„Sąsiad pozjadał wszystkie rozumy i nie słuchał moich rad. Uknułam sposób, jak dotrzeć do tego starego piernika”

Wściekła sąsiadka fot. Adobe Stock, Bojanikus
„Uważał, że wszystko wie najlepiej i uparcie trwał przy swoim, nawet wtedy gdy wszyscy wokół mówili, że do tego czy tamtego lepiej by było zabrać się inaczej. Kiedy więc proponowałam pomoc przy Morusie, opędzał się ode mnie jak od natrętnej muchy”.
/ 17.02.2023 08:30
Wściekła sąsiadka fot. Adobe Stock, Bojanikus

Zmartwiłam się, gdy sąsiad zza płotu przygarnął psa. Nigdy wcześniej nie miał żadnego zwierzaka i bałam się, że nie zdoła zapanować nad szczeniakiem. Zwłaszcza że Morus, bo tak mu dał imię, był wyjątkowo żywiołowym, energicznym i ciekawskim psiakiem.

Byłam gotowa dać Andrzejowi kilka wskazówek na temat opieki i wychowywania psa, bo miałam w tym duże doświadczenie, ale nie chciał o tym słyszeć. Bo choć był dobrym sąsiadem, miał jedną wielką wadę – nie lubił słuchać cudzych rad. Uważał, że wszystko wie najlepiej i uparcie trwał przy swoim, nawet wtedy gdy wszyscy wokół mówili, że do tego czy tamtego lepiej by było zabrać się inaczej. Kiedy więc proponowałam pomoc przy Morusie, opędzał się ode mnie jak od natrętnej muchy.

– Wychowałem dwóch synów, to i z psem sobie poradzę. To nic takiego – burczał.

– Ale pies to nie człowiek. Wymaga zupełnie innego podejścia. Może więc jednak tym razem posłuchasz… – prosiłam.

– Dziękuję, ale nie ma takiej potrzeby. Doskonale wiem, co mam robić – ucinał.

Na efekty takiego uporu i przekonania o własnej genialności nie trzeba było długo czekać. Morus ani myślał słuchać Andrzeja. Robił, co chciał, i chadzał, gdzie chciał. A sąsiad coraz bardziej się denerwował. Nieraz słyszałam, jak wyzywał psiaka od głupich i złośliwych kundli, jak na niego krzyczał. Krew się we mnie wtedy burzyła, ale nic nie mogłam zrobić.   Któregoś razu przyjechała do mnie w odwiedziny koleżanka z pracy, Dagmara. Przywiozła ze sobą sympatycznego szczeniaka.

– O, widzę, że w końcu przygarnęłaś pieska. To wspaniale! Zobaczysz, nie będziesz miała lepszego i wierniejszego przyjaciela niż on – uśmiechnęłam się. 

– Wierzę, naprawdę wierzę. Ale na razie potrzebuję pomocy. Zupełnie nie radzę sobie z wychowaniem Aresa. Mówię mu jedno, a on robi drugie. Nie reaguje nawet na podstawowe polecenia – zaczęła się żalić. 

– A jak mu to mówisz? 

– Normalnie, po polsku. Wołam go, żeby przyszedł, proszę, żeby usiadł, strofuję, kiedy ciągnie na smyczy. Powtarzam mu to milion razy, a on nic. Jakby nie miał pojęcia, co do niego mówię. 

– Bo tak jest. Pies nie rodzi się ze znajomością języka polskiego i nie rozumie znaczenia wypowiadanych przez nas słów. Możesz milion razy mówić „waruj”, a on i tak się nie położy, bo nie wie, czego od niego oczekujesz.

– To co mam zrobić, żeby wiedział? 

– Musisz mu pokazać, że na przykład słowo „waruj” jest równoznaczne z położeniem tułowia na podłożu. Chcesz zobaczyć, jak to wygląda w praktyce?

– No pewnie! – ucieszyła się. 

Przez następne pół godziny pokazywałam Dagmarze, co zrobić, by Ares zrozumiał, o co chodzi z tym warowaniem. Czekałam, aż przylgnie tułowiem do trawy, wydawałam komendę i nagradzałam przysmakiem. Znowu czekałam, wydawałam komendę i nagradzałam. Po piątym razie wydałam komendę i psiak przylgnął do ziemi.

– O rany, zrozumiał! – ucieszyła się koleżanka. 

– A nie mówiłam? Najważniejsza jest dobra komunikacja – powiedziałam.

Zaczęłam mówić głośniej…

Nagle dostrzegłam, że ktoś chowa się za sporym cyprysem rosnącym u sąsiada tuż za płotem. Wytężyłam wzrok. To był Andrzej! Stał i zza gałęzi przyglądał się, co robimy. Szybko odwróciłam głowę, żeby nie zorientował się, że go widzę, bo przyszła mi do głowy pewna myśl.

– Czyli chodzi o to, żeby pies skojarzył polecenie  z czynnością, i sukces gwarantowany? – dopytywała się Dagmara.

– Najogólniej rzecz biorąc, tak. Trzeba jednak regularnie ćwiczyć, bo inaczej pies szybko zapomni, czego się nauczył. I być cierpliwym i spokojnym. Żadnych krzyków lub nie daj Boże bicia. Bo to przyniesie odwrotny skutek do zamierzonego. 

– Dzięki bardzo za wskazówki. Myślę, że już sobie poradzę – uśmiechnęła się.

– Nie poradzisz sobie za nic w świecie! Musicie do mnie przyjechać z Aresem jeszcze kilka, a nawet kilkanaście razy. To dopiero początek. Przed nami mnóstwo nauki i pracy – zakrzyknęłam i zanim zdążyłam się odezwać, niemal siłą zaciągnęłam Dagmarę do domu. 

– Przyjedziemy, bardzo chętnie. Ale na pewno znajdziesz czas? Nie chciałabym przeszkadzać i w ogóle – zaczęła się krygować gdy już posadziłam ją w salonie. 

– Znajdę bez żadnego problemu. Bo raz, że kocham psy i chcę, żeby się dogadywały ze swoimi właścicielami, a dwa – dzięki tobie mogę uszczęśliwić pewnego na razie bardzo nieszczęśliwego psa zza płotu. A przy okazji także jego właściciela – odparłam, a potem opowiedziałam jej o Andrzeju i jego Morusie. Gdy skończyłam, spojrzała na mnie zdumiona.

– A niby jak ja tu mogę pomóc? 

– Jak ćwiczyłyśmy z Aresem, to Andrzej siedział za krzakiem i nas podglądał. A ja się z tego ucieszyłam. Niech podgląda, niech się uczy i niech ćwiczy ze swoim psem. Bo na razie popełnia takie same błędy jak ty.

–  A jeśli to była jednorazowa akcja i następnym razem nie będzie nas podglądał?

– O to niech cię głowa nie boli. Andrzej może i jest zarozumiały, ale doskonale wie, że nie radzi sobie z Morusem. Tylko nigdy się do tego nie przyzna.

– W takim razie możesz na mnie liczyć. Z największą przyjemnością będę przyjeżdżać z Aresem na lekcje. I przestanę dopiero wtedy, gdy powiesz, że już nie ma takiej potrzeby – uśmiechnęła się. 

Nie odstępował go na krok

Dagmara dotrzymała słowa. Odwiedziła mnie ze szczeniakiem chyba z piętnaście razy. Choć jej psiak był bardzo pojętny, specjalnie powtarzałyśmy ćwiczenia i szkoliłyśmy go niemal przy płocie, żeby sąsiad wszystko dobrze widział, słyszał i zapamiętał. Bo zgodnie z moimi przewidywaniami ukrywał się za krzakiem, gdy tylko koleżanka wjeżdżała autem przez bramę.

Najbardziej cieszyło mnie jednak to, że gdy tylko Dagmara odjeżdżała, mój sąsiad wprowadzał te nauki w życie. Poświęcał Morusowi mnóstwo czasu, był cierpliwy i spokojny, więc psiak mu się za to odwdzięczył. Po kilku tygodniach nie odstępował Andrzeja na krok, słuchał wszystkich jego poleceń. A ten promieniał z dumy i szczęścia. Widać było, że już nie wyobraża sobie życia bez tego psa. Gdy na to patrzyłam z okiem sypialni, to aż mi serce rosło. Cieszyłam się, że ta cała historia tak dobrze się zakończyła.

Któregoś ranka wyszłam do ogrodu. Było ciepło i przyjemnie, więc chciałam się trochę poopalać. Nie zdążyłam  jednak dobrze usadowić się na leżaku, gdy do płotu podszedł Andrzej. Byłam zaskoczona, bo od dłuższego czasu mnie unikał. 

– Dzień dobry. Piękny dziś dzionek mamy, prawda? – zagadnął.

– Ano piękny, aż żal w domu siedzieć – uśmiechnęłam się. 

– No właśnie. Dlatego zaraz zabieram Morusa na długi spacer do lasu. Niech się porządnie wybiega… Ma tyle energii, że mój ogród jest dla niego zdecydowanie za mały.

– A nie boisz się, że ci ucieknie? 

– Mój Morus? Nigdy! – powiedział z przekonaniem. – To najbardziej posłuszny i najmądrzejszy pies pod słońcem. Będzie szalał, ale nie spuści mnie z oka. Gdy wydam komendę, zaraz zjawi się przy nodze.

– Rzeczywiście, dobrze go wyszkoliłeś – przyznałam.

– Czasem po powrocie z pracy przyglądałam się wam z okien sypialni. Od razu widać, że świetnie się dogadujecie i rozumiecie, że łączy was niesamowita więź…

– A jeszcze całkiem niedawno wątpiłaś w moje umiejętności, mówiłaś, że nie dam rady nad nim zapanować. Ale jak widać, wyszło na moje. Poradziłem sobie, jak sama przyznałaś, świetnie – powiedział z dumą. – I to bez niczyjej pomocy czy dobrych rad!

Korciło mnie, by mu powiedzieć, że widziałam, jak się ukrywał za tym cyprysem, uświadomić, że wizyty Dagmary i Aresa nie były przypadkowe, ale machnęłam ręką. Niech sobie myśli, że to wyłącznie jego zasługa. Mnie wystarczy świadomość, że pomogłam…

Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Byłam w kropce i nie wiedziałam, co zrobić. Sąsiad chwiał dać mi pomocną dłoń, lecz najpierw ja miałam >>dać<< mu coś innego”
„Udawał szarmanckiego bogacza, żeby mnie uwieść. Okazało się, że mój książę z bajki wcale nie jeździ na białym koniu”

Redakcja poleca

REKLAMA