Stary nie jestem, nawet pięćdziesiątki jeszcze nie skończyłem. Ale w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat wszystko tak się zmieniło, że chyba mam prawo powiedzieć: „za moich czasów”. W końcu za moich czasów nie było komputerów, w polu pracowały głównie konie, na pastwiskach pasły się krowy. Teraz wieś wygląda zupełnie inaczej. Ze zwierząt ostały się jedynie psy, i to głównie rasowe. Kundli pilnujących obejścia już nie uświadczysz! Dzieciaki zamiast ganiać za piłką, siedzą przy komputerach albo tabletach. A młodzież rozbija się samochodami. Jedyne co się nie zmieniło, to życie towarzyskie na przystankach.
Za moich czasów, gdy ktoś kogoś szukał, to najpierw zaglądał do wiejskiego domu kultury. Ale niech się wam nie wydaje, że to były jakieś kluby czy świetlice. Może w większych, bogatszych wsiach owszem, ale u nas młodzież spotykała się właśnie na przystankach. To tu graliśmy w karty, tu decydowaliśmy o tym, co będziemy robić, dokąd pójdziemy. Niejedną flaszkę wypiliśmy na tych wytartych, drewnianych ławkach. No, bo w chałupie to matka by zaraz pogoniła. Zresztą, kiedyś było tak, że dzieciaki kolegów do domu nie zapraszały. To co nam zostawało? Na przystanku mieliśmy przynajmniej ławkę i dach nad głową. A wieczorem przecież i tak żadni podróżni tam nie przychodzili.
I to się nie zmieniło. Bo wystarczy przejechać przez wieś, nie tylko naszą, także okoliczne, żeby na każdym przystanku zobaczyć kilku łebków. Niektórzy już pełnoletni, inni jeszcze sami alkoholu kupować nie mogą, ale już próbują od starszych. Ot, tak samo jak kiedyś… Tyle że kiedyś chodziliśmy na te spotkania na piechotę, w najgorszym razie jechaliśmy rowerami. Tymczasem dzisiaj przy naszych domach kultury stoją zaparkowane motory i samochody.
Dwa lata temu zdarzył się wypadek
No właśnie, o to mi chodzi. Bawią się, za kołnierz nie wylewają, a potem, rozochoceni i pijani wsiadają za kółko. Za moich czasów wracało się na piechotę, zataczając od płotu do płotu, i strasząc po drodze wszystkie psy. A nawet, jak ktoś rowerem przyjechał, to przecież po pijaku wielkiej krzywdy sobie nie zrobił. Co najwyżej kolana obtarł albo śliwkę na czole nabił. Zresztą sobie, nie komuś!
Z autem sprawa wygląda inaczej, a jednak nikt nie reaguje. Istnieje ciche przyzwolenie na prowadzenie po pijaku. Wieczorny grill, wszyscy piją piwo, zabrakło kiełbasy? Nikt nie zaprotestuje, gdy gospodarz po trzech piwach jedzie do sklepu. Sąsiad na końcu wsi robi imprezę? Deszcze pada, na piechotę nikt iść nie będzie – lepiej podjechać. A podczas wesela czy dyskoteki to już żadnego trzeźwego kierowcy się nie zobaczy!
Śmiałem się kiedyś, że gdyby policja wtedy ustawiła się na rogatkach, to w całej wsi nie ostałoby się ani jedno prawo jazdy. No tak, tyle że ta policja pije przecież razem z nami…
Dwa lata temu myślałem, że coś się zmieni. W pewną sobotę zdarzył się wypadek. Niestety, tragiczny. Kierowca stracił panowanie nad kierownicą, wypadł z zakrętu i uderzył w latarnię. Trafił do szpitala w ciężkim stanie, przez kilka dni był w śpiączce, nie udało się go uratować. Pasażer zginął na miejscu. Osoba, która siedziała z tyłu przeżyła, ale już do końca życia będzie sparaliżowana. A najtragiczniejsze w tym wszystkim jest to, że wszyscy byli młodzi. Kierowca miał 23 lata, reszta była w podobnym wieku. Pasażer osierocił malutką córeczkę…
Ta tragedia wstrząsnęła całą wsią. Przecież wszyscy się tutaj znamy! Ten kierowca przyjaźnił się z moim młodszym synem. Nieraz gościłem go u siebie na obiedzie, rozmawiałem z nim, jeździliśmy też razem na ryby. Długo nie potrafiłem przyjąć tego faktu do wiadomości. I zupełnie nie wyobrażałem sobie, co czują jego rodzice. Czyli moi bliscy znajomi z sąsiedniej wsi…
Wszyscy byliśmy w żałobie i wszyscy zastanawialiśmy się, jak to się stało. Świadkiem wypadku był sołtys, który pechową latarnię ma przed swoim domem. W środku nocy obudził go huk. Gdy wyjrzał przez okno, od razu zadzwonił po karetkę, a dopiero potem wybiegł na drogę.
– Nigdy tego nie zapomnę – opowiadał, patrząc pustym wzrokiem przed siebie, i przypalając papierosa za papierosem. – Z samochodu została miazga. A oni tam leżeli… Rafał siedział na swoim miejscu, oparty na kierownicy. A Marek… Od razu wiedziałem, że coś jest nie tak, ludzie nie mogą w ten sposób wyginać szyi. Matko Boska…
– Biedni chłopcy… – westchnęła Hanka, nasza wspólna znajoma.
– A najgorsze było to, że nie wiedziałem, jak mogę im pomóc – ciągnął sołtys. – Bałem się ich nawet dotknąć, żeby nikomu nie zaszkodzić. A żaden się nie ruszał. Całe szczęście, że ta karetka szybko przyjechała!
– Kierowca miał prawie trzy promile alkoholu we krwi. Reszta też była nieźle zaprawiona – powiedział mi Mietek, zaprzyjaźniony policjant.
– Cholera – pokręciłem głową. – Kiedy to się wreszcie skończy? Co za diabeł ich kusi, żeby po pijaku za kierownicę wsiadać?
Nikt mnie nie słuchał. Zrobili po swojemu…
– Rozmawiałem z ludźmi – dodał Mietek. – Stasiek Antosiak mówił, że widział, jak otwierali flaszkę na przystanku. Podobno ze dwie godziny tam siedzieli. Zrobiłem wizję, w koszu były dwie butelki. No to by akurat pasowało.
– I po cholerę jechali do Dąbrówki? – zdziwiłem się. – Przecież Rafał mieszka po drugiej stronie wsi, Marek był dwa kroki od domu. A Andrzej… Co z nim?
– Żyje, ale lekarze mówią, że nie będzie chodzić – Mietek pokręcił głową. – A po co jechali, to chyba jasne.
W końcu w Dąbrówce jest stacja benzynowa, nie? Nigdzie bliżej alkoholu w nocy by nie dostali…
– Cholera – powtórzyłem. – Mało im było? A ten Stasiek też idiota. Widział, że piją, widział, że przyjechali samochodem. Nie mógł czegoś powiedzieć? Przemówić im jakoś do rozsądku?
– A kto tu w ogóle zwraca uwagę na takie rzeczy? – Mietek popatrzył na mnie z politowaniem. – Widziałeś kiedyś, żeby komuś udało się powstrzymać pijaka przed jazdą samochodem? Czasem żona zrobi awanturę, ale kumpel? Zresztą, właśnie dlatego chłopaki piją na przystankach, żeby zrzędzenia w chałupie nie słuchać.
Miałem nadzieje, że może teraz ludziska choć trochę zmądrzeją. Nie zmądrzeli. I ja już nawet nie mam pretensji do tych, co wypili. W końcu czego można wymagać od pijanego łba? Rozsądku na pewno nie. Ale reszta?
Postanowiłem sam walczyć i nie dawać przyzwolenia na jazdę po alkoholu. Pierwsza okazja nadarzyła się kilka tygodni po tej tragedii. Byliśmy z żoną u mojego kuzyna z sąsiedniej wsi na urodzinach. My przyjechaliśmy rowerami, ale część z gości samochodami. To oczywiście nie powstrzymało ich przed piciem. Kiedy jeden ze zmotoryzowanych kolegów zaczął się zbierać do wyjścia, stanowczo zaprotestowałem.
– Chyba nie chcesz teraz siadać za kółko? – zatrzymałem Tomka, który chwiejąc się na nogach, z trudem wyciągnął z kieszeni kluczyki.
– Dlaczego? – zdziwił się.
– Wypiłeś – przypomniałem mu.
– No, na imieniny przyszedłem – wybełkotał. – To co, miałem nie pić?
– Pić mogłeś, tylko teraz nie jedź. Daleko nie masz, dojdziesz.
– Oszalałeś? Zimno jest i chyba padać zaczyna – jego żona spojrzała na mnie zgorszona i pociągnęła go za rękaw. – Chodź, do domu trzeba.
Wszyscy postępują tak samo
Nie chciałem go puścić, ale wtedy zainterweniował gospodarz i goście.
– Ty, Sławek, co się wygłupiasz? – usłyszałem. – Odbiło ci? Deszcz pada, przymrozek na noc zapowiadali. Co się czepiasz chłopaka?
– To chyba tym bardziej nie powinni jechać, o poślizg łatwo – byłem już wściekły. – A ty też się zastanów – odwróciłem się do kuzyna. – Pozwalasz swoim gościom po pijaku jeździć…
– Dorośli są – mruknął Darek.
– A jak się któremuś coś stanie? – spytałem. – Jak wypadek będą mieli albo kogoś na drodze potrącą, to co? Wyrzutów sumienia nie będziesz miał? Przecież gdybyś go powstrzymał, nie wsiadłby za kółko. Ale wy wszyscy macie to w nosie.
– Daj spokój, Sławek, wypiłeś i się awanturujesz – jego żona próbowała zrobić ze mnie wariata. – Przecież stąd nawet trzech kilometrów nie ma. W pięć minut taką odległość pokona. A kto o tej porze będzie ci tu jeździł albo po wsi łaził? Daj spokój.
– Ktokolwiek – powiedziałem. – Na przykład jakiś inny idiota wracający po pijaku z innej imprezy. Sobota jest, mało teraz przyjęć w okolicy?
Niestety, zakrzyczeli mnie, nie dali już dojść do słowa. I oczywiście wszyscy kierowcy odjechali swoimi samochodami. Mowy nawet nie było, żeby któryś się chociaż zawahał. Ja i żona oczywiście prowadziliśmy swoje rowery. A jezdnia była tak oblodzona, że kilka razy omal się nie wywróciliśmy. I cały czas się zastanawiałem, czy wszyscy szczęśliwie dotarli z imprezy do domu.
Naprawdę nie wiem, co mogę w tej sprawie zrobić. W tej wsi wszyscy traktują jazdę po pijaku jako coś normalnego. A w takiej sytuacji trudno jest przekonać kierowcę, żeby szedł na piechotę. Zresztą, kto niby ma mu przemówić do rozsądku, skoro wszyscy postępują w ten sam sposób?
Czytaj także:
„20 lat temu mąż przyjaciółki spowodował wypadek. Ten dzień wciąż tkwi w jej pamięci, bo nie każdy wyszedł z niego cało...”
„Spowodowałem wypadek, w którym zginął mój kolega. Nie poniosłem konsekwencji, ale wyrzuty sumienia nie dają mi spokoju”
„Mój syn spowodował wypadek, w którym stracił ukochaną. Po latach rodzice dziewczyny postanowili się zemścić na mnie”