„Sąsiad był porywczy i agresywny. Podejrzewałam, że bije żonę, ale po kilku dniach okazało się, że zrobił coś gorszego”

kobieta w średnim wieku wygląda przez okno fot. Adobe Stock, Halfpoint
„Usłyszałam podniesione głosy. Nie mogłam rozróżnić słów, ale najwyraźniej się kłócili. Po kilku minutach dobiegł stamtąd dźwięk, jakby coś się z impetem przewróciło. I cisza. Zastygłam. Nie wiem, jak długo tak tkwiłam. Wreszcie zobaczyłam, jak facet wychodzi z domu”.
/ 10.02.2022 08:37
kobieta w średnim wieku wygląda przez okno fot. Adobe Stock, Halfpoint

Boże drogi, nie wytrzymam, po prostu nie wytrzymam – myślałam, po raz setny chyba zrzucając z siebie kołdrę. Ja rozumiem, że ocieplenie klimatu, ale żeby coś takiego?!

Zerknęłam na budzik. Czwarta. Świetnie. No i co ja mam ze sobą zrobić? Nie zasnę już w tym upale, to pewne. Wstałam więc i powędrowałam do kuchni, żeby przygotować kawę dla siebie i dla męża, który chrapał jak borsuk. Kiedy kawa się parzyła, poszłam do salonu, żeby otworzyć szerzej okna – może wpadnie więcej powietrza. Kiedy rozchyliłam zasłony, odruchowo spojrzałam na dom naprzeciwko.

Wcześniej rezydowało tutaj inne małżeństwo. Znaliśmy się, owszem, w końcu spędziliśmy w bliskim sąsiedztwie dobre dwadzieścia lat, więc trudno było się nie poznać, a nawet zaprzyjaźnić. Tyle że oni postanowili przenieść się do dzieci, a ja z Antonim zostaliśmy.

Jakieś dwa miesiące temu wprowadził się tam ktoś nowy – jakiś wysoki, postawny facet i mała, krucha kobieta, pewnie żona. Przyznaję, że od początku przyglądałam się im z ukrycia. On rano wyjeżdżał jakimś wielkim terenowym autem, wracał późnym popołudniem. Ona przez całe dnie właściwie się nie pokazywała.

Chociaż nie. Zauważyłam, że codziennie koło południa wychodziła do ogrodu, siadała na ławce i po prostu siedziała. Czasem z kawą, czasem z lemoniadą. Nic jednak nie robiła, nie pieliła, nie zamiatała, tylko patrzyła w dal. Spędzała tak godzinę, po czym znowu zamykała się w domu. I tyle ją widziałam.

Teraz, słuchając pyrkoczącego ekspresu do kawy, bezmyślnie gapiłam się na ich podwórze. Nagle zobaczyłam, jak z impetem otwierają się drzwi i wychodzi on. Mimowolnie cofnęłam się w głąb pokoju. On tymczasem walnął drzwiami, wsiadł do samochodu i odjechał.

To nie nasza sprawa?

Niby nic, ale coś mi w jego zachowaniu nie pasowało. O czwartej rano wychodzi? Ciekawe dokąd i po co. Wypiłam kawę, poczytałam gazetę, popatrzyłam na ogród i tak upłynęły mi dwie leniwe poranne godziny. Po szóstej wstał Antoni i jak to miał w zwyczaju, zaczął myszkować w lodówce.

– Nie szukaj, nie szukaj – uśmiechnęłam się do niego. – Tu masz śniadanie – wskazałam talerz ze smakołykami. – Nie mogłam spać w tym upale – westchnęłam. – Ty za to chrapałeś jak borsuk.

– Zmęczyłem się wczoraj tymi pracami w ogrodzie. Ale trzeba to ogarnąć, żeby nam nie zarosło jak u sąsiadów. Niby są tu jeszcze krótko, ale nie mogę patrzeć, jak ten piękny ogród się marnuje.

– A właśnie! Dziwna sprawa z tymi sąsiadami. Patrzyłam na nich od samego rana i wiesz co? – opowiedziałam mu, co widziałam i słyszałam.

– Oj, Luśka… – westchnął mąż. – Może się poprztykali. Pamiętasz, jak my się kłóciliśmy kiedyś? Talerze prawie latały!

– Niby tak, ale…

– Daj spokój, nie nasza sprawa.

No cóż. Antoni oddalił się, żeby znowu przycinać, obcinać czy co tam jeszcze. Ja zaś pomyślałam, że może czas najwyższy, by poznać się z sąsiadami. Wzięłam wiklinowy koszyk, zapakowałam do niego upieczone poprzedniego dnia ciasto i soczyste truskawki, i po dziewiątej poszłam do nich. Furtka była otwarta, jego auta nie było. Zapukałam do drzwi.

– Dzień dobry – powiedziałam z uśmiechem, gdy kobieta otworzyła mi drzwi. – Jestem sąsiadką zza płotu. Lucyna. Pomyślałam, że czas, żebyśmy się poznali. Proszę, to dla państwa na powitanie – wyciągnęłam rękę z koszykiem.

Dziwnie na mnie patrzyła. Miała nieprzytomny wzrok, jakby dopiero się obudziła.

– Ja… – szepnęła w końcu. – Nie trzeba… Zresztą to nie jest dobry moment…

Widziałam, że ledwo trzyma się na nogach. Miała na sobie jakiś dres, mimo że było gorąco jak w piekle. Zamglone i podkrążone oczy, przetłuszczone włosy…

– Oczywiście, skoro to niedobry moment, to może innym razem – próbowałam robić dobrą minę do złej gry. – Tak czy siak proszę wziąć ciasto i jak będzie pani miała ochotę, to zapraszam na kawę.

– Aha, tak… – usłyszałam tylko i drzwi się za nią zamknęły.

„No to poznałam sąsiadów, kurka wodna” – myślałam, wracając do siebie. Co się tam dzieje? Dlaczego ona taka zmarnowana, nieprzytomna?

Kobieta przestała się pokazywać

W nocy nie mogłam spać. Koło drugiej poszłam napić się wody i znowu mimowolnie stanęłam przy oknie, obserwując tamten dom. Dobra, może to nie jest powód do dumy, ale ze schowka wygrzebałam nawet lornetkę Antoniego, z którą od czasu do czasu wybierał się na podglądanie ptaków. Lustrowałam podwórko i uchylone okna.

W pewnej chwili usłyszałam podniesione głosy. Nie mogłam rozróżnić słów, ale najwyraźniej się kłócili. Po kilku minutach dobiegł stamtąd dźwięk, jakby coś się z impetem przewróciło. I cisza. Zastygłam. Nie wiem, jak długo tak tkwiłam. Wreszcie zobaczyłam, jak facet wychodzi z domu. Tym razem nie wsiadł od razu do auta, tylko otworzył bagażnik i wrzucił tam trzy wielkie i ciężkie torby, po czym z piskiem opon odjechał.

Położyłam się do łóżka i na kilka godzin przysnęłam. Rano znów zerknęłam na sąsiednie podwórko. Nie było jego samochodu. Kobieta też się nie pokazała. Niepokoiłam się coraz bardziej.

Następnego dnia przyjechał syn z synową i wnukami, więc było sporo zamieszania, chwilowo nie mogłam obserwować sąsiadów, od czasu do czasu zerkałam tylko zza zasłonki. Głucha cisza – najwyraźniej nikogo nie ma. Ale co się tam wydarzyło?

Po południu uznałam, że muszę się temu przyjrzeć bliżej. Antoni akurat pojechał na ryby, więc nie musiałam mu tłumaczyć, dokąd idę i po co. Furtka znów była otwarta, więc weszłam do ich ogrodu. Rozglądałam się niepewnie, wreszcie podeszłam do drzwi. Nawet nie zdążyłam zapukać, kiedy z impetem się otworzyły i w progu stanął on. Ależ mnie zaskoczył!

– Dzień dobry. Och, myślałam, że państwo wyjechali, bo samochodu nie widzę – uśmiechnęłam się tak słodko, jak tylko umiałam. – Czy zastałam pańską żonę? Jestem sąsiadką. Dwa dni temu przyniosłam poczęstunek na powitanie, ale potrzebuję teraz tego koszyczka, bo wie pan, maliny się zaczynają i… – paplałam bez sensu, podczas gdy on przyglądał mi się w milczeniu ze zmarszczonym czołem.

– Samochód w warsztacie, a jej nie ma – powiedział w końcu.

– Wyjechała? No cóż, trudno. To jeśli pan tylko ten koszyczek mógłby mi…

– Zaraz – mruknął.

Poszedł do środka, zostawiając otwarte drzwi. Ja zaś zerknęłam i włosy stanęły mi dęba, bo zobaczyłam w przedpokoju but. Niby nic niezwykłego, ale ten był poplamiony czymś czerwonym. Jezus Maria!

– Koszyk – wyłonił się mężczyzna, a ja próbowałam złapać oddech.

– Tak, dziękuję, to do zobaczenia – wydukałam tylko i pognałam do domu.

Wytrzymałam trzy dni. Codziennie w południe siadałam przy oknie, patrząc, czy kobieta się pojawi. Nie wychodziła. Mimo protestów Antoniego, poszłam na policję i wszystko opowiedziałam. Patrzyli na mnie jak na wariatkę.

– Ja wiem, że to dziwaczne – tłumaczyłam. – Ale tam jest głucha cisza. Samochód faceta zniknął, ona też. Przecież nie wyparowała! I jeszcze te torby i ten zakrwawiony but. Tam musiało się coś stać!

– Proszę pani, a może po prostu mają urlop? Jest lato, pojechali w ciepłe kraje. Ludzie tak robią – próbował aspirant, który przyjmował ode mnie zeznania.

– Ale ona wyglądała jak śmierć na chorągwi! Ja naprawdę nie mam paranoi!

– Dobrze, przyjrzymy się sprawie i damy państwu znać – westchnął w końcu.

Dostałam ostrzeżenie

Po tygodniu odebrałam telefon, że zwłoki pani Heleny, bo tak miała na imię, zostały znaleziona w stawie kilkadziesiąt kilometrów od naszego domu. Natknął się na nią jakiś wędkarz. Na szczęście to nie był mój Antoni, który też łowił w tym stawie… Jak nic padłby na zawał, gdyby znalazł trupa.

Jak się dowiedzieliśmy, kobieta została uduszona. Ślady na ciele wskazywały też na to, że od dawna była bita i bez wątpienia robił to jej mąż. Najwyraźniej kiedy tamtej nocy widziałam go z torbami, właśnie się pakował. Zwłoki musiał przenieść do auta później, kiedy już zasnęłam.

Czy byłam w szoku? Mało powiedziane. Gorzej, że kilka dni później dostałam list. W kopercie była tylko jedna kartka z wydrukowanym jedynym słowem: „Uważaj!”.

– Antoni, boję się – powiedziałam.

– Spokojnie, Lusiu, zaniesiemy to na policję, może uda im się dopaść typa. Nic nam nie może zrobić – przytulił mnie.

Jakimś cudem faktycznie im się to udało. Nie wiem jak, nie znam się na tych wszystkich procedurach. Zresztą chyba nie chcę wiedzieć. Grunt, że nasz sąsiad trafił za kratki. Żałuję tylko, że nie zareagowałam wcześniej i nic już nie zwróci życia tej biednej kobiecie.

Teraz dom naprzeciwko stoi pusty i przypomina wciąż o tamtej tragedii. W sklepie usłyszałam, że sprawa majątku tego mordercy pozostanie długo niewyjaśniona. Szkoda, bo już oczami wyobraźni widziałam nowych sąsiadów… Młode małżeństwo z dwójką dzieci i wesołym psem. Chyba jednak będę musiała trochę poczekać, zanim normalni ludzie się tam wprowadzą.

Czytaj także:
„Dla mnie liczyła się praca, alkohol, kumple i kochanki. I wtedy przyszła diagnoza. Teraz każdy dzień uważam za dar losu”
„Marzyłam o dzieciach, domu i budzeniu się obok męża, ale jemu wystarczało widywanie mnie raz na parę miesięcy”
„Gdy wróciłam do Polski, pocałowałam klamkę. Brat sprzedał moje mieszkanie, by móc się lenić i bawić za moje pieniądze”

Redakcja poleca

REKLAMA