Kiedy pierwszy raz ich zobaczyłam, pomyślałam, że to idealna para! Oboje młodzi, piękni, wysocy, dobrze ubrani i zawsze uśmiechnięci.
– Świetna babka – mówiły sąsiadki, a inne dodawały:
– A on to nie?! Przystojny, elegancki, a jaki grzeczny! Zawsze się ukłoni, coś zagada.
Wprowadzili się do naszego bloku późną jesienią. Robili wielki remont, nawet trochę to mi przeszkadzało, bo kuli, wiercili, stukali od świtu do nocy, ale przestałam się złościć, kiedy sąsiad przyszedł z przeprosinami i bukietem kwiatów. Był naprawdę grzeczny i bardzo miły. Nawet go chciałam poczęstować kawą i swoją nalewką na pigwie, lecz odmówił.
– Rzadko piję alkohol – tłumaczył. – Ciągle za kółkiem, poza tym praca. Muszę być trzeźwy.
Ostatecznie się do nich przekonałam, kiedy całą trójką zobaczyłam w kościele na mszy. Była z nimi córeczka, słodka, ładniutka, czyściutka, bardzo grzeczna.
Chciałabym mieć taką synową i wnuczkę
Patrzyłam na nich z rozczuleniem i zazdrością, bo mój syn nie praktykuje, w niedzielę śpi do drugiej po południu i chociaż skończył trzydziestkę, jeszcze się nie ożenił ani nie ma stałej kobiety. Takie u niego wszystko byle jakie i tymczasowe… Aż mnie serce boli, kiedy o tym myślę.
Więc pozazdrościłam sąsiadom rodzinnego szczęścia. Jednak nie tak, żeby w tym była jakaś zawiść, tylko zwyczajnie, po ludzku, że niby ja też bym chciała mieć taką synową i wnuczkę…
Dlatego przeżyłam prawdziwy szok, kiedy ta młoda zapukała do mnie w nocy i poprosiła o pomoc. Przerażona dziewczynka tuliła się do matki, a ona szeptała:
– Niech mnie pani wpuści, wszystko wytłumaczę. Nie mamy się gdzie podziać. Bardzo panią proszę, tylko na parę godzin…
Mała miała na sobie tylko piżamkę, ona lekką bluzkę, a na dworze akurat mroziło poniżej dziesięciu stopni. Więc szybko zagotowałam mleko, zrobiłam kakao dla dziewczynki, dla niej herbatę i dopiero wówczas odważyłam się zapytać, co się stało. Położyła palec na ustach, a córeczka zamarła jak przerażony zajączek, bo za drzwiami ktoś się szamotał, klął okropnymi słowami i walił pięściami w futrynę. Przylgnęłam do wizjera i nie uwierzyłam własnym oczom.
Sąsiad – pijany jak bela, rozchełstany, porozpinany i brudny – próbował otworzyć swoje drzwi. Nie trafiał kluczami do zamka, potem te klucze mu wypadały, pochylał się, żeby je podnieść… Przewracał się, wstawał, potem klęczał na wycieraczce i wołał:
– K…o, otwórz! Słyszysz, k…o p…na?! Ty szmato je…na, zabiję, łeb ci ukręcę, dziwko!
Ktoś z piętra wyżej wychylił się przez poręcz, żeby zobaczyć, gdzie ta awantura, ale szybko się wycofał, bo już wtedy w bloku było wiadomo, że nowy sąsiad to szycha. Pracował w instytucji, co to sama jej nazwa budziła respekt. Nikt nie chciał się narażać.
Pościeliłam dziewczynce na kanapie, dla siebie rozłożyłam fotel. Myślałam, że ona prześpi się przy małej, bo miejsca było sporo, ale się nie położyła. Do rana przesiedziała w fotelu, chyba płakała…
Po dwóch dniach jej mąż do mnie przyszedł z wielkim bukietem. Przepraszał, obiecywał, że to „jednorazowy epizod”. Ma kłopoty w firmie, nerwy mu puściły, nic nie pamięta… Trele morele.
– Mam nadzieję, że nigdy więcej nie urządzi pan takiego horroru żonie i córce – powiedziałam. – Jeśli jednak będzie inaczej, wezwę policję. Ja nie lubię awanturników i pijaków, więc proszę pamiętać, nie będzie zmiłuj!
Roześmiał się, jakby zlekceważył moje ostrzeżenia. Faktycznie, podobno się nimi nie przejął:
– Niech ta stara jędza siedzi cicho, bo pożałuje! – zagroził.
Jego żona mi to powiedziała, kiedy znowu ją przygarnęłam, tym razem z rozciętym czołem i krwawiącym nosem. Nie pierwszy i nie ostatni raz, niestety…
– Nie, nie – prosiła, kiedy sięgnęłam po telefon. – Oni i tak nic mu nie zrobią, a potem będzie jeszcze gorzej. Mój mąż wszystkich zna, wszędzie ma kolegów, nie ma na niego mocnych!
Tak mi zamąciła w głowie, że naprawdę zaczęłam się bać. Gdy go widziałam, uciekałam, gdzie pieprz rośnie. Przechodziłam na drugą stronę ulicy, albo chowałam się za drzewami. Jeśli zdarzyło się, że spotykaliśmy się na schodach, rozpłaszczałam się przy ścianie, jakbym mogła się stać niewidoczna.
Potraktowałam to jako groźbę
Za którymś razem jednak zagrodził mi drogę…
– Pani ma mało własnych kłopotów? – zapytał kpiąco.
– Nie rozumiem – jęknęłam, zasłaniając się torebką.
– Doskonale pani rozumie. Proszę zapamiętać, że w nocy nie otwiera się drzwi nikomu, szczególnie jak się mieszka samotnie i nie jest się kulturystą. A pani wpuszcza do siebie obcych!
– Jakich obcych?
– Na przykład Anetę, znaczy moją żonę. To nie jest pani rodzina, prawda? A podobno często u pani nocuje, nawet moją córeczkę ze sobą zabiera. Ja sobie tego nie życzę, jasne?
– Pańska żona prosi o pomoc, mam odmawiać?
– Tak, bo jej nie dzieje się żadna krzywda! Jest histeryczką, czasami ma przywidzenia i ataki paniki. Pani ją utrwala w chorobie. Ostrzegam, będą kłopoty!
Cedził te kłamstwa przez zaciśnięte zęby, poczerwieniał na twarzy. Był straszny. Jak rozjuszony żbik szykujący się do ataku.
Wściekłam się. Nie jestem młoda, ale taki bandzior, co katuje własną żonę, nie będzie mi machał paluchem przed nosem.
– Niech pan mnie nie straszy – powiedziałam. – Mam gdzieś takie groźby, pan jest żałosny! Zaraz pójdę na komendę i złożę na pana skargę. Damski bokser!
O dziwo, zamiast się jeszcze bardziej wściec, spuścił z tonu, jakby z niego uszło powietrze.
– Noo już, nie kłóćmy się, nie ma o co. Zresztą my i tak niedługo się stąd wyprowadzamy. Bo ja buduję dom, wie pani?
Pogwizdując, pognał na górę i po chwili, specjalnie głośno, na całą klatkę schodową, witał się z żoną i córką:
– Całuski na dzień dobry, kochanie! Cześć, córeczko, tatuś się za tobą stęsknił, mój skarbie!
Od tego dnia faktycznie u nich się uspokoiło. Po jakimś czasie wyjechałam do sanatorium, a kiedy wróciłam, mieszkanie sąsiadów zajmował już ktoś inny.
Jeszcze tylko czytałam o nich w kolorowej gazecie; jak to się kochają, są szczęśliwi, rozumieją w pół słowa potrzeby partnera. To był artykuł z okazji jego awansu na ważne stanowisko w administracji samorządowej. Na pozowanych zdjęciach Aneta wyglądała na szczęśliwą. „Nie mój cyrk – pomyślałam wtedy. – Niech robią, co chcą!”.
Udawałam chojraka, ale bałam się strasznie
Znowu minęło trochę czasu. Pewnego dnia wiosną na naszym osiedlu otworzono fajny sklepik „Herbaty i kawy świata”. Postanowiłam tam zajrzeć… Jakież było moje zdumienie, kiedy w przytulnym, pachnącym wnętrzu powitała mnie moja dawna sąsiadka.
– To naprawdę pani?! – zawołałam. – Oczom nie wierzę!
– Ja, ja. Cieszę się, że panią widzę – powiedziała wesoło. – Nawet planowałam sobie, że kiedyś panią odwiedzę.
– A co pani mąż by na to powiedział? Nie lubił mnie.
– To już nieważne. Rozwodzę się. Jestem po pierwszej sprawie, zaczęłam nowe życie!
Istotnie, wyglądała inaczej: uśmiechnięta, energiczna, kolorowa, wyprostowana. Jakby ktoś z niej zdmuchnął szary pył.
– A córka? – zapytałam
– Jest ze mną. On może ją odwiedzać tylko w obecności kuratora. Teraz udaje dobrego tatę.
– Zawsze mówiła pani, że mąż JEST dobrym tatą!
– Byłam okropnie głupia. Ale na szczęście zmądrzałam. To pani mi w tym pomogła.
– Ja?!
– Tak. Pamięta pani, jak kiedyś na schodach próbował panią straszyć? Wszystko słyszałam.
– Naprawdę? – zdziwiłam się.
– Tak. I powiedziała pani wtedy, że Czarek jest tylko żałosnym damskim bokserem. Wcale się pani go nie bała!
– Ależ bałam się! Okropnie! Tylko że tego nie pokazałam.
– Właśnie. I zrozumiałam, że tak trzeba. Nie pokazać strachu.
Wszyscy stanęli w jej obronie
Dalej opowiadała, że na początek założyła swojej rodzinie Niebieską Kartę. Potem poszła do instytucji, w której mąż pracował, i oświadczyła, że zawiadomi media, co tak naprawdę się dzieje w jej domu. Zagroziła, że będzie robiła obdukcje i sfotografuje każdy siniak, każde zadrapanie… Im zależy na dobrej opinii pracowników, więc miał nieprzyjemności. Potem wynajęła adwokata i wystąpiła o rozwód.
On wtedy coraz więcej pił. Nie kontrolował się. Na osiedlu domków jednorodzinnych, gdzie się przenieśli, wszyscy go znali, dzielnicowy także, więc Aneta miała świadków. Już go nie wpuszczała po pijaku. Jego wrzaski i przekleństwa budziły sąsiadów, to oni wzywali radiowozy. Przestała się wstydzić i ukrywać. Wszystkim mówiła, że czuje się zagrożona, i prosi o pomoc.
Ale jeszcze raz spróbował. W biały dzień, przed osiedlowym sklepikiem. Napadł na nią z pięściami, klienci o mało go nie zlinczowali. Wszyscy stanęli w jej obronie. Miał pierwszą sprawę o znęcanie się nad rodziną. Już wie, że Anecie nie podskoczy!
– To w gruncie rzeczy straszny tchórz – mówiła sąsiadka. – Umie się znęcać tylko nad słabszymi od siebie. Dopóki byłam zastraszona i słaba, miał nade mną przewagę. Teraz on się mnie boi.
– Jestem z pani dumna! – pochwaliłam ją. – Tak trzymać.
– Jasne! Dam pani znać, kiedy już będę naprawdę wolna. Wtedy sprzedam ten nowy dom i znowu się przeprowadzę na nasze osiedle. Wolę być wśród ludzi.
Życzę jej powodzenia, chociaż wiem, że to niepotrzebne. Jest silna, zdecydowana, dobrze wie, czego chce. Da sobie radę!
Czytaj także:
„Sąsiad był porywczy i agresywny. Podejrzewałam, że bije żonę, ale po kilku dniach okazało się, że zrobił coś gorszego”
„Cieszyłam się na przeprowadzkę, póki nie poznałam nowych sąsiadów. Ta banda niewychowanych buraków wszystko zepsuła”
„Dałem nowym sąsiadom serce na dłoni, a oni podłożyli mi świnię. Mogłem się tego spodziewać po nowobogackich mieszczuchach”