„Sąsiad w tajemnicy wynajął nasz dom bandzie zbereźników. Miał go tylko pilnować, a on zrobił w nim gniazdo rozpusty”

małżeństwo, które zostało oszukane fot. Adobe Stock, fizkes
„Wnętrze naszego domu zamieniło się w profesjonalny plan filmowy. Kamery, światła, obsługa. I oczywiście aktorki i aktorzy. Po chwili podbiegł do nas niski mężczyzna w kolorowej koszuli. Był bardzo zdenerwowany”.
/ 08.03.2023 12:30
małżeństwo, które zostało oszukane fot. Adobe Stock, fizkes

Okazało się, że kawałeczkiem lichej ziemi pod Warszawą, za którą przez lata nikt nie chciał zapłacić złamanego grosza, zainteresował się deweloper. W ten sposób na naszym koncie pojawiła się pokaźna suma. Przez następne miesiące szukaliśmy domku naszych marzeń. I znaleźliśmy. W niewielkiej wsi położonej z dala od turystycznych szlaków. Pięknie tam było i spokojnie. Kilkanaście chałup, las i jezioro. Idealne miejsce dla tych, którzy chcą uciec od miejskiego zgiełku.

Domek był stary, urokliwy, ale zrujnowany. Poświęciliśmy dwa lata, by przywrócić mu dawną świetność. Spędzaliśmy na Mazurach każdą wolną chwilę. Piotr nadzorował prace budowlane i zajmował się urządzeniem ogrodu. Ja jeździłam po okolicznych wsiach, kupowałam stare meble i sprzęty, które potem odnawialiśmy. 

W tych wyprawach towarzyszył mi zawsze pan Heniek, właściciel sąsiedniego gospodarstwa. Miły był z niego chłop i życzliwy. Inni mieszkańcy wsi patrzyli na nas spode łba. Widać było, że nie bardzo podoba im się obecność obcych. A on od razu zaofiarował nam pomoc.  Mieszkał tu od urodzenia, wszystkich znał. Dzięki niemu udało mi się kupić kilka naprawdę cudownych rzeczy. I to za bardzo dobrą cenę. Byłam mu za to bardzo wdzięczna.

O jednej rzeczy nie pomyśleliśmy

Byliśmy z Piotrem bardzo dumni z naszego domku. Gdy wreszcie zakończyliśmy renowację, zaprosiliśmy na weekend najbliższą rodzinę. Ale piali z zachwytu! Cmokali, wychwalali. Tylko mój brat, Wiktor, oglądał wszystko w milczeniu.

Nie podoba ci się? – zapytałam.

– Podoba, i to bardzo. Widać, że włożyliście mnóstwo pracy i pieniędzy, by stworzyć to cudowne miejsce.

– Rzeczywiście trochę nas to kosztowało – przyznałam.

– No właśnie. Ale z tego, co widzę, o jednym nie pomyśleliście.

– O czym?

– O ochronie!

– O ochronie? A po co nam tutaj ochrona? – nie nadążałam.

– Jak to po co?  Przecież nie przeprowadzacie się tutaj na stałe. Będziecie przyjeżdżać w weekendy i na urlop. Czasem pewnie dacie klucze komuś ze znajomych. A co w inne dni? Złodzieje, jak się dowiedzą, że przez większość roku dom stoi pusty, to wyczyszczą go do cna. A nawet i spalą, by zatrzeć ślady.

– Eee, może nie będzie aż tak źle?

– Może i nie. Ale jak mówi przysłowie, strzeżonego pan Bóg strzeże. Ja na waszym miejscu znalazłby kogoś do pilnowania – odparł.

Nie ukrywam, słowa brata podziałały mi na wyobraźnię.  Gdy goście się rozjechali, postanowiłam porozmawiać z Piotrem.

– Cholera, Wiktor ma rację. Trzeba kogoś wynająć. Tylko kogo? Firma ochroniarska nie wchodzi w grę. Za daleko. Pieniądze chętnie wezmą, ale jak przyjdzie co do czego, to nie dotrą na czas – zastanawiał się głośno.

– To może pan Heniek? – wpadłam mu w słowo

– Pan Heniek? W sumie niegłupi pomysł. Mieszka po sąsiedzku, lubi nas. A do tego ma wścibską żonę. Nic nie ujdzie jej uwadze. Jestem pewien, że jak zaproponujemy mu parę groszy za fatygę, to będzie miał naszą posiadłość na oku. 

– Tylko czy się zgodzi…

– Na pewno. To życzliwy człowiek, lubi nas. I z tego, co zdążyłem się zorientować, niewiele ma do roboty. Kochanie, jak zwykle masz genialne pomysły – mąż popatrzył na mnie z uznaniem.

Teraz pozostawało nam tylko porozmawiać z sąsiadem. 

Postanowiliśmy zrobić mu niespodziankę

Odwiedziliśmy go jeszcze tego samego wieczora. Gdy usłyszał, z czym przychodzimy, uśmiechnął się od ucha do ucha.

Sam miałem wam zaproponować to pilnowanie. Za naszych, miejscowych ręczę. Nikt niczego nie tknie. Ale różni się tu po okolicy kręcą, zwłaszcza w nocy. Do granicy przecież niedaleko.

– To ile by pan chciał za fatygę?

– Dwieście złotych miesięcznie będzie dobrze? Żona za to odkurzy, przewietrzy, codziennie zapali światło na kilka godzin. A ja napalę w kominku, gdy będzie chłodno. Wystarczy, że uprzedzicie o przyjeździe dwa dni wcześniej, a będzie czyściutko i pachnąco jak w hotelu – zachwalał.

– W takim razie jesteśmy umówieni – odparł mąż. Panowie przybili piątkę i wypili po kilka kieliszków bimbru, który postawiła na stole żona pana Henia. Mąż ciężko to odchorował. Leczył kaca przez cały dzień, ale cieszył się, że udało się załatwić sprawę.

Nadeszła jesień, potem zima, wreszcie wiosna. Pan Henio sprawował się naprawdę świetnie. Nie mieliśmy czasu wpadać zbyt często do naszego domku, ale gdy już się wybraliśmy, wszystko wyglądało tak jak obiecywał. A nawet lepiej, bo dodatkowo dbał jeszcze o otoczenie domku. Gdy spadł śnieg, odśnieżał podjazd. Kiedy budziła się przyroda, przycinał trawę, podlewał kwiaty i krzewy. Sami nic nie musieliśmy robić. Piotr chciał mu nawet za to coś tam dopłacić, ale nie przyjął ani grosza. Stwierdził, że to, co dostaje, już wystarczy.

– Mamy szczęście, że trafiliśmy na takiego wspaniałego sąsiada – powiedział wtedy.

Wkrótce mieliśmy się przekonać, że pan Henio nie jest taki kryształowy, jak nam się wydawało. To było dwa miesiące temu. Wybraliśmy się z mężem na ślub mojej kuzynki do Gdańska. W drodze powrotnej mąż uparł się, żeby zajrzeć do domku.

– Czekaj, zadzwonię do pana Henia i uprzedzę, że przyjeżdżamy – chwyciłam za komórkę

– Daj spokój. Przecież jesteśmy niedaleko. Nawet nie zdąży wysłać żony do sprzątania. Tym razem zrobimy mu niespodziankę – odparł.

Na miejscu byliśmy w ciągu czterdziestu pięciu minut. Od razu zauważyliśmy, że na podjeździe stoi kilka samochodów. Niektóre miały niemieckie numery rejestracyjne. Zdumieni wysiedliśmy z auta.

– Co jest, do cholery? – Piotr chciał otworzyć bramę.

– Poczekaj, najpierw zadzwonię na policję. Może to jacyś bandyci? – powstrzymałam go.

Właśnie wystukiwałam numer alarmowy, gdy drzwi domu nagle się otworzyły, a w progu stanął nasz sąsiad, pan Henio.

– A co wy tu robicie?! – wybałuszył oczy. Weszliśmy na podwórko.

To ja się pytam, co pan tu wyprawia. I co to za samochody? – zdenerwował się mąż.

– To? – pan Henio zaczął drapać się po głowie. – To nic takiego. Znajomi wpadli do mnie w odwiedziny.

– Tak? To dlaczego parkują przed naszym domem? Przed swoim ma pan za mało miejsca? – zapytałam.

– Nie, to znaczy tak… – plątał się.

– To w końcu tak czy nie? – mój mąż przyszedł mi w sukurs.

Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę

Pan Henio milczał dłuższą chwilę, w końcu chyba wpadł na jakiś pomysł, bo się odezwał.

– Wiecie co? Mam dla was propozycję. Skoczcie sobie do miasteczka na obiad. Zjedzcie, odpocznijcie. Jak wrócicie za dwie godzinki, to po gościach nie będzie ani śladu – uśmiechnął się.

– Chyba pan sobie żartuje! – ruszyłam w stronę drzwi. Piotr był tuż za mną. Tymczasem pan Henio od razu zastąpił nam drogę.

Lepiej tam nie wchodźcie. Naprawdę nie ma po co – bąknął.

Mąż zacisnął pięści.

– Zejdź mi z drogi człowieku,  bo nie ręczę za siebie – wysyczał.

Pan Henio posłusznie zrobił nam przejście. Weszliśmy do środka i aż przystanęliśmy z wrażenia.

Wnętrze naszego domu zamieniło się w profesjonalny plan filmowy. Kamery, światła, obsługa. I oczywiście aktorki i aktorzy. Nadzy. Właśnie odgrywali scenę… grupowego seksu na kanapie i dywanie. Wszyscy byli tak zajęci i przejęci, że w pierwszym momencie nawet nas nie dostrzegli. Dopiero po chwili podbiegł do nas niski mężczyzna w kolorowej koszuli. Był bardzo zdenerwowany.

– Panie Heniu! – wrzasnął. – Co to za jedni! Miał pan pilnować, żeby nikt tu się nie kręcił!

– Pana Henia nie ma. Chyba poszedł do siebie. A my z żoną jesteśmy właścicielami domu – odezwał się Piotr.

– To spieprzajcie za nim. Ale już. Przeszkadzacie  w pracy – warknął.

Mąż aż poczerwieniał.

– To wy spieprzajcie. Macie minutę, by opuścić nasz dom! Jeśli nie, dzwonię na policję – zagroził.

Gość popatrzył na niego zdumiony.

– Jaka policja? Odbiło ci, człowieku? Przecież mamy umowę! 

– Umowę? Na co? – zapytał zaskoczony Piotr.

– Na wynajem tego domu.

– To jakiś żart? Niczego nie podpisywałem. Żona też nie!

– Naprawdę o niczym nie wiecie? O cholera! To chyba musimy porozmawiać – powiedział.

To, co potem usłyszeliśmy, prawie zwaliło nas z nóg. Okazało się, że pan Henio wynajął nasz dom jakiejś polsko-niemieckiej spółce zajmującej się produkcją filmów dla dorosłych.

– Szukaliśmy w okolicy klimatycznego miejsca na uboczu i ta posesja od razu wpadła nam w oko. A jak zobaczyliśmy wnętrza, to od razu wiedzieliśmy, że to strzał w dziesiątkę. Idealna oprawa do serii filmów o...  – zaczął opowiadać mężczyzna.

Może pan darować sobie szczegóły – przerwałam mu. – Pan Henio przedstawił się jako właściciel domu? – zapytałam, przeglądając umowę.

– Nie, ale zapewnił, że ma wszelkie pełnomocnictwa. Uwierzyliśmy mu. Miał klucze i czuł się tu jak u siebie – wyjaśnił.

– A dużo już nakręciliście, hm, odcinków tej serii?

– Ten jest dwudziesty. W planach mamy jeszcze pięć.

– To od kiedy tu pracujecie?

– Od początku zimy. Wpadaliśmy trzy, cztery razy w miesiącu na dzień lub dwa. I po robocie.

– A kiedy zamierzaliście zakończyć kręcenie u nas zdjęć?

– Gdzieś pod koniec wiosny. Henio powiedział, że potem praca jest niemożliwa. Za dużo turystów.

I tylko kłopotów mi narobiliście…

Rzeczywiście, latem trudno by było znaleźć dzień, w którym dom stałby pusty. Mamy wielu znajomych którzy zamierzają spędzić u nas urlop.

– A to oszust z tego Heńka – wściekł się producent. – Wszystkich nas zrobił w balona. Już ja się z nim policzę! Pożałuje, że się w ogóle urodził! Ale mam nadzieję, że my się dogadamy? Sporo już zainwestowaliśmy w tej serię. Musimy ją dokończyć. Sami państwo rozumiecie…

– To niemożliwe – przerwałam mu.

– Może pan przekona żonę? Zapłacimy. Dwa razy więcej niż Heniowi. A jak trzeba będzie to i trzy – zwrócił się tym razem do Piotra.

– Nie ma mowy. I macie godzinę, by zniknąć. Inaczej naprawdę wszyscy wylądujecie w areszcie – uciął mąż.

Filmowcy nie wyrobili się w czasie. Potrzebowali aż trzech godzin, by zwinąć manatki. Pozostawili po sobie niezły bałagan i niesmak. Mój wyśniony domek na Mazurach nie wydawał mi się już tak piękny. Na samą myśl, że w salonie i na łóżku rozgrywały się jakieś ostre sceny z udziałem obcych ludzi robiło mi się niedobrze.

Piotr chyba czuł to samo, bo nawet nie usiadł na kanapie. Łaził z kąta w kąt, a potem wyszedł na dwór i zaczął krzyczeć w stronę domu Henia, że jak już nieproszeni goście się wyniosą, to mu nogi z dupy powyrywa.

Sąsiad oczywiście nie zamierzał z nami rozmawiać. Zabarykadował się w domu i udawał, że go nie ma. Otworzył dopiero, gdy obiecałam, że mąż nie tknie go palcem. Myśleliśmy, że będzie się kajał, przepraszał. Nic z tego. Siedział przy stole z nadętą miną. Gdy zażądaliśmy, żeby się wytłumaczył, nadął się jeszcze bardziej.

– Sami jesteście sobie winni. Gdybyście jak zwykle uprzedzili mnie o przyjeździe dwa dni wcześniej, to o niczym byście nie wiedzieli. Ale wam zachciało się niespodzianek. I tylko kłopotów mi narobiliście – prychnął.

– My, panu?

– A nie? Ten, z którym umowę podpisałem, mi nie daruje. Jak nic przyjedzie i zażąda zwrotu pieniędzy. A ja już telewizor wielki do domu kupiłem i zaliczkę na samochód w komisie dałem… – zaczął wyliczać.

– To pan uważa, że nic złego nie zrobił? – starałam się zachować spokój.

– Pewnie, że nie! Przecież nic nie zginęło, nic się nie zniszczyło. A żona po każdej wizycie ekipy porządnie sprzątała. Sami chwaliliście, że jest czyściutko! A ja o ogród dodatkowo dbałem i złotówki za to nie wziąłem. O co więc ta afera? Można było zarobić, to skorzystałem z okazji.

– Przedsiębiorczy z pana chłop.

– A pewnie. U nas o zarobek trudno. A oni w euro płacili. Stówkę za każdy dzień. Byłbym skończonym durniem, gdybym odmówił.

– A może trzeba było nas zapytać, czy zgadzamy się na wynajem.

– A zgodzilibyście się?

– Oczywiście, że nie!

– No właśnie. To po co miałem pytać? – wzruszył ramionami.

Spojrzałam na Piotra. Siedział i patrzył na pana Henia szeroko otwartymi oczami. Widać było, że nie może uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał. I wcale mu się nie dziwię. Gdyby mnie ktoś opowiedział tę historię, też bym pomyślała, że to bujda.

To było nasze ostatnie spotkanie z panem Heniem. I ostatnia wizyta w domku na Mazurach. Następnego dnia wystawiliśmy go na sprzedaż. Ze wszystkimi meblami i sprzętami. Cena jest korzystna, więc mamy nadzieję, że kupiec szybko się znajdzie. 

Czytaj także:
„Kuzyn bez mojej wiedzy wynajął mój dom, a pieniądze brał do kieszeni. Ten drań zrobił ze mnie przestępcę skarbowego”
„Gdy kupiłam dom na wsi, w znajomych jakby diabeł wstąpił. Śmiali się, że mam pierze we włosach i słoma mi z butów wychodzi”
„Sąsiad to zawistny burak bez honoru. Sądziłem, że jego groźby są wyssane z palca, jednak on posunął się o krok za daleko”

Redakcja poleca

REKLAMA