Lekarz zalecił mi spędzać czas na świeżym powietrzu. Niezależnie od pogody.
– A cóż będę godzinami robił poza domem, doktorze?! – zawołałem, zaintrygowany zaleceniem. – Przecież…
– Przecież nie ogląda pan telewizji – doktor nie zamierzał odpuszczać. – Nie jest pan miłośnikiem internetu, więc skazywanie się na areszt domowy to bzdura. Ma pan się ruszać i oddychać świeżym powietrzem. Jasne?
– Jasne… – mruknąłem. – A proszki na sen?
– Niepotrzebne. Będzie pan spał jak dziecko! – doktor podał receptę. – A te tabletki dwa razy dziennie po posiłku. I nie narzekać! – zaśmiał się.
– No dobrze – również się uśmiechnąłem. – Do widzenia, doktorze.
Wracałem z przychodni piechotą
Dobrze, że obok mojej kamienicy jest park – tam mogę dreptać, bo i ławek jest pod dostatkiem. Na centralnym skwerku, dookoła klombu, ustawiono kilka kamiennych stolików z małą ławeczką z każdej strony. Na blatach – szachownice i plansze do gry w „Chińczyka”.
Może ja się tu będę bawił – dumałem. W końcu w szachy grałem nieźle. Niby dawno, ale można do tego wrócić. Usiadłem przy jednym ze stolików i papierową chusteczką przetarłem kamienną szachownicę. Przymknąłem oczy i wyobraziłem sobie ustawione figury.
– Przepraszam, czy pan gra, czy drzemie? – chłopięcy głos wyrwał mnie z zadumy.
Spojrzałem na siedzącego naprzeciw mnie dziesięciolatka.
– Miałem zacząć, ale…
– To świetnie – chłopiec ucieszył się. – To może zagramy razem?
– A figury, piony?
– W myślach.
– Nie jestem taki mocny.
– Może spróbujemy…
– Umówmy się tak: dziś jeszcze nie, ale za dwa dni zagramy. Trochę poćwiczę, rozumiesz, dawno nie grałem. A na wszelki wypadek przyniosę bierki, dobrze?
– Super. Do widzenia – chłopak odwrócił się i po chwili go nie widziałem.
Po powrocie do domu rozstawiłem swój zestaw figur i pionów. Analizowałem klasyczną partię, gdy wpadł sąsiad, Michał, miłośnik fotografii.
– Cóż to, Antoni, szachistą zostałeś? – zapytał i natychmiast zrobił kilka zdjęć, bo z aparatem się nie rozstawał, do czego byłem przyzwyczajony.
– Raczej wracam do gry po latach. Będę miał partnera – zaśmiałem się i opowiedziałem Michałowi o „rozkazach” doktora i debiucie spacerowym w naszym parku.
– To świetnie. Nie będziesz się nudził na spacerach, a ja będę miał temat do fotografowania – mrugnął okiem. – Oby tylko pogoda dopisywała.
– Doktor kazał łazić niezależnie od pogody. Może zagrasz ze mną?
Michał przegrał cztery razy z rzędu
Szedłem spać bardzo z siebie dumny. Po dwóch dniach poszedłem do parku z torbą, w której grzechotały szachy. Połaziłem trochę, a potem siadłem przy kamiennym stoliku z szachownicą. Rozstawiłem bierki i nagle zorientowałem się, że naprzeciw siedzi już młody szachista.
– Dzień dobry panu – powiedział chłopak. – Mam zaczynać?
– Tak, masz białe – uśmiechnąłem się. – Wyjąć czasomierz?
– Byłoby wspaniale, jak na turnieju.
Postawiłem obok szachownicy stary zegar szachowy.
– No to start! – powiedział chłopiec, ruszył pionem i włączył zegar.
Na szachownicy rozgorzała walka. Na początku dotrzymywałem dzieciakowi kroku, ale po kilku ruchach zrozumiałem, że jest dla mnie stanowczo za mocny.
– Mat – oznajmił wreszcie. – Za bardzo się pan spieszy… – dodał ciszej.
Poczułem się lekko urażony
– A ty? Jaką masz strategię?
– Przewiduję…
– Kilka ruchów do przodu?
– Nie tylko – chłopak mówił cicho. – Przewiduję, co się wydarzy. Nie musi to być gra w szachy. Wiem, jak się poruszy pana ręka i to wystarczy.
– Skąd to wiesz? – zapytałem.
– Po prostu widzę w myślach…
– Niezwykła zdolność!
– Czasem się przydaje. Na przykład wygrywam w szachy. Muszę już iść. Zagramy jeszcze?
– Może jutro? – zaproponowałem.
– Dobrze – powiedział chłopiec i gdy ja zbierałem figury i piony, on ulotnił się jak kamfora.
Rozejrzałem się i w pustym parku zobaczyłem tylko dwie mamy z wózkami.
Wróciłem do domu
Kiedy wchodziłem do klatki, z daleka pomachał mi Michał, który spacerował z psem i – oczywiście – aparatem. Spacery i gra w szachy uporządkowały mi rytm życia. Z przyjemnością, bo „po coś” wychodziłem z domu. Czasem myślałem o niezwykłych umiejętnościach chłopca, z którym grałem. Niemal codziennie siadałem przy kamiennej szachownicy i rozkładałem bierki, a chwilę potem zjawiał się mój partner. Czasem graliśmy jedną partię, czasem kilka. Nigdy nie wygrywałem. Mijały tygodnie. I zdarzyło się coś dziwnego. Siedziałem w parku z szachami, a chłopiec się nie pojawił.
„Przyzwyczaiłem się, że jest zawsze” – pomyślałem i rozegrałem partię sam ze sobą.
Pojawił się dopiero po kilku dniach. Zauważyłem, że jest blady. Spod czapki wystawały mu jasne, rzadkie włosy, oczy miał wodniście niebieskie, z lekko czerwonymi obwódkami.
– Dlaczego nie przychodziłeś? – spytałem. – Chorowałeś? Kiepsko wyglądasz…
– Nie zawsze jestem w pobliżu – odpowiedział z uśmiechem. – Ale wiem, że pan ćwiczył. Gramy?
– Jasne! – klepnąłem w zegar.
Chłopak miał przewagę, ale dzielnie się broniłem. Nagle przerwał grę i wstał. Rozejrzał się i poważnym tonem powiedział:
– Widzi pan to dziecko, huśtawkę?
– Tak, widzę.
– Proszę zdjąć z niej dziewczynkę! Prędko! Za 24 sekundy łańcuch się urwie… Matka nie zauważy, nie zdąży… Prędko! Niech pan rusza!
Zerwałem się i podbiegłem do placu zabaw. Liczyłem sekundy. Jeszcze kilka kroków, furtka, znów kilka kroków…
Dotarłem
Chwyciłem dziecko pod pachy i odskoczyłem. Chwilę potem łańcuch pękł z trzaskiem i stalowe siedzisko zawirowało wokół konstrukcji. Metaliczny łomot zmroził mi krew w żyłach. Młoda kobieta zerwała się z ławki z przerażeniem w oczach. Doskoczyła do mnie i odebrała mi córkę. Tuliła ją do piersi, ale patrzyła na mnie. A ja stałem jak słup i tylko ciężki oddech wskazywał na to, że żyję.
– O, matko… Dziękuję panu, dziękuję. Gdyby nie pan, to nie wiem, co by było – pokazała dłonią pogięte siodło huśtawki i poplątany, zerwany łańcuch. – Dziękuję! – cmoknęła mnie w policzek i razem z dzieckiem niemal pobiegła w stronę bramy.
Nieświadoma niczego dziewczynka śmiała się i machała mi na pożegnanie ręką. Uspokoiłem oddech i wróciłem do stolika z szachami. Usiadłem i czekałem na swojego partnera, ale już się nie pojawił. A przecież partia była nierozstrzygnięta… Zwinąłem bierki i zegar do torby i wróciłem do domu. Siedziałem przy herbacie i myślałem o małym szachiście. Przypomniały mi się jego słowa: „Przewiduję, co się wydarzy. Nie musi to być gra w szachy”. Gapiłem się na zdjęcia i nie wiedziałem, co powiedzieć Ktoś zastukał do drzwi. Przyszedł Michał, tym razem z laptopem.
– Dobrze, że jesteś – powiedziałem. – Wydarzyła się niezwykła historia…
– Wiem, Antoni – Michał patrzył na mnie poważnie. – Całe osiedle trąbi o twoim wyczynie. Matka dziewczynki cię szuka, chce podziękować.
– Ale to nie moja zasługa – przerwałem Michałowi. – To mój partner od szachów przewidział, co się stanie…
– Antoni, usiądź – Michał położył mi rękę na ramieniu. – Ja także w tej sprawie. Opowiadałeś o tych szachach, o graniu z chłopcem, o waszych rozmowach, więc kilkanaście razy zasadziłem się z aparatem, żeby zrobić wam zdjęcia. Są nawet niezłe, ale – nie gniewaj się – na wszystkich jesteś sam.
– Jak to?! A chłopak? Przecież graliśmy często ponad godzinę!
Michał otworzył laptopa i pokazał mi długie sekwencje zdjęć. Na wszystkich siedziałem przy szachach sam. Tu z podniesioną ręką, tu przestawiam figurę, tu przełączam zegar, tu klaszczę i znów z figurą, i jeszcze raz, i jeszcze. Różne daty, różna pogoda, różne godziny…
Wszędzie tylko szachy i ja
Gapiłem się na zdjęcia i nie wiedziałem, co powiedzieć.
– To niemożliwe… – szepnąłem wreszcie.
– A jednak. Kamera nie kłamie – Michał był zatroskany. – Antoni, czy ty się dobrze czujesz?
– Tak, w porządku – odparłem, ale w głowie miałem mętlik. – Idź już, proszę. Zajrzyj jutro… przepraszam.
Zostałem sam. Patrzyłem na moją szachową torbę. Wreszcie wyjąłem zegar. Był niewyzerowany. Po stronie mojego przeciwnika wskazówki pokazywały 24 sekundy. Nadal będę chodził na spacery, będę siadał i rozstawiał drewniane figury i piony, włączał zegar. I będę czekał na mojego partnera. Na pewno kiedyś przyjdzie.
Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”