kuratorium. W naszym mieście wprowadzono nowy podział szkół. Gimnazjum, gdzie pracowałam, połączono z inną, większą szkołą. Spowodowało to redukcje miejsc pracy dla nauczycieli i szybko okazało się, że byłam jedną z kandydatek do zwolnienia.
Mimo że otrzymałam pozytywne referencje, to mieszkam w mieście, gdzie prawie 30% ludzi jest bez pracy. Rodzi się coraz mniej dzieci i w efekcie nie ma ofert pracy dla nauczycieli. Czułam się bezsilna. Powiem szczerze, że ogarnął mnie strach. Mieszkam sama, muszę spłacać kredyt i nie mam właściwie żadnych oszczędności.
"A co będzie, jeśli przez rok albo dłużej nie znajdę zatrudnienia?" – nieustannie prześladowały mnie najbardziej mroczne scenariusze. Spędzałam całe dnie przed telewizorem. Z nerwów zajadałam się chipsami. Nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca.
Kompletnie się zaniedbałam. Przestałam się malować i kupować nowe ciuchy. Zamiast zacząć poszukiwać pracy, oglądałam każdą złotówkę, bojąc się, że zaraz nie będę miała co do garnka włożyć. W końcu, po dwóch miesiącach, postanowiłam zrobić większe zakupy. Zbliżało się wielkimi krokami wesele mojej przyjaciółki, a ja nie miałam co na siebie założyć.
Pierwszy raz ujrzałam swoje odbicie w szybie sklepowej, a potem w dużym oświetlonym zwierciadle w przymierzalni. Zatrzymałam się w miejscu. Chryste panie. To nie ja. Zawsze kochałam aktywność fizyczną, ćwiczenia, rower, pływanie. Nie byłam przesadnie chuda, ale miałam kobiece, sprężyste kształty. Teraz nie wyglądałam tragicznie. To, co zobaczyłam, ustawiło mnie do pionu. Wróciłam do domu z gotowym planem. Muszę zacząć dbać o siebie. Muszę zacząć ćwiczyć.
Rozleniwiłam się w najlepsze
Mogłam wymyślić tysiąc powodów, tylko po to, aby nie ruszać się z miejsca. Raz wmawiałam sobie, że nie mam pieniędzy na karnet na siłownię, innym razem, że basen jest zbyt kosztowny. A jeszcze innym razem, że przybrałam na wadze i nie mam odpowiedniego stroju do ćwiczeń, który oczywiście też nie jest tani.
Kolejny miesiąc dobiegł końca, a moje samopoczucie i wygląd ciągle się pogarszały. Pewnego dnia odwiedziła mnie moja siostra wraz z mężem. Zaczęliśmy wspominać stare czasy, przeglądając zdjęcia z ich ślubu. To wesele było dwa lata temu, a ja na tych zdjęciach wyglądałam jak zupełnie inna osoba. "Gdzie ja mam szukać pracy, wyglądając tak jak teraz?" – zastanawiałam się. I to, co zobaczyłam, to było dla mnie za wiele.
Następnego dnia zaczęłam się zastanawiać nad swoją sytuacją. Faktycznie, nie miałam wystarczającej ilości pieniędzy na regularne wizyty na basenie czy siłowni. Zdecydowałam, że pora zakończyć moje niezdrowe nawyki żywieniowe i zacząć trenować w domu. Znalazłam w sieci bezpłatne programy treningowe i sama ułożyłam je w taki sposób, aby stworzyć sensowny plan ćwiczeń na najbliższy miesiąc. I tak... rozpoczęłam treningi.
To była dopiero trzecia doba moich ćwiczeń. Zgodnie z ustalonym wcześniej harmonogramem, dwie godziny po śniadaniu, rozłożyłam matę do ćwiczeń i rozpoczęłam trening. Wykonywałam na przemian ćwiczenia siłowe i aerobowe. Troszkę ćwiczeń, chwilę biegania i skakania. Po piętnastu minutach usłyszałam dzwonek do drzwi.
– Czy na co dzień urządza pani imprezy w ciągu dnia? – zapytał mężczyzna w wieku około trzydziestu lat.
– Naprawdę nie musi być pan taki złośliwy – odparłam dość ostrym tonem, czując się osaczona. – Nie organizuję żadnych imprez, tylko mam poranny trening. Myślę, że mam do tego prawo we własnym mieszkaniu, zgadza się? Za godzinę skończę – poinformowałam go i zdecydowanym ruchem zamknęłam drzwi.
"Co za prostak i cham" – przyszło mi do głowy. "Czy nawet w swoim własnym mieszkaniu nie można wykonać kilku skoków i przysiadów, żeby komuś nie zaczęło to przeszkadzać?".
Powróciłam do swoich ćwiczeń. I z zadowoleniem zauważyłam, że szło mi coraz lepiej. Każdego dnia zauważałam nieznaczne postępy. Ćwiczenia dodawały mi sił i poczułam, że ponownie czuje radość z życia. Każdego dnia ćwiczyłam dwie godziny, raz rano i raz wieczorem. W międzyczasie zaczęłam intensywnie szukać pracy. Zaoferowano mi prowadzenie lekcji pływania dla dzieci w przedszkolu. To tylko kilka godzin tygodniowo, ale to już zawsze coś.
Zaledwie parę dni po wizycie mojego sąsiada, znowu ćwiczyłam rano i ponownie usłyszałam dzwonek do moich drzwi.
– Nie chciałbym się, zbytnio narzucać, ale nie przesadzając, tynk sypie mi się na głowę – wyznał. Tym razem nieco łagodniej, jakby nawet przepraszająco – Przeniosłem się tu parę tygodni temu, piszę pracę magisterską, co nie jest łatwe, kiedy się ukończyło studia dziesięć lat temu – zaśmiał się. – I nie mogę się skoncentrować.
Poczułam się nieco zakłopotana
"Być może naprawdę go irytuję" – zaczęłam się zastanawiać. Oznajmiłam, że spróbuję ćwiczyć cicho. Ale to było praktycznie niewykonalne Nie można trenować bez dźwięków. Jak mam się rozgrzewać bez skakania czy biegu w miejscu?
Po trzech dniach takich udawanych treningów miałam już dość. To nie ma sensu, uznałam. Przez to, że cały czas pilnuje się, czy nie jestem zbyt głośno, nie wykonuję ćwiczeń poprawnie i cały ten trening jest właściwie pozbawiony sensu. Wkurzona wyjęłam z szafy buty do biegania i choć szczerze nie cierpiałam joggingu, to uznałam, że to jedyne wyjście.
Bieganie to sport, który nie wymaga nakładów finansowych i można go uprawiać poza domem. Zaczęłam od biegu dookoła naszego bloku, wykonałam trzy okrążenia, starałam się wymyślić jakąś sensowną trasę. Zdecydowałam się na pobliski park.
Po krótkiej rozgrzewce zaczęło mi się to nawet podobać. Moja forma fizyczna nie była już tak fatalna. Dotarłam do parku. Przystanęłam przy ławeczce. Podciągnęłam nogę do góry, chciałam się trochę rozciągnąć. Przyłożyłam głowę do kolana i… dostrzegłam męskie nogi tuż obok mnie! To był on. Chłopak z mieszkania piętro niżej, ubrany w strój do biegania!
– Wymagało to ode mnie odrobiny gimnastyki umysłowej i podstępu, ale w końcu skutecznie cię zmotywowałem do biegania – powiedział z nutą bezczelności.
– No cóż, kiedy już nie można poczuć się swobodnie w swoim własnym domu i musi się z niego uciekać, by się trochę poruszać, to dzieją się właśnie takie rzeczy – odbiłam piłeczkę.
Patrzyliśmy na siebie, przez chwilę panowało między nam znaczące milczenie i nagle… oboje zaczęliśmy głośno się śmiać.
– Naprawdę nie musiałeś udawać takiego delikatnisia, tylko po to, żeby zaprosić mnie na randkę – powiedziałam mu dwa dni później, kiedy wieczorem przechadzaliśmy się czwarty raz wokół parku.
– Nie miałem innego wyboru – odrzekł Maciek. – Początkowo naprawdę irytowały mnie te hałasy dochodzące z góry, ale potem zdałem sobie sprawę, że muszę zaszczepić w tobie prawdziwą miłość do biegania. Może zostanie ci też trochę ciepła dla mnie?
Czytaj także:
„Przez lata myślałam, że mój facet był rozwodnikiem. Kiedy zmarł, jego żona odebrała mi wszystko”
„Ojciec wychowywał mnie na posługaczkę. Kobieta miała słuchać swego pana i wykonywać polecenia w kuchni i w łóżku”
„Znajomi na siłę chcą mnie swatać. Nie potrzebuję w domu samca i jego brudnych gaci, by czuć się wartościową kobietą”