Nie byłem już smarkaczem, Alina też dobijała trzydziestki, więc stwierdziłem, że nie ma na co czekać. Zdążyłem siebie poznać na tyle, by wiedzieć, czego chcę, a czego nie. Dlatego kupiłem pierścionek, choć ani razu nie padło między nami magiczne słowo „ślub”.
Doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie przejdą banalne, byle jakie oświadczyny. Alina pochodziła z dobrej rodziny, super zarabiała, miała poważne stanowisko, a ja na pierścionek z małym brylantem zbierałem pół roku… Nie chciałem, żeby miała poczucie, że stara się o nią zwykły gołodupiec. Jeśli już, to gołodupiec z pomysłami i widokami na przyszłość.
Bawiliśmy się ostatnio na weselu u przyjaciółki Aliny, gdzie państwo młodzi uraczyli nas romantycznym filmem z oświadczyn. Przyszła oblubienica z wykrywaczem metali, naprowadzana przez przyszłego oblubieńca, zasuwała po lesie, aż wreszcie umęczona, brudna i podrapana natrafiła na „skarb”. Ja na jej miejscu bym się wściekł, Alina natomiast wzruszyła się do łez. Wtedy zrozumiałem, że ona też pragnie czegoś równie oryginalnego, niezapomnianego. W tym sęk.
Nie jestem mistrzem form, nie zależy mi na pozorach, najchętniej walnąłbym prosto z mostu: „dobrze mi z tobą, pobierzmy się”, ale naprawdę zależało mi na tym, żeby się wykazać. Nie z obawy, że się nie zgodzi, ale z troski o wspomnienie, jakie po sobie pozostawi taka „prostacka” prośba o rękę.
Wyobrażałem sobie, że moje oświadczyny powinny być eleganckie, a zarazem na luzie, trochę zabawne, trochę z emocjami. Kompletnie nic mi nie przychodziło do głowy, poza romantyczną akcją z gołębiem pocztowym, który dostarczyłby przesyłkę z pierścionkiem. Choć mętnie mi się kojarzyło, że gołębie raczej w drugą stronę działają, czyli co najwyżej mogłyby ją zabrać.
W w jednej chwili wymyśliłem plan
Wreszcie mnie olśniło.
Kumpel znalazł sobie nowe hobby, dość egzotyczne i trudne do uprawiania w naszych warunkach, zaczął bowiem nurkować. Pomyślałem, że mógłbym to jakoś wykorzystać. Potrzebowałem tylko odpowiedniego miejsca do realizacji planu. Pomógł mi przypadek. Potencjalni teściowe zaprosili nas na obiad. Wybrali przepiękne miejsce, łowisko, ale zupełnie nieprzypominające stawów hodowlanych. Spacerowaliśmy z Aliną i ona co rusz wzdychała.
– Ale tu pięknie… Tak cicho i zielono…
Powstrzymałem się od uwag o owadach, zwłaszcza kleszczach, żeby nie psuć atmosfery, bo rzeczywiście trzy spore stawy były zadbane, a całą okolicę porastał bujny, stary las. Nad wodą przygotowano stanowiska wędkarskie, gdzie można było własnoręcznie złowić rybę, którą potem kucharz patroszył i smażył. Gdy to wszystko zobaczyłem, w mojej głowie pojaśniało; w jednej chwili miałem gotowy calutki plan działania.
– Przyjedziemy tu jeszcze kiedyś? – zapytała z nadzieją Alina.
– Oczywiście, że tak, kochanie, mogę ci to zagwarantować.
Przyjechaliśmy tydzień później, bo uznałem, że nie ma co zwlekać. Nic lepszego nie wymyślę. Wcześniej wtajemniczyłem w całość planu właściciela obiektu. Bez jego zgody nic bym nie zdziałał, na szczęście łatwo dał się namówić na akcję „zaręczyny”. Jedyne, czego chciał, to zdjęć, które mógłby potem opublikować na swojej stronie. Kumpel też mnie nie zawiódł – zjawił się ze swoim sprzętem.
Ugadaliśmy z właścicielem, że wyznaczy nam jedno stanowisko wędkarskie, numer sześć, na którym będziemy łowić ryby. Alinka zarzuci wędkę, mój kumpel, schowany pod wodą, zaczepi na haczyk pakunek, w którym będzie szkatułka z pierścionkiem. Taka sztuczka!
Wszystko zorganizowałem, i gdy punktualnie zjawiliśmy się na łowisku, duma mnie rozpierała. Tym razem nie towarzyszyli nam rodzice Aliny.
– Może złowimy rybkę, kochanie? Zawsze to odrobina emocji, a ja jeszcze nigdy nie miałem wędki w ręce. Aż wstyd. Chciałbym spróbować, jak to jest.
– Możemy zrobić zawody! – Alina klasnęła w ręce. – Kto złowi pierwszy. Albo kto wyciągnie większą rybę.
Fruwając niemal pod niebo z radości, że moja luba tak łatwo połknęła haczyk, nomen omen, podprowadziłem ją do naszego stanowiska. O tej porze nie było tłoku, dzięki Bogu, bo tego bałem się najbardziej – że pod wodą pomylą się kumplowi wędki. Oprócz nas łowiła tylko jedna para, trzy stanowiska dalej. Właściwie bardziej gadali, niż próbowali coś złapać.
– Dalej, skarbie – zachęciłem Alinę. – Dam ci fory, pokaż, co potrafisz!
I pokazała. Najpierw język.
Potem machnęła wędką i haczyk z głośnym plaśnięciem wpadł do wody. Już po chwili coś szarpnęło wędką. Wiedziałem, że to kupel siedzący na dnie stawu. Powstrzymywałem śmiech i wysiliłem się na okrzyk zdumienia.
– Dawaj podbierak! No, rusz się! – krzyczała podekscytowana Alina.
Dla niej to też było pierwsze wędkowanie w życiu. Poderwała kij do góry i na końcu żyłki zobaczyliśmy… pstrąga.
Musiałem mieć idiotyczną minę.
Byłem coraz bardziej zaniepokojony
– Ha! – triumfowała Alina. – Chyba nie potrzebuję forów. Bierz się za łowienie, bo przegrasz walkowerem!
Cholera. Nie wiedziałem, co zrobić. Przecież to ona miała wyłowić pierścionek. Jeśli ja teraz zarzucę wędkę i na mnie trafi, wyjdzie głupio. Co za porażka.
– To przypadek! – rzuciłem lekkim tonem, choć z ciężkim sercem. – Drugi raz ci się nie uda – podburzałem ją.
Z sukcesem. Alina się wkurzyła, poznałem to po jej zaciętej minie. Uwielbiała rywalizować. Nie znosiła przegrywać.
– Nie uda mi się? Tak sądzisz?
Ton jej głosu nie wróżył nic dobrego. Trochę się wystraszyłem, bo jak się uprze i zaprze, to z tej zajadłości gotowa mi kumpla wyłowić. Nie czekając, zarzuciła wędkę ponownie. Ja zanurzyłem podbierak w wodzie, żeby pstrąg się nie męczył na sucho. Nawet jeśli pisane mu jest krótkie życie i ma zostać moim obiadem, zasługuje na szacunek i porządne traktowanie.
Trochę to trwało, ale znowu żyłka się naprężyła i zadrgała końcówka wędki. Przeszło mi przez głowę, że nie spytałem kumpla, na ile starczy mu powietrza w butli, ale z drugiej strony to miała być szybka, prosta akcja. Góra piętnaście minut. Spojrzałem na zegarek. Rany, minęło już pół godziny. Zrobiło mi się gorąco. Ustaliliśmy, że wynurzy się dopiero wtedy, gdy odejdziemy z Aliną od brzegu. Miał pozostać anonimowy do końca, dopiero potem, niby przypadkiem, mieliśmy wpaść na siebie w restauracji.
I znowu pstrąg! Większy niż poprzednio!
– I co teraz powiesz? Ha!
Wzruszyłem ramionami.
– Nic nie powiem.
Wcale nie chciałem pokazywać złego humoru, ale sam się objawiał wraz z rosnącym rozczarowaniem i zaniepokojeniem. W głowie miałem totalny mętlik. Jedyne, co potrafiłem wymyślić, było tak absurdalne, że sam przed sobą się rumieniłem. Bo czy to w ogóle możliwe, żeby pakunek razem z obrączką zniknął w paszczy pierwszego pstrąga? Wyjąłem podbierak z wody i wrzuciłem do niego drugą rybę. Przy okazji na wszelki wypadek obmacałem pierwszą i z ulgą stwierdziłem, że teoria o połknięciu pierścionka odpada. Nie ma szans, pakunek nie zmieściłby się w pstrągowym pysku.
Tymczasem Alina promieniała. Jeśli w tym stawie nie pływają wieloryby, trudno mi będzie przebić jej sukces. Zresztą nie to było moim celem.
– Może już nam wystarczy? Ja ledwo zjem jednego.
Nie ma mowy. Sukces zaręczynowy był wciąż na wyciągnięcie ręki, no, ręki z wędką.
– Zarzucaj dalej! – powiedziałem stanowczo, kombinując, jak ją przymusić, gdyby protestowała.
– Coś ty, to za dużo…
– Dawaj, za mamusię!
A może zasłabł i zemdlał? Albo się utopił...
Alina spojrzała na mnie spłoszona. Do tej pory byłem przy niej wcielaniem łagodności, to raczej ona pokazywała pazurki. Machnęła wędką, po pięciu sekundach coś na drugim końcu zaczęło się szarpać, poderwała wędkę do góry i… znowu pstrąg. Trzeci. Jeszcze większy niż poprzednie.
– To chyba jakieś mutanty, ja nie wiem, czy zdrowo je jeść – zastanawiała się Alina, gdy ja drżącymi rękami odczepiałem rybę i wkładałem do podbieraka.
– To co, Misiek, może już naprawdę dość?
Czułem, jak powoli trafia mnie szlag. Zupełnie nie potrafiłem pojąć, co nie zadziałało w moim idealnym planie. Zarezerwowane stanowisko, kumpel pod wodą, pierścionek w wodoszczelnym pakunku. A w krzakach schowany fotograf, który czekał na odpowiedni moment, żeby zrobić nam zdjęcia. Może on tam pod tą wodą zasłabł? Jezu! Zemdlał?! Nie daj boże się utopił! Nie mógłbym po takiej tragedii wziąć z Aliną ślubu! Co mnie podkusiło na te durne oświadczyny?!
– Żadne dość! Zarzucaj! Za tatusia! – wycedziłem przez zęby.
Alina popukała się w czoło, ale posłuchała i jeszcze raz haczyk z głośnym plaśnięciem wylądował w wodzie. Nie minęło dziesięć sekund, gdy żyłka się naprężyła. I kolejny rekordowy okaz znalazł się w naszym posiadaniu.
– Wiesz co? Mam dość. Ciebie, łowienia, pstrągów. Idę stąd! – zezłościła się moja luba i zaczęła zbierać swoje rzeczy z ławki.
– Siadaj.
O dziwo, usiadła, choć z impetem, aż ławka jęknęła.
– Co cię dzisiaj ugryzło?!
– Nic mnie nie ugryzło, po prostu lubię pstrągi, smażone, wędzone, grillowane i z octu. To źle? Proszę cię, żebyś nie odchodziła. Muszę zadzwonić.
Wybrałem numer właściciela łowiska.
– Panie Edku, trzeba będzie chyba wezwać jakieś pogoto… – zacząłem, ale nie skończyłem, bo trzy stanowiska dalej wydarzyło się coś niespodziewanego.
Patrzyłem akurat w tamtą stronę i dokładnie widziałem, jak kobieta, nie podnosząc się z ławki, zarzuciła wędkę. Widziałem też, jak chwilę później ją wyjęła, ale zamiast spodziewanego pstrąga na końcu dyndała moja paczuszka. Nie mogło być mowy o pomyłce!
– Jaki wypadek? – dopytywała się Alina, która akurat patrzyła w przeciwną stronę. – Przewidujesz własny rozstrój żołądka po tym, jak nażresz się tylu ryb?
Nie słuchałem jej. Wstałem i ruszyłem w kierunku pary. Kobieta zdążyła już odwinąć wodoodporne zabezpieczenie i dobierała się do szkatułki. Gdy przed nimi stanąłem, w palcach trzymała pierścionek przeznaczony dla mojej ukochanej.
Babsztyl przywłaszczył sobie pierścionek
Kobieta i jej towarzysz mieli bardzo zdumione miny.
– Przepraszam bardzo. To chyba nie należy do pani – powiedziałem uprzejmie, ale stanowczo.
Spojrzała na mnie obrażonym, złym wzrokiem.
– Spadaj, człowieku – warknęła. – Nie psuj mi najpiękniejszego dnia w życiu.
Co za babsko, paskudne, bezczelne! Wbrew sobie postanowiłem rozmawiać z nią w kulturalny sposób, choć tak naprawdę miałem ochotę ją rozerwać, zgnieść i zetrzeć na proch.
– Przeciwnie, to pani psuje ważną chwilę w życiu moim i mojej dziewczyny. Pierścionek należy do mnie.
– Co pan mi tu za bzdury opowiada! – podniosła głos. – Jakim prawem chce mnie pan okraść?!
Kończyła mi się cierpliwość. Wrzaski babsztyla mocno działały mi na nerwy.
– Przecież widziałem, że wyłowiła go pani z wody. Proszę nie kłamać.
– Wyłowiłam, bo mój narzeczony tego chciał! – huknęła.
Spojrzała na faceta z taką mocą, że nawet gdyby chciał zaprzeczyć, to nie dałby rady. Kark niejako sam mu się ugiął i przytaknął jej słowom. Gorączkowo zastanawiałem się, jakich użyć argumentów. Nawet kumpel nurek mógłby nie dać rady babska przekonać.
– Ale jakoś musiał się znaleźć w tej wodzie. Od samego chcenia nic się nie wyłowi.
Babsztyl złożył usta w dziubek.
– Narzeczony wrzucił do wody i wyłowiłam. Wrzuciłeś, prawda?
I znowu to mordercze spojrzenie, które uruchomiło szyję amanta do skłonu.
– A pani cudem w tych mętach natrafiła na paczuszkę, która sama podczepiła się pod haczyk, tak?
– Tak – kobieta szła w zaparte.
Osłabłem. No, czeski film, normalnie.
W tym momencie podeszła do nas zaciekawiona Alina.
– Misiu, co się dzieje? O czym rozmawiasz z państwem?
Milczałem. Co miałem odpowiedzieć? Że właśnie straciłem jej pierścionek zaręczynowy? Że jakimś sposobem spartaczyłem coś, czego spartaczyć się nie dało?
Inicjatywę przejęła kobieta.
– Proszę spojrzeć, jaki piękny pierścionek dostałam od narzeczonego. Zupełnie się nie spodziewałam. Jestem taka wzruszona.
– Pani go wyłowiła z wody – dodałem z grobową miną.
– Jak romantycznie… – westchnęła Aśka. – Ja złowiłam tylko ryby. Niestety. Gratuluję narzeczonego.
– Ja uważam i upieram się, że nastąpiła pomyłka – wycedziłem.
Nie ma czegoś takiego jak idealny plan
Kobieta na nowo się zaperzyła.
– Co pan nazywa pomyłką?! Jak pan śmie?! Wypraszam sobie takie chamstwo!
Spojrzałem na faceta, który nadal unikał mojego wzroku. Może bym mu współczuł, gdyby raczył powiedzieć prawdę.
– Niech pani przymierzy – poprosiła Aśka z maślanym wzrokiem.
Kobieta spróbowała wsunąć pierścionek na pierwszy serdelowaty palec, potem drugi, wreszcie zmieszana ledwie wcisnęła go do połowy najmniejszego palca. W przeciwieństwie do niej moja Alinka miała drobniutkie, szczupłe dłonie.
Od razu mnie oświeciło, o co chodziło, gdy poprosiła babsko o przymiarkę. To wcale nie naiwność nią kierowała, spryciara…
– I co, narzeczony rozmiaru nie znał? – zadrwiłem. – Oczywiście, że nie, bo to ja go kupiłem na zupełnie inne paluszki. A pani zwyczajnie go ukradła. Proszę oddać, bo zadzwonię po policję.
Kobieta skrzyżowała ręce na piersi.
– No nie, wypraszam sobie, sama zaraz zgłoszę napaść!
– Oddawaj! – krzyknęła znienacka Alina i przeszła do działania, próbując zdjąć pierścionek z palca kobiety.
Ta nie zastanawiała się wiele, tylko mocno pchnęła rywalkę. Alina wpadła do wody.
Nim zdążyłem skoczyć jej na ratunek, ze stawu wynurzył się kumpel w pełnym rynsztunku płetwonurka, nieco pokryty glonami, co dodawało mu mrocznej tajemniczości. Na rękach trzymał przemoczoną i przestraszoną Alinę. Na pewno nie spodziewała się takiego ratunku.
Kobietę zamurowało.
– Dawaj, ale już! – zażądałem, porzucając uprzejmość.
– Masz! – powiedziała i cisnęła pierścionkiem w kierunku wody.
Skoczyłem, żeby go złapać, i wylądowałem w jeziorze, wraz z głową. Gdy wynurzyłem się z fal, rozchyliłem zaciśniętą dłoń. Leżał na niej pierścionek.
Wylazłem na brzeg i ukląkłem przed Aliną. Było mi wszystko jedno, jak wyglądam. Chciałem to mieć za sobą.
– Kochanie, wyjdziesz za mnie?
– Tak! – odparła mokra i pokryta glonami Alina. – To najcudowniejsze i najromantyczniejsze oświadczyny na świecie!
Przyczyną całej katastrofy, jak się później okazało, był mały drobiazg. Tabliczka z numerem stanowiska przekręciła się do góry nogami i z dziewięciu zrobiło się sześć. Kumpel szedł od drugiej strony, natrafił na szóstkę i nie szukał już dalej, tylko schował się pod wodą. Co dowodzi, że nie ma czegoś takiego jak idealny plan.
Czytaj także:
„Przez przypadek odkryłam, że mąż przyjaciółki ma kochankę. Nie wiem, co robić: powiedzieć jej, czy się nie wtrącać?”
„Tolek kochał się we mnie od przedszkola, ale ja traktowałam go jak zwykłego kumpla. Tak mi się przynajmniej zdawało...”
„Matka wytyka mi, że jestem idiotką, bo utrzymuję faceta. Ona idiotką nie była, oskubała z forsy całą hordę naiwniaków”